To było wstrząsające wydarzenie. Łaźnia, znaczy się. To nie trafiało się prawdziwym mężczyznom. To znaczy Szkiełko słyszał straszliwe podania, że żonaci musieli to robić, widział też mieszczańskie dzieci nieludzko pławione w baliach na rozkaz matek, ale ludzie z jego sfery powierzali swe ciała czystej wodzie rzadko i niechętnie. Wszak złapany złodziej często kończył w nurcie Reiku, po co kusić los i zbyt długo przebywać koło wody? Tym razem jednak nie było wyjścia. Jak się jedzie jak wychodek, to się niczego nie ukradnie. Pobłogosławił teraz w myślach pomysł, by do kanałów kupić łachy na jeden raz, które mógł wyrzucić bez żalu. Po odbyciu stosownych ablucji - i dopłaceniu stosownej półszylingówki dla łaziebnej, które profesjonalnie nadstawiała co nieco w procesie odszorowywania Leopolda - czym prędzej odział zwykłe swe okrycie i drżąc z szoku bycia czystym, wyszedł na miasto, by poczuć nadzwyczajny i niespotykany element swej egzystencji - wiatr w czystych włosach. A przy okazji, dawał szansę miejscowemu elementowi, by się z nim skontaktował. Krążył po mieście, za punkt odniesienia mając karczmą, rozbudowując swoją wiedzę o jej okolicach. |