Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2017, 12:37   #55
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wyszli na pogrążony w półmroku cichy korytarz, rozświetlany tylko białymi wstęgami światła z latarek. Sue skomlała, próbując zostać w pokoju, zatem Emma nie miała innego wyjścia, jak wziąć przyjaciółkę na ręce. Ranczerka czuła, jak psina sę trzęsie - to nie było normalne zachowanie, a skoro collie tak reagowała, musiało dziać się tu coś złego. Korytarz był pusty; ktokolwiek szarpał za gałkę od drzwi, dawno zniknął. Ich uszy atakowała uporczywa, nienaturalna cisza. Z wyostrzonymi niepokojem zmysłami przeszli po skrzypiących deskach do schodów i zachowując czujność zeszli na dół.

Recepcja była pusta, tak samo, jak hall. Nikt nie kręcił się po korytarzu, nie słyszeli żadnych kroków, rozmów. Wszędzie panowała wszechobecna, dojmująca cisza. Czuli się nieswojo, sprawdzając jadalnię i salon - wszędzie pusto. W biurze nie zastali Roberta. Krótki rekonesans uświadomił im, że w hotelu są zupełnie sami. Ale jak to było możliwe? Przecież za oknem szalała potężna śnieżyca, nikt nie byłby w stanie się stąd wydostać. Nie przez blokujące drogą dojazdową hałdy zmrożonego śniegu. Mimo to, miejsce wyglądało na zupełnie opuszczone. Upewniwszy się raz jeszcze, że pomieszczenia na dole są puste, ruszyli, by sprawdzić pokoje na piętrze.

Stanęli zdjęci strachem u podstawy schodów, gdy w świetle latarek ujrzeli na półpiętrze kobietę. A właściwie coś, co tylko przypominało ją z wyglądu. Poczwara miała białą jak kreda skórę poznaczoną pajęczynką bordowych wybroczyn i spowite najgłębszą czernią oczy. W miejscu, gdzie kiedyś były usta znajdowało się groteskowe, szerokie cięcie niemal od ucha do ucha, prezentujące ostre, gnijące zębiska. Spomiędzy kłów i z podbródka skapywała jej świeża krew. I tylko opatrunek biegnący przez bark i pierś zdradzał, że mieli przed sobą coś, co kiedyś było Virginią Dalber.


Kobieta charczała i rzęziła pod nosem, wbijając w nich nienawistne spojrzenie, jednak nie były to te same paskudne dźwięki, które słyszeli zza drzwi na piętrze. Sue wyrwała się z objęć Emmy i pognała gdzieś w stronę skrytej za załomem jadalni. Czuli się jak w najgorszym koszmarze, zupełnie sparaliżowani strachem. Jeśli którekolwiek z nich jeszcze wierzyło, że zdarzenia w których uczestniczyli da się jeszcze jakoś racjonalnie wyjaśnić, teraz musieli zrewidować swoje poglądy. Nagle, jak na pstryknięcie palców, wróciła elektryczność i żyrandole oblały wszystkich bladożółtym, mdłym światłem.

W tym samym momencie Virginia warknęła ponuro, po czym ruszyła w dół schodów z nienaturalną szybkością i agresją. Z obnażonymi kłami i wyrzuconymi przed sobą dłońmi zakończonymi długimi pazurami spadła na nich, roztrącając. Gwen straciła równowagę i upadła, wypuszczając dziennik Mossa z rąk, Wes i Henry zostali rzuceni na blat recepcji, Seer uderzyła bokiem o szafkę stojącą pod ścianą, a Emma jako jedyna uniknęła rozpędzonej Virginii. Stwór jednak szybko wykręcił pod drzwiami wejściowymi i charcząc, szykował się do kolejnego ataku. Dalber była dzika, nieokiełznana, jakby coś przejęło nad nią kontrolę. I z pewnością żadne próby dotarcia do niej werbalnie nie mogły przynieść skutku. Pomimo przerażenia, które czuli, musieli coś zrobić, by ocalić życie.

 
Tabasa jest offline