Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2017, 20:02   #241
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
- Może zjesz trochę… później. Wszyscy śpią? Ktoś schodził do piwnicy? - zapytał niepewnie Rodolphe. Od razu pomyślał o tych przęklętych bandytach z Chlupocic. Tylko po co mieliby buszować mu po piwnicy? Czyżby odkryli Vince’a? Przez chwilę żałował, że sztylet leży pewnie gdzieś przy lekarskiej torbie, ale po chwili uświadomił sobie, że to głupota. Raz, że nie umiał walczyć, poza tym nie potrafiłby zadać komuś świadomie rany, a dwa, to zapewne ta dziwna machina się uruchomiła i huczy. Cholera wie, co ona tak właściwie robi.

Mnich podrapał się w łysą głowę.

- Nie spostrzegłem obecności nikogo.

Znów coś potwornie zahuczało w piwnicy. Rumor nie pozostawiał już wątpliwości, że ktoś tam urzęduje. A być może nawet demoluje. Trzeba było to sprawdzić. Może jaki kot gania za wielką, wielką myszą?

- Idziesz ze mną? - zapytał mnicha i ruszył w stronę piwnicy, zapalając po drodze lampkę.

- Jeśli mogę... - Ucieszył się mnich.

Rodolphe uśmiechnął się i skinął głową. Przyda mu się ktoś, kto doda mu nieco odwagi.

Światło wypełniło klatkę schodową i kawałek piwnicy. Trottier trzymał tu pełno rupieci i schodzenie po nocy w to miejsce wymagało specjalnej uwagi.

- Tzu-Shi jest tuż za tobą - próbował dodawać otuchy Rodolphowi mnich.

Weszli pomiędzy niewielki składzik suchego drzewa do kominka i stary fotel po ojcu, który nigdy nie było czasu nareperować, a stos różnych podartych tkanin i pościeli. Z hukiem spadł ze stołka jakiś gliniany garnek pełen suszonych liści, który zaszedł grzybem. Skorupa rozpadła się i niektóre odłamki wirowały jeszcze gdzieś w kącie piwnicy. Mnich skrzywił się znacząco i bardzo przepraszająco.

- O wybaczenie proszę…

Jego tusza nie pomagała w skradaniu się z jednej strony. Z drugiej ktokolwiek tu był, z pewnością nabrałby respektu przed tej wielkości górą sadła… No może prócz…

- Dzień dobry, sir - zadudnił donośny bas.

Rodolphe gwałtownie się obrócił i zobaczył w ciemności dwa rozpalone oczodoły. Umieszczone tak wysoko, że mógłby to być tylko Vince. Na dłoni znachora rozpalił się również do czerwoności Golemowski Pierścień. Lampa w dłoni byłego mera powędrowałą wysoko. Strażnik wreszcie był widoczny w całej okazałości. Światło oświetlało to niesamowicie zbudowane i doskonale wyrzeźbione, kamienne ciało. Golem postąpił kilka kroków do przodu spychając jakiś biedny taboret na ziemię i wycelował palce w mnicha.

- Czy ten pan, sir… się panu narzuca?

Rodolphe stał oniemiały, a po otępiałym umyśle kołatało się: “reaguj, reaguj, reaguj”. Zielarz zebrał się w sobie dopiero po chwili.

- Nie, Vince, nie. To mój pacjent. - Rodolphe nie wymyślił nic lepszego. Jednocześnie czuł się cały nabuzowany dziwną adrenaliną, szczęśliwy, że Vince się ocknął i przerażony spotkaniem w swojej piwnicy wielkiego, przerażającego golema.
- Cieszę się, że cię widzę. Przez długi czas byłeś, uh… nieprzytomny. - Rodolphe miał nadzieję, że faktycznie można ten stan tak nazwać. Bo może był martwy? Albo… w ogóle nie istniał? - Jak się czujesz?

Głupio się czuł rozmawiając tak z wielką kupą chodzącego kamienia, jednak nie miał pojęcia czy Vince czuje, myśli… Zdawało mu się, że tak, jednak nigdy nie widział do końca o co w tym wszystkim chodzi.

- Dziękuję. Czuję się dobrze. - Odpowiedział beznamiętnie olbrzym - Według mojego zapisu, jesteś moim nowym właścicielem. Numerem pięć. Jak mam się do ciebie zwracać, sir?

- Rodolphe. Właścicielem? Nie chciałbym, żebyś traktował mnie jak właściciela. Raczej jako towarzysza, może z czasem przyjaciela? Zapomniałbym! - Zielarz cofnął się o krok, odsłaniając (chociaż raczej go nie skrywał), golema mnichowi. - To Vince. To Tzu-Shi. Poznajcie się. Dziękuję, panie Tzu-Shi za pomoc. Pozwolisz, żebym porozmawiał teraz z Vincem samemu?

- Miło pana poznać, panie Tzu-Shi - strażnik wbił płonący wzrok w mnicha.

- Mnie miło poznać pana… Vince san… Ja się wycofać na górę. Znam tajniki wschodnia medycyna. Ja bardzo pomocna. Zaopiekować się tam kim.. da się...

Grubas powoli wycofywał się po schodach na górę. Nie miał nic, czym mógłby sobie poświecić, więc kilka razy się potknął lub uderzył w coś głową. W końcu jednak znachor i golem zostali sami.

- Jesteś właścicielem na poziomie szóstym, Rodolphe. Do pełnej kontroli brakuje ci czterech punktów. Najbliższe dni spędzimy razem, byś mógł optymalnie wykorzystać ten czas na osobiste dostrajanie. Pragnę poinformować, że mój obecny glif wykonany został przez autorów z Chenes, którzy zaprojektowali go do strzeżenia prawa.

- Co znaczy to, że jestem właścicielem… na poziomie szóstym? A ze strzeżeniem prawa to bardzo dobra wiadomość. Ja jestem tutejszym lekarzem i zależy mi na spokoju mieszkańców. Pamiętasz czas, gdy byłeś towarzyszem tutejszego szeryfa?


- Poziom szósty upoważnia właściciela do wydawania prostych komend. Odsyłam do instrukcji obsługi, strona 31. Glif Strażnika na tym poziomie obliguje mnie do interweniowania na wyraźny rozkaz, jednak nie mogę używać przemocy. Mogę jednak przedstawić stosowne paragrafy i ochraniać własnym ciałem lub ratować, Rodolphe.

Głowa Vince’a obróciła się lekko jakby spojrzał gdzieś w dal. Milczał przez chwilę.

- Szeryf Manhattan, dostrojony właściciel numer cztery, na poziomie dostępu 8. Pamiętam, choć ktoś wymazał sporą część zapisu o nim z Przestrzeni Astralnej. Ledwo mogę go sobie przypomnieć…

Płonące oczy znów spotkały się ze spojrzeniem Trottier’a.

- Byliśmy przed domem maga. Okazało się, że małe stworzenia i rzeczy nieżywe mogą spokojnie przebywać w polu rażenia tamtejszego czaru ochronnego. A potem… potem… Nie pamiętam… Czy mogę zobaczyć się z moim dawnym właścicielem? Chciałbym sprawdzić czy jego zdrowiu nie zagraża nic poważnego. Czy dom pana Buibora jest już bezpieczny?

- Niestety pan Manhattan zniknął po tym incydencie. A pan Buibor… Prawdopodobnie nie żyje.

Z góry dobiegło kilka uderzeń w drzwi. Były dość silne by nie pomylić z niczym innym niż pukanie.

- Dziękuję ci za wyjaśnienia. Zostań tutaj, proszę, idę zobaczyć co się dzieje. Mam na górze rannych, którymi się opiekuję, i nie mogę pozwolić, żeby ktoś w nocy zaburzał ich spokój. Jeżeli krzyknę, a jest to możliwe, to prosiłbym cię o przyjście na górę.

Rodolphe uśmiechnął się do golema i zaczął zmęczony, niewyspany i wciąż w lekkim szoku iść w górę, by otworzyć drzwi.

Skrzypnęły zawiasy i stanął w nich Diego o oczach rozbieganych z nieletnią towarzyszką. Chyba jedną z sierot ze szpitala.

- Najmocniej przepraszam, senior Rodolphe, ale tylko pana tutaj znam. Padre Glaive, prosił bym zawołał na pomoc kogoś.

- Bo rozbój w gospodzie, kazał powiedzieć! - Ekscytowałą się ruda dziewczyna.

- Żeby na tyłach ‘Burego Kocura’ z nim się spotkać. No i trzeba być ostrożnym, senior.

Diego próbował coś wyczytać z zaspanych oczu znachora, ale że czas naglił to tylko kiwnął porozumiewawczo i zebrał się ganku by biec dalej.

- Jeszcze do pana Remiego spojrzę. Może nie śpi i z pomocą przyjdzie. Idziemy chica!

- Rozbój w gospodzie? Ma to związek z przyjezdnymi?

Kościelny pokiwał w odpowiedzi głową.

- Chcą sprowadzić szeryfów by pojmali Eldritcha! - Zawołała dziewczyna.

- Za moment wracam…

Zielarz poszedł do piwnicy i poprosił Vince’a o towarzystwo. Golem powinien wzbudzić odpowiedni respekt nawet w tych śmieciach z Chlupocic.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...


Ostatnio edytowane przez Ardel : 04-05-2017 o 20:06.
Ardel jest offline  
Stary 06-05-2017, 11:38   #242
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Księżyc kryły ciemne, pierzaste chmury, więc tylko nikłe światło z okien mijanych budynków oświetlało drewnianą dróżkę. Obcasy stukały nieśmiało, jakby nie chciały zbudzić pierwszych śpiących tej chłodnej nocy mieszkańców.

Panna d’Artois miała pewne wątpliwości, odnośnie nachodzenia innych tak późno w nocy, jednak rozwiały się one, gdy dostrzegła jasne światło rzucane z okna warsztatu ciesielskiego. Wraz ze zmniejszającą się odległością, dochodzące stamtąd dźwięki pracy narastały nieznacznie.

Sophie zatrzymała się przed drzwiami, przygładziła sukienkę i włosy, po czym zastukała w twarde drewno. Oczekując na otwarcie drzwi można było nieco zdziwić się, gdy miast nich, otworzyło się okno pracowni. Ostrożnie wychyliła się z niej znana srebrnowłosa głowa.

- Pani Sophie...? - zapytała dziewczyna, która dopiero po chwili ułożyła sobie w głowie cel jej wizyty. - Ah tak. Proszę chwilkę poczekać - oznajmiła przyjaźnie, po czym ogarniając się zniknęła za zamkniętym oknem.

Na dole otworzyła jej mocno zdyszana. Nawet na tyle, że zaprosiła wiedźmę do stołu, by móc przysiąść i nabrać oddechu.

- Przepraszam, że nachodzę tak późno - odpowiedziała przekraczając próg i kierując się do stołu. - Mam za sobą naprawdę ciężki dzień.

Dziewczyna, mimo że schludnie ubrana, nie wyglądała najlepiej. Na bladej skórze dłoni i twarzy widoczne były zadrapania i stłuczenia, a ciężkie powieki opadały na zmęczone oczy.

- Ciężki dzień? Wygląda pani, jakby panią pobili... - zdziwiła się Laura przyglądając się twarzy Sophie. - Nic się pani poważnego nie stało? Może trzeba kogoś wezwać?

- O, nie. Po prostu potrzebuję zjeść jakiś ciepły posiłek i dobrze się wyspać. - Kobieta potarła czoło palcami, błądząc oczami gdzieś po posadzce i wzdychając ciężko.

- No dobrze... - odpowiedziała Laura niezbyt przekonana do całości. Po chwili jednak dała za wygraną i przeszła do rzeczy. - Zatem tak... Dziadek niestety już śpi, ale pomówiłam z nim o lasce, którą chce pani zamówić. Sprawa wygląda więc następująco: Koszt przyzwoicie wykonanej laski z przyzwoitego drewna i z przyzwoitymi zdobieniami to $8. Jeśli jakość miałaby być proporcjonalnie niższa, to możemy schodzić aż do $2. Jeśli chciałaby pani precyzyjniej wykonane ozdoby, czy dodatki takie jak schowek w główce, czy końcówcę, byłby to koszt $15. Mam też szkic zdobień - zaznaczyła, po czym sięgnęła wzrokiem w drugi brzeg stołu, na którym znajdowały się przedmioty pokazywane panu Trouve i szkicownik, w którym były omawiane szkice. Laura zsunęła przedmioty z zeszytu, sięgnęła do pokrętła lampy, by zrobić jaśniej, następnie przekartkowała do odpowiedniej strony i podsunęła kobiecie swoje rysunki.

- Myślę, że schowki nie będą potrzebne - stwierdziła panna d’Artois, wyobrażając sobie używającą ich panią Amandę. Kącik ust uniósł się w chwilowym rozbawieniu, a dziewczyna spojrzała na projekty zdobień. - Ten wygląda bardzo podobnie - powiedziała po chwili namysłu, wskazując palcem na prosty motyw roślinny. Był to jeden z mniej wyszukanych, spośród zaprezentowanych. - Choć ten zdecydowanie bardziej pasuje do stylu pani Rolande. - Tym razem palec skierowany był na delikatniejszy i nieco bardziej elegancki ornament. - Wspaniały talent - dodała z uznaniem, przenosząc wzrok na srebrnowłosą dziewczynę. - To pani rysunki?

- Mhm - odpowiedziała dość nieformalnie skinąwszy głową. - Z tego, co dziadek mi powiedział, tamta laska była pokryta w całości zdobieniami. Zamawiana ma być również taka? Na poprzedniej stronie są kształty główki.

I faktycznie, po odwróceniu kartki po prawej stronie pojawiło się parę naszkicowanych propozycji główki laski. Od standardowej gładkiej kulki, po zdobioną, kończywszy na nieco innych wariantach jej bryły. Lewa strona natomiast prezentowała szkic architektury, wewnętrznego sklepienia murowanego budynku, w którym panna d’Artois z łatwością rozpoznałaby sklepienie tutejszej świątyni, gdyby nie była tak zmęczona.

- Na całej długości, ale wie pani, w dobrym smaku. Zresztą widać, że spokojnie mogę zdać się na pani wyczucie stylu - powiedziała, oglądając najrozmaitsze pomysły na wykończenie gałki. - Chyba ta będzie pasować. Jak pani myśli? - zapytała, wskazując na okrągłą główkę z subtelnym motywem.

- Dobrze, zatem taka zostanie przygotowana - oznajmiła przytakując głową.

- Kiedy pani Rolande będzie mogła ją odebrać? - zapytała, spoglądając już w kierunku drzwi i widząc oczami wyobraźni parujący posiłek. Jej zmęczony wzrok wychwycił niewielki, leżący na stole przedmiot, od którego słabo emanowała magia. Był to rzeźbiony patyk, grubości palca. Chyba ułamany. - Czy to też pani dzieło? - zapytała, wyraźnie zaciekawiona kawałkiem drewna. Oczy ożywiły się nagle, jak u dziecka, które zobaczyło słodycze. - Mogłabym obejrzeć?

- Ummm... Proszę - zezwoliła Laura, nie widząc przeciwwskazań. - Dziełem to moim nie jest. Właściwie mam z tym nie lada kłopot, gdyż staram się dowiedzieć, czym to dokładnie jest. Ojciec Theseus jak i pan Trouve, twierdzą, że jest to przedmiot magiczny, a w Szuwarach zabrakło jakiejkolwiek osoby, która byłaby biegła w magii - zarysowała nieco tła połamanemu patykowi z nieukrywanym strapieniem. - Zapewne skończy się to oddaniem szeryfowi. Co do laski, to może być wykonana najwcześniej od dwóch, do trzech dni.

Panna d’Artois w milczeniu obracała przedmiot przed oczami.

- Wygląda na to, że ojciec Theseus i pan Trouve mają rację - odparła w końcu. - Z całą pewnością czuć od niego magię, choć niestety na wiele się już nie przyda - dodała, oglądając złamany koniec. - Sporej części brakuje, ale był czymś w rodzaju alarmu lub pułapki i wisiał na klamce w jakimś gabinecie.

- Oh... To pani zna się na magii? - zapytała zaskoczona. Nie spodziewała się, że pomoc w rozwiązaniu zagadki znajdzie w klientce dziadka. - Niedobrze... Ten patyczek był razem z innymi przedmiotami i najwidoczniej bierze, czy też brał udział w losach Szuwarowego Maga. Pułapka, a alarm to spora różnica...

- Nie umiem stwierdzić, czy to jego dzieło. Nawet go nie poznałam. Słyszałam tylko, że zniknął i od jakiegoś czasu nikt go nie widział… - odrzekła, wzruszając ramionami. - Identyfikacja takiego przedmiotu bywa trudna i być może jest coś, czego nie dostrzegam, przez mój dzisiejszy stan. Niewykluczone, że wypoczęta zdołam zobaczyć coś jeszcze, jeśli pani na tym zależy - dodała, odkładając patyk na blat i odsuwając się od stołu by wstać.

Laura potrząsnęła ochoczo głową.

- W zniknięciu maga byli zamieszani państwo Lortie. Ten patyczek był wraz z rzeczami, które najwidoczniej znalazły się w ich posiadaniu. Magiczna identyfikacja byłaby tu niezwykle pomocna - przyznała wzrokiem wyrażając zainteresowanie.

Sama również powstała od stołu i razem skierowały się do wyjścia.

- W porządku, w takim razie może wpadnę jutro, jak tylko znajdę chwilę, a tymczasem… Wie pani jak to jest, ludzie myślą, że magia rozwiązuje wszystkie problemy i naprawdę potrafią zatruć życie, dlatego… Jakby to powiedzieć… Cenię sobie anonimowość. - Na zmęczonej twarzy panny d’Artois przez moment zagościł słaby uśmiech.

Srebrnowłosa spojrzała się na kobietę nieco w zamyśleniu, jakby starając wydobyć i odczuć tło takiej potrzeby. W końcu skinęła głową.

- Dobrze, zachowam to dla siebie.

Drzwi do domostwa cieśli otworzyły się, by po rytuale pożegnania, zamknąć się z powrotem.
 
Proxy jest offline  
Stary 06-05-2017, 19:24   #243
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Podziękowania dla Mag, za cierpiwość i wspólnie wysmażonego posta

Z obszernej jamy Chloe i Eldritch wcisnęli się w błotnisty wąski korytarz. Ziemia była tu rozjeżdżona przez taczki i śmierdziało stęchlizną. Tunel piął się lekko pod górę. Na niektórych odcinkach można było chwycić lepszą przyczepność, gdyż co jakiś czas na ziemi leżało kilka nieheblowanych dech.
Nie było tu przyjemnie... Przy tak niewielkiej ilości powietrza i niepewnej konstrukcji nikt nie mógł czuć się pewnie. Nawet Bik.
Eldritch nic nie mówił i oddychał płytko, choć swobodnie. Od czasu do czasu oglądając się za siebie czy Chloe jeszcze była na nogach… Co tu dużo mówić, warunki nie rozpieszczały.
Panna Vergest szła owszem za nim, ale w pewnym odstępie. Wyraźnie było po niej widać że należy do tych ludzi, którzy dwa razy chuchają na zimne.

Wreszcie oboje poczuli lekki powiew świeższego powietrza, a światełko w lampie zamigotało. W jej blasku dostrzegli, że tunel kończył się murowaną ścianą. W niej ział mrokiem spory wyłom.
- No proszę. Postęp widzę. - zauważył mężczyzna i z rapierem w dłoni podszedł do wyłomu.
- Ostrożnie - szepnęła do niego dziewczyna, która zatrzymała się za nim i zerkała zza jego pleców.
Było tu nieco szerzej, a na ziemi leżało wiele cegieł. Aby wejść do dziury, trzeba było dać krok przez pozostałość zburzonej ściany. Gdy Eldritch znalazł się już w środku z lampą, oboje dostrzegli cztery mocne kolumny po rogach, stos gruzu i desek oraz kolejne składowisko narzędzi i zepsutą taczkę. Z boku stała też odsunięta do końca półka z winami i kilka beczek. Wysoko, w sklepieniu widniała spora dziura. Zwisała tam lina z potężnym hakiem, na której zaczepiona była wzmocniona skrzynia, a obok stała drabina, której brakowało już kilku szczebli. Panowała tu zupełna cisza.

Eldritch podszedł do półki z winem i chwycił butelkę w dłoń. Interesowała go data wytworzenia… te ruiny… skryte pod miastem… mogły mieć wiele lat.
- Dziwne, że nikt w Szuwarach nie zauważył tych prac. Tu powinno się przewijać w ludziach, a Szuwary żyły jak nigdy nic… - powiedział starając się dostrzec jakieś informacje na butelce.
- Jakoś wcale mnie nie dziwi, że nikt o tym nie wie. Cholera wie co jeszcze się wyprawia w tej mieścinie - burknęła Chloe, która w tym czasie podeszła do drabiny i wypuściła Bika. Posłała go w górę by rozświetlił nieco pomieszczenie i by mogli sprawdzić dokąd prowadzą szczeble drabiny.
- Albo wszyscy wiedzą, ale nikt nic przecież nie powie obcym - dodała.
- Obstawiam, że nie wiedzą. Te ruiny mogą mieć wiele lat. Samo takie znalezisko przyniosłoby spore pieniądze, gdyby zajęli się nim badacze… a oni żyją jak gdyby nigdy nic… w biedzie i zapomnieniu, swoim życiem. - zauważył Ocaleniec.

Bik posłusznie pofrunął furkocząc skrzydełkami. Blask zielonego światła oblał pomieszczenie na górze. Od razu zarysowała się sylwetka drapieżnie pochylonego dźwigu, który gotów był niewielkie ładunki unosić do góry.
Stworzenie zatoczyło kilka kręgów i zniknęło gdzieś na chwilę by zaraz wrócić. Zawisł w powietrzu na wysokości nosa Chloe i złożył raport.
- Pi, Piii, pi, pi, pii.
Dom widziałem, moja pani. Duży, ładny dom. Ale niebezpiecznie jest. Bik może tam latać, ale jego pani, nie. Od razu by ogień ją zabrał i Bik zostałby sam.


Chloe aż otworzyła usta w zdumieniu na to co przekazał jej mały zwiadowca.
- Ogień? - powtórzyła po nim. - Znaczy, że spalił? - dopytała, ale w tym momencie pamięcią sięgnęła do notatek szeryfa. W nich było o spalonych zwierzętach, alarmach. - Jesteśmy w piwnicy domu maga - powiedziała dziewczyna odwracając się w kierunku towarzysza. - Ale nie możemy tam iść - skinęła głową w kierunku drabiny. - Bik wykrył, że jeśli my tam wejdziemy to spłoniemy. Z notatek jakie wcześniej dostałam wynika, że właśnie dom maga jest czymś takim chroniony - wyjaśniła prędko. - Szkoda, że nie mamy choćby myszy to by się sprawdziło jak to działa…
- No cóż, przynajmniej jest trochę świeżego powietrza. - zauważył niezrażony niczym mężczyzna który cały czas spoglądał na dziewczynę wysłuchując ją cierpliwie -Jest jeden podkop, może znajdzie się drugi, a teraz wracam do tego wina… jest trochę zakurzone.
I z tymi słowy raz jeszcze rozpoczął wypatrywanie śladów zapisków, druków i im podobnych na butelce przecierając kurz…. I dowiedział się nic. Butelki nie były znakowane, ale po szkle widział, że były stare.
- “Tajemnicze wino” - mruknął - Dobre na prezent, kiepskie na handel… eh, moje szczęście.
- Tak ale zastanawia mnie... - "jak tu ci ludzie mogli pracować i się nie spalić" chciała dodać, ale zamilkła, bo to okazało się oczywiste. - No tak, mogli pracować na zlecenie maga - sama sobie odpowiedziała. - Na tą chwilę trzeba by zabrać tą drabinę stąd. Tak na wszelki wypadek, choć mi pomożesz.

Eldritch tylko się lekko uśmiechnął i podszedł do dziewczyny pomóc. Choć wewnętrznie był na etapie kombinowania z tym ogniem u góry. W końcu był wykształconym magiem, musiał coś wiedzieć!
Wspólnymi siłami przestawili drabinę, kładąc ją poziomo na podłodze tak, że jej koniec sięgał już korytarza. Po wszystkim Chloe otrzepała ręce i podeszła do stojaka z butelkami.
- Na wszelki wypadek dobrze będzie zabrać je ze sobą. Chyba że u ciebie tam w tej komórce, którą tu weszliśmy znajdziemy coś do picia i jedzenia, bo z pewnością będzie nam to potrzebne jak już zaczniemy odgruzowywać - spojrzała na Eldritcha pytająco.
Eldritch podrapał się po tyle głowy z głupią miną.
- Niestety poprzedni właściciel nic w niej nie zostawił, a ja nie znosiłem ze względu na wilgoć z wykopu…
Spojrzał jeszcze na górę, w stronę otworu.
- Daj mi chwilę pomyśleć…
Chwilę później odezwał się.
- Takie czary jak ten na górze są bardzo czaso- i energochłonne, więc najpewniej generuje je jakieś urządzenie… gdybyśmy mogli je zakłócić lub przeszkodzić w pracy to czar się załamie i będziemy mieli drogę wolną. To precyzyjne i dokładne urządzenia, więc dla nas zakłócenie jego pracy to pestka, ale my nie możemy tam wejść… jakiś pomysł?

Panna Vergest skierowała spojrzenie na lewitującego przy jej głowie zielonego robaczka.
- Dasz radę znaleźć to o czym mówi Eld, maluchu? - zapytała Bika, ale po jej minie było widać, że martwiła się czy przy okazji malutki konstrukt nie ulegnie uszkodzeniu.

- Pik, piii. Pi, pi, pi
Nie, ale postaram się wykonać, moja pani. Bik wycofa się jeśli nie da rady



Chloe zrobiła jeszcze bardziej nieprzekonaną minę. W końcu spojrzała na Ocaleńca.
- Myślę, że na razie i tak nie ma sensu tam iść - skinęła głową w górę. - Jak się w końcu zdecydujemy to poślę Bika. Na tą chwilę, to jakby nie patrzeć na rękę nam jest to zabezpieczenie - skrzyżowała ręce przed sobą. - Bo wiemy, że tędy nikt nam nie wejdzie.
- Prawda, ale wszyscy miejscowi wiedzą o nim i dlatego mijają ten dom łukiem by nie oberwać. Co innego nasi “goście” - kiwnął głową w namyśle - To co? Idziemy dalej?
- Tak, wracamy. Trzeba wezwać wsparcie - westchnęła dziewczyna. Zastanawiało ją gdzie też cicerone się zapodział, że nie pojawił się przy karczmie. Zmartwiło ją to czy przypadkiem coś mu się nie stało. Ruszyła przodem. W połowie korytarza myślami była już rozpracowując, gdzie też prowadzić mógł zawalony korytarz.
- Mamy dzięki tej piwnicy - odezwała się mając na myśli dom maga. - Razem z gospodą dwa punkty odniesienia. Gdyby to tak porównać z układem jaki jest na powierzchni… - Chloe zamyśliła się, przypominając sobie układ domów w miasteczku. Zmarszczyła brwi. - To tak mniej więcej, tamto zawalone miejsce musi się znajdować gdzieś w okolicach Smęczącego Wzgórza lub... Smutników. Hymmm.
- No to wracamy, ale cicho co by nikt nas nie zwęszył. - powiedział pogodnie mężczyzna idąc za gosposią, choć wolałby iść pierwszy.
Nie pozostawało im nic innego jak wrócić do punktu początkowego. Do komórki na tyłach gospody Bury Kocur. Minęli smoczą rzeźbą i idąc ostatnie metry korytarzem prowadzących do wyjścia, dziewczyna spojrzała przez ramię na Ocaleńca.
- Szeryf w swoich notatkach pisał, że karczmarz i niejaka skrzacica to nigdy nie opuszczali karczmy. Teraz możemy podejrzewać, że to oni kopali tu ten tunel - szepnęła dochodząc do drzwi.
- Możliwe, ale z moich informacji wynika, że mogli, nie, najpewniej byli zaawansowanymi obrazami astralnymi… czyli nie byli żywi. - odpowiedział szeptem Eldritch stając pod drzwiami z rapierem w dłoni.
Ta informacja wyraźnie zaintrygowała Chloe.
- To musiało być bardzo zaawansowane zaklęcie w takim razie - mruknęła.

Oboje przycisnęli się z powrotem z korytarza do karczemnej piwnicy. Z początku wszystko wydawało się jak wcześniej, jednak bardzo czuły słuch Chloe wychwycił metaliczny szczęk. Ktoś gmerał przy zamku w drzwiach. Metal zachrobotał i mlasnął a potem…
- Noż kurwa! - Irytował się jakiś męski głos.
- Co, znowu te twoje wytrychy dają tyłka?- Odezwał się drugi.
- Mówię ci, że Miłogost to cwańszy był typek. Magiczny ten zamek jest.
Tuż pod zamkniętymi drzwiami musiało urzędować jakieś towarzystwo. Eldritch i Chloe nie byli zatem sami.

Eldritch skrzywił się niezadowolony. Mieli towarzystwo… gestem dłoni nakazał by wrócili do wykopanego tunelu, a kiedy tam się znaleźli powiedział cicho.
- Trzech przy drzwiach, a to znaczy, że na pewno więcej. Tędy nie wyjdziemy.
- Raczej dwóch - mruknęła w zamyśleniu dziewczyna. Spojrzała w kierunku drzwi i zmrużyła oczy. - Nie spodziewają się nas to mógłbyś ich wpuścić, a ja bym się ich pozbyła - stwierdziła z pełną powagą.
- Jesteś pewna? - zapytał dla pewności czy nie żartuje.
- Jestem pewna, że dwóch - potwierdziła. - Obawiam się, że za dużym ryzykiem będzie bawienie się w usypianie ich, czy paraliżowanie - sięgnęła ręką w dół, podwijając lekko sukienkę z uda. Zaraz wyprostowała się, a w ręku trzymała sztylet.
- Jest dwóch przy drzwiach, ale bezpiecznie jest przyjąć, że jest ich co najmniej pięciu w całej gospodzie. - sprostował Eldritch. - Nadal pewna co do otwierania drzwi?

Chloe skinęła głową, a następnie poprawiła chwyt na rękojeści Lusterka. Drugą ręką sięgnęła do włosów i zdjęła z nich spinkę, posmarowała kamykiem po ostrzu, nakładając truciznę paraliżu. Po tym rękę ze sztyletem cofnęła za siebie tak, że broń skryła się w plisach jej sukienki, a spinkę wpięła na powrót we włosy.
- Przygaszę nieco lampę - szepnęła i jak powiedziała tak zrobiła. - Jestem gotowa - odparła po chwili, a jej spojrzenie zrobiło się obojętne, jakby w jednej chwili dziewczyna wyzbyła się wszystkich emocji.

Eldritch skinął głową i wyjął klucz. Cicho wsadził go w otwór i przekluczył. Następnie szybko otworzył drzwi z półobrotem, tak, ż Chloe miała pełne pole do manewru.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 07-05-2017, 04:19   #244
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Bandyci na kolację

Panna d’Artois pewnym krokiem zmierzała w stronę karczmy. Chłodne powiewy wiatru zatrzymywał gruby płaszcz podróżny, w który dziewczyna ubrała się tej nocy. Głód i zmęczenie nie pozwalały jej skupić myśli na czymkolwiek, poza pozycjami w menu gospody. Była właśnie gdzieś pomiędzy zapiekanymi polędwiczkami ze świeżymi ziemniaczkami, a smażoną rybą z warzywami, gdy niemal wpadła na postawną postać w ciemnym płaszczu.
- Désolé, nie zauważyłam… - zaczęła dziewczyna. - Ach, Cicerone Glaive! Ojciec też wybiera się na późną kolację? - zapytała z niekrytą ulgą, że rosły obcy nie okazał się być kimś innym.

Theseus sapnął po raz drugi tego wieczoru i zatrzymał się gwałtownie, tym razem unikając zderzenia z drugą osobą. Przebiegł dyskretnym spojrzeniem po młodej kobiecie i odetchnął głębiej.
- Przepraszam, to moja wina. Muszę zajmować za dużo chodnika - mruknął i skupił wzrok na spojrzeniu wiedźmy.
- Cóż… wybieram się w stronę gospody, jeśli panienka Sophie pyta, jednak obawiam się, że nie w celu spożycia posiłku - odparł Cicerone i odchrząknął lekko, poprawiając na sobie zwój liny. Wydawało się, że chciał już urwać temat i ruszyć dalej, jednak zamiast tego zmarszczył czoło i poskubał swoją brodę. - A panienka… też w tamtym kierunku? - zapytał z ledwo słyszalną nutą niepokoju.

- W rzeczy samej - przytaknęła. - Nie jadłam nic od śniadania… - Jej wzrok spoczął wreszcie na linie opasującej pierś mężczyzny. - A ojciec z tą liną… - urwała. - Coś się stało?
Na pytanie dziewczyny Theseus zrobił lekko zakłopotaną minę, co też poparł, drapiąc się z tyłu głowy.
- Jakby to powiedzieć… Pan Eldritch zapytał, czy takiej nie mamy na plebanii. Podobno do czegoś potrzebował przy urządzaniu swojego przybytku - skłamał Cicerone, nie chcąc przedwcześnie zdradzać informacji o odkryciu jego córki.
- Niestety… z tego, co zdążyłem już usłyszeć, do “Burego Kocura” wdarła się grupa miejscowych bandytów, niejakich Muriellów. Zajęli gospodę i ubezwłasnowolnili panią DeVillepin. Pan Eldritch wraz z gosposią Chloe zabarykadowali się w piwnicy. Rzezimieszki podobno chcą pojmać właściciela lokalu - opowiedział ochoczo Theseus, zbaczając szybko z tematu liny.
- Nie wiem, kto dał im prawo do takiego zachowania, ale ja jestem właśnie w drodze, by ukrócić ten precedens. Panienka… może jednak woleć nie zbliżać się tego wieczoru do tamtego miejsca - dodał jeszcze kapłan, zerkając na nią z autentyczną troską.

Brwi panny d’Artois powędrowały w górę, a żołądek skręcił się boleśnie. “Ubezwłasnowolniony obiad” było najgorszą, z wyłapanych przez głodną dziewczynę fraz.
- Panią DeVillepin? - zapytała z niepokojem. - A cóż ona im zawiniła? Przecież to tylko starsza kucharka.
Chłodny wiatr sprawił, że dziewczyna mocniej zacisnęła dłoń na pole ciemnego płaszcza.
- A sam karczmarz... - przez chwilę z zaciętą miną spoglądała w kierunku słabego światła w oknie gospody, jakby zbierając myśli, by w końcu wrócić spojrzeniem na oblicze duchownego. - Podobno stracił pamięć… Czyżby demony przeszłości? - zapytała, znacząco unosząc brew.

Theseus splótł dłonie za plecami i pokiwał głową w lekkim zamyśleniu.
- Być może… Jednak jakiekolwiek demony by to nie były, nie pozwolę im szerzyć gwałtu w mojej parafii - odparł stanowczo. - Dlatego też postaram się dostać do środka i przemówić tym bandziorom do rozumu… o ile jakiś posiadają - mruknął kapłan wyraźnie zmartwiony całą sytuacją. W końcu jednak skupił wzrok na wiedźmie.
- Przykro mi, że panienki posiłek się nie powiedzie. Chętnie zaprosiłbym panienkę na plebanię, ale aktualnie nikogo tam nie ma, zaś w sierocińcu z tego co wiem, opiekunki kładły sieroty do łóżek.

- Nie szkodzi, nic mi się nie stanie. - Dziewczyna pokręciła głową, zbywając troskę o swój żołądek. - Ale ojciec z pewnością nie powinien iść tam sam. Widziałam panią DeVillepin. Jeśli udało im się ją pojmać, nie są to zwykli wieczorni bandyci, którym alkohol dodał odwagi. W dodatku pewnie są uzbrojeni - powiedziała z powagą. - Będziemy potrzebować wsparcia.
- Naprawdę nie powinnaś się tym interesować, dziecko - westchnął Theseus, jakby żałując, że jej o tym powiedział. - Ja… no cóż, posłałem już kogoś, by zebrał ludzi. Kiedy dotrą, wejdziemy do środka. Wątpię, że spróbują podnieść broń na grupę mężczyzn w centrum miasta. Mimo wszystko nie mogę za nich ręczyć i nie chciałbym, by spotkała cię jakaś krzywda, panienko Sophie.
- Och… rozumiem - odpowiedziała z niejakim rozczarowaniem, ale i ulgą, choć niełatwo było je dostrzec na jej zmęczonym obliczu. Wydarzenia tego dnia skutecznie wykorzystały zasób adrenaliny młodej wiedźmy, której oczy zamknęłyby się najchętniej, gdyby nie pusty, dający o sobie znać, żołądek. Być może nawet została jej jeszcze jakaś cynamonowa bułeczka z wczoraj? Nie potrafiła sobie przypomnieć.
- A ci nowi szeryfowie z Chlupocic? - przypomniała sobie. - Skoro to oni pilnują tu porządku i strzegą prawa? Nie powinni mieć problemów z grupą bandytów.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, szeryfowie mogą mieć coś z tymi ludźmi wspólnego… Jednak niech panienka nie cytuje moich słów, bo osobiście nie wiem, jakie istnieje powiązanie - Cicerone zaczął wyglądać zniecierpliwiony w stronę gospody. - Tak czy owak, postanowiłem osobiście przekonać się o tym na własne oczy. I być głosem rozsądku w całym tym zamieszaniu… - westchnął kapłan.
- Myślę, że powinienem iść dalej. Nie chciałbym panienki zatrzymywać.

- Nie puszczę pary z ust - zapewniła z powagą. - Ale skoro plany kolacji nie wyszły, chyba dotrzymam ojcu towarzystwa. Przynajmniej do czasu przybycia pozostałych - dodała, nim zdążył ją powstrzymać i ruszyła z miejsca. - Później mogę stanąć na zewnątrz i pilnować, czy ktoś jeszcze się nie zbliża. Chcę jakoś pomóc. - Była tak głodna, że nie poszłaby spokojnie spać ze świadomością, iż jacyś bandyci uwięzili panią DeVillepin. Wiedziała, że sama musi zawalczyć o lepsze jutro. Poza tym adrenalina pozwalała jej zapomnieć o pustym żołądku, a dziewczyna chyba znów chciała najeść się strachu.


Kapłan Wielkiego Budowniczego opuścił tylko lekko ramiona i westchnął, zrezygnowany, patrząc za odchodzącą wiedźmą.
- Dlaczego pozwalam kobietom wchodzić sobie na głowę… - mruknął na tyle cicho, by Sophie go nie dosłyszała.
- Niech tylko panienka trzyma się z tyłu i na siebie uważa. To nie ten kot z bagien, a prawdopodobnie uzbrojona grupa zbirów. Jak mówiłem, nie sądzę, by doszło do rękoczynów. Wystarczy tylko doprowadzić do klinczu sił, chociaż nie mogę przewidzieć nieprzewidzianego. Wiem jednak, że Bóg będzie po naszej stronie - odezwał się głośniej Cicerone, podążając za dziewczyną i zaraz się z nią zrównując.

- Niech się ojciec nie martwi, postaram się nie wchodzić w drogę. Stanę gdzieś z boku, tak, żeby mieć dobry widok na oba wejścia i będę obserwować. Zawsze lepiej mieć jakieś ubezpieczenie. Szczególnie, jeśli szeryfowie z Chlupocic faktycznie są w to zamieszani i mieliby was zaskoczyć. Oni nie wyglądają na zbyt chętnych do pertraktacji - przyznała po chwili zastanowienia.

- Cokolwiek się wydarzy, nie możemy dopuścić do rozlewu krwi - skwitował tylko kapłan i wraz z Sophie podążyli w stronę gospody.

 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 07-05-2017 o 22:50.
Sapientis jest offline  
Stary 07-05-2017, 18:32   #245
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Przed domem bartnika

Dom Martinów miał już swoje lata, ale dzięki staraniom właścicieli wciąż był w niezłym stanie. Pochylił się może nieco, ale ani dach nie przeciekał ani przewiewów nie było. Jedynym minusem była jego lokalizacja. Luc często narzekał, że zanim dotrze do lasu zdąży poznać szczegóły porannego życia połowy mieszkańców. Mućka znaleziona na farmie skubała skrawek trawy za domem, a dwa psy podwórkowe snuły się po podwórzu. Bartnik nie miał co zrobić z małymi dzikoświniami i dlatego teraz jeden z budynków gospodarczych służył im za dom. Co psiska od razu wywęszyły.

Remi odetchnął rześkim, nocnym powietrzem spoglądając z małej werandy na wysypane żwirem podwórze. Przed chwilą odbył niezbyt przyjemną rozmowę z ojcem. Staruszek podczas nieobecności syna wybrał się do lasu. Praca przy barciach teoretycznie nie była niebezpieczna dla kogoś, kto wiedział jak obchodzić się z pszczołami. Rzecz w tym, że kłody bartne znajdowały się wysoko i wystarczył jeden zawrót głowy, by przekonać się co robi z człowiekiem gwałtowne spotkanie z ziemią. Dlatego według niepisanej umowy to Remi zajmował się pszczołami, a ojciec skupiał się na przetwarzaniu miodu i wosku.

Do uszu mężczyzny doleciały żwawe kroki od południowej strony. Gdy spojrzał w tamtym kierunku, zobaczył jakieś dwie postacie nerwowo zmierzające ku jego domowi. Jedna wysoka, idąca dużymi krokami i druga niska, co chwila podbiegająca, wyposażona w dwa sterczące po bokach warkocze.
Oboje z pewnością nie mogli widzieć ukrytego na tyłach Remiego.
Martin miał złe przeczucia. Ostatnimi czasy goście w jego domu zazwyczaj zwiastowali kłopoty. Remi zerknął jeszcze na dom, gdzie w kuchni krzątał się ojciec. Uznając, że jeśli przybysze mają coś do zakomunikowania, to lepiej, żeby to on dowiedział się o tym pierwszy, zszedł z werandy i ruszył przez podwórze ku tamtej dwójce. Psy widząc, że ich pan dowiedział się o odwiedzinach bez ich szczekaniny, nawet nie ruszyły się z miejsca.

Nadchodzący mężczyzna machnął ręką pozdrawiając gospodarza, a gdy się zbliżyli od razu zaczął mówić.
- Przepraszam, że niepokoję senior Martin. Ale pilna sprawa jest, która nie może czekać zwłoki.
Za mężczyzną zatrzymała się młoda Vioaline.
Remi skrzywił się lekko. Oby tylko nie wydała się ta sprawa z konspiracją. Bartnikowi wciąż chodził po głowie Młaczak, który pomagał w przeładunku towarów z farmy. Gdyby ludzie z Chlupocic go przycisnęli, mogłoby się zrobić nieciekawie.
- Skoro to coś ważnego, to dobrze, że mnie powiadamiasz. Co się stało? - zwrócił się do rozmówcy. Kwestie tożsamości jegomościa zostawił sobie na później.
- Padre Theseus potrzebuje pana, panie Remi na tyłach gospody. Nie znam tu nikogo. Tylko pan i senior Rodolphe przyszliście mi do głowy. Dzieje się tam coś złego, a sam padre chyba nie da rady.
Dopiero teraz Remi w tych ciemnościach rozpoznał twarz Diego. Nowego kościelnego.
Martin wyprostował się zaniepokojony.
- Złego? Magia czy Chlupocice? - zapytał, mając nadzieję, że to drugie. Ostatnim razem kiedy w grę wchodziły czary, byli zupełnie bezbronni.
- Nie wiem. Chyba chodzi o napad.
- Przetrzymują panią DeVillepin i chcą pojmać pana Eldritcha - Uzupełniła młoda dziewczyna.
- Musimy się pospieszyć, senior - Popędzał Diego.
Remi cofnął się jeszczę do domu, poinformował ojca, że wychodzi i znów stał na podwórzu.
- Na wszelki wypadek - mruknął do kościelnego, pokazując mu zawartość zabranej z domu torby. Nie czekając na reakcję tamtego, Martin skinął głową na towarzyszy i ruszył szybkim krokiem do miasteczka.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 27-05-2017 o 22:27.
Kostka jest offline  
Stary 08-05-2017, 01:19   #246
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus i Sophie przemknęli ukradkiem między kuźnią, a sklepem Brassardów kierując się na tyły “Burego Kocura”. Nieopodal widzieli ciemne zagrody, powozownię i stajnię, z której dobiegło rżenie zaniepokojonego konia.
Drzwi gospody nikt nie pilnował.

- Powinni niedługo przyjść, prawda? - zapytała cicho dziewczyna, poprawiając na sobie płaszcz i sprawdzając palcami, czy pistolet nadal jest w torbie pod nim. Miała nadzieję, że nie będzie musiała go dzisiaj używać, ale cieszyła się, że zabrała go ze sobą. Zdecydowanie dodawał jej otuchy.

Theseus zatrzymał ich na bezpieczną odległość od tylnych drzwi, chowając się za młodym drzewkiem oraz krzakiem. Czujnie wypatrywał w kierunku gospody, ale też w tym, z którego właśnie przyszli. Jedną dłonią oparty na glebie, podtrzymywał się w pozycji przykucniętej, drugą zaś zaciskał nerwowo na zwoju liny. Wyglądał jak przyczajony niedźwiedź, gotowy w każdej chwili wychynąć ze swojej kryjówki, jak tylko pojawi się jego ofiara.
- Przyjdą - odparł cicho kapłan z całą pewnością w głosie. - Póki co obserwujemy i nasłuchujemy.

I nie trzeba było długo czekać, gdy do uszu duchownego i młodej wiedźmy doleciały odgłosy ciężkich kroków. Nie były to typowe walnięcia buciskami, kogoś kto za dużo ważył. Były to prawdziwe wstrząsy.
Gdy oboje spojrzeli w stronę sklepu ‘Les Tuts’ ujrzeli maszerującego ścieżką Rodolphe z wlokącym się za nim potężnym golemem.

- Dzień dobry, panie Glaive, panienko Sophie. Przywitajcie się z Vincem. - Zielarz wskazał na golema z głupkowatym uśmiechem. - Chciałbym też wiedzieć, dlaczego budzicie mi pacjentów w środku nocy. Faktycznie nasi nowi szeryfowie chcą sprawić poważny kłopot?

- Bonsoir, messieurs - przywitała się dziewczyna, skinąwszy głową i z uwagą przyglądając się kamiennemu strażnikowi, którego dziś rano szukała pani Pascal. Wyczuwała emanującą od niego magię.

Theseusowi, mało rzec, mina zrzedła. Owszem, widział już golema, nawet pomagał go wykraść z arsenału. Konstrukt był jednak wtedy wyłączony i bardziej przypominał niezbyt zgrabną statuę niż potężnego strażnika Szuwarów. Kapłan wstał, odwracając się do przybyłych przodem i zadarł głowę, by wypatrzeć ślepia golema. Czuł do niego respekt.
- Na wszelkie stworzenie - odezwał się w końcu Cicerone i otrząsnął się lekko z pierwszego wrażenia. - Wielki Budowniczy cieszy się, widząc pracę rąk jego dzieci w pełnej krasie - dodał jeszcze i przeniósł spojrzenie na zielarza.
- Dobry wieczór, panie Trottier. Przepraszam za kłopot, nie pomyślałem, że Diego może udać się do pana po pomoc. No i nie spodziewałem się też, że uda wam się uruchomić golema Vinca. Muszę przyznać, że robi wrażenie.
- Też się nie spodziewałem. Wszystkiego o czym mówisz. Co mamy tutaj do zrobienia? - zapytał Trottier.

- Musimy przekonać zgraję Muriellów, by zostawili panią DeVillepin, młodzieńca Eldritcha oraz gosposię Chloe i pozwolili im spokojnie opuścić gospodę. Najlepiej, jeśli ci rozbójnicy sami wrócą do swojego domu - wyjaśnił Theseus, zakładając ręce na piersi i co jakiś czas zerkając na “Burego Kocura”.
- Myślałem, żeby wraz z kilkoma mężami dostać się przez tylne drzwi przybytku do środka i zaskoczyć łotrów - kontynuował kapłan. - Jednak teraz… - Cicerone powiódł wzrokiem po golemie - działanie po cichu chyba przestaje być opcją.

- Hmm… Zaskoczyć, w sensie… Co tak właściwie chciałeś zrobić? - dopytał Trottier.
- Frontowe drzwi mogą być zamknięte, a wątpię by otworzyli je nam z własnej woli. Kiedy jednak znaleźlibyśmy się już w środku w sile mężczyzn, być może udałoby się wywrzeć na nich wrażenie i zmusić do wycofania się. Bez uciekania się do przemocy. Nie chcę, by ktokolwiek tego wieczora przelewał krew. - Odparł mu Cicerone.
Rodolphe skinął głową. Plan nie należał do najbystrzejszych, ale przynajmniej nikt nie chciał nikogo krzywdzić. To dobrze.
- Sądzę, że dobrze będzie po prostu wejść drzwiami, szczególnie, że z pomocą Vince’a nie powinno stanowić to problemu, a jego osoba ułatwi nam negocjacje. Nie wiem jedynie, czy sam Vince będzie chętny to zrobić. - Następnie zielarz zwrócił się do golema: - Pomożesz nam? W środku znajduje się grupa niebezpiecznych ludzi, którzy zagrażają trójce mieszkańców tego miasteczka. Musielibyśmy ich po prostu stąd przegonić.

Olbrzym wbił płonący wzrok w swojego nowego właściciela i przez chwilę się tak wpatrywał.
- Co mam zrobić? - zapytał.

- Zdaje się, że trzeba będzie otworzyć frontowe drzwi. Które są zamknięte od wewnątrz. - Rodolphe spojrzał pytająco na kapłana, bo ostatecznie to był jego pomysł.
- Rozumiem, że myślicie je wyłamać… - odparł Cicerone, gładząc swoją brodę. - Nie chciałbym robić żadnych szkód. Może… może gdyby udało nam się dostać tylnym wejściem, a później otworzyć frontowe drzwi… Tak, wtedy pan, panie Trottier, czekałby z golemem na zewnątrz. Gdyby zaś sprawy przyjęły zły obrót, sforsowałby pan te drzwi. Co o tym sądzicie?
- Sądzę, że mi pasuje. - zgodził się Trottier.
- Wspaniale - skwitował ojciec Glaive. - Wiecie może, czy ktoś jeszcze przyjdzie? - zapytał kapłan i uniósł głowę, rozglądając się wokół, jakby kogoś wypatrywał.

Dopiero teraz ojciec Glaive zorientował się, że mogą nie być sami. W końcu Vince narobił nieco hałasu. Powiał lekki, choć chłodny wiaterek. Theseus wpatrywał się przez chwilę w mrok, tak, że reszta zebranych poczuła się nieswojo i obróciła. Rzeczywiście. Można było dostrzec stojącą w mroku parę. Jakiegoś wielkoluda i niewielką, zakapturzoną postać. Nie kryli się zbytnio. Gdy zorientowali się, że już nie ma co stać z boku, niespiesznie ruszyli ku zebranym.
- Co to po nocy za zbiegowisko i hałasy? - Rzekł ten większy, jakby rozbawiony.
Gdy podeszli bliżej, niektórzy mogli rozpoznać ich jako jednego z szeryfów, niejakiego Gliniac’a oraz małomównego Szepczącego Webly, który patrzył na wszystkich spode łba.

Theseus wyprostował się, napinając pierś i odwrócił się do przybyłej dwójki.
- W samą porę, panie szeryfie - odezwał się spokojnie kapłan, mierząc ich wzrokiem. - Gospoda “Bury Kocur” została opanowana przez grupę bandytów kryjących się pod nazwiskiem Muriell. Przetrzymują tam mieszkańców naszego miasta i w tej chwili wymagana jest interwencja.
Rodolphe starał się wyglądać w miarę naturalnie, co w przypadku towarzyszącego mu golema nie było proste. Skinął głową, na potwierdzenie słów kapłana.
- Inter.. co? - Podrapał się w głowę zastępca szeryfa, ale szarpnięty za nogawkę spodni nachylił się by wysłuchać swojego towarzysza. Gnoll szeptał mu coś do ucha przez chwilkę krótką i...
- Bardziej ciekawy jest ten jegomość - Gliniac wskazał palcem na Vince’a - To chyba własność miasta. I to skradziona…
Obaj spojrzeli podejrzliwie. Szepczący Webly dmuchnął w palec wskazujący i rozświetlił okolicę migoczącym światłem, które zawisło kilka metrów nad zebranymi.
Panna d’Artois nerwowo obróciła miedziany pierścień na palcu.
- To, panowie, jest Vince. Jest tak samo własnością miasta jak ja, czy pan Glaive. To znaczy - jest obywatelem Szuwar. A jeżeli macie ochotę wtrącać się do naszych spraw, a najwyraźniej lubicie, to przynajmniej udawajcie, że robicie swoją robotę. W karczmie są bandyci i trzeba się nimi zająć. Nie chcecie tego robić, to zmykajcie. Nie ma czasu na zabawy. - Rodolphe był najwyraźniej mocno poirytowany. Miał dużo powodów - był niewyspany, miał pacjentów do pilnowania, stał się szefem golema i na dodatek do jego miasta (a przynajmniej wciąż Szuwary za takowe uważał) przybyła grupa bandytów, z którymi nic nie mógł zrobić. Gdyby nie szanował życia, już dawno by ich otruł. Nie byłoby to specjalnie trudne. Myśl ta wywołała uśmiech na jego ustach.

Przez chwilę Raul 'Grucha' Gliniac stał wpatrując się w znachora z głupkowatą miną, jakby układał wszystko to, co dotarło uszami do mózgu.
- Eee.. - Wydał z siebie przy okazji kilka dźwięków, ale powoli, znając już w przeszłości podobne sytuacje, zaciskał potężną pięść.
- Dobrze! - Warknął wreszcie i zaraz powtórzył - Dobrze! Pójdę i sprawdzę co z tymi Muriellami. Choć to i tak nie ma sensu, bo to pomocnicy pana Mariusa…
Ruszył odpychając każdego kto stał na jego drodze, wszedł kilka stopni na ganek i otworzył gwałtownie drzwi. Ze środka emanowało ciepłe światło lampy.
- O wreszcie! - Dało się słyszeć z wewnątrz - Ile można na was czekać?! Gdzie Marius?!
Później już nawet najczulsze uszy mogły słyszeć tylko szpet.
Szepczący stał lustrując zebranych i mamrotając coś pod nosem.

- Chodź Vince, proszę - Rodolphe zwrócił się do golema i ruszył do karczmy.

Ganek zatrzeszczał gdy golem wspiął się za znachorem po schodach. Ich oczom ukazał się korytarz, a w nim Raul szepczący z półgnomem i półelf dłubiący przy drzwiach. Szepczący Webly zamruczał coś złowieszczo. Podreptał kilka kroków by mieć lepszy widok na Trottier’a.

Theseus i Sophie zauważyli, że nieopodal zamajaczyła lampa w pobliskim domu. Na zewnątrz wyszedł jakiś mężczyzna, którego jasne, wyczarowane światło musiało zaniepokoić.
- Dobry wieczór, ojcze! - Krzyknął.

Kapłan przyglądał się wszystkiemu z niepokojem. Tak jak podejrzewał, Muriellowie byli sojusznikami szeryfów. To zaś oznaczało, że zachowanie równowagi sił stanie się jeszcze trudniejsze.
Ignorując krzyk, Cicerone wszedł do gospody, stukając ciężkim obcasem.
- Odsuńcie się od tamtych drzwi - wychrypiał, a jego słowa zawisły jak nóż w powietrzu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 08-05-2017, 17:31   #247
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Bartnik z odsieczą

Noc już pogrążyła pierwszych mieszkańców w błogim śnie. Lampy w domach pogasły i Remi szedł teraz w asyście młodej Vioaline i tuż na tyłach urzędu miejskiego, gdy nagle, ciszę przerwał głośny jęk zawiasów.
- Dzieciaku! Mówisz, że to ten typek, którego szukamy?
- No tak! Ten sam! Gdybyście nie byli tak zaspani, już dawno byście byli na miejscu!
Głosy dobiegały od wejścia frontowego przy Arsenale. Widać ktoś pobudził nowych szeryfów. Bartnikowi zdawało, się że jest tam już parę osób.
- W gospodzie?
- Tak, w gospodzie! Chodźcie szybko, bo zwieje. Na razie siedzi zatrzaśnięty w piwnicy.
- Jeśli siedzi w gospodzie w piwnicy, to mógł skurczybyk odgrzebać któryś z tuneli! Zbierajcie się ludzie. Trzeba go stamtąd wyciągnąć!

Diego szarpnął Remiego by ten schował się bardziej w ciemnościach.
- Niedobrze… Musi pan iść dalej sam. Jak mnie rozpoznają, to będzie po mnie - Wskazał ruchem głowy na szeryfów kościelny - Będę w pobliżu, ale nie z panem. A ty, młoda damo powinnaś iść do świątyni…
- Zmuś mnie - Warknęła Vioaline…
- Ciszej - zwrócił się Martin do towarzyszy. Jeszcze przez chwilę ze skupieniem wsłuchiwał się w rozmowy prowadzone przed Arsenałem, po czym spojrzał poważnym wzrokiem na skłóconą dwójkę.
- Będę potrzebował was obojga. Diego wiesz, gdzie jest powozownia ?Kościelny miał zamiar już opuścić bartnika, ale zatrzymał się i odwrócił.
- Si, seniore - Wyszeptał i pokiwał głową.
Remi podrapał się po głowie, rozmyślając nad najlepszym sposobem na wyciągnięcie obywateli Szuwar z tej sytuacji.
- Zawiadom Patrica i Gauthiera. Powiedz im, co tu się dzieje i aby byli w gotowości. Nie chcę, aby to rozwinęło się w walkę zbrojną, ale ktoś powinien czuwać, gdyby sprawy potoczyły się z zły sposób. Zrozumiałeś ? - zapytał kościelnego.
- Tak. Patrica i Gauthiera - Powtórzył Diego i ruszył czym prędzej bocznymi uliczkami.

Martin zamruczał coś pod nosem, patrząc na oddalającego się mężczyznę. Po chwili skupił się na dziewczynce.
- Dla Ciebie też mam zadanie. Chcę, byś dowiedziała się ile osób się tam kręci i jeśli dasz radę, zobacz którzy to. Nie zbliżaj się bliżej niż to konieczne. Najlepiej, gdyby w ogóle cię nie zauważyli - polecił szeptem Vioaline.
Remi znał ze słyszenia jej złodziejskie talenta i liczył, że praktyka wystarczy, by wróciła bezpiecznie. Mimo wszystko źle się czuł, narażając sierotę.
Dziewczyna miała bardzo zaangażowaną minę. Gdy Remi skończył tłumaczyć z radością przystąpiła do zadania. Ruszyła brzegiem ściany budynku jakby się przykleiła do niej plecami i gdy dotarła do jej końca, wychyliła się.
- Jak tam dojdziemy, to wywołajcie czarownika. To w sumie sprawa dla niego - Bartnik ledwo już słyszał oddalające się głosy szeryfów.
Vioaline chwilę postała i przypatrywała się. Następnie spokojnym krokiem powróciła.
- Czterech tych ludzi tam jest, a tym kapusiem jest jeden z Muriellów. Chyba Trumpett. Poszli na wprost w kierunku ‘Burego’, psze pana.
- Źle jest - zamruczał do siebie Remi.
- Nie wiem jak tam sytuacja w gospodzie, ale gdyby doszło do bójki, to z posiłkami, które tam zmierzają nasi mają marne szanse. A ci z Chlupocic wydają się wkurzeni - mówił zamyślony, nie zdając sobie nawet sprawy, że wypowiada swoje obawy na głos.
Martin nagle oprzytomniał i postąpił kilka kroków w stronę Arsenału. Zanim opuścił bezpieczny cień, odwrócił się, przypomniawszy sobie o dziewczynce.
- Zmykaj - zwrócił się do rudzielca. - Tu zaraz zrobi się niebezpiecznie.
- Też coś! - Fuknęła młoda Vioaline - Nie tacy jak pan mnie próbowali przepędzić. A niby kto przed chwilą musiał pomagać, hę? Idę z panem i nie ma gadania!
Sierota chwyciła się pod boki gotowa dalej się kłócić.
Z dali dobiegły ich głośne dźwięki walenia w drzwi ‘Burego’, a potem jakaś rozmowa. Szeryfom ktoś otworzył frontowe drzwi nieśmiało i zaczął ich wpuszczać do środka.
Remi uśmiechnął się krzywo.
- Może zaraz oboje będziemy musieli uciekać, ile sił w nogach - powiedział i wyjrzał zza rogu. Mężczyzna wyciągnął z torby krócicę i upewnił się, że jest załadowana. Plan był prosty. Zanim wybuchnie ostra bójka, odciągnąć szeryfów od Kocura.
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 10-05-2017, 14:28   #248
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 24

MIŁEGO ZŁEGO POCZĄTKI

Kliknij w miniaturkęzepczący Webly burknął coś pod nosem i ruszył do przodu. Z jego zarośniętej i bardzo zaniedbanej twarzy można było wyczytać, że nie darzy wielkim szacunkiem ani Theseusa ani Sophie. Jednak chyba najgorsze uczucia wyzwalał w nim znachor, który zniknął w drzwiach do gospody.
Czarownik ściskał już gotowy w ręku fetysz i gmerał przy nim cały czas paluchami. Miał tych fetyszy pod dostatkiem. Przytroczone sznurkami do pasa dyndały się na nim jak patelnie na powozie Boldervinów.
Wspiął się po schodach bacząc na pozostałą na tyłach Sophie i ruszył za Theseuem.
Młoda wiedźma została sama na zimnym podwórzu. W okolicy tylko Szymon Młaczak zainteresował się rozświetlonym zapleczem karczmy, ale widocznie nie było to aż tak atrakcyjne by się zbliżać. Napiętą atmosferę czuć było wystarczająco z tego miejsca gdzie stał. Światełko zresztą, które do tej pory jasno oświetlało zaplecze ‘Kocura’ i mogło jakoś wabić postronnych gapiów, zamigotało i poczęło gasnąć…

Aby dostrzec, gdzie poszedł Raul, Rodolphe musiał wejść za bar. Za nim, oczywiście podążył Vince, który powłócząc nogami potrącił niezdarnie stolik, a na nim jakąś butelkę. Spadła ona na podłogę i potoczyła się z terkotem ku drzwiom wejściowym. Znachor zdążył zajrzeć i usłyszeć tylko kilka zdań tych paru mężczyzn w korytarzu, gdy nagle…
Drzwi do piwnicy otworzyły się z impetem.

Throdynar Murielle zdążył zorientować się, że z dołu ktoś się zbliża, ale nie udało mu się ostrzec brata. Odskoczył tylko zwinnie na bok, a osowiały Thobias zderzył się od razu z Chloe i jej sztyletem.
Dziewczyna wyrosła w tej futrynie jak jakaś zjawa. Półhelfing poleciał do tyłu od kopniaka i rozpłaszczył się na ścianie. Nie zauważył, że gosposia wkłuła mu się ‘lustereczkiem’ w przedramię i w jego żyłach krążyła już toksyna.
- Hej!! - Wrzasnął groźnie Raul 'Grucha' Gliniac, który właśnie szedł z lewej strony. Chloe nie patrzyła jak przyspiesza i dobywa dwa wyszczerbione kordelasy. Skorzystała, że zdezorientowany Throdynar nie dobył jeszcze broni i chwyciła półelfa. Ten również zacisnął pięści na jej ramieniu, a na twarzy zaczęła malować mu się złość.


Trottier automatycznie obejrzał się na swojego stróża prawa i dopiero teraz, prócz zaprzyjaźnionego duchownego, dostrzegł w kącie złośliwego półgnoma -Thomasa, kolejnego brata z klanu Muriellów. Tymczasem do drzwi gospody załomotała czyjaś pięść.
- Otwórz no tam któryś!
- Dało się usłyszeć głos szeryfa.

 
Martinez jest offline  
Stary 11-05-2017, 22:51   #249
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus przecisnął się do sali głównej i rozejrzał się rozgorączkowany. Już z korytarza słyszał jakiś łomot i w głowie miał najgorszy scenariusz. Jednak w sali jadalnej nie znalazł ani Chloe, ani Eldritch’a, ani Muriellów. Był tylko on, zielarz Rodolphe ze swoim golemem oraz dwójka, którą spotkali przed wejściem.
Myśli w głowie kapłana przebiegały jak konie w galopie. Przypomniał sobie słowa sieroty, która wspominała o piwnicy. To tam mieli się zabarykadować gosposia z właścicielem gospody. Theseus był już raz na tyłach tego przybytku i widział przejście do podziemi. Musiał tylko przejść za ladę i… Na jego drodze stał golem Vince, jak góra, którą nie sposób ominąć! Nie było czasu, Cicerone rzucił się pędem i przeskoczył ladę, strącając przy okazji parę kufli i butelek.

Szepczący Webly spodziewał się takiego ruchu. Trzasnęła w jego ręku gliniana moneta rozpryskując ostre drobiny i uwalniając potężną magię. Energia zatelepała gospodą w posadach.

Theseus z trudem unikając przewrócenia się na deski, zachował równowagę i ledwo wskoczył na korytarz skąd dochodziły odgłosy walki.

Tuż za nim cały bar runął w dół. Czar rzucony przez gnolla stworzył potężną wyrwę w ziemi. Otworzyła się ona z hukiem rozdzierając drewnianą podłogę i pochłonęła deski, jedną beczkę i kilka taboretów. Rodolphe zamachał rękami i poleciał tam również, ale w ostatniej chwili capnął go Vince. Znachor zadyndał nogami nad czarną dziurą w której gdzieś na dole roztrzaskały się głośno butelki. Zapachniało bagnami, lochami i gliną. Golem jednym, sprawnym ruchem wyciągnął przełożonego z opresji i postawił na stałym gruncie.

Gdzieś z boku półgnom Thomas wyrżnął z tego wszystkiego orła gdy biegł do drzwi. Wpadł z impetem na stół i razem z nim przekoziołkował robiąc dodatkowo rabanu. Musiał jednak otworzyć drzwi szeryfom i to jak najszybciej.


Tymczasem Eldritch widząc, że wysiłki gosposi były raczej mizerne, szacował swoje szanse. Mocniej ścisnął rękojeść rapiera. Był to krótki rapier, a rapier jak to miał w zwyczaju, miał wiele wspólnego ze sztyletem. Idealny do pchnięć i gorszy do cięć, ale… nadawał się do parowania.
Z tą myślą wyłonił się w pochylonej pozie trzymając rapier przy boku coby nikt mu go nie wyrwał, a pięść w gardzie przy twarzy. Nie wiedział czemu tak, ale wiedział, że musi zadawać szybkie pchnięcia i natychmiast cofać rapier do boku.
Tak czy inaczej, był teraz on i Chloe przeciwko bandzie wkurwionych i złych gości.
Rozpędzony Raul ‘Grucha’ Gliniac właśnie mało nie stratował Eldritcha. Kordelas runął z góry i zapewne miał trafić Chloe, ale na drodze stanął mu rapier Ocaleńca, którym odruchowo się osłonił. Cios był tak silny, że broń mało nie znalazła się na ziemi. Jelec przeorał skroń karczmarza boleśnie, a on sam musiał oprzeć się plecami o ścianę.
- Ooo… - Zdziwił się Raul dostrzegając twarz przeciwnika i zaraz pojawił się szeroki uśmiech na jego twarzy - Nasz umarlak się znalazł…

Obok elf Throdynar wbił palce w nadgarstek Chloe i szarpnął mocno, próbując jej wytrącić broń. Dziewczyna zasyczała z bólu, ale ‘lustereczka’ nie wypuściła.


Ocaleniec uśmiechnął się lekko i boleśnie.
- Umarlak? - zapytał lekko zdziwiony - Jestem Eldritch i coś mi się widzi, że pomyliłeś persony.
Razem z tymi słowami szacował szanse. Wróg miał dwie bronie i był silniejszy. Nie będzie łatwo.
- Jak? Eldrić? - Wycedził wyraźnie rozbawiony ‘Grucha’ i odpuścił ucisk - Ale ci się w tym martwym łbie namieszało, dziwolągu! Wyłaź z tej nory i idziemy.
- Pewnie mówisz o moim bracie bliźniaku. Jesteście z Chlupocic, macie wieści od niego? - zapytał z lekką pogardę starając się kupić trochę czasu dla siebie i Chloe.
Półogr westchnął nadal ubawiony i dość mocno walnął na odlew w rapier Eldritcha. Ten wyleciał mu z ręki wyrwany siłą uderzenia i upadł blisko na ziemię.
- Nasz mag chętnie z tobą pogada. Chodź. Nic ci nie zrobi... bo co my mógł… - Gliniac spojrzał najpierw na dźwigającego się z podłogi Thobiasa, a potem na Chloe i jakby się zreflektował.
- Czekaj tylko tę wściekłą pannicę łupnę.

Gosposia widząc jak napastnik ranił jej sprzymierzeńca i słysząc rumor zdecydowała się zmienić taktykę. Teraz nie wahała się przed zadawaniem śmiertelnych ran. Napadła na Throdynara i spróbowała kopnąć go silnie w krocze, jednocześnie wolną ręką, z dłonią zaciśniętą w pięść, starała się uderzyć go w splot słoneczny.
Elf jednak był bardzo zręczny. Udało mu się uniknąć pierwsze dwa ciosy i nawet sam wyprowadził jeden raniąc gosposię. Chloe wyszarpnęła rękę ze sztyletem i ostrze zatopiło się boleśnie w bark mężczyzny.

Theseus przystanął, próbując ogarnąć, co właśnie zdarzyło. Za nim zawalił się kawałek sali, przed nim zaś rozgorzała zacięta walka. W tłumie walczących dostrzegł swoją córkę, która z niemałą gracją wykonywała ciosy jak w jakimś tańcu. I choć zrobiła na nim spore wrażenie, szybko się otrząsnął. Podszedł krok przed siebie.
- Przestańcie natychmiast! - rozgrzmiał jego głos, próbując przebić się przez tumult.
Głos duchownego jedynie zwrócił uwagę Raula, który obejrzał się za siebie. Chloe Również dostrzegła ojca i tylko ranny Thobias, którego powoli ogarniał paraliż od trucizny stracił wolę do walki. Chwiał się i oparł o ścianę korytarza.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 13-05-2017, 21:45   #250
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Nie widząc większego powodzenia swoich działań, Theseus ruszył dalej korytarzem. Spróbował złapać stojącego najbliżej Ocaleńca i odciągnąć go od walki za siebie, tak by go zasłonić.
- Nikt nie będzie przelewał krwi w mojej parafii! - wrzasnął kapłan.
Eldritch rzucił krótkie spojrzenie kątem oka na cicerone. Spojrzenie pełne niedowierzania i politowania, ale nie zdołał uniknąć pochwycenia. Jedynie wykręcenie ciała jak korek z butelki od wina dało mu wolność.

Theseus sapnął, kiedy Ocaleniec wyrwał się do dalszej walki. Nic jednak nie mógł poradzić na gibkie ruchy młodzieńca. Może gdyby on miał z dziesięć lat mniej… Zamiast rzucać się za nowym właścicielem gospody, Glaive profilaktycznie spojrzał za siebie, przez chwilę przyglądając się sytuacji panującej w głównym pomieszczeniu.
I mogło mu się nie spodobać to, co zobaczył. Oto reszta brakujących szeryfów właśnie wparowała do gospody.

Tymczasem Chloe zdawała się nie robić sobie nic z własnych obrażeń. Była skupiona na swoim oponencie i postanowiła wykorzystać odwrócenie uwagi jakie dał jej ojciec Glaive. Choć Raul zdecydowanie nie był przeciwnikiem do walki dla niej, to jedyne co musiała robić to tylko go skaleczyć. A może aż tyle? Starając się uniknąć oberwania kordelasem Gruchy, dziewczyna próbowała go zranić, choćby zarysować mu ramię, czy dłoń trzymającą broń, którą chciał ją uderzyć.
Thobias zdobył się na wysiłek i wrzasnął, próbując wyartykułować imię Raula, ale tylko się zapluł. Półogr jednak zareagował oglądając się spowrotem. Jego dłoń miała już głębokie cięcie ‘lustereczkiem’ Chloe.


- Ty szmato! - Wysyczał pół ogr patrząc jak jego krew kapie na podłogę.
Gliniac zamachnął się z całej siły na gosposię, ale ta z gracją baletnicy, uchyliła się do boku, bez problemu umykając przed jego ciosem. Zaraz wolną dłonią Chloe mocno pochwyciła napastnika za rękę, w której trzymał kordelas po czym jednocześnie pociągnęła go w kierunku, w którym był wychylony i podcięła mu nogę. Drobna dziewczyna wykazała się nie lada wyszkoleniem, gdy wykorzystując masę Gruchy przeciw niemu, powaliła go na ziemię. Z głuchym łoskotem półogr padł na deski korytarza, prosto pod nogi Throdynara. Chloe odskoczyła od niego i przyjmując postawę gotowości do ataku, stanęła przy cicerone i Eldritchu.
- Zaraz padną - syknęła do nich, ale czujnie przyglądała się przeciwnikom. - Co tam się dzieje? Wziąłeś kogoś ze sobą do pomocy? - to pytanie wyraźnie było skierowane do jej ojca.

Eldritch natomiast zrobił szybki przewrót do przodu chwytając “w locie” rapier. Chwilę później był już na nogach twarzą do Gliniaca.
- Zabawne Gliniac… tak bardzo boisz się wypowiedzieć moje prawdziwe imię, że nazywasz mnie truposzem? Raz już odegnałem śmierć… drugi raz wam się nie uda. - powiedział z zadziornym, kpiącym uśmiechem.

- Ta-tak - otrząsnął się kapłan, zerkając na Chloe. - Była ze mną panienka Sophie oraz pan Trottier z golemem Vincem. Oni…

W tym momencie walnęły dwa strzały w sali biesiadnej, dźwięki bijatyki, wrzaski i odgłos stukających o podłogę buciorów.
- Nie podoba mi się to... dobijmy go i wycofajmy się do piwnicy… - mruknął Eldritch podchodząc do Gliniaca, by kucnąwszy przy nim rzec jadowitym szeptem - ...jakieś ostatnie słowo tchórzliwy morderco?
Gliniac zmusił sztywniejące mięśnie twarzy do szyderczego uśmiechu. Choć być może jego uśmiech po prostu tak wyglądał.
- Szjmsye w uip chu...u... - Wymamrotał i wielką łapą zamachnął się zupełnie nieskutecznie na Choe.

- Dość tego! - krzyknął wyznawca Wielkiego Budowniczego i zerwał się, łapiąc Ocaleńca za fraki. - Żadnego zabijania, słyszycie?!- Następnie batiseista napiął mięśnie i spróbował go odciągnąć od powalonego napastnika.

- Zostaw go, teraz nie stanowią zagrożenia - syknęła gosposia do Eldritcha, wbijając w niego swoje przenikliwe spojrzenie. Odwróciła po chwili wzrok spoglądając na koniec korytarza, tam skąd przybył cicerone. Tam działo się coś niedobrego. Wsłuchała się w to co nigdy jej nie zawiodło. Instynkt. On podpowiadał jej by nie angażować się w otwartą walkę. Rozum tylko temu przyklasnął gdyż dziewczyna w olbrzymim stopniu polegała na efekcie zaskoczenia.
- Bierzcie za chabety Gruchę i wrzucajcie do piwnicy - stwierdziła Chloe. - Eld, nie zabijemy go, bo ma informacje o tobie. Chce je poznać. Ty pewnie też - przemówiła do rozsądku Ocaleńca. - I to na pewno nie on cię zabił - zapewniła go, by ostudzić jego pragnienie dokonania zemsty.
Po tej wypowiedzi Chloe na szybko przeszukała powalonych, by przede wszystkim zabrać im bronie, które od razu wrzuciła do piwnicy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172