Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2017, 15:11   #112
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]https://media2.giphy.com/media/7FigDqixXihC8/giphy.gif[/media]

Daleko, pomiędzy drzewami rozgorzał słup ognia. Wydawałoby się, że to błyskawica, jednakże światło roztaczało czerwoną łunę i kończyło się w przestworzach… a nie zaczynało. Słońce powoli znikało za horyzontem i wokół ściemniało się, jednak z powodu tej osobliwości znów zrobiło się jasno, jak o brzasku. Gorące podmuchy powietrza uderzały w twarze Detektywów, kiedy ci spoglądali na kolumnę zniszczenia. Jak gdyby bramy piekieł otwierały się pod Oittaa.

Jednocześnie rozległ się huk.
Mocny, tubalny dźwięk.
Palące się drewno, skwierczące gałęzie, liście znikające w podmuchach armagedonu.
Wilcze wycie przenikające kości.

Aatu spojrzał na Natalie. Stali na skarpie, otumanieni przez przedziwne zjawisko. Jednak łysy mężczyzna szybko ocknął się i złapał mocno Douglas za rękę.
- Za chwilę ogień rozprzestrzeni się i drogi staną się nieprzejezdne. Musimy szybko ratować tych ludzi - wypowiedział na głos oczywistość.

Do ust cisnęło się pytanie - jak? Wkrótce jednak mężczyzna kontynuował z propozycją.

- Zadzwonię do Armasa, to mój kumpel, ma motorówkę. Miał dzisiaj lansować się przy Oittaan Kartano. Możliwe, że jeszcze nie przybył do brzegu. Wieczór dopiero zapada - Aatu starał się formułować jasno myśli, lecz przedziwny słup inferna przeszkadzał mu w koncentracji. - Podpłynie tutaj, zbierze ludzi i wysadzi ich przy bezpiecznym zejściu na plażę. My już tam będziemy i stamtąd ich zgarniemy.

- Mam inny pomysł - mruknął jego przyjaciel. - Zadzwonię do mojej dziewczyny, Arji. Ma dzisiaj dyżur w okolicznej straży pożarnej. Podjedzie tutaj i rozstawi drabinę na dół, po której oni wejdą i razem odjedziemy. Jeżeli ktoś jest nieprzytomny, to wystarczy przywiązać go do szyn. Silnik go wciągnie.

Zwrócili wzrok na Natalie. Wydawało się, że to ona miała zdecydować.

Tymczasem kilkadziesiąt metrów dalej Sharif i Alice spoglądali po sobie. Ich twarze jasno błyszczały w łunie bijącej z lasu. Pozornie byli bezpieczni na plaży od pożaru, jednakże… bezsprzecznie fenomen miał naturę paranormalną. Co znaczy, że wszystkiego można było się spodziewać. Co jeżeli okoliczne skały zaczną topić się i popłynie na nich lawa? Albo piasek wokół zeszkli się i zostaną w nim uwięzieni niczym owady w bursztynie?
- Wilk… on wróci po nas - Ismo rozpłakał się. Jasne kosmyki jego włosów tańczyły na wietrze. Wcześniej sklejone słoną wodą, teraz osuszane podmuchami inferna. - Skończy to, co zaczął.

Chłopiec przetarł oczy i westchnął… Sprawiał wrażenie, że pogodził się z nieuniknionym. Lecz wtedy nabrał powietrza do płuc - jak gdyby znów zaczął tonąć. W jego oczach wykwitła przedziwna pustka. Niepewnie wstał i zaczął rozglądać się wokoło.
- Mój boże - jęknął. Na jego twarzy malowała się mieszanina przerażenia, ekscytacji, zachwytu i zdziwienia. Nagle złapał jedną ręką Alice, a drugą Sharifa.

Wtedy ujrzeli.
Zupełnie tak, jak gdyby otworzyli oczy po raz pierwszy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=es2wtGuybdg[/media]

Niezliczona ilość zwierząt utkanych z cienia, blasku i efemery uciekała od źródła zniszczenia. Zostawiały za sobą srebrzyste ślady, ciągnące się jak babie lato. Eteryczne króliki, dziki, konie, jelenie galopowały skarpą jak najdalej od zamieszania. Jak najdalej od pożogi. Jak najdalej od piekła. Jak najdalej od wilka. Natalie i jej dwójka towarzyszy stali i rozmawiali ze sobą, jak gdyby byli zupełnie nieświadomi nacierających na nich duchów. Stworzenia wnet przebiegały obok nich i dalej kontynuowały desperacką ucieczkę.

Długie, błyszczące poroża, ogony skrzące się iskrami. Fale światła błyszczące przy każdym uderzeniu widmowych kopyt o podłoże, mistyczny poblask ciągnący się w jedną, kryształową łunę. Alice nie wiedziała, na co patrzeć. Sharif natomiast spoglądał na osiem smukłych, perłowych sarenek. Przystanęły na moment. Zdawało się, że wpatrują się akurat w niego. Co więcej, mężczyznę opanowało uczucie deja vu. Mógłby przysiąc, że gdzieś już widział te stworzenia. Jeżeli nie na żywo, to przynajmniej na zdjęciu… a może obrazku… Jednakże w następnej chwili kontynuowały ucieczkę, jak gdyby nic się nie zdarzyło.

Jednak jaskrawe widma ukazały się nie tylko na skarpie.

Miriada krabów w kolorze księżyca pospiesznie maszerowała po plaży wokół nich. Wszystkie w tym samym kierunku. Ogromne żółwie, większe niż drzewa, wygrzebywały się spod piasku i w strachu uciekały - gorączkowo i możliwie najszybciej, lecz i tak powoli. Wieloryb w kolorze kości słoniowej przebił taflę Jeziora Bodom i wzniósł się w przestworza, jak gdyby targany nagłym bólem. Wydał z siebie donośny dźwięk, próbując zagłuszyć wilczą pieśń zniszczenia. Jednak opadł bezsilnie.

I wszystko znów zniknęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Znów zamknęli oczy.
Wystarczyło, by Ismo zwolnił uścisk na ich nadgarstkach.
Kolana ugięły się pod chłopcem. Zaczął bezwładnie osuwać się.
 
Ombrose jest offline