Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2017, 11:43   #19
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Coś działo się w podziemiach. Początkowo zwiastował to jedynie niepozorny szmer. Przypominał chrobot produkowany przez dziesiątki chitynowych pancerzyków jakiegoś roju. Potem przerodził się on w miarowe kroki oraz rzucane cichaczem komendy. Na zmurszałych ścianach korytarzy wyrosły długie cienie. Rzucały je okutane w ciemne kaftany sylwetki.
Mrok pierzchał przed latarniami oraz pochodniami w dłoniach klefistów. Zabójcy przemykali kanałami miasta w kierunku jego powierzchni, aby odebrać to, co im się należało.


Podążał z nimi również zgarbiony starzec. Czuł się jak za czasów młodości, choć wybryki tamtego okresu utożsamiał z pewną ujmą. Wciąż jednak dobrze było się oderwać się od monotonnych cel gildii i rozruszać zlepione stagnacją mięśnie. W pełnej chaotycznych myśli głowie jedna wizja była teraz szczególnie wyraźna. Tam na górze, pragnął uczynić z mordu sztukę. Bez różnicy czy mieli natrafić na tłuszczę lub zmorfiałych. Kazał swoim ludziom walczyć jak jeszcze nigdy przedtem.
Plany miały to do siebie, że zawsze były klarowne i proste, zaś rzeczywistość szybko je weryfikowała.
Z początku pacyfikacja dzikich band przebiegała całkiem sprawnie. Agatone rozesłał parę oddziałów do poszczególnych części Zaułka. Sam ruszył z kilkoma oprawcami do karczmy “Pod kocim łbem”, lokalu jego wtyczki. Brown aż przystanął, gdy zobaczył ostrze na szyi grubasa. Gardło tego człowieka było cenne, gdyż z niego właśnie słyszał w przeszłości wiele poufnych informacji.
Mistrz osobiście nie pałał ani szczególną miłością do Gormuga lub też antypatią. Ale na swój sposób facet był profesjonalistą, a stary to zawsze cenił. I coś mu się wydawało, że swego czasu pomógł on Cyricowi uciec przed karzącą ręką tagmaty. Kto wie, czy gdyby nie zabrakło wtedy karczmarza, wpadka syna nie zaprowadziłaby straży wprost do samego Browna.
Oberżysta kwilił żałośnie, lecz herszt zabójców nawet tego nie słuchał. Jego ludzie stali wokół czekając tylko na znak mistrza. Widział jak nerwowo zaciskają ręce. Byli jak stado dzikich psów - cudza krew gotowała ich własną. Chcieli zabijać więcej i więcej; karmić się niemocą ofiar.
Salpingidis, Szczur i Franca - każdy na swój sposób skuteczny. Ale tylko jeśli chodziło o rozprucie czyichś flaków. Ta sytuacja wymagała oratorskich umiejętności Browna. Dobrze przeprowadzona perora była jak rozgałęziająca się droga, prowadząca rozmówcę do określonej decyzji. Jednocześnie należało zasugerować mu, że to sam adwersarz nań wpadł. W tym przypadku, na końcu każdej ze ścieżek Brown widział mężczyznę pociętego na małe kawałki. Ale tamten nie musiał jeszcze tego wiedzieć.
Póki co, Agatone zaczął w prosty sposób.
- Żyjesz tylko dlatego, abyś dał mi przykład jak się możesz przydać - rzucił do agresora.
Oprych trzymając karczmarza w uścisku pokręcił wielkim nochalem.
- Wszyscy zginiecie - rzekł z taką pewnością, jakby oznajmiał, że po nocy nadejdzie dzień. - Wszyscy zginiecie.. Tam już nic nie ma! - wskazał czubkiem nosa w nieokreślonym kierunku. - Nic! Poza spaczeńcami! - jego głos zaczął nerwowo się unosić. - W końcu się tutaj wedrą! I wtedy nawet Diatrysi nam nie pomogą!
Brown szybko pojął, że rozmowa w której będzie czegoś od mężczyzny wymagał, nie posiadała większego sensu. Strach zżerał tego człowieka od środka niczym pasożyt toczący jego duszę. Jeśli napastnik faktycznie widział zmorfiałych, to nawet Agatone nie był w stanie go zastraszyć.
- Skoro się tu wedrą, lepiej być gdzie indziej. Na przykład głęboko pod ziemią. Pytanie czy chcesz znaleźć się kanałach lub na innej głębokości - powiedział, patrząc mu prosto w oczy. - Puść tego człowieka, a znajdę ci schronienie. Przyda mi się ktoś walczący tak zaciekle.
Facet się bał, co dodawało mu determinacji, by czynić szalone wręcz rzeczy. Z drugiej strony ludzie mieli zadziwiającą umiejętność tracenia czujności, gdy dostrzegali dla siebie łut nadziei.
Zwykł przeprowadzać rozmowy na innej stopie. Irytowało go, kiedy musiał wypowiedzieć coś, choć trochę zbliżonego do prośby.
Nożownik zawahał się.
- W kanałach? Pod miastem?
Wyraźnie się wzdrygnął.
- W kopalniach, na niższych poziomach zalega morfa. Czy w kanałach nie jest podobnie?
Mistrz westchnął. W ogóle nie powinien tu tkwić i z nim dyskutować. Miał ochotę rzucić się temu kundlowi do twarzy i rozorać ją paznokciami. Nie pozwolił jednak aby zdradzić choć cień tej myśli.
- Stamtąd właśnie przybywamy i tam też wrócimy. Zaręczam ci, że są w tym mieście miejsca o których wiem tylko ja.
Starzec wyraźnie spochmurniał. Brown nie był człowiekiem cierpliwym, trudności nastręczało mu samo udawanie że jest inaczej.
- Masz ostatnią szansę.
Twarz długonosego na chwilę stężała. W jego oczach ponownie pojawił się strach.
- Przybywacie... z kanałów?! - głos mu zadrżał, a wraz z nim on sam. Zaczął się trząść niczym w febrze, ciągle się śmiejąc.
I wtedy czas przyspieszył.
Gormug zrobił się blady jak ściana. Nieznajomy pchnął go w stronę Salpingidisa. Karczmarz chlusnął krwią na karczemny blat z rozciętej szyi. Szatyn rzucił się w kierunku Francy. Ares przytomnie wyciągnął kosę, która weszła między żebra napastnika. Ten stęknął. Krew pojawiła mu się w ustach. Splunął czerwoną plwociną prosto w pryszczatą twarz swego zabójcy.
- Nie dorwiecie mnie, zmorfiałe kundle - wyszczerzył czerwone zęby i upadł zdychając z nożem w brzuchu.
Nie zdążyli ochłonąć gdy z korytarza, w którym leżały jeszcze dwa trupy i skomlący cicho Nikelos wpadło kilku zbrojnych wprost na zaskoczonego Amaditisa. Szczur, stary wyga, okręcił się zwinnie, dosłownie w ostatniej chwili i zatopił ostrze w przeciwniku. Krzyk świadczył o tym, że trafił ale nie zabił. Brown z trójką chłopaków zanurkowali za kontuar oceniając siły gdy nagle huknął krzyk.
- Stać! Pizdy jebane!
Tagmatosi, w sile pięciu chłopa, usłuchali. Zatrzymali się przed szynkwasem z wyciągniętymi krótkimi mieczami. Jeden tylko, trzymając się za ramię, przysiadł obok Nikelosa, na zafajdanej krwią podłodze karczmy. Na przód wysunął się Perioczi, siwy jak gołąb Dalaos, zwany Białym.
- Kurwa twoja jebana mać, Brown...
Schował miecz.
- Posłuchaj co ci powiem - odchrząknął. Otarł rękawem pot z czoła. - Moi chłopcy się cofną na ulicę. Twoi pójdą zobaczyć, czy ich nie ma za tamtymi drzwiami - kiwnął głową wskazując sąsiednie pomieszczenie - a my się napijemy, pogadamy. Co ty na to?
Stary zabójca parokrotnie zgiął kark tak mocno, że aż chrupnęło. Spojrzał pierw na Gormuga. Brownowi nie było go żal. Śmierć stanowiła w Skilthry rzecz czasem powszechniejszą niźli chleb. Dziwiła go natomiast pewna doza ironii. Gdy po mieście szalała morfa, jego informatora ukatrupił, bądź co bądź, pospolity bandyta. W swoim przypływie wspaniałomyślności, mistrz zrobił dla Gormuga, ile mógł. Najwyraźniej tamten facet i tak zamierzał go zabić.
Przeniósł wzrok na Białego. Wiedział jakim skurwysynem potrafił być perioczi. Nie miało to znaczenia, dopóki działał skutecznie. Także Dalaosa i Browna coś łączyło. Obydwaj woleli działać, niż trwonić czas na pierdoły.
- Słyszeliście - zwrócił się do swoich ludzi. - Wypierdalać kiedy dorośli rozmawiają. I zróbcie coś z Nikelosem, bo własnych myśli już nie słyszę.
Gdy karczma opustoszała i tylko krwawe ślady i kilka trupów świadczyło o tym, co tutaj zaszło jeszcze chwilę wcześniej, zrobiło się cicho. Biały sięgnął pod ladę i wyciągnął dwie czarki i antałyk. Odkorkował zębami i wypluł korek. Powąchał kręcąc nosem.
- Wiedziałem, że stary skurwysyn zawsze trzymał tutaj coś dobrego - skomentował.
Nalał do obu.
- Posrało się, co? - podniósł kyliks do ust i opróżnił jednym haustem - Hmmm... - mruknął z uznaniem. - A mnie częstował jakimiś szczynami, ehhh...
Brown nie nie mówił. Przyjął trunek i uczynił go jednym gestem. Myśl natychmiast mu się wyklarowała, a stare kości rozgrzał nagły żar. Pozwolił Białemu kontynuować.
- Twoi chłopcy robią jatkę w Zaułku - uniósł rękę do góry, powstrzymując ewentualną odpowiedź Browna - i dobrze! Trzeba paru chujkom krwi upuścić, żeby im do głowy nie uderzała. Sam bym im kurwa kutasy poobcinał przy samej szyi... - pokręcił głową, nalał po raz drugi.
Wziął czarkę do ręki, zakręcił mętnym płynem jakby się nad czymś jeszcze zastanawiał, po czym wypił, chuchnął i powziąwszy najwyraźniej ostateczną decyzję rzekł:
- Powiem jak jest - uderzył ręką w blat. - Jak się zaczęło pierdolić i Polidorowi palić koło dupy, to se kurwa pomyślał, że przydałoby się wzmocnić ochronę... srających mu złotem do sakiewki mieszczan. Więc uszczuplił mi i tak niewielki garnizon. Jaki tego efekt.. - tu splunął na trupa karczmarza - widzisz. Chcę ci zaproponować układ. Tak między nami. Przecież nie chcemy sobie wzajemnie psuć reputacji - przez krótką chwilę na jego zmęczonej twarzy zagościł uśmiech. - Ty ze swoimi przydupasami pomożesz mi utrzymać porządek w Zaułku, może będę miał kilka hmmm... zadań specjalnych. Sam zdecydujesz, czy zechcesz je wziąć. Co ty na to?
Mistrz odczekał jeszcze chwilę, dźwignął się zza kontuaru i przeszedł po izbie. Plwocina leżąca na policzku jego wtyki była nader wulgarnym obrazem, lecz nie dbał już o to. Powoli obrócił umęczoną facjatę przez ramię.
- Zaułek to mój dom. Jeśli ktoś wchodzi mi na chałupę i sra w salonie to mam prawo obić mu mordę. Umiem o siebie zadbać, także nie potrzebuję dodatkowej protekcji.
Podszedł bliżej interlokutora, samemu dopełniając następną kolejkę. Po gardle przebiegł mu przyjemny dreszcz. Istotnie, jebaniec krył tu niezłe dobra.
- Potrafię jednak docenić wartość korzyści, której nie osiągnąłbym w pojedynkę. Powiedz mi pierw, jaką mam pewność że nie próbujesz mnie wychujać. Każdego z moich ludzi ściągałem z ulicy i szkoliłem, tak bezpośrednio lub przez ręce zaufanych mi pośredników. Są dla mnie cenni i nie będę ich traktować jak mięso armatnie. Druga rzecz, co to konkretnie za zadania?
Nie sądził, aby tamten chciał go oszukać. Biały musiał mieć przynajmniej szczątkowe pojęcie o jego układzie z Nekri. A nikt zdrowy na umyśle nie chciał wkurwić ani Browna, ani Syntyche. Mistrz pragnął jednak mieć sytuację klarowną co powierzchnia sztyletu, jeszcze przed, hipotetycznym rzecz jasna, zatopieniu go w gardle ofiary…
- Pewność? - Biały prychnął. - A jaką masz pewność, że dożyjesz jutra? Nie masz żadnej jebanej pewności. Jesteś mi potrzebny, tak jak ja tobie. Układ jest czysty jak kurwy Kylety.
To się dopiero okaże - pomyślał Brown, choć na jego twarzy zagościł serdeczny uśmiech numer trzy.
Biały przejechał ręką po sztywnej, kilkudniowej szczecinie zarostu.
- Pierwszą sprawę jaką będę do ciebie miał. Chłopcy zauważyli ostatnio większy ruch w kuźniach. - Umaczał palec w plamie krwi i rozsmarował wolnym ruchem ślad na blacie. - Kowale nabrali wody w usta. Gdyby nie heca na ulicach, Szara wzięła by ich na spytki a tak…
Mistrz dobrze wiedział co to oznacza. Natężone prace w innym cechu gówno by straż obchodziły. Ale jeśli ktoś potrzebował nagle wielu ostrzy, to bynajmniej nie w celu założenia spółki “Golarz i syn”.
- Dobrze więc. Najpierw jednak pomożesz mi w odbiciu paru punktów. Tutaj, teraz - miał na myśli zakłady, z których czerpał zyski, a jakie w tym momencie wciąż były plądrowane. - Nie pytaj dlaczego akurat te, choć obydwaj jesteśmy mądrzejsi niż ta rozmowa i się pewno domyślasz.
Perioczi wyswobadzający lokale miejscowego watażki. Akt był na tyle ironiczny, że jeśli Biały miał nań przystać, to Brownowi wystarczał jako poręczenie umowy.
- Jeśli myślisz, że stanę przy tobie ramię w ramię, toś się z chujem na łby pozamieniał - warknął - albo morfa zrobiła ci z tego orzeszka, który masz zamiast mózgu papkę. Nikt ma się nie dowiedzieć o naszej umowie, rozumiesz?!
Trzasnął czarką o blat aż rozsypała się na kawałki. W drzwiach ukazał się ostrożnie jeden z tagmatoi, lecz na komendę "spierdalaj" znowu zniknął.
- Więc w odbiciu jakiegoś lokalu mogę ci pomóc - powiedział już spokojniejszym głosem - ale robię to sam, z moimi chłopcami. Nas nigdy nie będą widzieć razem. Czy to jest kurwa jasne?
Brown nie mógł się już szczerzyć bardziej perfidnie.
- Oczywiście. Ja, nędzny robak, nie ośmieliłbym się nawet pomyśleć, że moja parszywa postać stanie obok twojej w miejscu publicznym.
Z lubością obserwował Białego, lecz tylko chwilę.
- Pozostawię część moich ludzi w dzielnicy. Nie będą wchodzić twoim w drogę. Jak tylko sytuacja się uspokoi, sprawdzę dla ciebie te kuźnie. Skąd jednak wiesz, że mamy do czynienia z anomalią? Na moje nic w tym dziwnego, że choćby po tumulcie u Darkberga, ludzie dozbroić się chcą.
Biały zsunął się ze stołka i podszedł bliżej Browna.
- Tego kurwa nie wiem. Za długo już tu razem siedzimy razem. Który p u n k t - wycedził słowo - konkretnie masz na myśli?
- Hagne. Chcę wiedzieć czy jej chałupa trzyma się w jednym kawałku. Jeśli nie podzieli losu tego tutaj - skinął ku postaci na podłodze - wtedy i ja zrobię co należy.
- Pierdolona kurwa - skrzywił się. - Dobrze. Niech będzie. Jeśli będziesz chciał się ze mną skontaktować wyślij kogoś do strażnicy. Hasłem będzie maść na czyraki. Tylko na skrzywioną kuśkę zmorfieńca, niech się nie rzuca w oczy!
Poczekał aż perioczi wyjdzie. Tamten mógł się rzucać jak wściekły. Ale Agatone wiedział na jak duże ustępstwo szedł właśnie ten stary cap. Biały musiał właśnie przełknąć większe ilości dumy niż wina, które po kryjomu wychlewali jego tagmatos.
Hagne była ważna, choć prowadziła pozornie niewielki biznes. Swoje dziewczyny wyszkoliła nie tylko w sztuce cielesnej, ale i pozyskiwaniu zaufania ważnych dupków, którzy moczyli w nich swoje interesy. Po drugie jej kurwidołek był zbyt blisko jednego z wejść do podziemnego królestwa klefistów. Takie punkty musiały być zawsze zabezpieczone, bez względu na okoliczności.
- Szefie? - owrzodziała twarz Francy wychyliła się zza futryny.
Szukający rozumu wzrok jasno sugerował, że jego ludzie oczekują na dalsze rozkazy.
- Załatw mi umyślnego - odgadł pytanie Brown. - Niech dowie się jak idzie reszcie. Chcę mieć raport za pół godziny. My idziemy do Rączki.
Wspomniany lichwiarz nie bez powodu nosił swoje miano. Lubił właśnie ów narząd niezgrabnie ucinać, gdy ktoś zalegał z oddaniem długu. Bywali klienci nadzwyczaj przywiązani do swoich kończyn, także woleli dopaść Rączkę, nim on zrobiłby to najpierw. Dlatego Brown pilnował bezpieczeństwa wierzyciela, zaś w jego kiesie lądował sensowny udział w złocie.
Jeśli miała zajść taka potrzeba, zamierzał odbijać punkt po punkcie, wliczając w to nawet małe kramy. Morfa czy nie, to była jego dzielnica i zasrane miasto powinno zdać sobie z tego sprawę.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 13-04-2017 o 16:29.
Caleb jest offline