Zahija nie należała do nader towarzyskich, ani gadatliwych. Ale butelka wina zdała się na to co nieco zaradzić.
Noc królowała w najlepsze, a wiedźma płożyła się wyciągnięta na miękkich poduszkach, racząc się masażem zmyślnych męskich dłoni. Co jakiś czas parskała mrukliwym śmiechem, czy to w reakcji na opowieści Ianusa, czy na palce niewolnika, które natrafiwszy na wrażliwy mięsień zmuszały ją do chichotu.
Dopiero za zamkniętymi drzwiami komnaty skorzystała w pełni z zapłaconego towaru. Odprawiła go potem i złapała kilka godzin snu nim wyruszy z karawaną. Rano chciała jeszcze zaopatrzyć się w wodę i spory tobołek słodkich przysmaków.
*
- Dobrze pamiętam, że cię zaciągnąłem na arenę? - zapytał Ianus kręcąc głową przepraszająco - Zrób mi przyjemność i udawaj, że tak nie było.
- Na jaką arenę? - odparła poważnie gładząc lśniący koński kark.
Wierzchowiec Rusanamanki przykuwał uwagę nieprzeciętną urodą.
Gibki i smukły, o wygiętej w pałąk łabędziej szyi i rozwianym karbowanym włosie .Czarny i błyszczący jak kałuża krwi pośród ćmoku.
- Sarab, salam - przemówiła do niego w swoim języku.
Pochyliła się w siodle i zbliżyła twarz do końskiego karku, nie przestając czule szeptać.
Gdy zabezpieczono ładunek zajęła miejsce z boku karawany, po przeciwnej stronie niż legionista.