|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-04-2017, 22:05 | #211 |
Reputacja: 1 | Stoner Jego ostrzeżenie nie spotkało się z odpowiedzią, której by się spodziewał. Jego towarzysz, jedyna osoba, która jako tako na opatrywaniu ran się znała i mogła podjąć próbę poskładania ich do kupy po imprezie w stodole, postanowił popełnić samobójstwo. Cholera go wiedziała dlaczego, ale dureń ów właśnie opuszczał dach pędzącej ghurki, akurat gdy ta z impetem uderzyła w prowizoryczną zaporę. Żadne - Nie rób tego! - czy kolejne… - Wracaj kretynie! - nie były w stanie zmienić prostego faktu, który wyglądał tak, że Ruger właśnie stracił ostatniego z członków ekipy. Ot tak, bez informacji dlaczego czy po co, z wątłym “Zaraz wrócę”, równie realnym jak to, że świat nagle ogarnie się z chaosu i Arkadianin zostanie powitany bukietami kwiatów oraz wiwatami. Gówno, prędzej go kule powitają, a to z kolei znaczyło, że Mark nie wróci. Ot, taka rzeczywistość. Stoner zatrzymywać się nie miał zamiaru, tym bardziej że po łupnięciu w zaporę, w pojeździe coś łupnęło i jechał teraz z nader głośnymi skrzypieniami dochodzącymi od strony podwozia. To, ile ghurka uciągnąć jeszcze miała, było liczone w minutach, może godzinie, bo dłuższe życie to raczej już temu znękanemu pojazdowi nie było pisane. Póki jednak dało się nim jechać, to Stoner jechał. Ku jego uldze, gdy zerknął w lusterko, pościgu już nie ujrzał. Ulga ta jednak gorzki smak miała, bowiem do głowy przyszedł mu powód tej nagle odzyskanej samotności drogowej. Mark… - Boli… - rozległo się nagle tuż za Ruger’em, co przypomniało mu o tym, że wcale sam nie został. * Mark Tak musiał, czuł to w zamglonym umyśle, ową potrzebę która pchała go do szalonych czynów, zamazując gdzieś fakt iż były szalone. Ale to nie było istotne, liczyła się Sylwia i to, że go potrzebuje. Myśl ta przewijała się przez jego umysł, niczym bumerang, to oddalając się na krótką chwilę, w której władzę przejmował ból, to powracając, przez co zmuszała go do zapomnienia o bólu. Ten jednak był silnym przeciwnikiem. Nie czuł tego tam, na drodze, lecz poczuł gdy już ta największa dawka otumanienia i adrenaliny zaczęła słabnąć. Ręka się pod nim ugięła, sprawiając że opadł twarzą w przydrożny pył. Każdy kolejny oddech kosztował go więcej wysiłku. Może to jednak nie był taki dobry pomysł by opuszczać ghurkę? No ale Sylwia… Tak, Sylwia go potrzebowała… Zebrał siły i ponownie się podniósł na czworaki. Musiał do niej ruszyć. Musiał… Usłyszał to, nawet pomimo waty w głowie i rzężenia które z ust mu się wydobywało wraz z kolejnymi oddechami. Ciche “klik”... Niebo przecięła błyskawica, owa posłanniczka burzy, niosąca ze sobą blask rozdzierający mrok nocy. Owalny przedmiot, który tkwił w ziemi tuż pod jego dłonią, nie wyglądał przyjaźnie. Podobnie jak i szanse na to, że Mark owe spotkanie przeżyje…
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
28-04-2017, 14:57 | #212 |
Reputacja: 1 | Jedno małe “klik” i nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Mark znieruchomiał, a żywe, do bólu intensywne przerażenie wymazało z jego głowy to całe pasmo nieszczęść i śmierci, które ostatnio zwało się jego życiem. “To nie może być… skąd tu?...” Mimo wątpliwości nie ośmielił się unieść lewej ręki, ale ostrożne rozpoznanie prawą potwierdziło jego przypuszczenia. Owalne, metalowe, na wpół zagrzebane w ziemi i do tego robi “klik”. Być może to wrażenie chwili, lecz nie przychodziło mu do głowy nic poza “skąd tu do cholery ta przeklęta mina?!”. Po raz kolejny oblał go zimny pot, bo zrozumiał, że napastnicy zakładali, że ominą wraki. Nadzialiby się wtedy na minę. To znaczyło, że ich plan nie wypalił, no i że min musiało być tutaj więcej. Na potwierdzenie jego przypuszczeń ścigający ich pojazd zatrzymał się przy staranowanych przez Stonera wrakach. W ciemności niemal nic nie widział, zaledwie dwie sylwetki, które stanęły przed jedynym reflektorem. Jedno, przekleństwo, drugie, trzecie… dalej przestał liczyć. To byłby idealny moment na otwarcie ognia, lecz miał teraz na głowie o wiele poważniejsze sprawy. “Może ją wykopać?” zaczął rozgrzebywać piasek dookoła miny, lecz po paru chwilach przestał. Bieganie w ciemności z przytulonym do siebie morderczym kawałem stali, nie wróżyło mu najlepiej na przyszłość. Otarł pot z czoła, niechcący ocierając wierzchem dłoni o krawędź hełmu. “Jaki to musi być nacisk?” Zaczął działać nim ta myśl dotarła do końca. Zsunął hełm z głowy i zaczął napełniać go ziemią. Im ciężej tym lepiej. W trakcie niemal zapomniał o napastnikach, lecz na najwidoczniej nie przypuszczali, że ktoś byłby na tyle głupi aby wysiadać w tym miejscu. Skrzywił się gorzko i wspominając scenę z Indiany Jonesa zaczął się mentalnie przygotowywać do zamiany nacisku ręki naciskiem wypełnionego piachem i kamykami hełmu. “Oby mi poszło lepiej niż Indy’emu…” - przygryzając dolną wargę przysunął do dłoni zastępczy ciężar tak blisko jak tylko zdołał. |
02-05-2017, 16:05 | #213 |
Administrator Reputacja: 1 | Boli... Niezbyt głośno wypowiedziane słowo, szept niemalże, dotarł do uszu Stonera mimo hałasu, za pomocą którego ghurka protestowała przeciwko brutalnemu traktowaniu. I Stoner bynajmniej się jej nie dziwił - nawet do wojskowych samochodów należało się odnosić delikatniej. Słowo bez wątpienia nie było omamem, a sam do siebie Stoner nie mówił, nawet gdy doskwierała mu samotność. Podświadomość, jeśli już, nie mówiła na głos. Jeśli więc nagle ghurka nie uzyskała osobowości i nie przemówiła ludzkim głosem, wniosek był tylko jeden - skarżył się ostatni pasażer opancerzonego samochodu. Do wesela się zagoi... Poboli i przestanie... Skoro boli, to znaczy, że żyjesz... Kilka złotych myśli przemknęło się przez głowę Stonera, który jednak nie wypowiedział żadnej z nich na głos. Rzucił okiem w lusterko, a nie widząc w nim świateł pościgu - zwolnił nieco. Ścigający najwyraźniej zostali z tyłu, bo raczej nikt nie był takim idiotą, by w ciemną, bezksiężycową noc jechać ze zgaszonymi światłami. - Najważniejsze, że żyjesz - powiedział, nie wiedząc, czy Jhon znajdzie w tych słowach jakieś pocieszenie. - Złamałeś sobie coś? Gdzieś tam musi być plecak Mark'a - dodał. - Zatrzymamy się na moment i opatrzymy sobie rany - obiecał. Świadomość tego, że oberwał i powoli się wykrwawia, nie była pocieszająca, zaś świadomość tego, że są coraz bliżej celu, niewiele podnosiła na duchu. Wszystko wyglądało jak powoli zbliżająca się do końca wyliczanka "Dziesięciu małych Murzynków", chociaż sposób, w jaki odpadali uczestnicy wyprawy różnił się nieco od tego, jaki w ciekawy sposób opisała lady Agatha. Ale nie liczyła się metoda, a efekt ostateczny, a to nie wyglądało optymistycznie. |
03-05-2017, 21:03 | #214 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
09-05-2017, 10:40 | #215 |
Administrator Reputacja: 1 | Gdzieś przed nimi czekało Hope Hull. I laboratorium, do którego powinni dostać się jak najszybciej. Po drodze jednak była rzeka. I most - achillesowa pięta całego planu. W to, że na moście znajdą się przeszkody nie do przebycia, Stoner wierzył święcie. A to znaczyło, że nie mógł wcisnąć do oporu pedału gazu i pognać przed siebie, niczym Krist Kristofferson w "Konwoju'. Z pewnością skończyłby tak, jak filmowy bohater. No i pozostawała jeszcze sprawa nogi, którą trzeba było opatrzyć przed kontynuowaniem podróży. Stoner ostrożnie zjechał z drogi, korzystając ze "zjazdu", jednego z paru, jakie przez lata wyrobiły zjeżdżające na pola kombajny czy inne maszyny rolnicze, po czym zatrzymał się po przejechaniu kilkudziesięciu metrów i nie wyłączając silnika zgasił światła. Gdyby był dobrym Samarytaninem, zająłby się najpierw swoim małym pasażerem. Widocznie jednak u niego coś z tą miłością bliźniego szwankowało. Z torby Mark'a wyciągnął, co zostało ze środków opatrunkowych i najdokładniej jak mógł opatrzył swoją nogę, co nieco utrudniał brak światła, którego jedynym źródłem był patyczek fluorescencyjny, znaleziony w skrytce koło kierownicy. A potem odciął kawał swojej koszuli, by prowizorycznie usztywnić złamaną ręką chłopca. Całość opatrunku wzmocnił paskiem markowej torby. Pościgu widać nie było, podobnie jak i nie było widać szans na poprawę pogody. Lało jak z cebra, błyskawice przecinały niebo coraz częściej. Stoner rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć jakieś schronienie, miejsce, gdzie mogliby się ukryć przed ewentualnym huraganem. Znajdowali się w krainie tornad, a on nie bardzo miał ochotę zająć miejsce Dorotki. Poza tym to była Alabama, a nie Kanzas, zaś Jhon niezbyt nadawał się na Toto. Nacisnął na pedał gazu i ruszył przez pole. Skoro kombajny potrafiły, to z pewnością i ghurka da sobie radę. |
13-05-2017, 20:56 | #216 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
21-05-2017, 12:57 | #217 |
Administrator Reputacja: 1 | Ciągle pada! Nagle ogniem otworzyły się niebiosa, potem zaczął deszcz ulewny sieć z ukosa... (K. Dzikowski) Ghurka powoli przebijała się przez noc, deszcz, błoto i kałuże. Aż wreszcie odmówiła posłuszeństwa. Motor warknął raz, drugi, po czym zgasł definitywnie. Nie pomogły ni prośby, ni groźby... te drugie jakoś mało żarliwe. Być może Sylwia zdołałaby namówić oporny pojazd do podjęcia dalszej współpracy, ale Stonerowi to się nie udało. Gdyby wyszedł na zewnątrz, gdyby podniósł maskę i dobrał się do silnika... tyle że wtedy okazałby się głupszy niż wówczas, gdy zgodził się wyruszyć na misję ratowania świata. To, co działo się na zewnątrz, trudno było nazwać wiosennym deszczykiem. Należało siedzieć pod dachem i cieszyć się z tego, że się ten dach miało nad głową. Jedynym plusem całej sytuacji było to, że burza nie zamieniła się w huragan. Stonerowi ponownie przed oczami stanęły przygody Dorotki. W postaci literek było to całkiem zabawne, w przeciwieństwie do relacji pokazujących, co z samochodem i budynkami robiły prawdziwe trąby powietrzne. - Jhon, spróbuj zasnąć - powiedział do swego towarzysza podróży. - Jak tylko przestanie padać, to ruszamy w drogę. Sam miał zamiar zrobić to samo - położyć się, gdy tylko napełni wodą obie znalezione w samochodzie butelki, a potem ogołoci ghurkę ze wszystkich przydatnych elementów. Plony nie były zbyt obfite - trzy świecące pałeczki (czwartą właśnie używał), jedzenie (mogłoby starczyć na trzy dni), dwie plastikowe butelki (obecnie pełne deszczówki), parę zapałek. Udało się również zdobyć parę pasów, wyciętych z oparć i siedzeń, tudzież kawał metalowej rur, którą Stoner miał zamiar wykorzystać jako prowizoryczną laskę. Noga bolała go trochę mniej, ale kto mógł wiedzieć, co będzie jutro, gdy będzie musiał brnąć przez błota. A miał zamiar wyruszyć, ledwo przestanie padać, nawet gdyby jeszcze nie nadszedł świt. Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-05-2017 o 10:09. |
24-05-2017, 23:47 | #218 |
Reputacja: 1 | Świt nadszedł i minął niezauważony. Dzień rozpoczął się bez fanfar, bez wesołych rozbłysków słońca, które nie było w stanie przedrzeć się przez grubą warstwę chmur. Stalowy dywan, z którego stale ciekła woda, jakby ten na górze, postanowił powtórzyć swe dzieło z czasów Noego. Po prawdzie, świeży start z pewnością by ziemi nie zaszkodził. Zmycie tego brudu i zarazy, która zdominowała świat, dałoby przynajmniej cień szansy dla ludzkości. Szansy na przeżycie.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
29-05-2017, 17:05 | #219 |
Administrator Reputacja: 1 | Przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię. (Biblia Tysiąclecia) No i, ku żalowi Stonera, nie sprawdziło się. Chmury sobie poszły, zapewne podlewać inny kawałek świata, zaś do gurkhi zajrzało słoneczko, wesolutkie jakby mu za to płacili. Stoner był zdecydowanie mniej wesoły. Bolała go głowa, całkiem jakby hulał przez całą noc - co było krzyczącą niesprawiedliwością, bowiem Stoner nawet nie pamiętał, kiedy ostatnim razem oddał się takim rozrywkom jak hulanki... Wypił kilka łyków wody zebranej jeszcze w nocy, po czym z pewną (nieuzasadnioną zresztą) pretensją i (całkiem uzasadnioną) zazdrością spojrzał na smacznie śpiącego Jhona. Na razie jednak postanowił go nie budzić. Parę dodatkowych minut snu mogło chłopakowi dobrze zrobić, skoro w planach była wędrówka przez błota. Klnąc pod nosem otworzył drzwi i stanął na stopniu, po czym posykując z bólu wygramolił się na maskę samochodu. Im wyżej, tym dalej widać. Teoretycznie przynajmniej. W tym jednak przypadku owo 'wyżej' nie na wiele się zdało - w zasięgu wzmocnionego za pomocą lornetki wzroku, Stonerowi udało się dostrzec jeden zaledwie godny zainteresowania obiekt - coś co wyglądało na spaloną farmę. Spaloną - to miało swoje plusy i minusy. Zazwyczaj nikt nie odwiedzał takich ruin, bo nie było tam czego szukać. Wszystkie przydatne przedmioty albo spłonęły, albo uległy zniszczeniu. No i to był minus - raczej trudno było liczyć na uzupełnienie zapasów. Był jednak cień szansy, ze da się tam przeżyć dzień lub dwa i odzyskać nieco sił przed ruszeniem w dalszą drogę. Na to, że farma leży, można by rzec, nie po drodze do celu, Stoner nie zamierzał zwracać uwagi. Trzeba było chwytać to, co zesłał los. A że ten ostatni był tylko na tyle szczodry - trudno. Stoner raz jeszcze rozejrzał się po wnętrzu gurkhi. Wszystko, co mogło się przydać, zabrał. Pozostawało tylko obudzić Jhona, wymontować kawał oparcia i przerobić na laskę, po czym ruszyć w drogę - w stronę domku na prerii. Po raz ostatni usiadł na fotelu kierowcy, po czym - bardziej pro forma niż z wiarą, przekręcił kluczyk. I stał się cud - silnik ruszył. Stoner nie tracił czasu na padanie na kolana i modlitwę dziękczynną, czy też wysyłanie przeprosin pod adresem Losu, oskarżanego niedawno o zbyt małą szczodrość. Silnik pracował nierówno i trzeba było korzystać z tego, że działa (zanim się rozmyśli). Stoner chwycił kierownicę, nacisnął pedał gazu i pojazd ruszył, rozchlapując błoto i kołysząc się na nierównościach terenu, w kierunku tego, co pozostało po farmie. |
30-05-2017, 15:36 | #220 |
Reputacja: 1 | Silnik jęczał i rzęził jednak pracował wytrwale wprawiając w ruch pojazd, któremu od jakiegoś czasu należał się spoczynek. Wieczny zapewne, biorąc pod uwagę brak dostępu do mechanika i warsztatu. Ba, nawet samego mechanika czy samego warsztatu. Jedyne, na co można było w tej chwili liczyć to to, że nie podda się dopóki nie dotrą do pozostałości po spalonej farmie. Jhonny obudził się gdy tylko silnik ożył i siedział teraz niczym kukiełka, na siedzeniu pasażera. Nie odzywał się i nie odrywał spojrzenia od przedniej szyby i świata, który się za nią malował. Świata pustego, pełnego rozbłysków słońca, które wesoło przeglądało się w powstałych po deszczu kałużach. Świata, który może i sprawiał chwilowo wrażenia cichego i spokojnego, ale które to wrażenie było złudne niczym fata morgana na pustyni. W każdej chwili cisza mogła zostać zastąpiona odgłosem pocisków uderzających o karoserię, odgłosem wybuchu czy niesionym przez wiatr krzykiem ogłaszającym światu kolejną duszę, która w brutalny sposób została wydarta z ciała. Nadzieja na przetrwanie była obecnie towarem deficytowym. Jedyne na co można było liczyć to szybka i bezbolesna śmierć. To jednak nie pasowało do osoby, która tego przedpołudnia zmusiła wymęczoną ghurkę do podjęcia kolejnego wysiłku. Stoner nie należał bowiem do ludzi, którzy łatwo się poddają i których kolejne niepowodzenia przygniatają do ziemi. Uparcie walczył dalej, zmuszając wszystkich i wszystko wokoło, do tego samego.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |