Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2017, 15:21   #60
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


5/12

Nakręcana dziewczyna - Paolo Bacigalupi

gatunek: postapo-ekofiction/cyberpunk



*** - Kiepściuchna, ale były momenty

Będąc w trakcie czytania jednego cyklu (który opiszę zbiorczo), podczas czekania na zwrot do biblio jednej z jego części, sięgnąłem po coś... i stosunek do tego mam mocno ambiwalentny.

Ciężko choćby zakwalifikować tę knihę do jakiegoś gatunku, niby postapo, ale tak bardzo low, że klimatem jakby muska cyberpunka. Dosłownie, to można by nazwać to "spiringpunk", ale tworzenie oddzielnego podgatunku dla jednej książki byłoby absurdem.

Miejscem akcji jest Tajlandia i bardzo niewiele jest informacji o świecie (jak wygląda poza nią), toteż nie można pokusić się o jakiś opis świata, jedynie tego kraju żyjącego w dobrowolnej izolacji.
Przyszłość, po wysypie zaawansowanych chorób toczących roślinność i po odczuciu już powaznych skutków globalnego ocieplenia. Uprawy są masakrowane przez kolejne odmiany 'rdzy pęcherzowej', oraz innych świństw, rośliny po tym nie gniją, ale człowiek po spożyciu takowych wypluwa płuca. W efekvcie na świecie dominują firmy genetyczno-spożywcze produkujące nowe iteracje sadzonek odpornych na nowe choroby. Genhakerzy stają się bogami zapewniając ludzkości możliwość wyżywienia, jednocześnie po całym świecie szukają nasion starych odmian roślin uznanych za wymarłe lub zaginione, aby poszerzać ofertę GMO. Wszak większość gatunków wymarła przez rozszalałe modyfikowanie genetyczne. Przykład: Cheshirery które wyparły zwykłe koty, psy, czy nawet szczury z aglomeracji. Ot jakiemuś debilowi wpadło na myśl by zaszczepić kotu udoskonalone geny kameleona. Drapieżnik potrafiący w celu polowania lub kopulacji znienacka na bogu ducha winnej zwykłej kotce, podejść nie tyle bezszelestnie co niewidzialny. Ot jak casus królików w Australii (oczywiście nie jako drapieżników, ale opanowania terenu ) lecz na skalę totalną. Ksiązka traca trochę fantastyką ekologiczną pokazującą szaleństwo GMO

Z drugiej strony daje się we znaki podwyższenie poziomu wód, oceany zalewają wybrzeża co wymuszało szukanie alternatywnych źródeł energii względem ropy naftowej. Z niejasnych przyczyn poszło w stronę 'sprężynowania'...
Nie fuzji wodorowych, energii słonecznej itp.
Technologia opiera się na nowocześnie wytwarzanych sprężynach lub wykorzystywania genetycznie modyfikowanych zwierząt.
Przekład kalorii na dżule jest tu kluczowy, a kalorie dostarczają firmy genhakerskie, kółko się zamyka. Sprężynowane samochody, pistolety, wszystko. Albo wykorzystywanie megadonów do ciezkich prac (genetyczna przeróbka słonia).
Tylko niektórzy za słoną kasę mogą pozwolić sobie na własne limity spalania węgla, a gaz spalać można jedynie dostarczany przez monopolistę - państwo.

W kwestii politycznej są dwie potęgi: Ministerstwo handlu odpowiadające za wymianę handlową ze światem zewnętrznym, oraz Ministerstwo Środowiska dbające o izolacje i bezpieczeństwo ekologiczne Tajlandii. W praktyce to drugie jest wręcz jak policja polityczna w krajach totalitarnych. Masowe kontrole kto jaki gaz i ile spala, masakrowanie towarów firm z zachodu w punktach wymian. Terror. Czy mający podstawy?
W sytuacji, gdy Bangkok, święte miasto Tajów walczy o to by utrzymać się przed naporem morza, a zakażona roślinność może masakrować całe populacje... cóż ma to swój sens. Do tego Tajlandia walczy z naporem koncernów kalorycznych zachodu, kolejnej fali prób uzależnienia Syjamu w klimacie neokolonializmu. MŚ walczy tu o przetrwanie na wszystkich frontach.

Kolejną ważną kwestią jest socjologia i polityka etniczna. Chińczycy doświadczyli swego holocaustu na Malajach i niektórym udało się prysnąć do Taj. Są tam na tragicznym statusie nazywani "Żóltymi kartami", pomiatani niczym podludzie, ale żyją i starają się egzystować.

Ostatnim ważnym aspektem są nakręcani ludzie. Czyli klony GMO zwani "nakręcańcami". Czemu? Nie wiem. Konotacja z motywem sprężynowania jest tu żadna i nazwa imho bzdurna. Ale oni są, wykorzystywani jako robotnicy, żołnierze, czy np. gejsze. W Tajlandii są tematem tabu, nie ma tu dla nich oficjalnie miejsca.

* * *

W tym wszystkim musi odnaleźć się Anderson Lake, wysłannik koncernu kalorycznego AgriGen aby odnaleźć nasiona gatunków uważanych za wymarłe. Oficjalnie jako szef fabryki sprężyn trafia na ślad roślin niespotykanych gdzie indziej na świecie i będących podobnymi do czasów sprzed wielkich zmian. Jego los związuje się z Emiko, tytułową "nakrencanką" pracującą w klubie gogo/burdelu, ukrywaną przez szefa z racji tego kim jest - eksponowaną dla klientów/dewiantów. Z drugiej strony jest wątek Jaidee - osławionego Tygrysa z Bangkoku, bezkompromisowego lidera "białych koszul", czyli zbrojnego ramienia ministerstwa środowiska, oraz jego przybocznej Kanyi Chirathivat. Oni uosabiają walkę o izolacje i samostanowienie Tajlandii naprzeciw chcących wejść do kraju genhakerów. Trzecim wątkiem jest Hoc Seng, stary Chinczyk "żółta karta" chcący przetrwać i odbudować to co stracił na Malajach.

Jest średnio. Fabuła niby w porzo, pomysł nienajgorszy, wykonanie zahaczające o fatalne. Wszystko poza pierwszym planem to atrapa. Masa nie tyle niedopowiedzeń, co wręcz niedopuszczalnych pominieć. Kilka razy wymieniane jakieś gatunki nawet nie opisane po łebkach jak wyglądają, co czytelnikowi tworzy w wyobraźni czarne dziury. Pytań "Ale co, jak i dlaczego" powstaje bez liku. Do tego nawet wyuzdane sceny seksu kiepsko sklecone i zupełnie niepotrzebny w tym klimacie motyw nadnaturalny wpleciony nawet nie tylko w samą fabułę co w klimat i realia świata. Bohaterowie 2 planu tacy sobie, trzecioplanowi i masa będąca tłem to jak naszkicowani kredkami przez sześciolatka. Co więcej, ksiązka pisana w czasie teraźniejszym , co dla człowieka przyzwyczajonego do opisu akcji w czasie przeszłym jest niczym dłuto w mózgu. Kijowa czcionka i umiejscowienie nr stron na dole po wewnętrznej części strony (tam gdzie ja zwykle trzymam kciuk czytając) tylko podbija furię czytelnika.
Same wady, a mimo to... książka coś w sobie ma i po jakimś czasie się w to nawet wsiąka. Dla mnie zupełnie niesamowita i niewytłumaczalna zagadka. Serio zabijcie mnie, nie wiem dlaczego.

Na pewno nie jest to czytelniczy fastfood, wahałem się czy dać * wyżej lub niżej. Zadecydowało to co Bacigalupi zrobił z Bangkokiem.
To niesamowite miasto mające klimat wciskający człowieka w grunt wręcz totalnie, a Bacigalupi zrobił z niego taką atrapę jak miasteczko na dzikim zachodzie w filmie "Płonące siodła" z Genem Wilderem.
Autor wciska w sceny bohaterów Tajów pewne zwyczaje tajskie, nazewnictwo, nawet fajnie prezentuje ich styl myślenia i nastawienia do świata co znamionuje jego wiedzę, ale ludzie i sam bangkok to biała plana z leciutkim ołówkowym szkicem.
Za to karny jeżyk pod ogonek i faktyczna ocena na ***




 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 13-04-2017 o 15:34.
Leoncoeur jest offline