Stoner
Jego ostrzeżenie nie spotkało się z odpowiedzią, której by się spodziewał. Jego towarzysz, jedyna osoba, która jako tako na opatrywaniu ran się znała i mogła podjąć próbę poskładania ich do kupy po imprezie w stodole, postanowił popełnić samobójstwo. Cholera go wiedziała dlaczego, ale dureń ów właśnie opuszczał dach pędzącej ghurki, akurat gdy ta z impetem uderzyła w prowizoryczną zaporę. Żadne
- Nie rób tego! - czy kolejne…
- Wracaj kretynie! - nie były w stanie zmienić prostego faktu, który wyglądał tak, że Ruger właśnie stracił ostatniego z członków ekipy. Ot tak, bez informacji dlaczego czy po co, z wątłym
“Zaraz wrócę”, równie realnym jak to, że świat nagle ogarnie się z chaosu i Arkadianin zostanie powitany bukietami kwiatów oraz wiwatami. Gówno, prędzej go kule powitają, a to z kolei znaczyło, że Mark nie wróci. Ot, taka rzeczywistość. Stoner zatrzymywać się nie miał zamiaru, tym bardziej że po łupnięciu w zaporę, w pojeździe coś łupnęło i jechał teraz z nader głośnymi skrzypieniami dochodzącymi od strony podwozia. To, ile ghurka uciągnąć jeszcze miała, było liczone w minutach, może godzinie, bo dłuższe życie to raczej już temu znękanemu pojazdowi nie było pisane. Póki jednak dało się nim jechać, to Stoner jechał.
Ku jego uldze, gdy zerknął w lusterko, pościgu już nie ujrzał. Ulga ta jednak gorzki smak miała, bowiem do głowy przyszedł mu powód tej nagle odzyskanej samotności drogowej. Mark…
- Boli… - rozległo się nagle tuż za Ruger’em, co przypomniało mu o tym, że wcale sam nie został. *
Mark
Tak musiał, czuł to w zamglonym umyśle, ową potrzebę która pchała go do szalonych czynów, zamazując gdzieś fakt iż były szalone. Ale to nie było istotne, liczyła się Sylwia i to, że go potrzebuje. Myśl ta przewijała się przez jego umysł, niczym bumerang, to oddalając się na krótką chwilę, w której władzę przejmował ból, to powracając, przez co zmuszała go do zapomnienia o bólu. Ten jednak był silnym przeciwnikiem. Nie czuł tego tam, na drodze, lecz poczuł gdy już ta największa dawka otumanienia i adrenaliny zaczęła słabnąć. Ręka się pod nim ugięła, sprawiając że opadł twarzą w przydrożny pył. Każdy kolejny oddech kosztował go więcej wysiłku. Może to jednak nie był taki dobry pomysł by opuszczać ghurkę? No ale Sylwia… Tak, Sylwia go potrzebowała…
Zebrał siły i ponownie się podniósł na czworaki. Musiał do niej ruszyć. Musiał…
Usłyszał to, nawet pomimo waty w głowie i rzężenia które z ust mu się wydobywało wraz z kolejnymi oddechami. Ciche
“klik”... Niebo przecięła błyskawica, owa posłanniczka burzy, niosąca ze sobą blask rozdzierający mrok nocy. Owalny przedmiot, który tkwił w ziemi tuż pod jego dłonią, nie wyglądał przyjaźnie. Podobnie jak i szanse na to, że Mark owe spotkanie przeżyje…