Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2017, 15:41   #259
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Korzystając z magii jaką się wspomogli postanowili nie tracić czasu na przeszukiwanie pomieszczenia, a wręcz przeciwnie kontynuować eksplorację Zaginionej Kopalni. Zanim jednak myśliwy zdążył ruszyć przodem, selunitka złapała go za kołnierz z groźną miną, by w końcu uleczyć rany mężczyzny za pomocą różdżki.
Wiodący na wschód kanał, którym kiedyś musiała płynąć woda wyprowadził ich na skraj jakiejś olbrzymiej pieczary, której drugi koniec niknął gdzieś w ciemnościach. To stąd dochodziło Echo. To tu zobaczyli co je wytwarza. Wielkie podziemne pływy jakiegoś zbiornika wodnego, o którym żyjący na powierzchni nie mieli pojęcia. Jak daleko sięgał. Jak był głęboki. Jakie tajemnice skrywały się w dawno przez nikogo nie badanych głębinach, pozostawało już kwestią domysłów każdego z bohaterów. Joris w każdym razie gdy ponowna fala podniosła poziom wody o kilka metrów i z głośnym hukiem rozbiła się o skarpę, zadrżał i znieruchomiał na chwilę. Nigdy nie cierpiał na brak szacunku wobec natury, ale to go trochę przerastało.

Chwilę później ruszyli jednym z dwóch innych prowadzących tu korytarzy. Północny - stare koryto strumienia - zdawał się wracać ich do pomieszczenia, w którym już byli. Wybrali więc południowy. Docierając do przestronnej dwupoziomowej komnaty wyścielonej gruzem i licznymi szkieletami przedwiecznych kombatantów. Te szczęśliwie spoczęły tu w spokoju wiecznym i właściwie nie było się im co dziwić. Ze wszystkich naturalnych komnat kopalni to było najprzyjemniesze.

Liczne inkluzje jakichś minerałów, gęsto pokrywających strop przyjemnie odbijały płomienie magicznych ogni, które niosła drużyna, nadając pomieszczeniu charakter jakiegoś takiego bezpieczeństwa. To co natomiast mogło jeszcze być godne zainteresowania, to dwa zamknięte, a raczej zablokowane uszkodzonymi drzwiami pomieszczenia zbudowane w jaskini przez krasnoludy - choć rozmiary miały wystarczające by i ludzie mogli w nich swobodnie się wyprostować. Uszkodzone ściany i stropy świadczyły o gwałtownej magicznej bitwie jaka się tutaj rozegrała.
Dwuskrzydłowe wrota do północnego “domku” były lekko uchylone, ale nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Joris postanowił więc wrzucić do środka kamień co by zmącić spokój czegokolwiek złego co by tam mogło siedzieć. Kamień Jorisa stuknął o coś w środku i potoczył się swobodnie. Nie wywołało to żadnej reakcji ze środka - a przynajmniej żadnego dźwięku; choć latająca czaszka również nie obwieszczała swojej obecności rykiem… Myśliwy odczekał, aż stukot kamyka umilkł, a potem starą dobrą metodą naparł na uszkodzone skrzydło siłą.

Z głośnym skrzypnięciem wrota rozwarły się ukazując drużynie to, czego wszyscy szukali: Kuźnię Czarów.


Obszerny warsztat poważnie ucierpiał na skutek rzuconego dawno temu zaklęcia, podobnego do innych, które zniszczyły kopalnię. Stoły i blaty były nadpalone, a i ściany były w nielepszym stanie. Po środku pomieszczenia znajdowało się palenisko. Niewielkie samo w sobie, ale szybko skupiające na sobie spojrzenie, bo mieniące się zielonkawym płomieniem, który tańczył nad nim leniwie. Dopiero ten płomień ujawniał to co znajdowało się za paleniskiem.


Kulista żywa masa mięsa zawieszona w powietrzu miała ponad metr średnicy. Odchodziły od niej cztery wężowate wypustki, każda zakończone oczkiem, a po środku tego wszystkiego znajdowało się jedno wielkie, bezpowiekie i bacznie wpatrujące się w Jorisa, potworne oko.

- Vendui - usłyszał w swojej głowie myśliwy. Nie zrozumiał słowa, ale nie wydawało się ono zaproszeniem do walki, czy też zbluzganiem jego rodzicielki do czwartego pokolenia wstecz.

Przyznać trzeba, że jeśli Joris spodziewał się zastać w tym pomieszczeniu coś poza pustymi beczkami, to byłby to co najwyżej bardzo zagłodzony ghul. Rezonu jednak na widok takiej potworności jaka się nawet w koszmarach nie śniła, o dziwo chłopak nie stracił.
- Sam się wenduj szkarado - po czym przesunął się na bok i posłał strzałę w wyłupiaste oko.
- Krew dla Obrońcy! - ryknął równocześnie Marduk i rzucił się na potworność. Ostrze Talona pokryło się lepką, gęstą czerwienią, spływającą grubymi kroplami a chłopak poczuł jak nekromantyczne energie mrożą jego duszę, ale jednocześnie przesycając klingę raniącą mocą. Trafił mocno, lecz nie wystarczająco by zabić latającą głowę. Potwór odwdzięczył się za to potężnym ciosem nekromatycznej magii, poważnie raniąc elfa. Torikha ruszyła na wroga zmawiając bezgłośną modlitwę o… cierpliwość. Chybiając lewitującego stwora, ale to akurat jej nie zdziwiło; Joris również chybił próbując celować w tłumie. Za to modlitwa Tori najwyraźniej przyniosła jakiś efekt, gdyż magiczny cios beholdera, którym ten ją uraczył, nie zrobił na półelfce żadnego wrażenia (choć nie wiedziała też co stwór chcial osiągnąć). Turmalina sieknęła magicznym pociskiem - jej własna magia była mniej precyzyjna,, a kolejny cios Marduka sprawił, że abberacja padła na ziemię, krwawiąc obficie, po czym… zniknęła.

Chłopak machnął wściekle mieczem ponad plamą krwi, mając świeżo w pamięci ucieczkę ciężko rannego drowa, ale tym razem… chyba chodziło o coś innego. Czyżby bestia zdezintegrowała się? Może była demonem i została odesłana na własny plan egzystencji po śmierci? Rozejrzał się i uspokoił, po czym oparł o kotlarz, krzywiąc się z bólu.
- Torikho, daj różdżkę - wychrypiał.

Półelfka patrzyła na miejsce w którym jeszcze przed chwilą leżał ubity stwór, marszcząc brwi i czoło w zamyśleniu. Nigdy nie spotkała się z takim zachowaniem ciała po śmierci, toteż przez chwilę obawiała się, iż mogli wszyscy paść ofiarą jakiejś potężniejszej iluzji?
Nikt jednak nie nadciągał z odsieczą, toteż kapłanka schowała broń do pochwy i odłożywszy tarczę, podeszła do rannego elfa w celu uzdrowienia go, ale słysząc jego słowa, zatrzymała się podając jedynie różdżkę mężczyźnie. Ten skinął głową i wypowiedział aktywującą frazę. Nie wystarczyło to jednak i chłopak musiał odwoływać się do mocy przedmiotu jeszcze parę razy nim wróciły mu siły.
- Dziękuję - oddał różdżkę mieszańcowi. Rozejrzał się po pomieszczeniu.

Joris powoli podszedł do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał stwór. I minę miał jakąś taką niepewną. Wszystko stało się tak cholernie szybko… Verdui… co to właściwie znaczyło? Pierwszy odruch był oczywisty. Wszystko co tu spotykali, chciało ich zjeść, lub pogrzebać więc należało to czym prędzej zabić. Na drugi odruch zabrakło czasu. Pokręcił głową i podszedł do dziwnego paleniska.
- Ten płomień… - powiedział - Jest znajomo zielony. Myślicie, że to ten stwór stworzył tu sobie tamtą czaszkę?
Wpatrywał się przez chwilę w tańczący ogień.
- Mam ochotę to zgasić w cholerę - powiedział w końcu.
- Później - machnął mieczem Marduk, choć słowa Jorisa miały sens.
- Ani mi się waż! Nie wiadomo jaka magia się w tym kryje. Tatko ma podobne palenisko, tylko mniejsze i nie zielone, i wiem że to nie zabawka. Ogień zaklina magię w runy... - Turmi przypomniała sobie ojcowską kuźnię i jego szalone plany, by zrobić Turmalinę swoim czeladnikiem i dziedzicem sekretów. Spaliło na panewce, oczywiście, ostatecznie kuźnie przejmie mąż Emeraldy.

Marduk podszedł do jeszcze jednych drzwi obecnych w Kuźni Czarów; dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego co osiągnął. Z tego że osiągnął cel - właśnie Kuźnię Czarów!
- Viva, Las Vegas! - zanucił otwierając ostrożnie drzwi. - Leuthilspar, nadchodzę! - zapomniał o bólu stłuczeń, pocie ściekającym po plecach i swędzeniu zgrzanego ciała. Pal sześć że Jaskinia wraz z Kuźnią przejdzie w ręce krasnoludów - on swoje zrobił i w glorii i chwale mógł wracać na Evermeet.

Komnata była niewielka i przypominała dodatkowy warsztat przeznaczony do prac wykończeniowych przy wytwarzaniu magicznych przedmiotów. Jego oczy dostrzegały resztki narzędzi przydatnych do polerowania, wygładzania, lakierowania czy każdego innego rzemiosła przydatnego do finalnego dopieszczenia wyrobów rękodzieła, broni czy odzieży. Niestety, zawartość pomieszczenia była w całkowitej ruinie… z dwoma drobnymi wyjątkami. A nawet nie takimi drobnymi!

Na jednym spośród stołów leżał napierśnik a obok niego buława o głowicy w kształcie rozbłysku słońca, wykonanej z litego brązu. Jednak to zbroja przyciągnęła uwagę Marduka. Na stalowej płycie pancerza wyryty był kształt złotego, wijącego się smoka, kunsztownie wpasowany w krzywiznę zbroi.
- Słuchajcie, znalazłem coś! - Marduk krzyknął, podchodząc i pieszczotliwie gładząc metal.

Selunitka obserwowała zielone płomienie w ciszy i skupieniu. Soczysty kolor wpływał na nią kojąco i odprężająco, co było dość dziwnym zjawiskiem w tejże sytuacji. Kobieta najchętniej zaordynowałaby mały postój, by odpocząć i w spokoju zbadać całe pomieszczenie, o które wszyscy robili tyle rabanu. Ale nawet bez odpowiedniej modlitwy czuła moc, która przesycała palenisko, zasilając magiczny ogień i wszystko co się z nim wiązało.
W zawalonej ruinie dostrzec można było świetność czasów minionych, czasów, które niekoniecznie powrócą do stanu pierwotnego, a więc czy gra była warta świeczki?
Półeflka popatrzyła na zamyśloną i osamotnioną krasnoludzicę, przypominając sobie o dotkliwym braku krępej wojowniczki.
Yarla pewnie powiedziałaby, że widok owej kuźni był wart każdego poświęcenia i przelanej kropli krwi. Kapłanka przypomniała sobie ekscytację i pasję w głosie ognistowłosej, gdy opowiadała o opuszczonej kopalni i jej cudach. Uśmiechnęła się smutno, gładząc zdobyty sejmitar, przypięty do pasa.
Wtedy też usłyszała krzyk elfa i mało nie rymsnęła na glebę, gdy poderwała się chwytając broni, by dopiero po sekundzie zrozumieć emocje w głosie kapłana.
Oparła się ponownie o ścianę, krzyżując ręce na piersi i wbijając spojrzenie w magiczny ogień, ich mały zabijaka najrywaźniej znalazł sobie kolejną zabawkę.

Joris zerknął na znalezisko Marduka. Owszem. Ładne to to było jak kogo zbroje rajcowały. Podniósł natomiast buławę i pokręciwsz z uznaniem głową dorzucił ją do wspólnej sakwy.
- Rozumiem, że zostawić was na chwilę samych, co? - mrugnął do gładzącego zbroję elfa - Powiem Turmi, żeby na razie tu nie buszowała.
Po czym wyszedł do głównego pomieszczenia kuźni. Zmarszczył brwi zaraz na widok wpatrzonej w zielony płomień Torikhi. Ujął ją za rękę jakby chciał odciągnąć od zaczarowanego paleniska.
- Nie ufam temu płomieniowi Tori - powiedział - Zostawmy go na razie… A tymczasem sprawdźmy to ostatnie pomieszczenie.

Kapłanka uśmiechnęła się ciepło, kiwając głową na znak, że się zgadza. Ale z którą częścią jego wypowiedzi, to już myśliwy nie do końca wiedział.
- Prowadź… czym się tak emocjonuje Marduk? - spytała na tyle cicho, by elf jej nie dosłyszał, przy okazji poprawiając uścisk dłoni z Jorisem.
- Zbroją - rzeczony elf jednak nie migdalił się z napierśnikiem i wyszedł tuż za tropicielem, dzięki czemu posłyszał to i owo. - Ale to poczeka. Sprawdźmy tę następną komnatę.
- Prawdziwy szczęściarz… - powinszowała półelfka, ale kapłan wiedział, iż była to czysta kurtuazja. Chłopak wzruszył na to obojętnie ramionami.
- Mam wielkie plany - odezwał się równie uprzejmie co dziewczyna. - Zdobycze bardzo mi się przydadzą, Torikho.
- Będę się modlić za ich powodzenie - odparła, schylając się po swoją tarczę, by być w pełni gotowa do dalszej eksploracji.
- Już teraz jestem ci za to wdzięczny - Marduk skinął z powagą głową i zakręcił młynka Talonem, rozluźniając nadgarstek. - Idziemy?
- Chodźmy
- potwierdziła Turmalina, choć kuźnia działała na nią inaczej niż pozostałych. To były dźwięki i zapachy domu, bezpieczeństwa. Nawet zielony płomień, żywo przypominający o niezdrowej magii, którą ich raczono nie psuł wrażenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 10-04-2017 o 15:49.
sunellica jest offline