Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2017, 15:14   #82
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Od strony schodów nic się na nich nie rzuciło, choć dziwne szuranie powtórzyło się i nabrało głośności oraz intensywności. Teraz już zupełnie stracili orientację, skąd dokładnie pochodzi ten stłumiony hałas - coś zdawało się przemieszczać po całym piętrze, choć odgłosy wyraźnie wskazywały, że nie jest zbyt szybkie. Pozostała na parterze czwórka ludzi nie zamierzała jednak przekonywać się, z czym mają do czynienia.

Początkowy plan, by przejść się do pokoju Henry'ego uległ modyfikacjom i teraz skierowali swe kroki do kuchni. Deski pod ich nogami skrzypiały, a Sue piszczała, rozglądając się na boki. Wes odrzucił piwniczną klapę i ich oczom ukazały się prowadzące wprost w ciemność schody.


W tym mroku było coś, co odbierało ochotę na zejście. Coś, co sprawiało, że nagle wszyscy poczuli się dziwnie nieswojo. Sue zaczęła głośniej piszczeć i położyła się na podłodze z kufą na przednich łapach tuż przy drzwiach do kuchni, wpatrując się błagalnie w swoją panią. Emma wiedziała, co to oznacza - psinka nie zamierzała tam schodzić, a i ranczerka podświadomie czuła, że nie powinna. Że nikt nie powinien. To był jednak według nich jedyny sposób, by zakończyć to szaleństwo, które rozgrywało się na ich oczach.

Gwen zeszła jako pierwsza, z latarką w dłoni, oświetlając sobie trzeszczące, drewniane schody. Za nią ruszył Wes, następnie Henry, a pochód zamykała Emma, której nie udało się przekonać Sue, by podążyła za nimi. Od razu uderzył w nich ziemisty odór wilgoci, ale też coś jeszcze - coś niesprecyzowanego do opisania i sami nie wiedzieli, czy rzeczywiście czują jakiś smród, czy to może już wymysł ich wyobraźni.

Schody ciągnęły się w dół zaskakująco długo. Dłużej, niż im się wcześniej wydawało. Schodzili, przyspieszając kroku, jednak końca nie było widać. Przed nimi cały czas rozciągały się schody. Nic więcej. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do nich, że zostali zapętleni w tym mrocznym, piwnicznym zejściu. Gdy próbowali zawrócić, nie ujrzeli otwartej klapy, tylko schody biegnące w gęsty, lepki mrok. Nie było odwrotu.

Nie zdążyli pomyśleć, co dalej, gdy żarówki w latarkach pękły nagle, pozbawiając ich ostatniego źródła światła i wrzucając w nieprzeniknioną ciemność.


Nagłe, oślepiające światło wdarło się pod powieki, a kobieta zorientowała się, że nie jest już na schodach w piwnicy hotelu, a... gdzieś w wodzie! Jezioro? Morze? Ciężko było jej sprecyzować, gdyż wezbrane fale wciąż atakowały ją zażarcie, wpychając w toń i próbując stłamsić każdą próbę wypłynięcia. Ledwo łapała oddech, wynurzając się, a wokół nie było ani skrawka lądu, do którego mogłaby spróbować podpłynąć.

Nie cierpiała otwartej wody i nie wiedziała, jak się tu znalazła, ale zdawała sobie sprawę, że musi walczyć o to, by pozostać na powierzchni. Lodowata woda wlewała się do uszu, nosa i oczu, skutecznie przeszkadzając w zebraniu myśli. I nagle, zupełnie niespodziewanie, poczuła, jak coś łapie ją za prawą nogę i próbuje wciągnąć pod wodę. To coś było silne i choć walczyła, czuła, że opada z sił, z każdą kolejną chwilą łapczywie łapiąc powietrze, gdy udało jej się na moment wynurzyć.

Wiedziała, że jeśli nic nie wymyśli, po prostu się utopi.



Ciemność. Wszechobecna, gęsta, nieprzejednana. To jedyne, co otaczało Henry'ego i chociaż starał się zachować spokój, nie potrafił oszukać umysłu, dla którego był to jeden z największych dyskomfortów, coś, czego Morgan bał się od dzieciaka. Poczuł, jak łapią go duszności, a w ustach robi się sucho. Panika wpełzała do umysłu, niczym wąż, a on nie mógł znaleźć żadnego punktu zaczepienia, gdyż poza oplatającą ciemnością niczego nie był w stanie wychwycić.

Wiedział jednak, że nie jest już na piwnicznych schodach, gdyż powierzchnia była zupełnie płaska. Poruszał się po niej niczym ślepiec, nim zupełnie nagle, kątem oka dostrzegł ostre, białe światło kilkanaście metrów dalej. Z niepokojem stwierdził, że jest tutaj zupełnie sam.
~ Chodź do mnie, Henry ~ wyszeptał z oddali jakiś męski, szorstki głos. ~ Taki duży chłopiec nie powinien bawić się sam w ciemnościach... Chodź, pomogę ci znaleźć stąd wyjście...
Szept ucichł, a światło powoli zaczęło przygasać. Czy Henry chciał znów znaleźć się w całkowitych ciemnościach i zmierzyć ze swym lękiem?



Stał na jakimś wysuszonym słońcem polu, a nad sobą miał ciężkie, ciemne burzowe chmury. Gdy po niebie przetoczył się grzmot, a zaraz za nim uderzyła błyskawica, zaledwie kilkadziesiąt metrów od Wesa, mężczyzna aż krzyknął. Trząsł się cały i podskoczył w miejscu, gdy grzmot powtórzył się, bliżej niż wcześniej. Nie wiedział, jak się tu znalazł, ale zdawał sobie sprawę, że astrapofobia już przejmowała nad nim kontrolę.

Panikując, rozejrzał się po okolicy, dostrzegając na południu, jakieś trzysta metrów dalej niewielki budyneczek, coś jak stodołę. Schronienie! Może miał szansę dobiec tam, nim burza rozkręci się na dobre? Kolejne uderzenie żywiołu wyrwało go z rozmyślań, a on, dysząc ciężko musiał podjąć decyzję.



Nagły rozbłysk światła sprawił, że Emma zmrużyła oczy. Chwilę później, gdy umysł przetworzył obraz, zorientowała się, że nie jest już w piwnicy hotelu Roberta, tylko stoi pośrodku jakiegoś starego, drewnianego mostu zawieszonego nad pogrążoną we mgle przepaścią.

Wiatr bujał niestabilną konstrukcją, tak, że Emma zacisnęła mocniej dłonie na wilgotnej linie, której się trzymała. Większość desek prowadzących do zejścia tak z jednej jak i drugiej strony wyglądało na słabe, część była nawet połamana. Ranczerka czuła, jak cała się trzęsie, a serce waliło jej, niczym skaczący w klatce królik.

Bała się wysokości i przez długą chwilę pozostawała w bezruchu, walcząc ze swoim strachem. Wiedziała, że będzie musiała się w końcu ruszyć i coś zrobić, ale w którą stronę iść? Żadna z dróg nie przekonywała kobiety, zwłaszcza, gdy umysł podpowiadał najgorsze scenariusze. Oczami wyobraźni widziała, jak jedna z desek łamie się pod jej cięzarem, a ona spada w nicość i ginie, roztrzaskując ciało o skały.

Te myśli jej nie pomagały, ale coś zrobić ze sobą musiała.

 
Tabasa jest offline