Miasto...
Dawno, dawno temu, gdy Cedmon był małym chłopcem, ojciec zabrał go do miasta. Nie tego, oczywiście.
Stał wtedy, z szeroko otwartymi oczami, nie do końca wierząc w to, co widzi. Był zaskoczony wielkością budynków i ilością osób, które, na pozór bez celu, łaziły to tu, to tam. I, w sumie, nie był zachwycony.
Od tego dnia minęło wiele czasu. On, syn stepów, widział niejedno miasto i nie patrzył na wysokie budynki jak cielę na malowane wrota. Co nie znaczyło, że zmienił swój stosunek do miast. Stale ich nie lubił i nie wierzył ich mieszkańcom, z których połowę stanowili złodzieje i oszuści. Miał tylko nadzieję, że ich przyszły pracodawca okaże się lepszy. Handlem ludźmi do tej pory Cedmon nie zajmował, ale słyszał o sytuacjach, gdy kupiec wraz z garścią niewolników sprzedawał i eskortę...
- Cedmon, syn Angusa - przedstawił się. - Łucznik, myśliwy, konny kurier. |