Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2017, 08:19   #128
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jeszcze kiedy Coogan kończył krótkie przemówienie, Arya była już w składziku. Znalezienie swoich fantów nie nastręczało jej problemów. Kapłan ukrył tarota w metalowej szkatule i owinął grubym papierem, zapewne po to, aby całość zdawała się nieistotnymi szpargałami. Jakież to było uczucie, znów je mieć! Gdy tylko przeliczyła talię, czuła jakby wzięła świeży haust powietrza.
Ahab równie szybko znalazł swoje pistolety. Leżały trochę dalej, w samym rogu magazynu. Chwilę potem zlokalizował ubrania całej trójki oraz resztę rzeczy.
Rafael stęknął i powoli wstał, opierając się teraz o ołtarz.
- O wspomnianych szermierzach wiele słyszałem - prawie się zaśmiał, masując podbródek - i wiem że nie dam im rady. Zrobiłem co w mojej mocy, więc nie zamierzam was powstrzymywać. A teraz zostawcie mnie już. Chcę pobyć sam. Wikary wskaże wam drogę - skinął na znajomego im już chłopaka, który zaalarmowany odgłosami, pojawił się w wejściu do pomieszczenia.
W tym momencie Iskra dostrzegła coś jeszcze, stała bowiem najbliżej wielebnego i jego broni, a właściwie tego, co z niej pozostało. Bębenek z nabojami został niemal rozniesiony w pył i obecnie stanowił powykręcany, osmolony fragment metalu. Nie dało się jednak zignorować faktu, że był pusty w środku od samego początku.
Uśmiechnęła się do mężczyzny. Bez urazy i sarkazmu.
- Więcej wiary. - rzuciła, wychodząc.
Ahab spokojnie zapiął pasy, i sprawdził rewolwery. Milczał słuchając biadolenia ojczulka. Gdy miał wszystko włożył cygaro do ust, zapalił i ruszył za Iskrą.
Chłopak patrzył na nich z mieszaniną obawy oraz podziwu. Młody pomocnik Rafaela skierował grupę do kolejnej odnogi. Przeszli niewielką sienią, w której panował przyjemny chłód. Była to jednak tylko chwilowa odmiana. Za chwilę skrzypnęły główne drzwi i już za trójka wyszła na plac, po którym rozlewało się nieznośne ciepło. Wyglądało na to, że zagrożenie ze strony magusa było obecnie wspomnieniem. Miasto wróciło do rutynowego rytmu, niepozbawionego jednak nerwowości.
Led poprawiła kapelusz i powolnym krokiem skierowała się za parą. Ta, która była w sumie przypadkowym towarzyszem, teraz szła bez słowa za Iskrą i Preacherem. Z jej osobą pojawiały się kolejne pytania. Czego właściwie tu szukała, w jakich okolicznościach weszła w konflikt z ludźmi Selmy? To mogły być oczywiście niepowiązane z dwójką wydarzenia. Jednakże zarówno stary Indianin jak i wielebny wyraźnie zaznaczyli, że na ich ścieżce nie było miejsca na przypadki.
Ahab obejrzał rewolwery jeszcze raz. Ani zadrapania. Miał cholerny klecha szczęście. Co prawda czasy kiedy zdarzyło mu się skatować gościa w koloratce i przy tym nie mrugnąć, już minęły. Kto jednak wiedział, jak zachowałby się Strzelec, gdyby ktoś wkroczył na jego własną sferę sacrum.
Iskra czuła w powietrzu silną woń jodu. Produkowała ją tylko wielka woda daleko stąd oraz magia. Magus odszedł, przynajmniej na jakiś czas, jednakże cała aura miasta pozostawała nim nasycona. Ilości ów energii były wręcz niesamowite. Nic dziwnego, że ten jaśniejący cudak był panem sytuacji. Tym samym wciąż trudno było zrozumieć czemu usłuchał Rafaela. Rozmyślania przerwał jej dotyk na wysokości łydki. Jak zwykle niepostrzeżenie pojawił się przy niej najmniejszy członek drużyny. Jednym pazurem szarpnął kobietę za spodnie, posyłając jej spojrzeniem o nazwie “kiedy obiad?”.
Led cały czas kroczyła za parą. Mogli być jedynie chwilowym narzędziem w jej zadaniu, lub też stać się czymś więcej. Nikt nie wiedział co siedziało w głowie tej, którą zwano Zemstą. Z pewnością jednak tkwiło tam wyraźnie jedno imię. Charles La Monde. Wręcz czuła tego skurwiela, zaś siostry zaczynały być nie mniej głodne, niż kocur przed nią…
Ogromna tarcza na niebie zalewała całą okolicę niewyobrażalnym żarem. Kiedy już wcześniej można było pomyśleć, że cieplej być nie może, pot wylewał się z towarzyszy coraz obficiej, a skóra zdawała wręcz parzyć.


 
Caleb jest offline