Makhar długą chwilę oglądał pokąsaną rękę Aquilończyka. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Pierwsze objawy ukąszenia przez kobrę były widoczne. Nie minie kilka minut i jad zacznie działać z pełną mocą, a wtedy Theo niemal na pewno umrze. Chyba, że gdzieś w domu znajdowała się odtrutka na jad kobry. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie trzymałby węża, nie zabezpieczając się w ten sposób przed, nawet przypadkowym ugryzieniem...
Draugdin, nieco obolały po walce z demonem podniósł jęczącego kupca i wyszedł do stajni. Tam spotkał Berwyna, który siedząc okrakiem na złotowłosej, niemal nagiej młodej kobiecie, krępował ją kawałkami sukni, a dziewczyna wciąż starała się wyrwać i wywrzaskiwała coś, co jednak skutecznie zagłuszał wepchnięty jej do ust knebel.
Theo, po tym jak Makhar obejrzał jego pogryzioną rękę, wziął się za zbieranie wsiąkającej w podłogę substancji. Tymczasem Stygijczyk rozmawiał z Cataliną.
- Co to było? - Zamoryjka była wciąż przerażona widokiem demona. Chwilę zajęło jej ochłonięcie. - Co tu robię? Upewniam się, że wywiązujecie się z umowy. A raczej, że się z niej nie wywiązujecie! - szybko wrócił jej animusz. - Mieliście zdobyć skarb, a nie rozwalać dom i porywać tego gnojka! Myślałam, że przyjdę i po prostu odbiorę swoją część nieco szybciej niż się umawialiśmy. Ale widzę, że nic z tego nie będzie...
Chwyciła się pod boki, poprawiając rozerwaną suknię i gładząc poczochrane włosy. - Oczywiście nie udało się Wam odnaleźć skarbca, co? - zapytała przechadzając się po atrium. Przez chwilę wpatrywała się w rozwaloną ścianę, po czym wolno, uważnie weszła do pomieszczenia, z którego wypadł demon. - A to co? - mruknęła.