Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2017, 17:41   #20
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Umorusany szczyl siąknął nosem przypominając o sobie. Fernike spojrzała na niego znad pisma.

- Cza bedzie odpowiedź zanieść? - spytał, wycierając smarki w rękaw.

A więc Boris chciał się z nią o s o b i ś c i e widzieć. Gołębica poczuła się trochę nieswojo; co innego zamienić parę słów z patriarchą rodu w konwencji i dekoracji proszonego przyjęcia, a co innego widzieć się z nim twarzą w twarz. Boris Spiros był jedną z niewielu osób - a być może jedyną - na którą Fernike nie miała żadnego, nawet najmniejszego wpływu. I sam ten fakt - zupełnej niedostępności i niepodatności Spirosa na jej sugestie - powodował, że nie czuła się do końca pewnie w jego towarzystwie, nie wiedząc czego może spodziewać się po tym wiecznie zamyślonym, cichym mężczyźnie.

- Tylko tyle, że będę. - Gołębica skreśliła kilka słów na kartce i postawiła zamaszysty podpis. Złożyła kartkę, kapnęła na nią woskiem i przyłożyła sygnet do stygnącej plamy. Razem z zalakowną kopertą wsunęła w palce posłańca drobną monetkę.

- Hakim, Ali. Możecie...? - spytała niegłośno, kiedy dzieciak poleciał odnieść wiadomość. Ostatnie “przygody” na ulicach Skilthry kazały jej niestety zgodzić się w duchu z przewidywaniami Korala i mniej niechętnie podchodzić do kwestii swojego bezpieczeństwa i przydzielonej jej ochrony. Podróż karetą też nie wchodziła w grę; pateras prosił wszak o dyskrecję. Pozostawało więc przejście ulicami miasta, które obecnie wręcz gotowało się od złych emocji i drżało w napięciu na mające nadejść wydarzenia. Gołębica odwykła od takiego przemieszczania się po Skilthrze; od poziomu ulicy wolała się trzymać jak najdalej, ale skoro nie było innego wyjścia, musiała przecierpieć i to. Oby tylko nikt nie rozpoznał jej zbyt wcześnie...

***


Po placu Zamkowym kręcili się ludzie. Nie sposób było przejść niezauważonym a w szczególności grupa trzech osób, zakapturzonej kobiety i dwójki podążających z nią mężczyzn, rzucała się w oczy. Całe szczęście, że mieszkańcy bardziej byli zainteresowani tym co dzieje się wokół drewnianego podestu, na którym ustawiano scenografię dla mającego się odbyć niedługo spektaklu. Nieszczęśnicy, którzy mieli odegrać w nim główne role, siedzieli ze spuszczonymi głowami, przykuci do pręgierza. Kobieta rzuciła im przelotne spojrzenie spod otoku kaptura: cóż mogło być winą tych ludzi? Kradzież? Morderstwo? A może nie dość gorliwe przytakiwanie nowej władzy? Falujący w podnieceniu oczekujący tłum miał w sobie coś perwersyjnie hipnotyzującego, jakby nie stali tam pojedynczy ludzie, ale jednolita, żywa masa złożona z utkanych gęsto głów, gotowa wchłonąć każdego, kto podszedł zbyt blisko... i sama Fernike uległa zakazanemu czarowi mającego nastąpić zaraz okrutnemu widowisku; dopiero lekki dotyk dłoni jednego z ochroniarzy, pytającego o położenie celu ich wędrówki, otrzeźwił ją i uwolnił spod “zaklęcia” każącego patrzeć w wyczekiwaniu na poplamione starą krwią, wyślizgane deski szafotu.

Dom Kantiosa Havela, handlarza tkanin był okazały, jak wszystkie domy na Podzamczu. Dłubiąc patykiem między kocimi łbami, bawiła się przed nim mała dziewczynka w białej, schludnej szacie. Gdy przechodzili obok, uniosła głowę.

- Pani? - zaszczebiotała cicho - Tylnym wejściem. Sama.

Uśmiechnęła się i odbiegła na środek rynku, do grupy innych dzieci.

Fernike spodziewała się czegoś podobnego, choć wybór tak niewinnej dziewczynki an posłańca jednak ją zaskoczył. Za jej plecami Hakim sapnął nerwowo, wyrzucając z siebie cichą, ale namiętną kaskadę złorzeczeń, przekleństw i zaklęć chroniących od złego. Najstarszy brat Gutierez nie był nigdy zbyt odważny i najwidoczniej, mając do wyboru włażenie w możliwą pułapkę, a zostawienie Gołębicy samej - i konfrontację z Koralem za swoje zaniechanie - znalazł się dosłownie między młotem a kowadłem. Ali pozostał niewzruszony; zapatrzony w mającą się obydć za chwilę kaźń, minę miał niczym dziecko, któremu ktoś za chwilę ma wręczyć szczególnie wielki kawał słodkiego karmelu. Nawet oblizał z taką samą rozkoszą usta, kiedy przy podeście mignęła zwalista sylwetka kata. Fernike postanowiła, że nie będzie mu przeszkadzać... ani czekać na dalszy rozwój wydarzeń.

- Słyszałeś dziewczynkę. Daj mi nóż. Starajcie nie rzucać się w oczy i czekajcie na mnie... do skutku. - pochyliła się w kierunku Hakima, który z nerwów zaczął już dreptać w miejscu. Mężczyzna spełnił jej prośbę bardziej niż chętnie; niemal niedostrzegalnym, ruchem wydobył spod kamizelki paskudnie wyglądający, zakrzywiony kizior i ciągnąc brata za rękaw, szybko zniknął w tłumie. Pozostawiona sama sobie Gołębica rozejrzała się jeszcze dokładnie wokół siebie i powoli zaczęła okrążać dom, szukając drugiego wejścia do domu.

Nóż w kieszeni ciążył, skórzana, chropowata rączką drażniła palce, chłód metalowego jelca dodawał otuchy. Znalazła się z tyłu budynku, na podwórzu. Prosty, zadbany placyk wciśnięty między cztery budynki. Kolorowe gliniane donice i dzbany odcinające się na białym tle budynków, kamienne ławeczki. Prostota i piękno we wszechogarniającej miasto brzydocie. Jakieś wspomnienie, myśl, migawka z przeszłości. Kolorowe ilustracje w książce, gdy jako mała dziewczynka siedziała na kolanach ojca. Wszystko trwało chwilę, lecz wprawiło Fernike w zadumę.

Serce zabiło jej mocniej gdy zbliżając się od zaplecza do domu handlarza tkaninami zauważyła postać ukrytą w cieniu portyku, przyklejoną do jednej z kolumn. Ciemna sylwetka na tle jeszcze głębszego cienia. Mocniej zacisnęła w ręce trzonek. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że milczący strażnik chciał by go zauważyła, bo skinął jej głową i ponownie zanurzył się głębokim cieniu niemal znikając. Widziała go tylko dlatego, że wiedziała gdzie stoi.

W domu przywitał ją sam Havel. Ubrany w prosty, wygodny strój, przywitał się z nią oficjalnie lecz uprzejmie, przeprowadził do pracowni, niewielkiego pomieszczenia z regałami wypełnionymi belami materiału. Wystroju dopełniał manekin, na którym rozwieszono sfastrygowany materiał i prosty stół, na którym pojawiły się dwie karafki ze rżniętego kryształu, tak nie pasujące do tego wnętrza. Gospodarz przeprosił i zniknął.

***


Nie czekała długo. Boris Spiros pojawił się nim zdążyła posmakować wina.

- Kyrie - zaczął - Miło cię widzieć w zdrowiu.

Oczy miał podkrążone z niewyspania. Jego spokojną zazwyczaj twarz przejmowało znużenie i jakieś napięcie.

Fernike już dawno oduczyła się sądzić o ludziach po wyglądzie - sam jej kochany Koral był najlepszym dowodem na to, że samo fizys bywa bardziej niż mylące - ale głowa rodu Spiros sztukę nierobienia wrażenia swoją osobą opanował do absolutnego mistrzostwa. Głowa jednego z najbogatszych rodów miejskich, człowiek o olbrzymim majątku i równie dużej, co starannie ukrytej władzy, handlowy potentat, bezwzględny i konsekwentny w swoich wielopiętrowych interesach, wyglądał jak zubożały faktor z małego kramu: wysuszony, przygarbiony od pochylania się nad księgami rozliczeniowymi, ze zmarszczonym czołem krótkowidza i rzednącymi włosami, ubrany w wygodne, ale mocno już znoszone luźne szaty. Ale Gołębica podejrzewała coś więcej: że nie, Boris Spiros nikogo nie grał, nie udawał na użytek polityki i rodowych kombinacji - on po prostu był takim prostym kupcem, każdego dnia zmagającym się ze wszelkimi problemami i wyzwaniami jakie niosło ze sobą prowadzenie interesu w morderczych, skilthryjskich warunkach. To, że zamiast dziesiątkami łań obracał tysiącami lwów, nie miało najwidoczniej wiele wpływu na jego charakter i styl bycia.

- Pateras. Ciebie też. - skłoniła się, niżej niż zwykle miała w zwyczaju. Ze wszystkich ludzi, jakich znała, Boris zawsze jawił jej się jako jeden z najbardziej niebezpiecznych. Nie przez agresję, zawziętość czy tkwiące w nim zło - lecz przez swoistą prostolinijność, kupiecki pragmatyzm, który pozwalał mu podejmować decyzje przenikliwe i zyskowne - z zupełnym pominięciem ludzi. To Boris był tą osobą, która umieściła Gołębicę w tym miejscu, w którym się obecnie znajdowała - i to Boris był w posiadaniu wszystkich narzędzi, by - gdyby miał taką wolę - odesłać ją znów do rynsztoka, z którego ją wyciągnął. Wszystkim innym Fernike mogła demonstrować swoją niezachwianą wolę i być bezpieczna na wysokości własnej pozycji - prócz tego szczupłego, niepozornego mężczyzny, którego w głębi duszy i podziwiała, i bała się jednocześnie.

- Wzywałeś, więc jestem. - powiedziała cicho. Nie miała zamiaru grać czegokolwiek i próbować jakichkolwiek sztuczek. Pewne zobowiązania płaciło się do końca życia, bez wykrętów i negocjacji. Jej relacja ze Spirosem była jednym z nich.

Boris skinął głową. Wziął w dwa palce nasadę nosa, tam gdzie okulary odcisnęły swój ślad i potarł to miejsce powolnym gestem.

- Wiesz, pani, co się dzieje. - zaczął powoli, jakby chciał zebrać myśli do dalszej rozmowy - Miasto jest odcięte. Wyjście poza mury grozi zmorfowaniem. Nie wiadomo, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma. - przyłożył wskazujący palec do ust i postukał, nim znalazł dalsze słowa.
- Parwiz Jehuda sprowadził do miasta zmorfieńców, choć propaganda rozsiewana przez Syntyche zdaje się mówić coś innego. Archigos zapłacił za to, znajduje się u Diatrysów, lecz... miasto zostało bez opieki. Anakratoi i Tagmata robi co może ale... - wydął usta i wypuścił powoli powietrze - Ludzie są zniecierpliwieni a nie ma silnej ręki, która potrafiłaby ich wziąć w karby. Obecny strategos, Polidor...

Podszedł do stołu, sięgnął po puchar i upił łyk.

- Polidor - podjął ponownie przerwany temat - Nie jest w stanie zapanować nad tym chaosem. Jest na to za spolegliwy. Jeśli stan morfy utrzyma się dłużej, zacznie brakować żywności, zamieszki wzrosną na sile. Zrobi się niebezpiecznie.

Spojrzał uważnie na Fernike, starając się wysondować z grymasu jej twarzy co o tym wszystkim sądzi.

- Kyrie, bardzo ryzykuję podejmując się tego zadania, dlatego nim przejdę do sedna, muszę spytać cię o jedno. Co sądzisz o obecnym archigosie Skilthry?

Gołębica przechyliła głowę, spoglądając na Borisa z uwagą. Chwilę ważyła słowa, aż w końcu prychnęła lekko. Do diabła z poprawnością! To Jehuda - przez swoje zanidbania - był wszak winien, że do władzy doszli anakratoi, a w ich szeregach takie glizdy i żmije jak - niech go bogowie trądem pokarają! - Jagon Minskin i jemu podobni. Fernike polityka nie interesowała o tyle, o ile nie dotykała jej samej bezpośrednio, a ostatnio właśnie tak się stało - i nie miała w sobie nic więcej niż gniew i pragnienie zemsty, na wszystkich, którzy doprowadzili do tego, że jej “dzieci” zostały jej odebrane. A Parwiz, jako ten, który teoretycznie powinien pilnować sprawiedliwości w mieście, był wśród nich. Na mieszczańskich salonach Gołębica mogła bawić się w kurtuazyjną dyplomację, ale tu, w rozmowie w cztery oczy z Borisem, wcale nie czuła takiej potrzeby. Zresztą sam pateras zwykł wyrażać swoje sądy jasno i dobitnie, bez zbytniego chowania się za parawanem z okrągłych słów.

- Gdybym go spotkała osobiście, mogłabym powiedzieć więcej... - powiedziała powoli - Sposób w jaki człowiek mówi, chodzi... jak odnosi się do kobiet i dzieci. Z tego potrafię czytać jak z księgi. Ale nie miałam tego zaszczytu, by ujrzeć jego dostojność z dość bliska. - splotła dłonie, a jej spojrzenie stwardniało - Ale z tego, co wiem i doświadczam z jego polityki... Skryty, ostrożny i... słaby. Dał wyrosnąć przy swoim boku temu potworowi, Syntyche, i jej kundlom, nad którymi nie ma żadnej kontroli. I sprowadził do miasta zmorfieńców... - pokręciła głową - A więc okrutny i lubujący się w pokazach siły. Bardziej nadawałby się na mistrza podziemi, niż na wielkorządcę kupieckiego bądź co bądź miasta.

Mężczyzna patrzył na nią uważnie przez cały czas, podkręcając wąsa dwoma palcami, studiując jej twarz, starając się dostrzec, czy pojawi się na niej choćby cień fałszu.

- Wielu jest takich, którzy sądzą, że nadszedł czas aby zmienić archigosa... - sięgnął po pełny kielich, drugi podał Fernike - Tagmata zajęta jest przywracaniem porządku na ulicach a... ten potwór, Syntyche - sparafrazował jej słowa - Urządza właśnie teatrzyk, mający zastraszyć Skitrhrańczyków. Pod nieobecność Jehudy oficjalną władzę sprawuje Polidor...

Zawiesił głos, czekał na reakcję na jego słowa.

Zmienić archigosa? Gołębicy serce na chwilę serce zabiło żwawiej, ale w porę opanowała emocje, zachowując spokojną minę. *Chciała* tego, to prawda - to była najlepsza okazja by rozwiązać wszystkie jej zmartwienia, ale mówienie o tym na głos, jawnie miało posmak jakiejś perwersji... i dreszcz niebezpieczeństwa, jakby szpicle Syntyche czaiły się za każdą ścianą. Czyżby cała ta rozmowa była sprytną pułapką, mającą skłonić ją do wypowiedzenia słów, na podstawie których można by z nią postąpić tak samo jak z nieszczęsną Wroną?

- I jakim władcą jest Polidor...? - spytała ostrożnie. Nie słyszała za wiele o tym człowieku, a to co do niej docierało, było raczej negatywne. Ale być może ktoś taki, nie mający zbyt wielu zdolności i poparcia wśród miejskich frakcji, byłby lepszym kandydatem na archigosa, łatwiejszym do sterowania niż zbytnio samodzielny Jehdua.

Boris uśmiechnął się i widocznie rozluźnił, chociaż ciągle ważył każde słowo nim go wypowiedział, widać było, że jakieś napięcie z niego zeszło.

- Polidor... - podkręcił wąsa - Obecny strategos dobrze sprawdza się w kwestiach organizacyjnych, gdy sytuacja jest ustabilizowana. Obecna... go przerasta. Jego indolencje widać na każdym kroku i gdyby nie terror Syntyche, miasto już dawno pogrążyłoby się w chaosie.

Posmakował wina. Cmoknął z uznaniem.

- Nieobecność archigosa - kontynuował po chwili - Daje mu władzę, której nie potrafi wykorzystać. Wielka Rada w niepełnym składzie nie może mu jej odebrać. Sytuacja jest patowa, lecz... - tutaj spojrzał na nią ponownie z atencją - Wierzę, że w jakiś sposób uda nam się ją wykorzystać. Dróg jest co najmniej kilka. Od przebiegu naszej rozmowy i rozwoju sytuacji w mieście, zależeć będzie, którą z nich podążymy.

- Tą, która jest najlepsza dla... miasta, oczywiście - Gołębica zrobiła znaczącą przerwę. W jej głowie układał się już wyraźny obraz sytuacji politycznej w Skilthrze, choć niektóre fragmenty wciąż były niejasne i rozmyte - Syntyche sama kręci bat na swoją głowę. Z pomocą terroru można rządzić... ale nie zarządzać. Każdy dzień rodzi nowe ofiary, a więc i nowych niezadowolonych z jej działań. - westchnęła - Serce podpowiada mi inaczej, ale powiem, co podsuwa umysł. - uśmiechnęła się do głowy rodu - Powinniśmy poczekać, podsycając nienawiść do Syntyche i wszystkich związanych ze starym archiogosem. Kiedy sytuacja dojrzeje... Rada z pomocą zaniepokojonych obywateli położy kres bezprawiu i wyprowadzi Sklithrę z mroku. Wtedy będzie łatwo rozszerzyć kompetencje rady względem samowładcy... i oczyścić ją samą z tych, którzy nie odnajdą się w nowych, lepszych czasach. Na ich miejsce wejdą pozbawieni dotychczas reprezentacji ludzie... mniejsze rody, niedoceniane postacie... Tym kupimy ich wdzięczność i oddanie, a miasto zyska włodarzy mądrych, a nie tylko dobrze urodzonych. - spojrzała w przestrzeń i zamyśliła się - Jest tylko jedna niewiadoma dla mnie... Diatrysi. Ich władza jest poza kontrolą i poza zasięgiem. I nie chce mi się wierzyć, że są tak neutralni, na jakich się kreują... Staną po czyjejś stronie, to pewne. Ale nie wiem, po czyjej i jak ich kupić.

Boris pokręcił przecząco głową. Potarł skronie.

- Nie.- powiedział zdecydowanie - Nie możemy czekać. Nie mamy tyle czasu. Syntyche nie tylko rządzi stosując terror. Przez szantaż, przekupstwo i manipulowanie, doskonale wie co dzieje się w mieście. Stąd tyle ostrożności... - zatoczył łuk ręką - Podsycanie negatywnych nastrojów na pewno nie umknie uwadze Szarej. Nie. Musimy działać teraz.

Podkręcił wąsa, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. Była pewna, że przemyślał tą rozmowę i prowadzi ją do wcześniej obranego celu.

- Zajęło ci trochę czasu kyrie, nim hmmm... oczarowałaś mojego brata. - ponownie przenikliwy wzrok ciemnych oczu spoczął na niej - Czy twoje czary mogą działać szybciej?

Zimny dreszcz przeszedł Gołębicy po karku. Magia? Samo słowo miało w sobie zły, gorzki smak, a przy obecnym nastroju panującym w mieście nawet najlżejsze podejrzenie o czary było wyrokiem, prostą drogą na podest podobny do tego, który stał przed domem kupca bławatnego.

- To nie magia. Tylko alchemia i sztuka uwodzenia, żadne plugawe zaklęcia! - zaprzeczyła może zbyt szybko, opanowując oddech - Twój brat, kyrios, był... podatny. - starannie ważyła słowa. Tak, to Boris z pragmatyczną bezwzględnością pozbył się Vondasa, ale kto wiedział, czy nadal nie żywił wobec zmarłego jakiś uczuć, które mogły obudzić niefortunne wypowiedzi?

- Ale też był dość wątłego zdrowia... - namyśliła się - Większa dawka zadziała szybciej, a ktoś w pełni sił lepiej zniesie skutki uboczne. Chyba że nie zależy nam na dyskrecji... - pokręciła głową - Tak czy inaczej, to nie będzie proste. Środek musi być podawany stale i potajemnie, a do tego... ofiara musi być poddana odpowiedniemu wpływowi. Inaczej nie uzyska się odpowiednich... efektów. - niechętnie dzielił się tą wiedzą z Borisem. To były jej najgłębsze sekrety fachu, tajemnice dzięki którym zdołała znaleźć się tu, gdzie była.

Nie miała wyboru, ale mimo wszystko czuła się nieswojo, jakby każde słowo miało ją bardziej pogrążyć czy odsłonić...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline