Santiago chłonął krajobraz Imperium z, wydawałoby się, przyklejonym do twarzy uśmiechem. Szczerzył się zarówno do zaniedbanych i ponurych domostw w podupadajacych wsiach, jak i dostatnich gospodarstw tam, gdzie ludziom bardziej dopisywało szczęście.
W Geschburg bez ceregieli zdał broń, zerkając tylko na kwitek, jaki w zamian dał mu urzędnik, po czym podążył za towarzyszami zmierzającymi do najlepszej, według słów kapitana barki, gospody w mieście.
Czy było tak naprawdę zapewne się niedługo przekonają, ale Estalijczyk już przełykał ślinę na myśl o dobrym pieczystym, świeżym pieczywie i warzywach tak lubianych na południu Starego Świata, a w Imperium zdawałoby się traktowanych jako konieczny zapychacz, jeśli mięsiwa i innych konkretów nie było. Ile dałby za świeżego pomidora... ehh...
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |