Lis w Kurniku okazał się być wysokiej klasy gospodą, z portierem, szatnią i rezerwowanymi stolikami. Pojawienie się bandy awanturników w jej progach wzbudziło pewną konsternację, ale zgodnie z znanym w całym świecie powiedzeniem "nasz klient, nasz pan", nikt im wstępu nie bronił. Dostali stolik położony w kącie pod ścianą, w pewnym oddaleniu od innych stołów. Bezpośrednio nad nimi, na ścianie zawieszona była potężna głowa tura, która wpatrywała się jakby z naganą w biesiadujących poniżej swoimi paciorkowymi, czarnymi oczkami.
Skromnie odziana, schludna i czysta kelnerka zebrała zamówienia i oddaliła się, aby już po chwili wrócić z pierwszymi trunkami i jadłem. Oczekiwania Santiago nie zostały zawiedzione, menu było szerokie jak Reik pod Marienburgiem.
Tymczasem Berwin i Elmer skierowali się do leżącej również przy Volksplatz siedziby Straży. Budynek był kamienny, niezbyt okazały. Wewnątrz, mimo późnej pory zostali bez problemów przyjęci przez jakiegoś podoficera o wysoko podgolonej głowie i nienagannie wyfasowanym mundurze.
- Ach, tak - powiedział, gdy wysłuchał zeznania na temat napadu. - Znamy to. Grupa niejakiego Datza, marudera i bandyty. Tak to się odbywa. Proszą o pomoc, a potem obrabowują podróżnych. W Waszym przypadku chyba stwierdzili, że stanowicie zbyt poważne zagrożenie. Niewiele łodzi podróżuje z taką obstawą. Tylko dziwi mnie miejsce zasadzki. Zazwyczaj działali bliżej Pfeildorfu. Może już ich stamtąd przepędzili. W każdym bądź razie, dziękuję za meldunek. Tacy obywatele jak Wy, to skarb.
Wynajęcie pokojów w Lisie w Kurniku również nie stanowiło problemu. Pokoje były czyste i zadbane, a do dyspozycji gości była łaźnia, w której gospodarz natychmiast kazał nagrzać. Zaoferował też usługi łaziebnej i zupełnie bez skrępowania polecił usługi Domu Uciech Frau Giselle, z którym miał niepisaną umowę. Wystarczyło sprecyzować życzenia.
Pozostawała sprawa listów...