Mieszkańcy tej zacnej mieściny nie narzucali się ze swoimi problemami miejskiej straży i dobrze, bo po korytarzach nie pętała się zgraja interesantów i Berwin z Elmerem mogli załatwić sprawę zgłoszenia napadu szybko i sprawnie.
Podgolony oficer, prawdziwy skarb wśród strażników, nieco rozwiał ich obawy identyfikując w bandytach niejakiego Datza i jego kompanów. Choć oczywiście całkowitej pewności mieć nie mogli, to jednak była nadzieja, że napad miał charakter jednorazowy.
Po spełnieniu formalności Berwin mógł powrócić na kwaterę do „Lisa w Kurniku” i oddać się słodkiemu obżarstwu. Karta dań, jak na taką dziurę robiła spore wrażenie. Zamówił pstrąga po wisenlandzku w sosie śmietanowym z kurkami i zacną butelczynę averlandzkiego białego wina.
Trawiąc spokojnie udał się do swego pokoju by zdrzemnąć się nieco i oddać temu, co tileańczycy nazywają „dolce far niente”. Półgodzinny sen zrelaksował go na tyle, by poprosić o garnek z wrzątkiem. Obsługa była na tyle dyskretna, by o nic nie pytać.
Berwin zatem spokojnie w zaciszu pokoju przy pomocy pary wodnej i wąskiego noża cierpliwie odkleił pieczęć z listu od opactwa.
Zabrał pismo, ręczniki i udał się do łaźni, gdzie zebrali się już inni kompani. - Odkleiło się z wilgoci. – stwierdził machając listem – To może przeczytamy?
Zaproponował z niewinnym uśmiechem. |