Ruszył biegiem, wiedział, że musi biec żeby zdążyć, wiedział, że musi zdążyć, ale nie pamiętał gdzie. Z tego co w karczmie u siebie słyszał, to u jakiegoś Lużiżiego w jego pizzeri...
Pizzeri? Cholera, tyle wśród ludziów żyję, a dalej nie wiem dlaczego jedzą te ciepłe placki z serem i ananasem. Kto normalny wybiera takie miejsca na spotkania? . Przynajmniej wiedział, że musi szukać po zapachu ananasa.
<Godzinę później>
Hmm... Ananas! To jest to! - pomyślał, gdy wyczuł tą charakterystyczną woń. Wiedział już w którą stronę się udać.
<Kilka minut później w karczmie>
Vulmon zaczął szukać jakiegoś miejsca, gdzie mogą przyjmować. Czuł się dziwnie, więcej tutaj ludzi niż u niego w wiosce, a zachowują sie gorzej niż zwierzęta w lesie podczas godów...
No cóż, chyba trza się szynkarza zapytać -pomyślał. I tak zrobił. Karczmarz namawiał do zakupu piwa i niedobrego placka, po jakiejś "promocyjnej" cenie.
Co to słowo znaczy...? Walić to, niech gada gdzie mam iść. Ja chcę do lasu! -po tej myśli wprost zapytał
-
Nie chcę nic żreć, powiedz mnie jeno gdzie ten podobno jakiś szaleniec szuka członków do ekspedycji w las?
-
Tam, w kantorku. Ale może chociaż piwa się eee... pan?... eee... napije?
Zostawił karczmarza nie odpowiadając.
Jak już wlazł do kantorka z bolącym ogonem (Nikt nie powiedział, że drzwi same się zamykają! No i przytrzasnęły ogon...), zobaczył, że jest oprócz niego jakiś dziwny wysoki człowiek, który na jego widok rzekł
-
Na wyprawę? Czekać tutaj na trzech innych idio... śmiałków znaczy się