Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2017, 20:02   #241
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
- Może zjesz trochę… później. Wszyscy śpią? Ktoś schodził do piwnicy? - zapytał niepewnie Rodolphe. Od razu pomyślał o tych przęklętych bandytach z Chlupocic. Tylko po co mieliby buszować mu po piwnicy? Czyżby odkryli Vince’a? Przez chwilę żałował, że sztylet leży pewnie gdzieś przy lekarskiej torbie, ale po chwili uświadomił sobie, że to głupota. Raz, że nie umiał walczyć, poza tym nie potrafiłby zadać komuś świadomie rany, a dwa, to zapewne ta dziwna machina się uruchomiła i huczy. Cholera wie, co ona tak właściwie robi.

Mnich podrapał się w łysą głowę.

- Nie spostrzegłem obecności nikogo.

Znów coś potwornie zahuczało w piwnicy. Rumor nie pozostawiał już wątpliwości, że ktoś tam urzęduje. A być może nawet demoluje. Trzeba było to sprawdzić. Może jaki kot gania za wielką, wielką myszą?

- Idziesz ze mną? - zapytał mnicha i ruszył w stronę piwnicy, zapalając po drodze lampkę.

- Jeśli mogę... - Ucieszył się mnich.

Rodolphe uśmiechnął się i skinął głową. Przyda mu się ktoś, kto doda mu nieco odwagi.

Światło wypełniło klatkę schodową i kawałek piwnicy. Trottier trzymał tu pełno rupieci i schodzenie po nocy w to miejsce wymagało specjalnej uwagi.

- Tzu-Shi jest tuż za tobą - próbował dodawać otuchy Rodolphowi mnich.

Weszli pomiędzy niewielki składzik suchego drzewa do kominka i stary fotel po ojcu, który nigdy nie było czasu nareperować, a stos różnych podartych tkanin i pościeli. Z hukiem spadł ze stołka jakiś gliniany garnek pełen suszonych liści, który zaszedł grzybem. Skorupa rozpadła się i niektóre odłamki wirowały jeszcze gdzieś w kącie piwnicy. Mnich skrzywił się znacząco i bardzo przepraszająco.

- O wybaczenie proszę…

Jego tusza nie pomagała w skradaniu się z jednej strony. Z drugiej ktokolwiek tu był, z pewnością nabrałby respektu przed tej wielkości górą sadła… No może prócz…

- Dzień dobry, sir - zadudnił donośny bas.

Rodolphe gwałtownie się obrócił i zobaczył w ciemności dwa rozpalone oczodoły. Umieszczone tak wysoko, że mógłby to być tylko Vince. Na dłoni znachora rozpalił się również do czerwoności Golemowski Pierścień. Lampa w dłoni byłego mera powędrowałą wysoko. Strażnik wreszcie był widoczny w całej okazałości. Światło oświetlało to niesamowicie zbudowane i doskonale wyrzeźbione, kamienne ciało. Golem postąpił kilka kroków do przodu spychając jakiś biedny taboret na ziemię i wycelował palce w mnicha.

- Czy ten pan, sir… się panu narzuca?

Rodolphe stał oniemiały, a po otępiałym umyśle kołatało się: “reaguj, reaguj, reaguj”. Zielarz zebrał się w sobie dopiero po chwili.

- Nie, Vince, nie. To mój pacjent. - Rodolphe nie wymyślił nic lepszego. Jednocześnie czuł się cały nabuzowany dziwną adrenaliną, szczęśliwy, że Vince się ocknął i przerażony spotkaniem w swojej piwnicy wielkiego, przerażającego golema.
- Cieszę się, że cię widzę. Przez długi czas byłeś, uh… nieprzytomny. - Rodolphe miał nadzieję, że faktycznie można ten stan tak nazwać. Bo może był martwy? Albo… w ogóle nie istniał? - Jak się czujesz?

Głupio się czuł rozmawiając tak z wielką kupą chodzącego kamienia, jednak nie miał pojęcia czy Vince czuje, myśli… Zdawało mu się, że tak, jednak nigdy nie widział do końca o co w tym wszystkim chodzi.

- Dziękuję. Czuję się dobrze. - Odpowiedział beznamiętnie olbrzym - Według mojego zapisu, jesteś moim nowym właścicielem. Numerem pięć. Jak mam się do ciebie zwracać, sir?

- Rodolphe. Właścicielem? Nie chciałbym, żebyś traktował mnie jak właściciela. Raczej jako towarzysza, może z czasem przyjaciela? Zapomniałbym! - Zielarz cofnął się o krok, odsłaniając (chociaż raczej go nie skrywał), golema mnichowi. - To Vince. To Tzu-Shi. Poznajcie się. Dziękuję, panie Tzu-Shi za pomoc. Pozwolisz, żebym porozmawiał teraz z Vincem samemu?

- Miło pana poznać, panie Tzu-Shi - strażnik wbił płonący wzrok w mnicha.

- Mnie miło poznać pana… Vince san… Ja się wycofać na górę. Znam tajniki wschodnia medycyna. Ja bardzo pomocna. Zaopiekować się tam kim.. da się...

Grubas powoli wycofywał się po schodach na górę. Nie miał nic, czym mógłby sobie poświecić, więc kilka razy się potknął lub uderzył w coś głową. W końcu jednak znachor i golem zostali sami.

- Jesteś właścicielem na poziomie szóstym, Rodolphe. Do pełnej kontroli brakuje ci czterech punktów. Najbliższe dni spędzimy razem, byś mógł optymalnie wykorzystać ten czas na osobiste dostrajanie. Pragnę poinformować, że mój obecny glif wykonany został przez autorów z Chenes, którzy zaprojektowali go do strzeżenia prawa.

- Co znaczy to, że jestem właścicielem… na poziomie szóstym? A ze strzeżeniem prawa to bardzo dobra wiadomość. Ja jestem tutejszym lekarzem i zależy mi na spokoju mieszkańców. Pamiętasz czas, gdy byłeś towarzyszem tutejszego szeryfa?


- Poziom szósty upoważnia właściciela do wydawania prostych komend. Odsyłam do instrukcji obsługi, strona 31. Glif Strażnika na tym poziomie obliguje mnie do interweniowania na wyraźny rozkaz, jednak nie mogę używać przemocy. Mogę jednak przedstawić stosowne paragrafy i ochraniać własnym ciałem lub ratować, Rodolphe.

Głowa Vince’a obróciła się lekko jakby spojrzał gdzieś w dal. Milczał przez chwilę.

- Szeryf Manhattan, dostrojony właściciel numer cztery, na poziomie dostępu 8. Pamiętam, choć ktoś wymazał sporą część zapisu o nim z Przestrzeni Astralnej. Ledwo mogę go sobie przypomnieć…

Płonące oczy znów spotkały się ze spojrzeniem Trottier’a.

- Byliśmy przed domem maga. Okazało się, że małe stworzenia i rzeczy nieżywe mogą spokojnie przebywać w polu rażenia tamtejszego czaru ochronnego. A potem… potem… Nie pamiętam… Czy mogę zobaczyć się z moim dawnym właścicielem? Chciałbym sprawdzić czy jego zdrowiu nie zagraża nic poważnego. Czy dom pana Buibora jest już bezpieczny?

- Niestety pan Manhattan zniknął po tym incydencie. A pan Buibor… Prawdopodobnie nie żyje.

Z góry dobiegło kilka uderzeń w drzwi. Były dość silne by nie pomylić z niczym innym niż pukanie.

- Dziękuję ci za wyjaśnienia. Zostań tutaj, proszę, idę zobaczyć co się dzieje. Mam na górze rannych, którymi się opiekuję, i nie mogę pozwolić, żeby ktoś w nocy zaburzał ich spokój. Jeżeli krzyknę, a jest to możliwe, to prosiłbym cię o przyjście na górę.

Rodolphe uśmiechnął się do golema i zaczął zmęczony, niewyspany i wciąż w lekkim szoku iść w górę, by otworzyć drzwi.

Skrzypnęły zawiasy i stanął w nich Diego o oczach rozbieganych z nieletnią towarzyszką. Chyba jedną z sierot ze szpitala.

- Najmocniej przepraszam, senior Rodolphe, ale tylko pana tutaj znam. Padre Glaive, prosił bym zawołał na pomoc kogoś.

- Bo rozbój w gospodzie, kazał powiedzieć! - Ekscytowałą się ruda dziewczyna.

- Żeby na tyłach ‘Burego Kocura’ z nim się spotkać. No i trzeba być ostrożnym, senior.

Diego próbował coś wyczytać z zaspanych oczu znachora, ale że czas naglił to tylko kiwnął porozumiewawczo i zebrał się ganku by biec dalej.

- Jeszcze do pana Remiego spojrzę. Może nie śpi i z pomocą przyjdzie. Idziemy chica!

- Rozbój w gospodzie? Ma to związek z przyjezdnymi?

Kościelny pokiwał w odpowiedzi głową.

- Chcą sprowadzić szeryfów by pojmali Eldritcha! - Zawołała dziewczyna.

- Za moment wracam…

Zielarz poszedł do piwnicy i poprosił Vince’a o towarzystwo. Golem powinien wzbudzić odpowiedni respekt nawet w tych śmieciach z Chlupocic.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...


Ostatnio edytowane przez Ardel : 04-05-2017 o 20:06.
Ardel jest offline