Po jakimś czasie wydostali się na powierzchnię bogatsi o pogryzioną miednicę goblina, chustkę z inicjałami jakiegoś mieszczanina i zwłoki krasnoluda-opoja. Miasto było już ciche i uśpione. Na ulicach słychać było tylko co jakiś czas nawoływania strażników miejskich i stłumione okrzyki przemykających, upojonych alkoholem uczestników nocnych libacji. Na niebie świeciły dwa księżyce, co pewien czas wyłaniając swoje oblicza spomiędzy chmur. Daleki, zimny i szary Mannanslieb oraz znacznie bliższy, jakby zielonkawo-żółty, przerażający Morrslieb.
Shaffenfest było już nieczynne. Bramy miejskie zostały zamknięte po zmroku i zabawa miała rozpocząć się dopiero rankiem. Nie było możliwości opuszczenia miasta podczas nocnych godzin. Tak więc z sędzią Richterem mogli zobaczyć się dopiero następnego dnia.
Problem był też z ciałem krasnoluda, ale w końcu udało się odnaleźć budynek Gildii Żałobników. Jako, że bohaterowie znali imię khazada, obyło się bez zbędnych trudności. Ciało zostało złożone w chłodni, dokumenty podpisane, a opłata w wysokości sześciu szylingów uiszczona. Dyżurujący pracownik zapewnił, że pochówek odbędzie się jak najszybciej, a więc w przeciągu kolejnych dwóch dni roboczych.
W związku z późną porą i patrolami straży, które raczej przychylnym okiem nie patrzyły na szwendających się po nocy przechodniów, nie pozostało nic innego jak wrócić do gospody. Obudzony karczmarz nie krył oburzenia i odrazy na widok ubabranych gównem gości. Od razu zapowiedział, że nie wpuści nikogo do środka, nie ważne czy parobka, chłopa czy szlachcica.
- Nawet Najjaśniejszego Pana bym nie wpuścił, gdyby wykąpał się w sraczu - powiedział. Ale za dodatkową opłatą zgodził się udostępnić, mimo późnej pory łaźnię.