Liadon nie był stworzony do bitewnego zgiełku. Nawet zamieszanie średniej wielkości miasta było dla niego za wielkim obciążeniem psychicznym. Dużo lepiej odnajdował się w spokoju dziczy. Niepewności nadchodzącego dnia oraz wiecznej wędrówce. W końcu spędził tak pół swojego życia. Nie zawsze jednak bogowie dają luksus wyboru. Czasami poddają swoich wiernych ponadludzkim próbą. Czy to właśnie przeżywał obecnie Liadon dowie się zapewne w godzinie sądu nad jego duszą. Nie śpieszył się jednak z odpowiedzią na to pytanie. Draugdin sprawdzał się w roli dowódcy. Niwelował różnicę wynikającą z przestrachu i braku doświadczenia. Gdy pół-elf obserwował ćwiczenia w ciągu dnia ostatkiem silnej woli powstrzymał się przed załamaniem rąk nad możliwościami niektórych z owczarzy. Wspólnie stanowili jednak pewną siłę, którą on zamierzał wspierać. Nie skupiał się na hurtowym posyłaniu strzał. Zresztą jego lekka kusza nie nadawała się do ostrzeliwania ponad palisadą. Wolał skupić się na tych pojedynczych celach wychylających się z palisady. Skupienie, wstrzymanie oddechu i delikatny nacisk na luźny spust luzujący cięciwę a potem tylko świst bełtu przecinającego powietrze. Nakładając kolejne pociski rozglądał się bacznie po płonącej posadzie. Nie sądził, żeby atak nastąpił tylko z jednego miejsca. Wkrótce należało się spodziewać kolejnych orczych głów zaglądających ponad palisadę.
__________________ you will never walk alone |