Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2017, 14:06   #121
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Ahab - przedstawił się rewolwerowiec, który zaczął wstawać.
Spokojnym wzrokiem zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, szukając drzwi lub innych wyjść. Brak rewolwerów bolał. Nie był to ból fizyczny ale bardziej psychiczny, lecz nie dawał po sobie niczego poznać. Marsowa twarz nie zdradzała niczego, chyba że jego wzrok padał na Arye. Wtedy wyraz jego oblicza zmieniał się. Łagodniał, ale tak nie wyrażał on niczego. Surowe spojrzenie omiotło pomieszczenie. Magus był trupem, choć tego jeszcze nie wiedział. Kwestia czasu.
Jego wzrok wciąż był mętny, a kiedy wstał dosłownie zakręciło mu się w głowie. Niczym chromy znów uczący się chodzić, postawił kilka pierwszych kroków. Każden kolejny był coraz pewniejszy. Wreszcie poczuł się na tyle władny, aby dotrzeć do hebanowych drzwi na końcu sali. Powoli uchylił je, aby ujrzeć wąski korytarz z którego ciągnęło wilgocią oraz chłodem. Pobieżne oględziny najbliższych odnóg zdradziły położenie małego składziku, pokoju z kamiennym ołtarzem oraz trzeciego przejścia, obecnie zamkniętego.
- Może gdzieś tu jest wasza broń. Lepiej to sprawdzić nim zaczniemy się przemieszczać. - powiedziała Arya, ruszając w stronę niewielkiego pomieszczenia. “I moje karty” - dodała w myślach ze ściśniętym z bólu sercem.
Skierowała kroki do magazynku. Stały tu głównie pękate butle wypełnione czerwonym winem. O ścianę oparto zakurzone krzesła, wszystkie w jakiś sposób wybrakowane - bez oparć lub którejś z nóg.
Ledwie przekroczyła próg pokoju, jak wyczuła czyjąś obecność. Zaskoczyło to ją, zważywszy że była pewna iż nikogo tu nie ma. Zmysły powinny wszakże zaalarmować ją już wcześniej. Czyżby brak talii aż tak ją upośledzał?
W rogu pomieszczenia pojawiła się rosła sylwetka. Mężczyzna w sutannie był bardzo postawny. Jego długie, białe jak wnętrze słońca włosy oplatały pochmurną twarz. W jego aparycji nie szło oderwać wzroku od jednego szczegółu. Wyryty ostrym narzędziem symbol krzyża “zdobił” zmarszczone czoło.
Zamknął za sobą ukryte dotąd drzwiczki. Następnie przeszedł parę kroków w kierunku Aryi. Teraz dostrzegła, że przy boku nosił tak zwaną pieprzniczkę: mały rewolwer z czterema obracanymi lufami. Broń może wyglądała niepozornie, ale przy postrzale z tej odległości nie miałaby na przeżycie żadnych szans.
- Szukasz czegoś, niewiasto? - zapytał wielebny.
 
Caleb jest offline  
Stary 18-04-2017, 11:01   #122
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ahab ruszył za Arya, która miała więcej rozumu niż on sam. A potem otworzyły się ukryte drzwiczki i pojawił się nieznajomy. Mężczyzna raczej z takim wyglądem nie mógł liczyć na zainteresowanie zbyt wielu kobiet, a i broń nie zwiastowała niczego dobrego.
Stanął przed Arya, wychodząc przed nią tak by w razie czego przyjąć kulę na siebie. Durne bohaterstwo.
- Witaj człowieku wiary- wszedł w słowo.
Tamten pozdrowił go lekkim ruchem dłoni.
- Witaj i ty, niech wszech-ojciec prostuje twoje ścieżki. Zakładam że jesteśmy już w komplecie - znacząco spojrzał w głąb korytarza - Chciałbym bowiem porozmawiać z wami wszystkimi.
Nie czekając na reakcję, wyszedł z magazynu i ruszył przez korytarz. W jego dłoniach zabrzęczał pęk kluczy. Wybrał jeden z nich, otwierając drzwi naprzeciwko. Przejście dalej okazało się kryć sporych rozmiarów hall oraz właściwą część kościoła, niemniej wciąż urządzoną w bardzo skąpym stylu. Kaplicę wypełniał metalowy krucyfiks oraz ławy.
Wielebny zachęcił aby podeszli podeszli bliżej. Cisza przeciągała się, dlatego postanowił mówić jako pierwszy.
- Jesteście na terenie mojej parafii i dopóki tu pozostajecie, zapewniam o waszym bezpieczeństwie. Lecz - tu jakby ostrzegawczo podniósł palec - Najpierw musicie wyjaśnić mi parę rzeczy.
Ahab ruszył w milczeniu za Wielebnym, a gdy weszli do kaplicy stanął przy ścianie opierając się o nią. Był ciekawy co miał im do powiedzenia mężczyzna, więc liczył że, to on zacznie mówić. Gdy padło nie wypowiedziane pytanie, ten spojrzał się pytająco na Wielebnego. Kiwnął tylko głową, na znak że, czeka na to co chce wiedzieć Wielebny.
Led powiedziała już co miała do powiedzenia, czyli jak się nazywa. Teraz naprawdę interesowało ją, gdzie są jej siostry, toteż stojąc w pobliżu dwójki dzielących z nią obecnie los osób czekała rozwoju sytuacji.
Na razie.
Tymczasem Iskra płonęła coraz mocniejszym płomieniem gniewu.
- Nie znaleźliśmy się tu z własnej woli - powiedziała Arya, podążając za kapłanem - Jeśli chcesz, byśmy współpracowali, wykaż się dobrą wolą i oddaj nasze... rzeczy.
Kapłan zatoczył koło i omiótł wszystkich zebranych poważnym spojrzeniem. Najdłużej jednak przyglądał się tarocistce.
- Tu właśnie tkwi problem. Kiedy przegnałem magusa, przyszło mi znaleźć przy waszych ciałach kilka przedmiotów. Są w moim posiadaniu, w bezpiecznym miejscu. Jeszcze nie zdecydowałem co z nimi uczynić.
Zimne jak stal oczy spoczęły na Ahabie. Mężczyzna cedził słowa, które zdawały się teraz palić go w język.
- “Znam twoje myśli i uczynki. Osądzę Cię sprawiedliwie. Ja jestem Pan i wywrę na Tobie pomstę”. To z Księgi. Tej samej, gdzie mówiono aby wystrzegać się fałszywych proroków. Tych, którzy będą przypisywali sobie słowa Najwyższego. Nawet jeśli “tylko” na lufach własnej broni.

Przeniósł swoją uwagę na Led.
- Znalazłem również inną parę rewolwerów. Podobną do własności postaci w czerni, której batalia na terenach marchii jest cokolwiek sławetna. Ze względu na szacunek do tego miejsca nie wypowiem jak ochrzciła rzeczone colty.
Czuła że facet oczekuje jej reakcji. Sprawdzał ją i chciał wiedzieć czy się nie myli. Zaraz jednakże stanął przed krucyfiksem i położył nań rękę. Zimny dotyk milczącego, wielkiego krzyża zdawał się napawać go spokojem. Tylko nieznacznie obrócił teraz głowę, a mimo to Arya wiedziała że mówi do niej.
- Kiedy jednak żywię nadzieję, iż źle odczytałem te sytuacje jako bluźnierstwo, tak znalazłem inną rzecz, której obecności tolerować nie zamierzam…
Powoli obrócił się i zmierzył wprost z Iskrą. Nie musiał mówić nic więcej.
Ahab tylko uśmiechnął się na słowa Wielebnego i dokończył za niego cytat:
- A ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony, a słowo będzie głoszone po całej ziemi, na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy nadejdzie koniec.

Choć nie podobało mu się jak zwrócił się do Iskry czekał, bowiem nie zamierzał czynić niczego co mogłoby przyczynić się do przelania krwi.
- Bacz, abyś nie był nazwany oszczercą i nie czyń swym językiem zasadzek - wpatrując się cały czas w mężczyznę. - Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący.Byłem umarły, a oto jestem żyjący i mam klucze śmierci i Otchłani. Jestem, który jestem i nie mam imienia albowiem na wieczność jestem potępiony. Jestem tym, którego Bezimieny wybrał by niósł wolę Pana jako swoją pokutę i nagrodę.

Przez jedno mgnienie oka zdawało się, że na twarzy wielebnego przebiegł cień uśmiechu.
- Niewielu zna Księgę, a już szczególnie cytujących ją tak swobodnie. Nie zależy mi na oskarżeniach, lecz pragnę wiedzieć, kogo goszczę. Odnoszę bowiem wrażenie, że i owej waszej dwójce już zasłyszałem - tu jasno zasugerował że chodzi o duet Ahaba i Aryi. - Obieg informacji w marchiach jest lichy, lecz kto chce słuchać, ten się dowie. A ja muszę nadstawiać uszu nad wyraz często. Doszły mnie zatem wieści o genialnym wręcz strzelcu, który kładzie grzeszników ze słowem Pana na ustach. Żyjemy jednak w piekielnych czasach, gdzie zło lubi przywdziewać szaty pokornego sługi. I tylko to mnie martwi.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 21-04-2017, 17:43   #123
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Led była spokojna. Tak jak mysz wpatrzona w kota, tak jak ów kot wpatrzony w rzeczoną mysz. Tak jak niedźwiedź rozczapiarzający paszczę przed głową śpiącego, nieświadomego trapera. W końcu, tak jak i ów podróżnik który dopiero co uchylił powiekę i uświadomił sobie, że mocarne rzuchwy za uderzenie serca pogruchoczą mu twarz.
Przyroda nie potrzebowała bowiem dramatycznego bravado, toteż cisza przed burzą była czymś naturalnym.
Kobieta uśmiechając się serdecznie do klechy, przekrzywiła głowę.
- Siostry. Gdzie są? - spytała i oczywiste było iż w odpowiedzi oczekuje owe “dziewczyny” przynajmniej w zdrowiu zobaczyć, jeśli nie od razu uściskać.
- Jak już mówiłem, w bezpiecznym miejscu - gospodarz stał twardo przy swoim. - Uprzedzając twoje słowa, samodzielnie ich nie znajdziesz. W tym budynku istnieje wiele skrytek oraz tajnych przejść. I wierz mi, bo akurat na wierze się znam - brew kaznodziei skoczyła do góry - że jeśli nie zechcę ich wskazać, to znajdziecie jedynie pył i kurz.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 21-04-2017, 17:50   #124
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Arya zamknęła w oczy. Była Tarocistką nawet bez kart... o ile maguss nie złamał jej, a nie czuła się wyzuta z mocy.
W głowie przywołała obraz Gwiazdy - ukochanej Karty, Karty jej narodzin, tej, która zawsze rozjaśniała wokół mrok nocy.
- Gdzie jesteś? - w myślach szeptała słodko, czule. Tak, jak się mówi do dziecka lub kochanka. - Gdzie jesteś Gwiazdeczko? Potrzebuję cię. Ciebie i twoich braci i siostry. Żywioły nie chcą spać. Gdzie jesteś, moja Gwiazdeczko?

Odczekała chwilę, mrużąc oczy. Pod jej powiekami widniała tylko ciemność. Wiedziała jednak, że Gwiazda gdzieś tam jest i ją słyszy. Musiała być cierpliwa, nie unosić się, a tak jak dotychczas - zanosić prośby. W obliczu potęgi tarota, nie mogła wszakże wydawać mu rozkazów. A nawet gdyby to zrobiła, odpowiedziałaby jej jedynie głucha cisza.

Gwiazda wreszcie odpowiedziała, choć bardzo słabo. Gdyby go zwizualizować, sygnał przypominał błędny ognik. Mury wokół blokowały albo Iskrę lub samą moc kart. Tyle że to drugie było praktycznie niemożliwe.
Czuła to prawie na swojej skórze, choć na razie jedynie jako lekkie mrowienie. Wezwanie dochodziło gdzieś bezpośrednio sprzed niej. Jednakże w tym właśnie miejscu stał jedynie mosiężny krzyż i nic więcej.
Poczuła się spokojniejsza. Choć zamierzała dać jeszcze szansę duchownemu na zawarcie z nimi sojuszu, przynajmniej nie czuła się bezbronna.

Uśmiechnęła się lekko do Ahaba, lecz jej słowa były skierowane do kapłana:
- Skoro nas tu przyciągnąłeś, to chyba nie po to, by nas osądzać. Czego chcesz?
Led zadarła głowę do góry w nieco obłąkańczym geście i milcząco przyłączyła się do zadanego przez Tarocistkę pytania. Nie miała czasu na jakieś przepychanki i utarczki słowne.
- To zadziwiające jakimi ścieżkami podąża wola Pana, lecz myślę, że możemy sobie wzajemnie pomóc - wielebny oparł się o ścianę i założył na sobie ręce - Pozwólcie że się przedstawię. Zwą mnie ojciec Rafael i na co dzień dokonuję starań, aby społeczność Wildstar nie przepadła w ciemnej otchłani, do jakiej powoli zmierza. A bezdeń ów rozwiera nikt inny jak szeryf tego miasteczka, dla której pracowaliście niekoniecznie z własnej woli. O ile moje obserwacje są właściwe.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-04-2017, 09:40   #125
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
- Czy kula umieszczona między jej oczami załatwi sprawę? - zapytał obojętnym tonem Ahab, Led tylko wwiercała w czaszkę klechy niecierpliwe spojrzenie. Nie pracowała dla nikogo a już na pewno dla szeryfów przyzwalających na morderstwa dzieci. Nie zabije tu nikogo dla jakiegoś Rafaela, zabije ich dla siebie i dla tych których straciła… nagle Led przypomniała sobie o przedmiocie, wszak siostry takowymi nie były.
- Gwiazda. - wyrwało jej się na głos gdy w jej głowie zawisł obraz drewienka wystruganego przez małego chłopca. Kobieta wypuściła gwałtownie powietrze nosem.
Choć nie chodziło o te konkretne ciało niebieskie, słowo-klucz podziałało na rozmówcę.
- Obawiam się że Selma jest tylko narzędziem w rękach złego. Pomyślcie. Czy kiedykolwiek, gdy przebywała dłużej poza meteorytem, zdała wam się zachowywać dziwnie? To zresztą nieistotne. Możecie się śmiać, lecz dziś w kaplicy przemówił do mnie sam Pan. Nie powiedział tego bezpośrednio, lecz owa łaska sugerowała, że gwiazda w centrum miasta w jakiś sposób splata losy. Mój, Selmy, byłego szeryfa, ale i przybyszy, którzy odwiedzili miasto. I będzie wiązać nasze fatum, dopóki nie przerwiemy przeklętego węzła.
Mężczyzna podszedł do krzyża i zmacał jakąś zapadnię. Chwilę później krucyfiks cicho jęknął, zaś cała konstrukcja odchyliła się o trzydzieści stopni. Za nim lokowało się kolejne pomieszczenie.
- Wszech-ojciec zasugerował też, że jesteście ważnym elementem układanki, a nikomu bardziej nie ufam, niż jemu. Składam więc propozycję. Oddam wasze rewolwery, jeśli pomożecie mi oczyścić to miasto. Zaznaczam, że jesteście winni mi życie. Gdyby nie ja, nie wiadomo co zrobiłby wam magus.
Wpatrywał się w Led i Ahaba, jednak unikał spojrzenia ku Iskrze. Powiedział tylko o rewolwerach…
Led podążyła w głąb, za Rafaelem.
- Nie robię w sprzątaniu, mało tego, po mojej pracy trzeba jeszcze sprzątać. Niech twój bóg uchowa grabarza, bez niego to miasto zalegnie pod ścierwami miejscowych “stróżów prawa”.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramion.
- Do niczego nie zamierzam cię przymuszać.
Weszli do pomieszczenia, które wyglądało jak miniaturowe biuro: wiele książek, stoliczek oraz mała półka z winami.
- Weź je - Rafael nachylił się nad skrzynią i już miał przekazać siostry, gdy nagle cofnął rękę. - To, że je oddaję, nie oznacza iż ci ufam. Będę obserwować twoje poczynania. Nie bezpośrednio. W mieście jest wiele oczu należących do ludzi, którzy stoją za moją sprawą. Wymierz tę broń w niewłaściwą stronę, a znajdę cię i zabiję.
Kobieta niemal wyszarpała siostry z dłoni prezbitera i natychmiast odpłynęła pogrążona ich przeglądem. Nie spojrzała nawet na Rafaela, gdy ten wygłaszał swoje groźby, wszak dla Led słowa miały małe znaczenie. Dopiero kiedy już opuściła walkery na wysokość bioder zerknęła z ciekawością na mężczyznę.
- Czy… masz moją gwiazdę?
- Sądziłem, że mówiłaś o meteorycie - Rafael po raz pierwszy zerwał z siebie surową maskę. - Skoro stanowi dla ciebie wartość, weź ją.
Podał kobiecie małą gwiazdę, dziecięcą parodię tego, co zdobiło piersi szeryfów. Na odznace koślawymi literami podpisał się jej autor, Bob.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 25-04-2017, 13:52   #126
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- A jaka jest wasza decyzja? - kapłan odwrócił się od Led, jakby całej rozmowy nigdy nie było i stał teraz przed pozostałą dwójką.
Ahab milczał przez chwilę a potem rzekł:
- Nie jestem cynglem do wynajęcia. Na razie tylko twe słowa świadczą że, Selma jest odpowiedzialna za zło które się dzieje. Daj mi świadectwo twych słów a pomogę.
Choć słowa które wypowiedział brzmiały jakby nie chciał pomagać ale to było błędne wrażenie. Nic by go bardziej nie ucieszyło niż potyczka z panią szeryf. Nie zamierzał jednak pozwalać by ktoś się nim wyslugiwal. Był sprawiedliwym i nie zemsta a prawo miało nim kierować.
- Zaufanie jest luksusem - Rafael zmarszczył się - na który niewielu może sobie pozwolić. Nie chcę was wynajmować per se. Jeśli to miejsce was tu sprowadziło, to znaczy że był ku temu powód. Wiem o Wildstar całkiem sporo i ta wiedza może wam niejedno wyjaśnić - przeszedł trochę demonstracyjnie wokół ołtarza. - Druga rzecz. Selma jest bardzo niebezpiecznym, lecz nadal narzędziem. Meteoryt nią kieruje, gdyż jak wierzę, pochodzi on z Pustki. Pytasz o dowody. Właśnie w tym rzecz. Próbuję do nich dotrzeć.
W tym czasie Led wpatrywała się tępo w gwiazdkę przez jakiś czas. Kobieta obracała drewienko w palcach, nie wypuszczając przy tym rewolwerów, zupełnie jakby broń była raczej narzędziem chirurgicznym czy wręcz przedłużeniem ciała. Córka Diabła spojrzała w końcu z ukosa na mężczyzn uśmiechając się pusto.
- Ten Świat jest martwy, żyją więc w nim tylko larwy, które karmią się jego umarłym ciałem. I tak przędą żywot drążąc swoje kanaliki. Z większości tych larw wypełza tylko robactwo, ale czasem… - wzrok Led odpłyną w bok - czasem zdarza się prawdziwy motyl. - kobieta spojrzała w stronę okna. - Oczywiście nigdy nie dowiemy się już na kogo wyrósłby ten dzieciak barmana nieprawdaż? Przynajmniej wiem jednak dzięki komu tak jest. - Led zaśmiała się - Ołów jest niezdrowy, dla robactwa wręcz zabójczy.
W pomieszczeniu zapanowała cisza, która pozwoliła wybrzmieć tej myśli. Led przypomniała fakt nader oczywisty, bliski teorii że człowiek jest z natury zły. Bo gdyby serca większości toczyłyby krew, nie czarną ropę, marchie byłyby choć trochę znośniejszym miejscem.
Kapłan zdawał się zgadzać z takim stwierdzeniem. Teraz już całkiem jawnie parsknął, lecz nie było w tym ironii.
- Masz rację. Dla tych paru sprawiedliwych dusz warto jednak cokolwiek poświęcić. Dopóki choćby kilku bliźnich będzie nieść światło, należy je bronić nawet w walce skazanej na porażkę. Inaczej nasze życie będzie nie mniej jałowe niż zwierząt, które pozbawiły tego biedaka życia.
Arya nigdy nie była gadułą, teraz jej milczenie wydawało się wręcz podejrzane. Ona też szukała Gwiazdy, lecz innej niż Led. Wciąż była skupiona na połączeniu z kartą, starając się ustalić jej pozycje. Jeśli duchowny sam nie odda jej kart - weźmie je. Bez względu na groźby.
Wysiliła umysł raz jeszcze. Tarot wnet odezwał się z nową mocą. Była już pewna, że leży w magazynku za ołtarzem. Musiało znajdować się tam jakieś podwyższenie lub skrzynia. Po lewej stronie, na wysokości pasa czuła wyraźnie upragnioną obecność. Wszystkie karty wyraźnie już wzywały ją do siebie. Na drodze Aryi wciąż jednak tkwił Rafael. Ten chyba spodziewał się, że ktoś z obecnych będzie mógł wziąć coś siłą i teraz stanął dokładnie między futryną. Kontynuował dialog z jej mężczyzną, gdyż póki co, ten jako jedyny objawiał jakąś chęć kooperacji.
- Co wiesz o meteorycie? - zapytał wprost, jakby decyzję już podjął co zamierza zrobić.
- Powiem ci tyle, ile można wywnioskować samemu, mieszkając tu jakiś czas. Nie więcej, nie mniej. Uznaj to za wyraz dobrej woli i zaproszenie do właściwej współpracy - zakonnik skinął na rewolwerowca. - Wierzę, że meteoryt posiada własną świadomość. Cały bajzel jaki się tu odgrywa od lat, jest jego winą. On… dba o swoją pozycję, potrzebuje innych ludzi, aby go chronili. Być może wpłynął nawet na pierwszych osadników, aby zbudowali to miasto. Selma nie zawsze była taka, jaką jest dzisiaj. Kiedy wróciła z wojny, jej umysł był już odpowiednio zahartowany. Zasmakowała w zabijaniu i stała się bardziej bezwzględna. To wtedy kamień zaczął na nią działać. Była bardzo podatnym gruntem, dla czegokolwiek, co podszeptywał jej ten kawał skamieliny. Myślę że dlatego narzuciła tak skrajnie pragmatyczne zasady, w tym usuwanie “niepotrzebnych jednostek”. Meteoryt pragnie aby miasto trwało, ale ze swojego punktu widzenia potrzebuje jedynie silnych i wytrzymałych osób.
Rafael wyjął z kieszeni srebrny nabój i powoli obejrzał się w nim. Teraz wyglądało to tak, jakby mówił do własnego odbicia.
- Są w tym mieście jeszcze tacy, którzy dostrzegają tę zależność i chcą wiedzieć skąd meteor się wziął i jak go usunąć. Nie jest nas wielu, lecz zrobimy wszystko, aby przynajmniej spróbować. Ścieżki Pana są zawsze sprawiedliwe, nawet jeśli będzie to oznaczać przelanie krwi - podniósł wzrok z kuli na Ahaba.
- No to przejdźmy do sedna. Jak widzisz naszą pomoc? - zadał proste pytanie, lecz oczekiwał pełnej odpowiedzi.
- Wszystko zależy, jak daleko posunęła się moralna gangrena zżerająca Wildstar. W Księdze zapisano kiedyś o zniszczeniu miast zbyt plugawych, aby je ratować. Wolałbym tego uniknąć, lecz ostrzegam że przewiduję i taką opcję. Dowiedzcie się jak najwięcej o meteorycie. I magusie… myślę, że jego nie pierwsza tu wizyta także jest z tym związana. Proponowałbym nadal trzymać się blisko Selmy. Wszystko, co mówi jest dyktowane szeptem tej przeklętej gwiazdy. Ja stanąłem przeciw niej już zbyt otwarcie, by zechciała ze mną rozmawiać.
- A jeśli postanowimy że, to nie nasza sprawa i chcemy opuścić Twój dom oraz to miejsce? - zapytał jeszcze.
- Nie wiem co się wtedy stanie. Pan jasno przekazał mi, że jesteście tu z jakiegoś powodu. Ani ja, ani on nie zawrócimy was, jeśli zamierzacie odejść. Wiem tylko że wola człowieka działa niczym narzędzie. Powinien używać jej zgodnie z tym, co zdaje mu się sugerować przeznaczenie.
- No i wciąż jednej rzeczy nie oddałeś, byśmy mogli przekonać się o twojej dobrej woli. - dodała Iskra. Nie zamierzała prosić. Wiedziała już gdzie są karty i jeśli klecha sam nie będzie współpracował, po prostu je sobie weźmie.
Czasem można była odnieść wrażenie, że karty dosłownie ją słyszały. Kiedy bowiem wypowiedziała ostatnie słowa, poczuła wręcz lekkie uderzenie mocy. Bez tarota była wybrakowana, to pewne. Lecz może i magia ukryta w talii posiadała jakiś stopień świadomości. Inaczej skąd indziej pochodziłyby podobne sygnały?
Rafael natomiast stał się na powrót posępny i wyraźnie nieprzyjemny. Zanim się odezwał, było już pewne jak zabrzmi odpowiedź.
- Czary, którymi władasz są poważnym, duchowym zagrożeniem - zaanonsował. - Sam Diabeł stworzył tarota i umieścił się na piętnastej jego karcie. Nie sądzę, aby było tu miejsce na dyskusję.
Led parsknęła spoglądając na wylot drugiej komory w bębenku pierwszej siostry.
- Chcesz zwalczać ogień ogniem klecho, ale tylko takim jaki znasz. O ile mnie pamięć nie myli gdzieś tam na początku, bóg przed którym padasz na kolana stworzył też i diabła? - kobieta złożyła broń i zabrała się za przegląd kolejnej - Skoro “nie zabijaj” nic dla ciebie nie znaczy, oszczędź nam “bogów cudzych przede mną”. Dobrze wiem, że on jest bogiem zazdrosnym który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy go nienawidzą. Z łaski twojego boga jestem więc przeklęta jeszcze zanim się urodziłam - uśmiechnęła się cynicznie. - Toteż zadawanie się z wiedźmą jakoś mi bardziej nie zaszkodzi.
- To, z kim się zadajesz jest już kwestią twojego sumienia - odpowiedział jej mężczyzna. - Bóg nie stworzył Diabła, nie dosłownie. On stał się zły w wyniku własnej decyzji, którą Najwyższy mu pozostawił. Oszczędź mi też moralizatorskich bajań. Kto inny mnie kiedyś rozliczy.
Rafael zaczynał się irytować. Człowiek przyzwyczajony do ciskania gromów, poczuł teraz sugestię spalenizny na własnej osobie. I bardzo mu się to nie podobało.
- Masz swoją broń, na co więc jeszcze czekasz? - zmarszczył gniewnie brwi.
 
Caleb jest offline  
Stary 26-04-2017, 09:50   #127
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ahab wbił wzrok w ziemię i począł się zastanawiać nad słowami klechy. W głębi duszy wiedział że, wielebny ma sporo racji, jednak wrodzona nieufność nie pozwalała mu zbytnio na to by pochopnie powiedzieć “tak”.
- Gdzie obecnie jest magus? - zapytał, lecz nim klecha zaczął odpowiadać padło kolejne pytanie - A czemu do tej pory nie zabiłeś Selmy sam?. Na co czekasz tyle czasu.

Ten jednak nadal wydawał się urażony, a pytanie Strzelca tylko to podsyciło.
- Magus podróżuje gdzieś po okolicy. Nie jest w stanie przedostać się na wschód, także wróci tutaj, prędzej czy później. Co do drugiego pytania - i tobie nie muszę z niczego tłumaczyć. Robię tyle, ile jest konieczne - teraz mówił już przez lekko zaciśnięte zęby.

Arya spojrzała na Ahaba. Mężczyzna nie okazał jej wsparcia. Nic dziwnego, wszak znała jego nastawienie do tarota. A jednak poczuła się zdradzona. Mówił, że jej pragnie, że chce z nią spędzić życie... ale widać nie akceptował jej w pełni. Wydawało mu się, że może mieć ją bez obciążenia mocy. A przecież taka Arya nigdy nie istniała... Urodziła się już jako Iskra.
- Niech i tak będzie. - szepnęła. Wyciągnęła dłoń w kierunku, gdzie wyczuwała swoje karty i włożyła całą siłę woli w przyzwanie ich. Sama też powoli zaczęła iść w ich kierunku. Nie zamierzała się cofać nawet pod groźbą broni, choćby miała rozpętać tu pożar piekła. Dość miała czekania.

Tak jak można się było tego spodziewać, oznaczało to dla kapłana już zbyt wiele. Bez zastanowienia sięgnął po “pieprzniczkę”, wymierzając ją bezpośrednio w tarocistkę. Dzieliło ich teraz osiem jardów.
- Czego nie zrozumiałaś w moich słowach? - podniósł głos, lecz zaraz powrócił do normalnego tonu. - Powiem wam coś po raz ostatni. Słyszałem o waszych czynach i pochwalam większość z nich. Tylko dlatego tu rozmawiamy. Ty jednak kobieto nie zdajesz sobie sprawy, że magia, którą się posługujesz, jest zła. Odstąp i nie zmuszaj mnie do tego - delikatnie potrząsnął bronią.

Nic nie denerwowało tak Led, jak głupota, jaką było gadanie i mierzenie do kogoś jednocześnie. Toteż natychmiast posłała ołów z obu sióstr ku “pieprzniczce” w celu, krótko mówiąc jej rozpieprzenia.

Gdy tylko strzały padły Ahab na wszelki wypadek wszedł przed Arye, gdyby klecha przypadkiem wystrzelił. To był jego pierwszy ruch. Drugim było błyskawiczne ruszenie ku Rafaelowi, by dwoma ciosami, lewym prostym i prawym hakiem, powalić go na ziemię. To że, im groził to było jedno ale to że, wycelował w jego towarzyszkę, partnerkę broń było czymś na co nie zamierzał pozwalać nikomu.

Nastąpił huk, niemal boleśnie rezonansujący pomiędzy ścianami kościoła. Broń kapłana rozpadła się na małe kawałki w przeciągu pół sekundy. Metalowe części, spoiwa oraz fragmenty kolby pofrunęły we wszystkie strony, Ahab zaś pędził już przed siebie. Zaciśnięta pięść uderzyła w jego szczękę. Rafael wywinął do tyłu jak długi, gruchnął o posadzkę.

Stanął Ahab nad ojcem, i spojrzał na niego z góry:
- Umiłowany, nie naśladuj zła, lecz dobro. Ten, kto czyni dobrze, jest z Niego - słowa skierowane były spokojnie, bez gniewu. Drugie zdanie jednak zawierało w sobie niewypowiedzianą groźbę - Biada temu, kto staje pomiędzy ostrza potężnych szermierzy.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 28-04-2017, 08:19   #128
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jeszcze kiedy Coogan kończył krótkie przemówienie, Arya była już w składziku. Znalezienie swoich fantów nie nastręczało jej problemów. Kapłan ukrył tarota w metalowej szkatule i owinął grubym papierem, zapewne po to, aby całość zdawała się nieistotnymi szpargałami. Jakież to było uczucie, znów je mieć! Gdy tylko przeliczyła talię, czuła jakby wzięła świeży haust powietrza.
Ahab równie szybko znalazł swoje pistolety. Leżały trochę dalej, w samym rogu magazynu. Chwilę potem zlokalizował ubrania całej trójki oraz resztę rzeczy.
Rafael stęknął i powoli wstał, opierając się teraz o ołtarz.
- O wspomnianych szermierzach wiele słyszałem - prawie się zaśmiał, masując podbródek - i wiem że nie dam im rady. Zrobiłem co w mojej mocy, więc nie zamierzam was powstrzymywać. A teraz zostawcie mnie już. Chcę pobyć sam. Wikary wskaże wam drogę - skinął na znajomego im już chłopaka, który zaalarmowany odgłosami, pojawił się w wejściu do pomieszczenia.
W tym momencie Iskra dostrzegła coś jeszcze, stała bowiem najbliżej wielebnego i jego broni, a właściwie tego, co z niej pozostało. Bębenek z nabojami został niemal rozniesiony w pył i obecnie stanowił powykręcany, osmolony fragment metalu. Nie dało się jednak zignorować faktu, że był pusty w środku od samego początku.
Uśmiechnęła się do mężczyzny. Bez urazy i sarkazmu.
- Więcej wiary. - rzuciła, wychodząc.
Ahab spokojnie zapiął pasy, i sprawdził rewolwery. Milczał słuchając biadolenia ojczulka. Gdy miał wszystko włożył cygaro do ust, zapalił i ruszył za Iskrą.
Chłopak patrzył na nich z mieszaniną obawy oraz podziwu. Młody pomocnik Rafaela skierował grupę do kolejnej odnogi. Przeszli niewielką sienią, w której panował przyjemny chłód. Była to jednak tylko chwilowa odmiana. Za chwilę skrzypnęły główne drzwi i już za trójka wyszła na plac, po którym rozlewało się nieznośne ciepło. Wyglądało na to, że zagrożenie ze strony magusa było obecnie wspomnieniem. Miasto wróciło do rutynowego rytmu, niepozbawionego jednak nerwowości.
Led poprawiła kapelusz i powolnym krokiem skierowała się za parą. Ta, która była w sumie przypadkowym towarzyszem, teraz szła bez słowa za Iskrą i Preacherem. Z jej osobą pojawiały się kolejne pytania. Czego właściwie tu szukała, w jakich okolicznościach weszła w konflikt z ludźmi Selmy? To mogły być oczywiście niepowiązane z dwójką wydarzenia. Jednakże zarówno stary Indianin jak i wielebny wyraźnie zaznaczyli, że na ich ścieżce nie było miejsca na przypadki.
Ahab obejrzał rewolwery jeszcze raz. Ani zadrapania. Miał cholerny klecha szczęście. Co prawda czasy kiedy zdarzyło mu się skatować gościa w koloratce i przy tym nie mrugnąć, już minęły. Kto jednak wiedział, jak zachowałby się Strzelec, gdyby ktoś wkroczył na jego własną sferę sacrum.
Iskra czuła w powietrzu silną woń jodu. Produkowała ją tylko wielka woda daleko stąd oraz magia. Magus odszedł, przynajmniej na jakiś czas, jednakże cała aura miasta pozostawała nim nasycona. Ilości ów energii były wręcz niesamowite. Nic dziwnego, że ten jaśniejący cudak był panem sytuacji. Tym samym wciąż trudno było zrozumieć czemu usłuchał Rafaela. Rozmyślania przerwał jej dotyk na wysokości łydki. Jak zwykle niepostrzeżenie pojawił się przy niej najmniejszy członek drużyny. Jednym pazurem szarpnął kobietę za spodnie, posyłając jej spojrzeniem o nazwie “kiedy obiad?”.
Led cały czas kroczyła za parą. Mogli być jedynie chwilowym narzędziem w jej zadaniu, lub też stać się czymś więcej. Nikt nie wiedział co siedziało w głowie tej, którą zwano Zemstą. Z pewnością jednak tkwiło tam wyraźnie jedno imię. Charles La Monde. Wręcz czuła tego skurwiela, zaś siostry zaczynały być nie mniej głodne, niż kocur przed nią…
Ogromna tarcza na niebie zalewała całą okolicę niewyobrażalnym żarem. Kiedy już wcześniej można było pomyśleć, że cieplej być nie może, pot wylewał się z towarzyszy coraz obficiej, a skóra zdawała wręcz parzyć.


 
Caleb jest offline  
Stary 01-05-2017, 16:47   #129
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Gdy Ahab zrównał się z Iskrą zapytał jej wprost:
- Co teraz? - jej zdanie było dla niego najważniejsze.

Arya schyliła się, by pogłaskać kota, który oczywiście udawał, że go to wcale nie obchodzi i musiała podejść, by go dotknąć. Uśmiechnęła się na moment, po czym prostując plecy, spoważniała. Niespiesznie wciągnęła w płuca woń magii, po czym wyjęła z talii jedną kartę- na chybił trafił. Miała to być podpowiedź, co do dalszych losów Strzelca. O siebie wszak nigdy nie mogła pytać. Taka była pierwsza zasada Tarocisty.
Wieża. Dlaczego Iskry to nie zdziwiło?
[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/d0/63/dd/d063dd46e6245edbae868c54c1ab9af7.jpg[/MEDIA]

Ahab spojrzał na kartę, niewiele rozumiejąc. Podobnie było z Led. Ich talenty operowały wokół tworzenia w ludziach jak największej ilości dziur. Mistyczna symbolika stanowiła sferę, którą mógł właściwie pojąć tylko ktoś z odpowiednio ukierunkowaną mentalnością. Dlatego też Wieża znaczyła dla nich niewiele więcej niż dzwonnica obok kościoła, bo tylko ją obecnie mogli zeń skojarzyć.
Rzecz jasna dla Iskry, owa karta otwierała znacznie więcej skojarzeń. Z racji swojej profesji miała świadomość, że Wieża sugerowała przemiany, często o dużym zasięgu. Tarociści różnie to interpretowali. Jedni widzieli tu znaczącą metamorfozę, lecz bez arbitralnego uznania jej za dobrą lub złą. Inni wieszczyli za pomocą Wieży katastrofę. Byli też twierdzący, jakoby figura oznaczała koniec płomiennego uczucia.
Arya zaś uważała, że oto nadszedł czas, by jak na rysunku karty ruszyć ziemię u podstaw, by zburzyć chorą rzeczywistość, jaka trapiła Wildstar.

- Teraz zabijemy Selmę. I pewnie wielu innych, którzy staną nam na drodze, do tej cholernej skały. - powiedziała z niezwykłą dla siebie zaciętością.

Wciąż miała w głowie ostatnie chwile staruszki, znalezionej na pustyni oraz widok zastrzelonego dziecka. Iskra zapłonęła żywo gniewem.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 06-05-2017, 13:40   #130
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Tuzin ludzkich czaszek pilnie obserwował kroczącą obok kobietę. Rzeczona wędrowała po komnacie jakby ściśle planowała każdy ruch. Za każdym razem stawiała równo piętnaście kroków, potem powoli obracała się przez ramię, aby powtórzyć marsz w drugą stronę. Przez ten czas, rząd złożony z dwunastu osób nie poruszał się nawet o cal. Wszyscy członkowie oddziału stali czujnie, gotowi na każdy, możliwy rozkaz. Liczyli się z możliwością położenia do grobu własnych matek, o ile ich zwierzchniczka tak by sobie życzyła. Selmie się nie odmawiało.
Jak zawsze, ich prezencja była nieskazitelna. Pedantyczny wygląd stanowił jeden ze znaków rozpoznawczych tej drużyny. Na pachnących krochmalem płaszczach nie szło dojrzeć nawet ziarenka piasku, wypastowane buty aż lśniły. Niemało kontrastowały z tym widokiem elementy osłaniające facjaty zebranych. Kościane maski miały już swoje swoje lata - czas naznaczył je siatką pęknięć. Poszarpane bandany w niektórych miejscach odsłaniały twarze na tyle, że można było dojrzeć zarys zaciśniętych szczęk.
- Ptaszki w mieście ćwierkają, że trójka już tu idzie - powiedziała szeryf, splatając za sobą ręce. - Tarocistka i jej mężczyzna pracowali dla mnie. Przynajmniej w pewnym sensie. To zawodowcy, więc nie lekceważcie ich.
Zrobiła kolejny kurs. W międzyczasie wnętrze meteorytu jak zawsze odzywało się lekkim buczeniem. W ten sposób przedwieczna, hulająca po wydrążonych korytarzach magia, przypominała o swojej obecności. Niektórzy twierdzili, że to ona właśnie utworzyła wiele lat temu fantastycznie pokrzywione przejścia. A teraz Selma odprawiała w jednym z takich pomieszczeń oddział najlepszych ludzi. Nie licząc ostatecznego asa w rękawie, którego wolała nie “uaktywniać” bez najwyższej potrzeby.
- O to jak wygląda sytuacja. Jest z nimi kobieta, która dokonała rzezi przed wizytą magusa. Dokładnie ta, którą mieliście zgładzić przed alarmem w mieście. Poza tym widziano jak cała trójka była odprowadzana do kościoła. Ojciec Rafael to człowiek, który nie rozumie wagi bolesnego kompromisu. Zapewne struł ich myśli kolejnymi fanaberiami. Wszystko sprowadza nas do tego, iż mamy wszelkie prawa do poważnych podejrzeń. Zatrzymajcie ich, a jeśli trzeba - zabijcie. Nawet jeśli idioci, których zwę moimi ludźmi, zabili tamtego dzieciaka, ta kurewka posunęła się za daleko.
Na wspomnienie jatki zgotowanej przez Led, aż zgrzytnęła zębami. Nie chodziło już o stricte śmierć jej ludzi. Z każdym trupem kładzionym przez obcego, siła autorytetu Selmy osłabiała się. Nie mogła na to pozwolić. Rządy słabych i pozbawionych szacunku zawsze były skazane na porażkę.
Ponownie spojrzała na grupę. Żaden jej członek się nie odezwał. Nikt nie zadawał pytań. W jednej sekundzie wszyscy po prostu skierowali się do wyjścia i zniknęli za wyłomem. W parę uderzeń serca zamaskowany tuzin wybiegł na zewnątrz gwiazdy, obsadzając grzbiety rączych mustangów. Kawalkada odezwała się rosnącym tętentem, który wkrótce urósł do tonów przypominających przeciągły warkot ogromnego drapieżnika.


Bolało go dosłownie wszystko, nawet części ciała, o jakich dotychczas nie miał pojęcia. Wydarzenia ostatnich dni zlewały mu się w jeden wielki maraton bólu. Nieudany atak na pracowników Kompani Handlowej, śmierć jego towarzyszy, pochwycenie. Wszystko było pomieszane jak fragmenty układanki stworzonej po diabelskich kaktusach, które jadali Indianie.
Zorientował się, że leży na pace wozu. Konopny sznur nieznośnie wbijał mu się w ręce i boki. Wewnątrz było duszno, śmierdziało starymi onucami i ziołem, które najwyraźniej wypełniało worki obok. Chciał zaprotestować, lecz knebel skutecznie chłonął każde jego słowo.
- Ostatni raz dobrałeś się nam do dupy, La Monde - usłyszał głos, jakby zza ściany - Ale spoko wodza. Nie zabijemy cię.
Pojazd zakołysał się, a jego związany pasażer przeturlał pod najbliższą ścianę. Kilka drzazg boleśnie utkwiło w pokrytym zarostem policzku. Powoli zaczął sobie przypominać. Tym razem stanął w szranki z silniejszymi od siebie. No, a na pewno liczniejszymi, bo nie znał nikogo, kto dotrzymałby mu kroku, gdy kule zapraszały do tańca.
- Są gorsze rzeczy, niż śmierć - ktoś na koźle zaśmiał się i w oczy La Monde uderzyło jaskrawe światło.
Chyba wyciągnęli go wtedy na zewnątrz. Był jakiś mur. Wysoki. Szarpali go, a on tylko splunął na nich i zaczął się śmiać. Nie był pewien jak przerzucili jego ciało. Być może podawali go sobie, stojąc na wozie? W każdym razie za kilka chwil był po drugiej stronie.
- Baw się dobrze, ty żałosny sukinsynu! - jeden z mężczyzn zakrzyknął mu na pożegnanie zza kamiennej osłony.
La Monde leżał dłuższą chwilę, spluwając krwią na piasek. Pierwsze co zauważył, to że nie był już spętany. Skoro go uwolnili, musieli mieć pewność że trafił do miejsca, z którego się już nie wraca. Lecz on sam nie dbał o to. Dawno przestał bać się śmierci. Gdyby mógł, pokazałby kostusze goły zad i głęboko się zaśmiał.
Powoli przyklęknął i rozejrzał wokół. Wyglądało to na pustkowia jak w każdej marchii. Mimo wszystko było w nich coś osobliwego. Jakby poza spektrum widzenia jakaś obecność czaiła się, gotowa wyskoczyć zza najbliższej diuny. I te barwy. Miał wrażenie, że zarówno kolory piasku, co i nieba są o wiele bledsze niż normalnie, zbliżone do szarości.
Z trudem dźwignął się na nogi. Teraz spojrzał na mur. Był bardzo stary, w wielu miejscach zmurszały. Dziesiątki, jeśli nie setki lat zatarły wyciosane na nim runy. Obecnie wyglądały jak dziwnie zniekształcone symbole, które u innej osoby wzbudziłyby pewien niepokój. Znacznie niżej widniały liczne ślady długich pazurów oraz trudne do identyfikacji rysy. Monde dotknął jednej z nich ostrożnie, jakby z kamienia miał wyskoczyć drapieżnik, który je tu pozostawił.
I tak w pewnym sensie właśnie się stało. Kształt pomknął tuż obok Monde, szybki niczym błyskawicy. Choć nie był człowiekiem bojaźliwym, to udało się go zaskoczyć. Odstąpił nagle, aż gruchnął z powrotem na plecy. Adrenalina uderzyła wzmocnioną dawką. W jego głowie kołatało teraz tylko jedno pytanie. Czy to wykończony dwudniowymi torturami umysł wymyślił sobie cień, który przebiegł tak blisko niego? Powoli podpełzł za omszały kamień, gdzie ostatni raz widział kształt, lecz nikogo już więcej nie dostrzegł.
- Jeśli ktokolwiek tu jest - krzyknął w bliżej niesprecyzowanym kierunku - radzę wyjść już teraz. Zaoszczędzisz mi oraz sobie kłopotu.
Jak się mógł jednakże spodziewać, nikt mu nie odpowiedział. Odczekał więc jeszcze trochę i z braku lepszych alternatyw ruszył wzdłuż muru. Ktoś musiał go przecież kiedyś wznieść. Może budowniczowie lub już ich potomkowie mieszkali na którymś krańcu fortyfikacji. Gdzieś powinna być choćby strażnica lub coś w tym rodzaju. Chwiejna koncepcja, przyznał przed sobą, ale wszystko było lepsze od szukania śmierci na rozległej pustyni. Poza tym, zagadkowa ściana dawała cień. Nawet jeśli przez określoną część dnia, było to prawdziwym błogosławieństwem.
Wędrówka szybko wyssała z niego ostatek sił, którymi dysponował. Trudno mu było orzec, ile tak szedł. Po tej stronie muru czas zdawał się być pojęciem abstrakcyjnym. Z czasem musiał podtrzymywać się go, aby dalej iść. Potem padł na kolana i dalej już po prostu czołgał po ziemi. Chyba mówił do siebie, śmiał się, potem coś krzyczał. Lecz to nie był koniec. Najgorsze miało dopiero przyjść. Głowę nawiedziły mu rozmaite wizje. Przewijały się w nich postaci ludzi, których położył w swoim życiu trupem. Najwięcej było ofiar z Rain Town. Mówili coś do niego, lecz ich twarze były okropnie pokiereszowane lub spalone. Nie rozumiał ani słowa. Na końcu coś się stało z jego ręką. Wystarczył tylko jeden rzut oka, żeby obiecać sobie że więcej na nią nie spojrzy.
Później była brama. Wielkie, okrągłe przejście ulokowane między granitowymi kolumnami. Wycieńczony umysł uznał je pierwotnie za przywidzenie. Jednak gdy La Monde zbliżył się doń, te wcale nie zniknęły jak zwykły czynić podobne omamy.
Zmusił organizm do ostatecznego wysiłku, żeby na powrót stanąć chwiejnie na nogach. Zatoczył się bliżej. Wrót strzegła trójka postaci w długich kapturach. Trzymali jakieś przedmioty, leczy nie potrafił skoncentrować wzroku na tyle, by stwierdzić czym one były. Powoli zbliżył się.
- Dajcie mi przejść. Nie jestem stąd - usłyszał własny głos.
- Nie ma wyjścia z Domu Śniących - zakrzyknął pierwszy z trójki. - Odjedź! Precz!
Teraz dostrzegł, że ten dzierżył miecz. Podszedł do drugiej postaci.
- Nie rozumiecie. Zostałem tu wrzucony. Jestem człowiekiem. Nie jak oni - wskazał w kierunku, z którego przyszedł.
Jacy oni? Nie rozumiał już sensu własnych słów.
Figura z lampą w dłoni spojrzała na niego, mimo iż nie posiadała twarzy.
- Powiadasz, że jesteś śmiertelny - potwierdziła spokojnie - Jak się zatem tu znalazłeś?
- Całkiem możliwe, że sprzedali mi takiego kopa, aż przeleciałem górą - cynizm Charlesa nie opuścił go wraz z siłami.
- A jednak - kontynuował enigmatyczny rozmówca - niesiesz coś, co przynależy do Domu Śniących. Cóż zatem z tobą uczynić?
Dopiero po chwili zrozumiał o czym była mowa. Ręka. Schował ją za siebie i już miał odpowiedzieć, kiedy przemówiła trzecia postać. Przy boku nosiła pęk kluczy. Spod kaptura wydobywał się nieregularny, świszczący oddech.
- Elementem on jest. Opowieści dopełnia. Wyjdzie zatem i skieruje swe kroki do miasta. Wróci tu przecież i tak. Jak każdy tu trafia i na zawsze związany jest.
Następne co pamiętał, to że istotnie go przepuszczono. Gigantyczne wrota otworzyły się z ogłuszającym skrzypnięciem. Przeszedł salą, której nie potrafił nawet omieść wzrokiem i wyszedł z powrotem na zewnątrz. Lecz kiedy odwrócił się za siebie, znów widział jedynie przestwór wydm. Zniknęły głosy, cienie oraz dziwna szarość. Wspomniał słowa strażnika z lampą i ten jeden raz zmusił się, aby spojrzeć jeszcze raz na swoją rękę. Ropiejąca, wygięta pod nienaturalnym kątem kończyna pokryta była sznytami ułożonymi w bluźniercze, skomplikowane symbole. Te zaś... żyły i wciąż zmieniały swoje położenie, stale zadając mu ból.
Nie zdążył zareagować, jak ręka nagle wyciągnęła się, mimowolnie kierując do szyi mężczyzny.
- N... ghhh - wycharczał jedynie, próbując złapać powietrze.




Selma nie lubiła schodzić na dół. Człowiek, który tu przebywał, miał w sobie coś, co stawiało jego człowieczeństwo pod znakiem zapytania. O ile w ogóle człowiekiem jeszcze był. Czasem w to wątpiła.
Gdy kilka miesięcy temu zwiadowcy znaleźli go na wschód od miasta, byli niemal pewni że jest martwy. Na szyi nosił sine ślady sugerujące uduszenie. Rękę miał wymyślnie okaleczoną w taki sposób, że wyglądało to na robotę jednej z miejscowych band, lubujących zabawę w durne sekciarstwo.
Prawda była taka, że w okolicach Wildstar trupów nie brakowało. Ci, którzy nie wnosili nic pożytecznego do społeczności, otrzymywali swoją szansę życia gdzie indziej. Dawano im trochę żywności, wody, czasem nawet amunicję. Skoro nie radzili sobie w przeprawie z tymi zapasami i tak nie nadawali się, aby żyć gdziekolwiek indziej.
Lecz trup obcego człowieka i to potraktowany w tak dziwny sposób był rzeczą, która wymagała wyjaśnień. Żołnierze dźwignęli tamtego na koński zad. Nie wiedzieli jeszcze, że sami właśnie kręcą sobie sznur.
Selma westchnęła i wkroczyła do chłodnej celi. Znajdował się tu jedynie głęboki otwór rozciągnięty na całą szerokość pomieszczenia. Z jaru stale dochodził szeleszczący dźwięk. Po drugiej strony siedział skulony człowiek. Jego prawa ręka była zakuta w metalowym ramieniu, przyczepionym łańcuchem do ściany.
Przez chwilę spojrzała w czeluść, która oddzielała ją od mężczyzny. Widok setek kłębiących się skorpionów zawsze pobudzał wyobraźnię. Zabezpieczenie przed ucieczką grało tu jedynie drugoplanową rolę. Nawet gdyby udało mu się znaleźć sposób, aby wyswobodzić dłoń i przesadzić otwór - musiałby znaleźć wyjście z gwiazdy. A Selma wiedziała o wszystkim, co działo się w jej wnętrzu.
Nie, zależało jej raczej, aby złamać jego ducha i zamanifestować własną moc. Nie kryła przed sobą, że chciała zrobić z niego posłusznego pieska, wciąż zachowując jego talenty.
Jednak La Monde wcale nie zamierzał się w żaden sposób łamać. Kpiarski uśmieszek nie schodził z jego ust od momentu, kiedy go ujrzała. Wspomnienia były tak wyraźne, że równie dobrze mogło wydarzyć się to przed paroma momentami.
Podobno zwyczajnie obudził się, gdy był wwożony do miasta. Z niezwykłą zręcznością zeskoczył na ziemię, wyrwał rewolwery z kabur strażnika obok i rozpoczął rzeź. Tak po prostu, nie kierowała tym żadna logika. Ładował kule jej ludziom jakby stanowiło to dziecięcą igraszkę. Lewą dłonią radził sobie całkiem dobrze, ale to ta prawa przysposobiła go w liczne legendy. Opowieści, które potem Selma zabroniła rozpowszechniać. Druga prawica bowiem zdawała posługiwać się pistoletem w sposób łamiącym wszelkie zasady. Kule świszczały po przedziwnych trajektoriach. Świadkowie twierdzili że czasem wręcz zmieniały dotychczasowy tor i uderzały w najmniej spodziewanym miejscu. Ledwie La Monde wykorzystał całą amunicję, jak przesadził kilka ciał i chwycił kolejną broń. Wystarczy powiedzieć, że kontynuował morderczą serię do momentu, gdy zaalarmowanej Selmie udało się go postrzelić w udo, a następnie powalić na ziemię. Przez kwadrans położył jednak trupem trzydziestu chłopa.
Najpierw chciała zrobić z niego wrak człowieka, a następnie stracić. Lecz wizyty w podziemiach z czasem sprawiły, że zaczęła weryfikować swój plan.
- Chcę porozmawiać, Charlesie - przywitała go.
Ten nie odezwał się ani słowem. Wciąż tkwił tam, zaszczany i śmierdzący, w tych samych ciuchach, w których go pojmali. Skórzana koszula, lniane spodnie i ponczo. Z daleka człowiek rzekłby, że ot, kolejny rewolwerowiec. A jednak tkwiła w nim głęboko złowróżbna nuta. Poza cholerną ręką, rzecz jasna. Może były to surowe rysy twarzy, liczne blizny lub zbyt wiele rozumiejący wzrok.
- Milcząc, nie polepszasz swojej sytuacji - musiała mówić głośniej, bowiem gdy podeszła do otworu, skropiony poczęły denerwować się i szybciej przebierać chitynowymi odnóżami.


Tylko na nią spokojnie patrzył. Jeśli oczy były zwierciadłem duszy, to nikt o zdrowych zmysłach nie chciał spojrzeć w głąb tej konkretnej. Dwa ogniki lustrowały ją od stóp do głów.
Musiała go przekonać. W tym mieście nie tylko stary pierdziel Rafael miał dużego przyjaciela z chmur, który mówił mu, co miał robić. Selma również była wyczulona na pewien głos. A jego przekaz był bardzo jasny.
- Czy zrobił to byt zamieszkujący twą rękę lub ty sam - podjęła znowu - być może będziesz miał wkrótce okazję odkupić swoje winy. Posłałam swój szwadron na spotkanie pewnej trójki. Słyszałam o nich wiele i sama widziałam co potrafią. Dlatego biorę pod rozwagę, że mogą przedrzeć się przez mój oddział.
- Prosisz mnie o pomoc? - kpina w jego głosie była aż zanadto wyraźna.
- Tylko ktoś o twoich umiejętnościach mógłby się z nimi mierzyć. Nie wiem czy dojdzie do pojedynku. Nie znam ich planów oraz realnych możliwości. Jeśli jednak obiecasz walczyć, jeszcze dziś będziesz wolny.
La Monde zaśmiał się. Głośno i szyderczo. Jego puste zawodzenie odbijało się od ścian i boleśnie wwiercało w bębenki.
- To wspaniałomyślne, doprawdy. Co jednak każe ci zakładać, że nie zabiję cię i nie pójdę w swoją stronę?
Zmrużenie oczu, przygryziona warga. Selma wyraźnie spochmurniała.
- Bo ktoś, a właściwie coś zasugerowało mi że będziesz lojalny.
- Pięknie! A wierzysz temu czemuś bo…
- ...ponieważ podejrzewam, iż pochodzi z tego samego miejsca, co rzecz zamieszkująca twoją rękę.
Jak na zawołanie, dłoń La Monde szarpnęła się i wywinęła kilka bliżej nieokreślonych gestów. Kajdany zaszczekotały, uderzając o długi łańcuch.
- Więc jak będzie? - Selma patrzyła prosto przed siebie.
- Cóż - La Monde zdawał się zastanawiać tylko chwilę - A czy mam inny wybór poza wieczystą prywatką z grupą jadowitych pajęczaków?
- Nie.
- Więc znasz odpowiedź.


Trio (jeśli nie liczyć czworonoga) zmierzało do centrum miasta. Szli ramię w ramię, część związana chwilowym interesem, inni czymś znacznie więcej. Z innej strony Wildstar wzniecała się kurzawa. Dwunastu jeźdźców przecinało kolejne uliczki. Wkrótce miały paść ważkie decyzje.
Lub przynajmniej strzały.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 08-05-2017 o 20:59.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172