Płyn był zadziwiająco słodki, ale równocześnie delikatny i jedwabisty. Theo nigdy w życiu nie pił czegoś tak delikatnego i wyrazistego zarazem. Już po przełknięciu pierwszego łyka wiedział, że się nie pomylił i napój go uleczy. Po ciele Aquilończyka rozlała się fala ciepła i uczucia ekstazy, równocześnie wypełniając jego umysł spokojem. Oczy, do tej pory zamglone i rozbiegane odzyskały swój blask, ręce przestały się trząść a serce zaczęło bić równo i miarowo. Ciepło skupiło się szczególnie w miejscach, w których Theo odniósł rany - na ręce od ukąszenia węża i na rozoranym przez demona ramieniu. Na jego oczach rany zaczęły się zrastać, już po chwili pozostając jedynie różowymi bliznami. Theo czuł się tak doskonale, jak nigdy w życiu!
Przez chwilę przy jeńcach leżących w atrium nie było nikogo. I ta chwila wystarczyła. Gdy Makhar, z morderczym błyskiem w oczach i sztyletem w dłoni wyszedł z rozbitych drzwi zobaczył tylko znikające w przejściu do stajni plecy Thedipidesa. Nad wciąż związaną Brythunką pochylał się jakiś stary człowiek, który starał się ją uwolnić. Gdy Stygijczyk wszedł do atrium, stary sługa podniósł wzrok i znieruchomiał. W jego spojrzeniu Makhar zobaczył jedno: przerażenie.
Monety, biżuteria, szlachetne kamienie i złota gotowizna znikały wolno we wszystkim, do czego dało się je zapakować. Ale i tak wiele ze skarbów musiało pozostać w krypcie z powodu tak trywialnego, jak brak miejsca. Zamoryjka urwała swoją spódnicę niemal w pasie, odsłaniając zgrabne nogi i jędrne pośladki i do zwoju materiału ładowała skarb. Berwyn miał już pełny plecak, podobnie ozdrowiały Theo, a Draugdin zajęty był wyciąganiem kolejnej skrzynki na górę szybu.