Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2017, 22:58   #22
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Początkowy etap podróży okazał się całkowicie i niezaprzeczalnie nudny. Trakt, którym jechali od opuszczenia Efaralo tonął w błocie, ale wozacy Hamadria wykazywali się niebywałym kunsztem, a gdy trzeba i okrucieństwem w stosunku do zwierząt. Ani raz przez cały dzień żaden wóz nie ugrzązł w błocie na tyle, że trzeba by zginać karki i taplać się w oblepiającej wszystko, rozmokłej ziemi, żeby go wyciągnąć. Ze względu na porę roku i niesprzyjające warunki, mijali niewielu podróżnych. W pobliżu miasta trafiali się jeszcze jacyś chłopi ze swoimi dwukółkami, wiozący plony rolne za mury, ale potem mijały całe godziny, a na trakcie nie widać było żywej duszy. Już po popasie, na którym nowi najemnicy zapoznali się ze starą gwardią, od lat jeżdżącą z kupcem, minęli na trakcie niewielką, złożoną z trzech wozów i obstawy karawanę. Jej przewodnikiem był mężczyzna znany Hamadrio i obaj spędzili kilka chwil na pogaduszkach. Oczywiście opasły Torillo nawet nie wyściubił nosa ze swojego wehikułu, a jego rozmówca mókł na deszczu, co chwila strącając krople z kaptura tebenny. Potem, gdy tamci ruszyli w stronę Eferalo, Hamadrio wdał się w dyskusję z Okarem.

- Wieści, wieści - oznajmił po kilku chwilach von Kunth. - W Asleucie zamknięto bramy i nie ma wjazdu do miasta. Ponoć powodem jest jakaś zaraza tocząca ludność w okolicach. Pirque, to ten co z nim pan Hamadrio rozmawiał, musiał miasto objeżdżać i trochę przez dzicz jechał. Wprawdzie dalej na zachód, ale widział spore stada fonercos, co nas tylko cieszyć może, bo doskonałe mięso w diecie to dobra rzecz. Tylko uważać trzeba będzie, żeby nas nie otoczyły, bo ugrzęźniemy. I jak stada są, to i jakieś drapieżniki się znajdą. Czujcie się ostrzeżeni.

Zaraz potem Stefano, Umberto i Muta pogrążyli się w rozważaniach na temat sposobów przyrządzania mięsa fonercos. Jak zwykle wyniknęła z tego kłótnia, a obaj Torillczycy dali sobie po mordach. Najemnicy zastanawiali się też, jakie agresywne zwierzęta lub potwory mogą napotkać na swej drodze. Najczęściej wybór padał na sfory wilków, samotne gigantyczne koty, olbrzymy lub uzko. Yassan wciąż upierał się przy czymś co nazywał kuka-huk i twierdził, że jest to jeden z latających węży. Ale czas miał pokazać z czym przyjdzie się mierzyć...

Do wieczora minęli jeszcze oddział kilku łuczników w barwach Rady Siedemnastu, zgromadzenia, które sprawowało władzę w Pellidzie oraz kilku pielgrzymów z kołatkami i modlitewnymi pasami zmierzających do sanktuarium Oroya, boga garncarzy w Huelva. Potem zatrzymano się na wieczorny popas w przygotowanym do tego celu otoczonym palisadą obozie. Takich miejsc było w Pellidzie, wiele - na uczęszczanych traktach można się było na nie natknąć co kilka mil. Ten był pusty.
- Ustalcie warty na ostrokole - zarządził Okar.

Od rana lało, a po niebie toczyły się kłęby ciężkich od wody, sinych chmur. Po przejechaniu dwóch mil skręcili z głównego traktu w jakąś mniej uczęszczaną drogę wiodącą na południe. Prowadziła mniej więcej prosto, przez równinny, trawiasty krajobraz gdzieniegdzie przetykany oliwnymi gajami lub polami uprawnymi z charakterystycznymi murkami z białego kamienia. Przez cały dzień wiało i ani na chwilę nie przestało padać. Hamadrio co jakiś czas wychylał się z wozu i z niepokojem patrzył na chmury. Halbart również był nieco poirytowany pogodą. Karawana toczyła się naprzód, mijając ludzkie osiedla i sioła i wyglądało na to, że do kies najemników znów wpadnie łatwo zarobione srebro. Pod wieczór okolica zaczęła się zmieniać, stała się bardziej pofalowana i dziksza. Pojawiły się niewielkie wzgórza, poznaczone wystającymi skałkami. Zbliżali się do Gór Sierpowych, które tutaj wysuwały się na południe olbrzymią ostrogą, zwaną Paprotnymi Górami. Już podczas rozbijania obozu zaczęło grzmieć. Gdzieś na wschodzie szalała burza, a niebo na horyzoncie przecinały srebrzyste nitki błyskawic.

Straże były rozstawione, ale deszcz padał tak mocno, że widoczność spadła do zera. Wiało z siłą huraganu i chodzenie wokół obozowiska wyznaczoną trasą wydawało się niemożliwe. Do tego burza, którą obserwowali wieczorem zdecydowała, że powinna przejść dokładnie nad obozowiskiem i pioruny biły w okolicy jeden za drugim. Huk grzmotów wręcz ogłuszał. Ale mimo tego, w tym pandemonium wartownikom udało się usłyszeć długi, paniczny pisk niewolnic z jednego z wozów.
 
xeper jest offline