Ianus czuwał z przymkniętymi oczami. Zresztą gdy je otwierał, niewiele to zmieniało. Ciemność targała płachtami najemniczych namiotów, a niemożliwa do przeniknięcia wzrokiem ściana lejących się z nieba strug wody zmieniła ziemię w błoto. Wszystko wskazywało na to, że Sespir, który najwyraźniej balował dziś w łożnicy Ladany i już teraz brał ją mocno, dopiero się rozkręcał. Co nie wróżyło spokojnego snu podczas późniejszych wacht. Ani nie ułatwiało tej. Bo choć raczej jasnym było iż pioruny budzą w większości stworów i zwierząt lęk, tak nie wszystko co żyło w dziczy znało strach. A sama dzicz pokonała więcej wojowników niż jakakolwiek armia. Toteż mimo dodatkowych denarów, Ianusowi od początku pomysł z omijaniem miasta się nie podobał. Być może pokutowała w nim thoertiańska filozofia podboju, ale do każdego miasta można było wejść. Do jednego pieniądzem, do innego podstępem, a jeszcze do innego zwyczajnie poprzez siłę miecza.
Nie on jednak decydował i byli teraz tutaj. A on w ociekającej wodą zbroi mógł tylko kolejny raz od rana ponuro pociągnąć z bukłaczka łyk rozcieńczonego wina, którego nie poskąpił też Rezinie, co by stareńka sobie łba z nerwów nie urwała.
Krzyk… Nie śpieszył się i nie biegł. Błoto czekało na zapalczywców. A pojedynczy krzyk mógł być również nocna marą jakiejś niewolnicy. Gladius jednak wyciągnął.
Z drugiej strony nadchodziła Enki. Miała rację, żeby najpierw sprawdzić. Ruszył drugą stroną wzdłuż ściany okaryjskiego wagenburga Halbarta.