Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2017, 06:54   #550
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 71

Cheb; rejon zachodni; dom Kate; Dzień 8 - wczesne przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




San Marino



- No właśnie Czacha o tobie mówimy. - Paul wydawał się być nienaturalnie jak na niego poważny. Zresztą Hektor też choć przed chwilą obydwaj wydawali się witać przychodzącą szamankę całkiem żwawo i radośnie.

 

- Słuchaj ja cię nawet rozumiem. - powiedział Latynos z troską w głosie i spojrzeniu tak realistyczną, że pewnie jakby San Marino go nie znała i nie słyszała wcześniej to by się dała nabrać, że on tak na serio z tą troską. Położył nawet swoją dłoń na dłoni szamanki by skompletować ten pocieszający gest. - Żal ci go. No z litości chcesz się nim zajmować. Rozumiem. - czarnowłosa głowa Hektora pokiwała ze zrozumieniem by dać znać Marinie jak bardzo rozumie ogrom jej poświęcenia i litości dla tego beznadziejnego Plakatowego.

 

- Dokładnie. Wiesz my nie mamy nic przeciwko niemu nie? - dłoń Paula też powędrowałą ku San ale ta trzymała przy okazji jakąś butelczyna z na-pewno-nie-wodą-źródlaną. - Niech tam sobie żyje póki go coś nie rozwali za te jego frajerzenie. No trzeba się nim zajmować bo sam odwali zaraz kitę. Ale no kurwa San! Hajtać się?! Z nim!? No pojebało cię? - białasowy Bliźniak popatrzył z całym oceanem niedowierzania w oczach gdy oddał butelkę czarnowłosej Runnerce z mnóstwem kościano - czaszkowych rekwizytów. Wyrzucił ręce w geście niezrozumienia i bezradności. Właściwie to jedną bo drugą wciąż miał w temblaku więc machać coś nią było mu nieskoro.

 

- No cienias jak rzadko ale nie pierdoli całkiem bez sensu. - latynoski Bliźniak na swój sposób łaskawie zgodził się z kumplem. - Ja jestem naprawdę kurwa wyrozumiały Marina. - Hektor z powagą przyłożył dłoń do piersi by podkreślić jak bardzo jest poważny i dobro rozmówczyni leży mu na tym sercu. - Chcesz się zabawić. - powiedział drugą dłoń kładąc na barku nożowniczki. - To normalne. Jaki Runner nie lubiłby się zabawić? Przecież jesteśmy z Det! - powiedział jakby bycie Det było tożsame z najlepszą zabawą pod Słońcem. - Ale słuchaj jak chcesz się zabawić to się zabaw ale do chuja po chuja się chajtać do tego?! - dłonie Latynosa rozłożyły się w geście bezradności.

 

- No dokładnie po co? Weź zaraj szluga może ci się rozjaśni co i jak. - Paul poparł wyjątkowo zgodnie Bliźniaka i wyją pomiętą paczkę pomiętych fajek. Paczka od razu przykuła zainteresowane spojrzenie latynoskiego gangera. - Kolo jest beznadziejny. Ani nie jara ani się zabawić nie umie i kurwa bez przerwy wszystkich wkurwia. - podsumował najważniejsze wady Nixa jasnoskóry Bliźniak.

 

- Słuchaj chcesz tam się z nim bujać no chuj mu w oko. Zabaw się i tak dalej a potem puść kantem frajera. Po chua chcesz się z nim właściwie chajtać? - zapytał nadal chyba mający problem ze zrozumieniem zachowania szamanki Hektor. Popatrzył gdzieś na swoją wyprostowaną i sztywną nogę nie mogąc tego pojąć chyba naprawdę.

 

- Właśnie kurwa słuchaj San on ci coś nawciskał kitu? Nabajerzył? Coś ma na ciebie? Jak tak to powiedz, słuchaj nic się nie bój nam możesz powiedzieć nie? - Paul nagle chyba wpadł na pomysł dlaczego szamanka może się tak dziwnie zachowywać i na końcu klepnął Hektora w ramię by ten potwierdził jego słowa.

 

- No kurwa pewnie! Słuchaj Marina jak on ci coś tam nachachmęcił to mów co i my kurwa coś z tym zrobimy. Albo od razu się go załatwi. - Latynosowi też chyba nagle udzieliło się podejrzenie białasa, że może Nix jakoś zachachmęcił coś, że Czacha zaczęła się zachowywać tak niezrozumiale.

 

- No pewnie! Wiesz no jak coś jest nie teges to my to załatwimy. Nie bój się nikt się nie dowie. Ani Brzytewka, ani Guido, ani Taylor. Tylko nasza trójka. W końcu jesteś naszą siostrą krwi nie? - Paul powiedział z przejęciem zapewniając tak komfortowe warunki do wyjawienia o co chodzi z tym "Plakatowym" lub "Śmieszkiem" jak go podzielnie z Guido nazywali i by San Marino nie bała się powiedzieć. W końcu i tak na tym przyjemnie ogrzanym piecu byli właściwie sami, reszta bandy wydawała się zajęta swoimi sprawami.




Alice Savage



Brzytewka i Guido zeszli w końcu na parter. Szukając Tony'ego doszli w końcu do "gabinetu zabiegowego" Kate w którym wisiały tablice z przekrojem anatomicznym krów, koni i psów, był też wystrój całkiem podobny do tego co można było spotkać w podobnych gabinetach przeznaczonych do zajmowania się ludźmi. Widoczne wyposażenie jednak w sporej części było zdecydowanie powojenne i technologią oraz "bogatością" pasowało do wszystkiego co dotąd widziała w Cheb. Teraz jeszcze doszła jeszcze ta plaga insektów co było wymowne po tym jak otwierającemu drzwi metalowa klamka została w dłoni.

 

Zdarzenie może i nawet mające zaczątki zabawnego gdy się widziało minę szefa gangu patrzącego niezbyt mądrym i w sporej mierze zirytowanym wyrazem twarzy na kawałek metalu który powinien nadal być zamontowany do drzwi. Ale prawie od razu atmosfera została przytłumiona przez napiętą atmosferę. Okazało się, że co prawda w gabinecie jest Tony ale jest też i Krogulec. I Nix. Gdy spojrzenia Guido i Nixa skrzyżowały się temperatura wewnątrz niedużego pomieszczenia o razu podskoczyła o parę stopni. Żaden jednak się nie odezwał do siebie nawzajem choć gdy przebywali obok siebie w zasięgu swobodnego głosu przypominało to siedzenie na dynamicie z odpalonym lontem którego jednak się nie widzi więc nie wiadomo ile czasu zostało do wybuchu ale ten musiał w końcu nastąpić.

 

Atmosfera i wzajemne relacje między mafiozem a młodszym Pazurem były najwyraźniej czytelne nie tylko dla Alice. Tony i Krogulec też się nie odzywali i patrzyli jakby sprawdzali, czy któryś z tych dwóch znów coś zacznie mieć do tego drugiego. Gdy Guido i Alice weszli do środka i zamknęli drzwi dowódca Pazurów przejął na siebie mediację i jakoś tak stanął, że jak żywa góra rozdzielał najkrótszą drogę tych dwóch od siebie. Krogulec stał i tak z drugiej strony stołu więc Guido i Alice znaleźli się po przeciwnej stronie tak, że stół rozdzielał ich od młodego Pazura.

 

Na stole zaś leżało coś co dzięki paru wizytom i rozmowom z Jednookim Alice rozpoznawała już dość dobrze. Ładunki wybuchowe. Część jeszcze bez zapalników więc raczej bezpieczne do przenoszenia i oglądania. Część zaś jednak już skompletowana.

 

- No i? - rozmowę zaczął Guido który nie widząc iskry zapalnej od Nixa skupił się na wybuchowych skarbach na stole obrzucając je spojrzeniem.

 

- Sprawa zależy od wielu czynników które w tej chwili trudno oszacować. - Rewers podjął temat który zainteresował mafioza.

 

- Nie czaruj mnie tu staruszku. Jakich czynników? - Guido prawie wciął się w słowa dowódcy Pazurów raczej cierpkim i zirytowanym głosem nie dostając klarownej odpowiedzi.

 

- Zależy w jakim stanie będą kutry. Im bardziej uszkodzone tym łatwiej będzie je dobić. Zależy czy należycie umieści sę ładunki. Czy jakiś nie odpadnie, czy wszystkie eksplodują. - wyjaśnił większy z Pazurów tłumacząc spokojnie techniczne detale wykonania planu z wysadzeniem kutrów.

 

- No to licz połowę ładunków z tych co tu są. I, że będą w takim stanie jak je widziałeś ostatnio. To co? Na co to starczy? - spokój Rewersa jakby uspokoił irytację Runnera. Guido zmarszczył brwi i zmrużył oczy czekając na odpowiedź.

 

- Wtedy pewnie powinno wystarczyć zatopić jeden z nich. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem powinno starczyć na dwa. Ale to mało prawdopodobny wariant i raczej tylko teoretyczny. - odpowiedział Pazur a Guido pokiwał zamyśloną głową.

 

- A ten wybuch nie rozsadzi całej łajby? Jak ją wypieprzy w kosmos to nic mi po takim planie. - zapytał mafioz przeglądając wzrokiem rozłożone ładunki wybuchowe naszykowane jeszcze w Det w pracowni Jednookiego.

 

- Jeśli chodzi o eksplozje to całkowitej pewności mieć nie można. Mogłoby do tego dojść jeśli doszłoby do eksplozji amunicji lub paliwa na pokładzie. Ale jeśli choć trochę są rozmieszczone jak na dawnych schematach jednostek a ładunki zostaną rozłożone prawidłowo to eksplozja powinna rozerwać sam kadłub i jednotka straci pływalność więc pójdzie na dno. - Rewers wydawał się nadal mówić niezmąconym spokojem i być pewny tego co mówi.

 

- Niezły dupochron. - uśmiechnął się Guido słysząc odpowiedź Pazura. Tony lekko skłonił głową przyjmując wyrazy uznania i jakby też uśmiechnął się choć samymi oczami. - Ej, Śmieszek słyszałeś? To z tym prawidłowym rozmieszczeniem ładunków to było co ciebie. - głos mafioza stał się prawie od razu zaczepny i wyzywający gdy zaczął mówić do Nixa. Ten też od razu zjeżył się zaciskając usta w cienką linię i mieląc mięśniami szczęk pod linią wygolonych policzków. - Wiesz gdzie je trzeba podłożyć? - Runner zapytał Pazura zadając mu bezpośrednie pytanie.

 

- Wiem. - Nix odwarknął prawie przez zaciśnięte zęby. Guido i jego styl najwyraźniej nadal działały na niego irytująco tak samo jak to było od pierwszego spotkania w porcie wczoraj w nocy.

 

- No zajebiście. Chujowo by było jakbyś spierdolił własny plan. Oj bardzo by było chujowo. - czarnowłosy mafioz pokręcił z niezadowoleniem głową z niebezpiecznymi błyskami w oczach. Nix tym razem nie odpowiedział.

 

- Bez obaw, na Nixie można polegać. A na tym człowieku od ciebie? - Tony wtrącił się znowu widząc, że lont niebezpiecznie przeskoczył blisko tego dynamitu gdy dwaj młodsi mężczyźni rozdzielani tylko szerokością stołu wyglądali jakby znów już przymierzali się skoczyć na siebie nawzajem w kolejnej odsłonie ich konfliktu.

 

- To nie jest mój człowiek. Mogę posłać do tej misji kogoś nie od siebie to posyłam nie? - Guido przeniósł wzrok na łysego olbrzyma lekko się uśmiechając a dłonie młodszego Pazura ze złości zacisnęły się w pięści. - I on tam popłynie. Jak nie to mu rozwalę łeb od ręki. Wie o tym więc popłynie. Ale na miejscu niech już Śmieszek się z nim użera. Ja chcę mieć od was wysadzone te kutry. Jasne? - mafioz bez ogródek przedstawił jak widzi sprawę i wyglądało, że na Hiverze zależy mu tak samo jak na Nixie. Tony popatrzył na chwilę na swojego byłego podkomendnego a ten na niego.

 

- Jasne. - odpowiedział po chwili Rewers kiwając głową na znak zgody i klarowności sytuacji.

 

- Dobra Staruszki teraz sprawa do ciebie. - Guido spojrzał i wskazał na przybranego ojca Alice palcem by dobitniej zaznaczyć do kogo mówi. - Brzytewka mówiła, że widziałeś te kutry z bliska. - zaczął i przerwał patrząc pytająco na olbrzyma. Ten skinął potakująco głową w odpowiedzi. - No i zajebiście. Co one właściwie mają? - mafioz zadał to pytanie z jakim głównie szukał szefa Pazurów.

 

- Chodzi ci o uzbrojenie? - zapytał Pazur i teraz głowa czarnowłosego Runnera pokiwała potakująco głową. - Ta barka transportowa ma z tyłu nadbudówki dwa oddzielne karabiny maszynowe. Jeśli ma coś jeszcze to nie zauważyłem ale była już noc. Ten patrolowiec zaś ma sporo. Karabiny maszynowe, szybkostrzelne działka, półcalówki, granatnik automatyczny lub podobną broń no i miotacz ognia. Muszą mieć też jakiś system do walki nocnej bo jakoś noc im nie przeszkadzała w prowadzeniu ognia. Trzeba się jednak liczyć z tym, że część tego uzbrojenia mogła już zostać zniszczona lub uszkodzona podczas walk albo zostanie w tych co nastąpią. - Rewers wymienił płynnie zestaw uzbrojenia jaki dostrzegł na obydwu jednostkach a ganger słuchał, przygryzał wargę, mrużył oczy i kiwał głową.

 

- Dobra czaję z tymi zniszczeniami. Lepiej by ich nie było za dużo. A to co tam jest starczy na śmigłowiec? By go zestrzelić w locie? - mafioz zadał kolejne pytanie dalej drążąc temat i korzystając z okazji by zdobyć kolejne informacje o przeciwniku.

 

- Działko i półcalówka jak najbardziej. Choć sporo zależy od ilości trafień, w co się dokładnie trafi, z jakiej odległości, jak długo cel jest widoczny no i jaki to jest helikopter. - major Pazurów wymienił znowu szereg zależności i czynników od jakich zależeć może szansa na zestrzelenie jednostki latającej o jakiej rozmawiali.

 

- A jaki to może być ten śmigłowiec? Taki jak w Wietnamie? - zapytał znowu Guido. W końcu dźwięk śmigłowcowych silników słyszeli chyba wszyscy w okolicy ale mało kto je po nocy widział.

 

- Huey? Nie sądzę. Nie ma takiego zasięgu by tu dolecieć z Nowego Jorku. To musiałby być jakiś ciężki śmigłowiec a i tak albo nie powinien tu dolecieć albo dolecieć na oparach. W linii prostej jest gdzieś z 1000 km z Nowego Jorku a jeszcze jakąś rezerwę trzeba by liczyć. Większość śmigłowców nie ma takiego zasięgu na taką trasę. - Tony wydawał się też być zaciekawiony śmigłowcowym tematem. Wyglądał jak żywy komputer jakby mógł od ręki zacząć sypać potrzebnymi danymi sprzętu. W końcu jednak często też zajmował się planowaniem różnorakich operacji i często brał na siebie opracowanie zaplecza logistycznego.

 

- Co ty chrzanisz staruszku? Jak więc mi wytłumaczysz że doleciały tu te cholerne śmigłowce jak mówisz, że nie dolecą? Więc co jest grane? - Guido podejrzliwie zmrużył oczy wyłapując tą niezgodność między słowami Pazura a tym co wszyscy tu przecież widzieli a właściwie słyszeli.

 

- Dodatkowe zbiorniki paliwa kosztem zmniejszenia przewożonego ładunku. Albo dotankowanie po drodze. - łysa żywa góra ciała odparła spokojnie wyjaśniając tą pozorną niezgodność.

 

- A dlaczego przyleciały od strony jeziora. Od wschodu. Ale odleciały na południe. W głąb lądu. Co jest na południu? - Guido dalej drążył śmigłowcowy temat albo sprawdzał swojego rozmówcę jak to często miał w zwyczaju.

 

- Odleciały na południe? - Tony wydawał się być zaskoczony. - Musiałem to przespać. Ale jeśli nawet to nie wiem dlaczego i co jest na południu. - przyznał się do swojej niewiedzy w tym temacie.

 

- Ale jak jesteś taki sprytny jak mówi Brzytewka to pewnie jakiś pomysł masz. No nie? Przecież mogły odlecieć tak samo jak przyleciały. I po co odlatywały? Przecież chyba ciężko im było znaleźć bezpieczniejsze miejsce niż środek ich obozu. - mafioz nie ustępował w śmigłowcowym temacie i dalej próbował jakoś przeniknąć zamiary przeciwnika.

 

- Być może miały jeszcze jakiś inny cel oprócz tego lotu tutaj. Choć nic mi nie przychodzi do głowy co to mogłoby być. - wielkie bary Rewersa poruszyły się w górę i w dół.

 

- Dobra. Niech ci będzie. - pokiwał głową mafioz patrząc na Tony'ego chyba jednak nie do końca przekonany o jego szczerości. - Szykujcie się bo robimy wypad stąd. Lepiej dorwać te cholerne kutry w dzień niż czekać do kolejnej nocy. Ale wcześniej mamy się z Brzytewką zamiar ohajtać. Więc zapraszamy was na te hajtanie. Nawet ciebie Śmieszek. Jako osobę towarzyszącą San Marino. Tylko nie czuj się, że masz jakiś wiatr w żaglach bo ci się maszt połamie. Tak czy siak zbieramy się stąd. - Guido jednym tchem zmienił temat i poinformował o zmianie lokalizacji grupy, zaproszeniu na ślub i nie zapomniał nawet o specjalnej wersji dla Nixa. Ani przygarnąć do siebie rudzielca w skórzanej kurtce. Reakcja trzech mężczyzn była różna. Najbardziej żywiołowo zareagował Krogulec bez wahania składając im gratulacje i dziękując za zaproszenie. Tony był uprzejmy choć powściągliwy w okazywaniu uczuć. Jak zwykle. Nix wydawał się balansować między ripostą na złośliwość Guido a byciem miłym dla Alice. W efekcie podziękował zdawkowo ale humor mu się poprawił gdy zrewanżował się zaproszeniem na swój ślub. Nawet dla Guido. Jako osobie towarzyszącej Alice.




Wyspa; Centrum Meteorologiczne; parter; Dzień 8 - wczesne przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Grupka Schroniarzy przyjęła wiadomości o kolejnej wyprawie z mieszanymi uczuciami. Wydawali się być przede wszystkim niepewni jutra i dalszego zachowania Runnerów i względem Runnerów. Teraz zaś musieli znów się rozdzielić a przewaga skórzanych kurtek i szturmówek owianych zapachem palonych skrętów wydawała się być przytłaczająca na każdym kroku. Ciężko było nie natrafić na jakiegoś gangera nawet pomijając tych co chyba byli im niejako przydzieleni "służbowo". Jednak przyjaciele Willa życzyli i jemu i Kelly powodzenia i prosili by uważali na siebie.


Will po raz kolejny odkrył, że Bunkier jest jednak pełen skarbów. Gdy sprawdził swoją kamizelkę okazało się, że kevlar faktycznie ucierpiał po ostatnich przygodach i zieją w nim dziury i wyrwy. Nie wszystkie na wylot choć nawet bez wiedzy frontowca można było się domyślić, że nie wzmacnia to ochronnych właściwości pancerza. Mimo to na powierzchni czy nawet w rodzimym Vegas byłaby to jeszcze całkiem dobra kamizelka którą warto było nosić czy opchnąć. Ale nie w Schronie. W Schronie po prostu wziął nową. Jeśli tak można było powiedzieć o czymś wyprodukowanym dekady temu.


Z bronią też nie było tak źle. Miał do wyboru dwie "szesnastki". Albo swoją SU z którą kiedyś przybył na Wyspę albo znaleźną w trzewiach Schronu M-kę. Gorzej było z amunicją która była chyba tradycyjną bolączką po obu stronach jeziora. Niemniej obie pukawki używały tej samej amunicji więc miał do nich co załadować. Gorzej było z obrzynem. Nadal był zepsuty a i w Schronie coś za dużo amunicji do strzelb nie było. Właściwie to tutaj mogli pomoc coś przybysze z Detroit bo tych strzelb i obrzynów trochę u nich widział. Amunicję więc chyba też do nich powinni mieć. Ale pewnie trzeba by z nimi jakoś pogadać i się wymienić coś na coś jeśli już myśleć o posiadaniu sprawnej broni gładkolufowej.


Mimo to, gdy cwaniak z Vegas przygotował sobie swoje zabawki na drogę i dźwignął je na siebie doszedł do wniosku, że jako tragarz to chyba nie zrobiłby kariery. Wszystko wydawało się całkiem ciężkie a do przejścia kawałek było na te lotniska. Pewnie z godzina marszu to tak minimum jakby poszło jak wygrać w totka w Vegas.


Kelly za to gdy podobnie naszykowała się do drogi jak i Will wydawała się zachowywać i wyglądać całkiem naturalnie w tym całym pancerzu i bronią i całej reszcie wojskowego ekwipunku. Wyglądała zdecydowanie najbardziej bojowo i wojskowo od kogokolwiek spotkanego na korytarzach Schronu jakie ostatnio Will widział. Runnerzy chyba też bo zerkali na nią ciekawie gdy ich mijali. Najemniczka jednak roztaczała wokół siebie aurę chłodnego profesjonalizmu z czym pewnie wiele wspólnego miał właśnie ten szpej jakim się obwiesiła i poruszała się w tym płynnie.


Znów spotkali się przy wyjściu ze Schronu z czekającymi Runnerami. Przeszli przez te kawałki korytarzy jakie wczoraj wypalali miotaczami. Dziś nadal było widać osmolenia i ślady ognia w postaci spalonych i nadtopionych resztek teraz ciężko rozpoznawalnych sprzętów. Podobnie puste było samo wejście do Bunkra które wczoraj zostało zalane wrzątkiem parowym. Mechanizm musiał jeszcze niedawno działać bo gorące, wilgotne powietrze jak z sauny dało się wyczuć na kilka zakrętów przed wejściem. W samym wejściu nawet teraz było ciężko wytrzymać i prawie każdy przebiegał ten kawałek by jak najszybciej przebyć gorącą strefę.


System parowych zabezpieczeń wspomaganych przez doraźne wczoraj działanie miotaczy ognia wydawał się jednak działać bez zarzutu. Wewnątrz Schronu Will nie dostrzegł żadnego robala za to ledwo wyszli do schronu cywilnego z granicznej gorącej strefy od razu natknęli się na biegające i latające drobiny życia. Gdy weszli na wyższy poziom czyli do piwnic Centrum Meteorologicznego robali było już dość sporo. Przez mijane piwniczne okienka dało się poznać, że był dzień. Choć nie do końca wiadomo który. Chyba kolejny odkąd z takim trudem wracali do Bunkra ale może i następny? Pod ziemią łatwo było stracić w tym rachubę.


Za to Runnerów w piwnicach i budynku Centrum było dość mało. Wyglądało jakby większość bandy przeniosła się do Schronu. Na zewnątrz czekał na nich Jednooki w czymś co chyba można było nazwać ostatnimi wskazówkami czy czymś podobnym.


Starzy wiekiem ganger bez kompletu palców w jednej z dłoni był przyjazny i uśmiechnięty jak i we wcześniejszych rozmowach z Willem. Obrzucił uważnym spojrzeniem dwójkę Schroniarzy i pokiwał głową ale nie skomentował ich wyglądu czy wyposażenia. Mieli udać się na te lotnisko z siódemką Runnerów. Trzech z nich już Will kojarzył z wcześniejszej wyprawy do trzewi Bunkra. Robert, Disco i Cano. Nadal wyglądali na beztroskich, palących skręty wręcz w tempie maszynowym i pomachali wesoło do Willa na przywitanie jakby spotkali kolegę. Widać foch z wczoraj i przeszedł albo jarali się z innego powodu. Do tego jakieś dwie dziewczyny i dwóch obcych których Will widział po raz pierwszy.


- Macie czas by do nas wrócić do świtu. - Jednooki spojrzał wymownie na niebo. Te w przeciwieństwie do dominującej pogody z ostatnich paru dni było pogodne, niebieskie i słoneczne. Obecnie była też ta pora gdzieś między późnym porankiem a wczesnym przedpołudniem. Do następnego świtu jaki im dawał Jednooki była więc prawie cała doba. Powierzchnia okazała się słoneczna i pogodna ale jednak musiało ostatnio sporo padać bo wszędzie były kałuże i błoto. Było też dość chłodno zdecydowanie chłodniej niż w Schronie. Oddech zamieniał się w parę. Ale podczas marszu i to z takim obciążeniem nie powinno być to zbytnio odczuwalne.

 

Prawie jednak od razu wyszła pierwsza trudność. Runnerzy mieli zamiar omijać "sztywniaków prezydenta" ale ci zablokowali drogę na południe. Will zaś znał drogę na lotnisko właśnie idąc po tej drodze. Pewnie dałoby się przejść na przełaj przez las jednak cwaniak z Vegas nie czuł się najpewniej z orientacją po takiej gęstwie. Zostawało chyba albo spróbować przekonać Runnerów by jednak jakoś coś spróbowali z tą drogą albo zdać się na Kelly i liczyć, że ona da radę odnaleźć drogę przez las. Lub zdać się na szczęście. Will wiedział "mniej więcej" że lotnisko jest "gdzieś tam" i w końcu chyba by do niego doszli. Nawet jakby przeszli jakoś obok to akurat na wyspie to w najgorszym razie wyszliby na drugim brzegu. Choć nie był pewny jak gangerzy by zareagowali na tak błądzącego przewodnika w takim wypadku.




Cheb; rejon centralny; główna ulica; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Nico DuClare



Kate zabrała swoje rzeczy które chyba planowała. Wydawała się tymi wszystkimi rewelacjami ślubnymi kompletnie zaskoczona i chyba nie była do końca pewna jak zareagować. Mimo wszystko w swojej sypialni z Nico i dwójką kobiet z gangu wyglądało na to, że czuje się jeszcze jako tako. Ale na dole z tymi wszystkimi rozwydrzonymi i palącymi skręty gangerami znów wyglądała na speszoną i stropioną. Obydwie przyszłe panny młode zostały jednak na górze w jej sypialni. Teraz razem z Kanadyjką przeszła przez parter chcąc chyba jak najszybciej wydostać się z ich towarzystwa.


- I co dziewczynki? Już wychodzicie? Macie co trzeba? Naszpiegowałyście się? - obydwie kobiety musiały zatrzymać się gdyż w przejściu stał ten czarnowłosy ganger blokując drogę do wyjścia na zewnątrz. Stał bezczelnie łypiąc spojrzeniem i szczerząc się szyderczo. Weterynarz wydawała się przestraszona zwłaszcza tą wzmianką o szpiegowaniu. Ten ganger jakoś nagle się wydawał jakby właśnie domknął pułapkę z nimi dwiema pośrodku tych wszystkich gangerów. Od innych Runnerów w środku dobiegły złośliwe chichoty i parsknięcia widząc całą tą scenę chyba bardzo podobnie.

 

- My nic nie szpiegowałyśmy! Chcemy tylko wyjść. Proszę nas puścić. - ładna brunetka spojrzała szybko na zastępczynię szeryfa obdarzając ją płochym spojrzeniem. Nie wytrzymała presji spojrzenia tego blokującego wyjście gangera. Ale Kanadyjka choć panowała nad miną i emocjami bardziej od Chebanki to jednak też w końcu musiała spojrzeć na cokolwiek czy kogokolwiek innego by nie oglądać tego bezczelnie agresywnego spojrzenia tego faceta w skórzanej kurtce.

 

- Nie szpiegowałyście. No jasne. Tak sobie przyszłyście w odwiedziny. - prychnął blokujący wyjście ganger machając ręką. - No ale nie ma co tak zostawiać roboty nie dokończonej nie? - zapytał unosząc do góry jedną brew. Kate nie była pewna co to ma znaczyć więc znów zerknęła to a niego to a stojącą obok Nico. - Nie doszpiegowałyście się najważniejszego a przecież zastępczyni szeryfa wypada zdać raport odpowiedniej jakości nie? - dopowiedział ganger szyderczo wskazując na odznakę jaką widać było u DuClare. Dał znak i część gangerów ruszyła się z miejc i niejako torując drogę to prowadząc obydwie kobiety do piwnicy. Wydawali się być zaciekawieni tym co tam będzie lub jak obydwie kobiety zareagują na to co się tam znajduje.

 

Runnerzy zaprowadzili i gospodynię i jej opiekunkę do jednego z pomieszczeń w piwnicy. Tam znajdowała się kobieta o krótkich, czarnych włosach. Ubrana zdecydowanie nie po runnerowemu za to świetnie wpisującym się w schemat ubioru preferowanym przez NYA. Kobieta była jeńcem co dość jasno świadczyły o tym więzy jakimi przywiązano ją do jakichś rur przy ścianie. Widząc jak drzwi się otwierają kobieta podniosła głowę w stronę ruchu. W półmroku pomieszczenia widać było młodą i bardzo posiniaczoną twarz pociętą jakimiś skaleczeniami.

 

- Cześć Anitko! Zobacz gości ci przyprowadziłem! Przedstaw się jak to zawsze ślicznie robisz! - zawołał z wesołą szyderą czarnowłosy Runner opierając się plecami o framugę przez co znów blokował swobodne wejście do wnętrza pomieszczenia. W środku i tak był jakiś podgolony młokos w skórzanej kurtce robiący chyba za strażnika więźnia.

 

- Jestem kapral Anita Swiger z NYA! Numer identyfikacyjny 529 43 1326! - odkrzyknęła głośno skrępowana brunetka z wyraźnie słyszalną złością i buntem w głosie. Szarpnęła przy tym więzami ale najwyraźniej trzymały mocno.

 

- O jak ładnie. Dzięki Anitko, jak zwykle można na ciebie liczyć. - wyszczerzył się z zadowoleniem Runner i reszta gangerów w korytarzu piwnicy też zaczęła się chichrać i rechotać a mówiący zaczął zamykać drzwi do pomieszczenia.

 

- I tak wam ucieknę! W końcu mi się uda! I nie jestem Anitka! - krótko ostrzyżona czarnowłosa dziewczyna była już słabiej słyszalna przez domykane drzwi ale jednak jej bunt i furia były jednak nadal świetnie widoczne.

 

- Oj nie przesadzaj Anitko gdzie ci będzie lepiej? W końcu nasz opuścisz to ci będzie smutno. - odkrzyknął jej w odpowiedzi ten czarnowłosy Runner jawnie drwiąc ze słów jeńca i ruszyli z powrotem ku wyjściu z piwnicy. - Straszna z niej kawalara. - dodał przepraszającym tonem jakby rodzić tłumaczył się za niesfornego dzieciaka. - No więc widziałyście same dziewczyny. Anitka żyje i ma się dobrze. Bo waszych nowojorskich przyjaciół na pewno będzie to interesować więc teraz będziecie im mogły powiedzieć to same. - powiedział gdy wyszli z piwnicy z powrotem na parter. Teraz już nikt nie blokował wyjścia na ulicę więc droga była wolna.

 
Kate najwyraźniej starała się skorzystać z tego wyjścia jak najszybciej. Początkowo wydawała się być przytłoczona całą tą wizytą w swoim w końcu domu. - O rany. Ta dziewczyna w piwnicy. W mojej piwnicy. I ci bandyci. I ten ślub! No nie mogę uwierzyć. Zwłaszcza Alice. Nie było mnie tu w zimie ale słyszałam, że ją porwali i zabrali ze sobą. Ale próbowała coś powstrzymać rozlew krwi ale w zamian pojechała z nimi. A teraz? Nosi ich kurtkę i chce się żenić z tym ich szefem. Jaki on tam słodki i dobry? Może dla niej. On i jego banda w zimie wycięli i spalili nas równo. Tak samo jak tamte dzikusy z północy. Ale dała mi wcześniej lekarstwa i tą książkę. Nie wiem. Nie rozumiem tego wszystkiego. Może naprawdę ze mnie tylko zwykła wieśniara jak Lynx widocznie uważa. - emocje kobieta próbowała jakoś upłynnić chyba przez rozmowę i mówiła ni to do siebie ni to do idącej obok Kanadyjki. Oczy i spojrzenia miała dość rozbiegane po tej kulminacji zaskakujących wieści i wydarzeń jakie właśnie miały miejsce. Mimo wszystko zdawała się uspokajać gdy oddalały się coraz bardziej od domu opanowanego przez gangerów a zbliżały coraz bardziej do granicznego obecnie mostu. - Dobrze, że nas puścili. Już się przez chwilę bałam, że coś nam tam zrobią. - westchnęła z ulgą dosłownie wydychając powietrze. Szła z dwiema torbami. W jednej miała zabrane "swoje rzeczy" z których większość zabrała ze swojej sypialni a z dołu zabrała jeszcze swoją torbę służbową. Szła więc z jedną ciemną, skórzaną torbą i drugą bardziej kolorową podróżno - służbową. Buty rozgniatały kolejne robale zbyt wolne lub głupie by się odsunąć w porę. Podobnie chlupotały mijane kałuże. W powietrzu zaś pełno było latających insektów. Latały jednak tu i tam we wszystkie strony ciężko było powiedzieć czy szykują się do generalnego odlotu czy tak tam latają po przypadkowym tu i tam.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline