Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2017, 16:38   #16
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

16 kwietnia 104 roku po Zagładzie.
Szpital; Zachodni kwartał Ruin; 7,5 godzin do zmroku



Człowiek należał do istot potrafiących zaadaptować się do nawet ekstremalnie niesprzyjających warunków. Przypominał w tym karalucha - wysoce odporną i zdeterminowaną istotę dość upartą, aby wziąć we władanie tereny z pozoru zbyt niegościnne, by mogło na nich zagnieździć się życie. Stawiał czoła upalnemu żarowi, mroźnemu chłodowi, suszy. Potrafił przejąć kontrolę nad głodem, strachem i ciemnością. Sukcesywnie dostosowywał otaczające go warunki pod własne potrzeby, zmieniając świat wedle swej woli… tak było kiedyś. Dekady temu, w czasach gdy powierzchnię Ziemi w dzień i w nocy przemierzały miliony istot ludzkich, wiecznie gdzieś spieszących, niepotrafiących usiedzieć w jednym miejscu. Każda niedogodnośc jednak miałą swoje granice tolerancji.


Ten chłód był inny, bardziej nieprzewidywalny i ostrzejszy niż znany dotąd Teri. Różnił się od zwykłego zimna, hulającego po korytarzach Czyśćca. Nie przypominał również szczypiącego policzki mrozu, który powitał ich parę godzin wstecz przed bramą.
- Idź! Nie stawaj! - miała wrażenie, czy Aidan do niej krzyczał, a może tylko się jej wydawało? Lodowaty wicher rzucał w twarz piekielnie ostre drobiny śniegu, przez co czuło się, jakby razem z kolejnymi podmuchami, zdzierał powoli skórę, zmieniając odsłonięte fragmenty ciała w krwistą maskę zbyt sztywną, by płynęła po niej krew. Ta też zamarzała zanim zdołała się wydostać z ran. Wygłuszał dźwięki, zamykając ją w jednej, niekończącej się kakofonii wizgu i szumu.
Musieli iść, ruszyć się. Znaleźć osłonę i przeczekać wzbierającą zamieć, wyjącą potępieńczo wśród skorodowanych budowli. Świszczała między porzuconymi na ulicy wrakami, syczała szyderczo wśród pokręconych resztek ścian i jakby się nie odwróciła, barmanka miała wrażenie iż zawsze atakuje od przodu, a może skostniały mózg zaczynał płatać jej figle?

Dwie drobne figurki sunęły przed siebie, co chwilę przystając i wpadając na zaparkowane wiek temu wraki, potykając się o ukryte pod białą czapą nierówności terenu. Wichura zmuszała do pochylenia i osłonięcia głowy przedramieniem w nikłej, lecz zawsze ochronie. Lód w powietrzu wysysał z udręczonych ciał resztki ciepła, zostawiając je sztywne, niemrawe i zmęczone. Odpocząć… odpocząć choć moment. Znaleźć osłoniętą dziurę między wrakami i przysiąść na chwilę. Niedługo, tylko parę sekund i znów ruszą. Odległość do szpitala rosła zatrważająco, choć z pozoru te kilkaset metrów dało się przebyć w kilkanaście sekund, teraz ledwie dawali radę kroczyć przez zaspy i opierać podmuchom burzy. Noga za nogą, krok za krokiem, ciągle przed siebie. Pierwszy metr, drugi i kolejny.
- Wstań! - krzyk tuż przy uchu, po którym nastąpiło szarpnięcie. Gorąco, choć tłumione mrozem, nadal dało się wyczuć, gdy Ortega złapał Sydney za ramię i postawił do pionu.
- Idź! - prosta komenda, zmuszające do podjęcia marszu pchnięcie. Nie wiedziała czemu klęczała, mróz i ból odbierały głowie zdolność logicznego myślenia, a ściana bieli skutecznie ograniczała widoczność, przez co nie szło odgonić natrętnego skojarzenia z zamknięciem w klatce z lodu, czerni i szarości. Z pomocą zwiadowcy poruszanie stało się odrobinę prostsze. Podtrzymując się i wspierając na sobie, podjęli wędrówkę przez zamieć. Bryła szpitala wydawała czaić się tuż na wyciągniecie ręki - olbrzymia, milcząca i nieruchoma. Czekała na nich, przyzywała. Szeptała obietnicę o schronieniu, odpoczynku. Wystarczyło wykonać ten ostatni wysiłek. Krok za krokiem, jeszcze tylko parę metrów. Trzy obdrapane wraki, kawałek chodnika i schody.


Gdzieś w oddali na lewo, pośrodku lodowego piekła, Teri kątem oka wyłapała błysk - krótkie, jasne lśnienie na granicy rejestracji zmysłów. Nim jednak zdążyła mu się przyjrzeć zniknęło, a oni wpadli przez wejście do wnętrza budynku. Tu już nie było wiatru, dało się poruszać sprawniej. Śniegowa skorupa sięgała sześc metrów od wejścia, lecz pod ścianami i w dalszej części ciemnego korytarza, podłogę pokrywały spękane tynki, liście, a także drobne kości.
- Piwnica - Aidan wydusił z siebie jedno, krótkie słowo, opadając na kolana i rzężąc nieprzyjemnie przez zaciśnięte szczęki. Łapał się przy tym za prawy bok, zaś flegmę, którą odpluwał na posadzkę co parę wydechów, znaczyły krwistoczerwone smugi.
Chcąc nie chcąc, tym razem to barmanka podniosła jego, przerzucając pokryte śniegową skorupą ramię przez swój kark. Wpół prowadził, wpół niosła coraz bardziej bezwładnego mężczyznę, chrypiącego pod nosem krótkie komendy - prawo, dół, prawo, prosto, lewo.
Wpierw minęli jedno zejście, lecz klatka schodowa bardziej przypominała komin, niż teren pozwalający na wygodne poruszanie się pomiędzy piętrami.


Schody nie wytrzymały próby czasu, kruszejąc i opadając na samo dno szybu. Ich pozostałości wystawały tu i tam ze ścian, strasząc kikutami pordzewiałych zbrojeń i liszai zaprawy.
- D-dalej - przez szept przetoczyła się cała fala zniecierpliwienia. - Do ko-końca korytarza i w… w dół. Za kra-aty.
Teri widziała jak próbuje podnieść broń, próby owe nie zakończyły się sukcesem. Duży, szeroki nóż zwisał razem z ramieniem, celując ostrym szpicem w szybko uciekające spod nóg podłoże.

- Z..zar - głos zmienił się w mokry kaszel, nim jednak Ortega zdążył dopowiedzieć, w ciszę mącona do tej pory raptem przez dwójkę ludzi, wdarły się nowe dźwięki - syczący klekot pomieszany z niskim, piskliwym warkotem.


Mrok wewnątrz korytarza zafalował, wypluwając z ciemnego kąta wpierw jedną, potem drugą i jeszcze kolejną, pokraczną sylwetkę. Wąskie szpary nozdrzy chciwie łowiły nowe zapachy, a pełne drobnych kłów usta wypełniła ślina, skapująca mimo mrozu po brodach.
Łyse, płaskie pyski o wyłupiastych, żabich oczach, wpatrywały się w parę intruzów głodnym wzrokiem. Łowcy i ofiary. Ludzie już od dawna przestali się zaliczać do pierwszej grupy.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline