Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2017, 08:02   #103
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack odprowadziła Davida spojrzeniem, z błąkającym się uśmiechem zadowolenia na twarzy. Może była szalona, a może właśnie zrobiła coś co powinna zrobić już dawno. Niepewność malowała się na jej twarz, acz dominującym wrażeniem była, prosta, nieskrywana radość. Powoli docierało do niej, co zrobiła wczoraj wieczorem i do czego to doprowadziło, nie bardzo wiedziała, na czym tak naprawdę stoi, ale w tej chwili zupełnie nie zaprzątała sobie tym głowy. Musiała się ogarnąć, wyprowadzić Lulu i dotrzeć do pracy w ciągu godziny.
Dlatego kiedy usłyszała zamykanie się drzwi i była pewna, że Lovan wyszedł z mieszkania podniosła się powoli, przeciągnęła, a na koniec pogłaskała Lulu. Przeczesała palcami rude włosy, zagarniając je z twarzy i rozejrzała się po pustej sypialni. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień, a panna Dove miała zamiaru utrzymać nastrój, aż do wieczora. Dlatego wstała, zganiając Lulu z posłania. Pościeliła łóżko, nie przejmując, się brakiem jakichkolwiek ubrań i tak poza nią w pokoju nikogo nie było. Dopiero, gdy doprowadziła łóżko Lovana do porządku i zabrała swój telefon wyszła z jego sypialni, przepuszczając spanielkę w drzwiach, które zaraz za sobą zamknęła. Przeszła przez salon, kątem oka spoglądając na odsunięty pod ścianę stół i uśmiechnęła się mimowolnie, do wspomnień minionego wieczora. Przygotowała ciuchy, które chciała ubrać do pracy, ale nie poszła z nimi do łazienki, suczka nerwowo chodziła wokół niej, co oznaczało, że bardzo chciała wyjść na dwór. Dlatego Dove, naciągnęła na nagie ciało dresy - spodnie oraz bluzę i tak ubrana wyszła na szybki spacer z suczką.

Po powrocie, odłożyła smycz Lulu na miejsce, a sama skierowała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, wysuszyła włosy, nałożyła makijaż i po niespełna trzydziestu minutach była gotowa do wyjścia. Czarna sukienka, z rękawami na trzy czwarte i dekoltem w serek, była wystarczająco skromna by mogła założyć ją do pracy. Zrezygnowała z biżuterii, skoro i tak miała się dzisiaj przemienić, będzie mniej do ściągania i nie będzie czego żałować, gdyby na ten przykład, jak miało to miejsce kiedyś, zapomniała, o kolczykach w uszach. Do dzisiaj nie mogła odżałować tych błyskotek, które wówczas straciła.

Uznawszy, że jest gotowa, przed wyjściem jeszcze upewniła się, że Lulu ma wodę i karmę w misce i dopiero wówczas, zabrała torebkę, klucze i wyszła z mieszkania Davida, dobrze zamykając za sobą drzwi. W dłoni wciąż trzymała telefon w seledynowym etui, mając teraz chwilę odblokowała ekran pociągnięciem palca i sprawdziła, kto dobijał się do niej z rana.

Okazało się, że był to po prostu budzik ustawiony na godzinę 7.00. Musiała go odruchowo wyłączyć.
Chwilę później siedziała już w taksówce, która wiozła ją do pracy. Na miejscu była po kilkunastu minutach.
Funkcjonariusze przy wejściu zasalutowali jej, odbiła swoją przepustkę bramce i chwilę później rozsiadła się w swoim biurze, które mieściło się tuż obok biura Lovana. Zza tamtych drzwi dochodziły odgłosy intensywnej dyskusji, jednak pomieszczenie było na tyle wyciszone, że nie sposób było rozróżnić poszczególne słowa.

[MEDIA]http://i.imgur.com/aRUyDm9.jpg[/MEDIA]

Jack popatrzyła na uporządkowany, stos papierów na swoim biurku. Było ich zdecydowanie mniej niż wczoraj, ale dzisiejszy dzień zapowiadał się równie pracowicie, co ten wczorajszy. Nawinęła kilka kosmyków włosów w kolorze miedzi na palec, zastanawiając się nad tym czego potrzebuje i kto byłby w stanie jej to dostarczyć. Rozmowy zza ściany, nawet jej nie rozpraszały, postanowiła nie zwracać na nie uwagi. Jeśli David uzna, że powinna coś wiedzieć, sam jej o tym opowie, nie było sensu próbować podsłuchiwać. Poza tym, ona sama miała pewną rozmowę do wykonania i właśnie tym pozytywnym, akcentem miała zamiar rozpocząć dzień pracy. Wyciągnęła z kieszonki, etui na telefon złożoną, karteczkę, którą poprzedniego wieczora podarował jej Lovan. Podniosła słuchawkę służbowego telefonu i przyłożyła ją do ucha, wykręcając odpowiedni numer.

Po kilku minutach oczekiwania odezwała się osoba po drugiej stronie. Rozmowa była krótka i szybka, ponieważ wybierając taki wewnętrzny od razu było wiadomo czego Dove chce. Operator poinformował, że Dean McWolf będzie dostępny o 22.00 czasu Greenwich.
Jack podziękowała, pożegnała się i odłożyła słuchawkę telefonu. Będzie musiała zostać chwilę dłużej w pracy. Na szczęście różnica czasu pomiędzy Londynem, a Buenos Aires była niewielka. 22 czasu Greenwich oznaczała 18 czasu w stolicy Argentyny. Miała więc na co czekać. Uśmiechnęła się sama do siebie, spoglądając na papiery, by po chwili pokręcić głową. Miała ważniejszą sprawę do zrobienia i to na cito. Powiedziała Davidowi, że zajmie się panną Beckett i niestety musiała zrobić to szybciej niż początkowo zakładała. Był tylko jeden problem, jak zrobić to tak, by kobieta nie wiedziała, że jest poddawana mocy czytania w myślach.
Panna Dove miała i na to rozwiązanie, problem pojawiał się jednak z jego wykonaniem. Nie była pewna, czy placówka Światła posiada odpowiednie pomieszczenie. Potrzebowała miejsca na przemianę oraz lustra weneckiego. Uniosła do twarzy dłoń i przetarła piegowatą twarz. Usiadła przed służbowym laptopem, kliknęła odpowiedni klawisz i poczekała, aż komputer wybudzi się z hibernacji, w którą wprowadziła go dnia wczorajszego. Kiedy już miała dostęp do wewnętrznej bazy w książce teleadresowej, poszukała kogoś, kto byłby w stanie powiedzieć jej, czy podobne pomieszczenia znajduje się w kompleksie, a jeśli nie, to jak bardzo problematyczne byłoby stworzenie go.

Szybko znalazła odpowiedni numer i właściwą osobę, podniosła słuchawkę i wstukała numer sieci wewnętrznej. Rozmowa była, szybka i konkretna, bo nie było co rozwodzić się nad tematem. Dove dowiedziała się, że wedle jej podejrzeń, w bazie Światła nie znajdowało się podobne pomieszczenie, ale była też dobra wiadomośc. Mogli takie stworzyć, będzie trochę prowizoryczne i na pewno trzeba będzie potem przeprowadzić jego remont, by nadawało się do celów obdarzonych, ale na tę chwilę musiało jej to wystarczyć. “Użyczanie” pokoju przesłuchań na pobliskim posterunki nie wchodziło w grę, jej zdolności mogły zadziałać tylko, gdy była w formie zbroi, a w niewielkich pokojach, jakie mieli dostępne do swojego użytku funkcjonariusze służb mundurowych pięciometrowa zbroja mogłaby się nie zmieścić. Dlatego Jack bardzo szybko odrzuciła tę propozycję. Mając Dove na pokładzie, Buenos Aires, potrzebowało pomieszczenia, gdzie ona będzie mogła swobodnie przebywać w swojej drugiej formie, oddzielona weneckim lustrem od przesłuchiwanego delikwenta. Dlatego bez zbędnych konsultacji wydała decyzję, by podobne pomieszczenie stworzyć, a co więcej za jego wykonanie zabrać się w zasadzie..wczoraj. Jeden dzień zwłoki nie powinien robić różnicy, a kiedy poinformowano ją, że podobne pomieszczenie może się znaleźć w murach stadionu w ciągu dziesięciu godzin niemal triumfalnie klasnęła w dłonie. Podziękowała rozmówcy, za pomoc, pożegnała się i odłożyła telefon na jego miejsce z cichym westchnięciem ulgi. To niedługo się skończy… - sama nie wierzyła w te myśli, ale w tej chwili nie chciała dołować się, wizją tego, że tak naprawdę, to wszystko jest dopiero początkiem.

Pozostało jej wrócić do kolejnej z spraw, czyli zapoznania się z biosami Obdarzonych pracujących w Świetle w regionie Ameryki Południowej. Notatka służbowa na biurku od Jakiro informowała o tym, że spotkanie z nimi wszystkimi odbędzie się za trzy dni, więc czas naglił.

Z lektury kolejnych akt wyrwało ją dwie godziny później pukanie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź do środka wszedł Lovan. Był czymś mocno poirytowany.
- Mocno zajęta? - zapytał. - Masz czas na wyjście na lunch?
Jack odłożyła, przeglądanie przez nią dokumenty podnosząc, znad nich spojrzenie na Davida.
- W sumie, to planowałam zrobić sobie przerwę - stwierdziła uśmiechając się do obdarzonego - poza tym, obiecałam Ci lunch prawda? - nawiązywała do wiadomości, którą wysłała do Davida dnia poprzedniego. Wstała zza biurka i przeczesała palcami, rozpuszczone, włosy. Wzięła torebkę, przerzuciła ją przez ramię i ruszyła w jego kierunku. Dove przyglądała się Davidowi i choć kusiło ją by zapytać, co się stało, wiedziała, że jeśli mężczyzna zechce opowie jej co się dzieje, nie było więc sensu naciskać i podpytywać.

[MEDIA]http://restaurant.business.brookes.ac.uk/images/slideshow/restaurant.jpg[/MEDIA]

Kilkanaście minut później siedzieli w całkiem przytulnej knajpce nieopodal ich centrali.
Lovan wciągał w milczeniu sałatkę z dużą porcją grillowanego indyka. Dopiero gdy skończył i popił dużą ilością soku jabłkowego odetchnął głęboko.
- Biały rozkazuje zrobić nam szopkę i złożyć oficjalne przeprosiny na rzecz rodziny tej kobiety, która zmarła podczas wybryku Marco na lotnisku. - wyrzucił z siebie to co mu leżało na duszy. - Mamy się nie zasłaniać rzecznikiem prasowym… - to oznaczało, że będzie musiał to zrobić osobiście Lovan lub… jego zastępca.
- Hmm.. - Jack mruknęła pod nosem, upijając wody, z cytryną. Wcale nie chciało jej się pić, ale musiała dać sobie chwilę, na przemyślenie sytuacji. Widziała, że Davidowi nie podoba się ta sytuacja, a ona mogła mu w tym momencie pomóc. Publiczne występy nie budziły w niej przerażenia.
- Jeśli chcesz, zajmę się tym - stwierdziła w końcu odstawiając pustą szklankę na stół.
Gdy podniósł głowę w jego spojrzeniu był ocean wdzięczności.
- Mogłabyś? Nie ukrywam, że miałbym z tym problem. Oczywiście, bardzo źle się stało i śmierć cywili to zawsze tragedia, ale bardzo jestem przeciwny polityce płaszczenia się, jaką od jakiegoś czasu stosuje Whistler - miał bardzo zniesmaczoną minę w tym momencie. - Skoro mamy traktować zwykłych ludzi z szacunkiem, to chyba na to samo zasługujemy z ich strony.
- Wiesz, że to ciężki temat i od zawsze był kontrowersyjny - skrzywiła się nieładnie, odrywając spojrzenie od mężczyzny. Wyjrzała przez okno, na zatłoczoną ulicę. - Ludzie się nas boją, nie ufają nam, mają podstawy do niepewności. To nie powinno ich tłumaczyć, rozumiem, ale… - urwała i tylko westchnęła. Znów patrzyła na Davida.
- Może to głupie co powiem, ale.. To trochę jak z moim lękiem przed samolotami. One nie spadają z premedytacją, nie odbierają życia, bo takie mają widzimisie, ale mimo to przerażają mnie. To głęboko zakorzeniony lęk, którego nie da się ot tak wyzbyć, a my Davidzie i wszyscy tacy jak my, jesteśmy takimi spadającymi samolotami, dla wszystkich innych. Niby kontrolowani, niby niegroźni, a jednak, nikt nie wie kiedy spadniemy. - wzruszyła wątłymi ramionami.
- Ciekawe porównanie i całkiem trafne - przytaknął jej. - Jednak nie o strach zwykłych ludzi mi chodzi, a o to jak Biały korzy się przed opinią publiczną. Żadna inna organizacja militarna na świecie nie prowadzi takiej polityki. Widziałaś może jakieś oficjalne przeprosiny ze strony CIA, Mosadu czy choćby niemieckie BND? Armii amerykańskiej się zdarza, ale oni tak często bombardują cywili, że refundacje pogrzebów mają pewnie w kosztach - prychnął.
- Nie - odpowiedziała ze spokojem malującym się na twarzy - ale co w związku z tym? Zamierzasz się kłócić z Białym? Zamierzasz przejść do Mroku? A może po prostu zrezygnujesz z pracy i wyjedziesz na Bahama? - pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Nah - przewrócił oczami. - Zanudziłbym się na śmierć na tych wyspach. Chyba, że w propozycji jest też twoje towarzystwo - uśmiechnął się szelmowsko.
- Mówisz, jakbyś narzekał na jego brak - zaśmiała się pod nosem.
- Mówię co byłoby warunkiem mojego odejścia ze Światła - odparł bez mrugnięcia okiem.
W tym momencie usłyszeli ciche wibracje.
- To mój - mruknął Lovan sięgając go kieszeni. - Zaraz będę - rzucił krótko po odebraniu telefonu. - Pora na nas - wstał od stołu zostawiając gotówkę na pokrycie rachunku i napiwku.
Jack miała już w jakiś błyskotliwy sposób odpowiedzieć Lovanowi, ale rozmowę przerwał im telefon. Zamiast więc mówić cokolwiek uśmiechnęła się jedynie, wstając. Zmrużyła oczy groźnie, kiedy David postanowił zapłacić za ich lunch
- To ja miałam, zabrać na lunch Ciebie, pamiętasz? - zapytała, co Lovan zbył jedynie machnięciem ręki.
- Będziesz miała okazję jutro. I pojutrze - mrugnął do niej.
Dove przewróciła oczami, przerzucając torbę przez ramię, po czym w towarzystwie obdarzonego opuściła restaurację.


Wrócili taksówką do biura, a każde z nich powróciło do przerwanej przez lunch, pracy. Jack może robiła to tylko z lekkim ociąganiem się. Zupełnie nie miała ochoty wracać do papierkologii i przeglądania dokumentów, wiedziała jednak, że od tego zależeć będzie przebieg najbliższego spotkania z obdarzonymi, z którymi przyjdzie jej pracować w Ameryce Południowej. Dlatego kiedy usiadła za biurkiem z kubkiem kawy i otworzyła kolejną z teczek personalnych, wyłączyła się na bodźce zewnętrze, próbując zapamiętać jak najwięcej istotnych faktów o swoich, niejako, podwładnych. Na samą tą myśl parsknęła śmiechem, zaraz jednak opanowując się i wracając do jakże usypiającej lektury.

Czas mijał zaskakująco szybko, do tego stopnia, że zastępca nadzorcy Światła na rejon Ameryki Południowej, zupełnie nie zauważyła, że jej czas pracy niemal dobiegł końca. Dzwonek telefonu, stojącego na biurku wyrwał ją z głębokiego zamyślenia, w które popadła po przeczytaniu jednej z teczek. Potrząsnęła rudą głową, wyciągając dłoń po słuchawkę aparatu.
- Cheza słucham - powoli przyzwyczajała się do swojego pseudonimu.
- Dziękuję, już idę - odparła osobie po drugiej stronie linii i odłożyła telefon na miejsce. Przeczesała, długie, po pas włosy palcami i westchnęła ciężko. Nadszedł czas, nie myślała, że uda im się tak szybko wszystko przygotować. Już miała odsunąć krzesło i wstać, by wszystko przygotować, kiedy zdała sobie sprawę, że do przeprowadzenia swojego planu potrzebuje jeszcze kogoś. Przyłożyła do ucha słuchawkę telefonu i wybrała odpowiednie numer wewnętrzny.
- Tu Cheza, przyślijcie do mnie proszę Militio. - powiedziała tylko i rozłączyła się.

Mężczyzna zjawił się w jej gabinecie po chwili. Jack wyjaśniła mu, że trzeba przeprowadzić ponowny profil psychologiczny jednej z pracownic, bo ktoś zrobił burdel w papierach i jej wyniki są niespójne. Najprawdopodobniej, ktoś pomieszał testy z różnymi teczkami, na szczęście, jak twierdziła Dove, do ich placówki trafiła tylko jedna osoba, z takim problemem. Ze względu jednak, na brak czasu i pośpiech, gdyż kobieta rozpoczęła już pracę, trzeba przeprowadzić testy, teraz, natychmiast, już. W dodatku ustnie, nie zaś pisemnie. Normalnie, zapewne, to ona sama zajęłaby się tą czynnością, ale jej obecne stanowisko niestety nie przewiduje tego typu działań jako zakresu jej obowiązków - tak wyjaśniła sprawę psychologowi Światła. Poprosiła go więc, by poszedł po pannę Beckett i przyprowadził ją do nowego pokoju, gdzie w spokoju będa mogli porozmawiać. Ona w tym czasie, miała zamiar, wedle planu, wejść do większego pomieszczenia znajdującego się obok, rozebrać, by mieć w czym wrócić wieczorem do domu.. W zasadzie to do mieszkania Davida, bo oczywiście znów, nie miała czasu poszukać nieruchomości dla siebie.
Potrząsnęła głową, odganiając niesforne myśli, które zboczyły na niewłaściwe tory. Skupiła się na swoim zadaniu, rosnąc w oczach i przyjmując formę zbroi. Odetchnęła elektronicznie i usiadła na ziemi, po turecku, składając duże dłonie na, proporcjonalnej wielkości do nich, kolanach. Wpatrywała się w lustro weneckie, bezpiecznie skryta za nim, czekając, aż psycholog przyprowadzi panią informatyk, na miłą pogawędkę. Oddychała powoli, bo znów robiła coś, czego zupełnie nie chciała i kolejny raz było to poleceniem służbowym od Davida.

Do sali w końcu wkroczyły dwie, spodziewiane przez Dove, osoby. Blondynka rozglądała się po sali z nietęgą miną, osoby która nie ma pojęcia co tu tak w ogóle robi. Posłusznie zajęła miejsce wskazane jej przez Militio, ale nie przestawała nerwowo rozglądać się wkoło. Siedziała skulona, z dłońmi położonymi na podołku.

Mężczyzna usiadł naprzeciw niej i zaczął zadawać ogólnikowe pytania, które czytał z kartki i zaznaczał na niej ołówkiem odpowiedzi Beckett.


Diody, mieszczące się na wysokości oczu normalnych ludzi, przygasły na chwilę, gdy Dove zbierała się w sobie by otworzyć się na napływające myśli. Kiedy światełka rozjaśniły się, kojącym dla oka, turkusem, skupiła swoją uwagę na Beckett by na razie, powoli, spróbować ściągnąć do siebie, jej powierzchowne myśli, tak jak magnes przyciąga opiłki metalu.

Weszła w jej wspomnienia niczym rozgrzany nóż w masło...

“Isobel Beckett siedziała w barze. Była sama przy swoim stoliku, który znajdował się na uboczu i zapewniał pewną dozę odosobnienia, ale też dobry widok na lokal. Przed sobą miała dwa kufle piwa, z czego jeden pusty a drugi zaczęty. Na blacie miała też wymiętą chusteczkę i telefon. Jej uwagę zwrócił mężczyzna przy ladzie, rozmawiający z barmanem. Był sam i mówił ze znanym jej akcentem, którzy w tym miejscu był jednak nietypowy. Isobel uznała, że podejdzie do niego, w końcu sama też uważała się za obcą w tym miejscu. Opróżniła szklankę piwa, znajdując na jej dnie odwagę. Wstała od stolika i przy okazji oddania pustego kufla zagadała do mężczyzny.
Był on z jakiegoś powodu smutny, lecz nie chciał wyznać czemu. Pił jakiegoś drinka. Mimo obaw kobiety, rozmowa całkiem dobrze zaczęła się im kleić. Wspominali swoje rodzinne strony, w końcu Isa, zachęcona kolejnymi kuflami piwa, wyznała mężczyźnie swoje własne problemy. A był on dość typowy: rozstanie z mężczyzną, z którym również pracowała. Dla niej skończyło się to nie tylko złamaniem serca, ale również utratą stanowiska. Rozmówca Isy żywo zainteresował się, nawet wyrażając niepochlebne opinie o sprawcy jej zmartwień, gdyż to właśnie posiadanie kryształu było jedynym powodem, dla którego Beckett została na lodzie. Jej rozmówca zaraz wyjawił jej, że sam tak jak i ona jest Obdarzonym, co zaraz poświadczył pokazując swój kryształ w ciemnym, brązowym kolorze.

Od słowa do słowa, zaczęli mieć się coraz bardziej ku sobie. Mężczyzna zaczął stawiać jej kolejne drinki. Nawet zaczął się przed nią otwierać, ale myśli były chaotyczne z powodu alkoholu. W końcu zdecydowali się wyjść. Isa zachwiała się, ale mężczyzna ją pochwycił w ręce ratując przed upadkiem, co odpowiednio skomentowała, nazywając go swoim bohaterem."


Oglądała to wspomnienia oczami Isy, czując to co ona wtedy czuła i tylko świadomośc, że może tym uratować wiele istień, sprawiła, że nie uciekła z tych myśli w popłochu. To były prywatne wspomnienia, takie, których nie opowiada się wielu osobom, a nikomu na pewno nie wyłuszcza takim szczegółów, do jakich miała teraz dostęp Dove. Obdarzona, a raczej jej świadomośc, musiała pozostać jednak w tym miejscu, a co więcej, musiała przewinąć taśmę wspomnień, w przód, by zobaczyć, co działo się dalej.

Isobel była wyraźnie rozkojarzona przez pytania, które zadawał jej Militio. To pozwalało Dove iść dalej we wspomnienia pani informatyk.

“Sama Beckett nie wiedziała jak to się stało, ale stało się. Obudziła się w hotelowym pokoju, naga i przytulona do poznanego w barze mężczyzny, który obejmował ją ramieniem. Choć wylądowali w łóżku będąc mocno wstawieni, to jednak w pełni świadomie zdecydowała się na ten przygodny seks. On przywitał ją lekkim uśmiechem.
Isobel położyła się mu na piersi i z rozbawieniem zadała pytanie, które męczyło ją już jakiś czas.
- W sumie to pewnie zabrzmi źle, ale jak tak właściwie masz na nazwisko? - powiedziała starając się przekuć zawstydzenie w zadziorność. Spuściła przy tym wzrok, kierując go na jego kryształ, który w porannym świetle mienił się na jasny czerwony kolor.
Mężczyzna, który zaczął gładzić ją dłonią po długich blond włosach, poprawił się na łóżku i roześmiał się szczerze.
- Vellanhauer - odparł.
Beckett, aż uniosła się na rękach, odkrywając swoje nagie ciało spod śnieżnobiałej kołdry.
- Jack, nie żartuj sobie ze mnie... - masa myśli przeszła po głowie Obdarzonej, jednak mężczyzna wciąż rozbawiony, zapewnił ją o prawdziwości swoich słów.
- Łał... - skomentowała mocno zaskoczona, ale zaraz i sama zaczęła się śmiać z tej sytuacji.

Smaug był dla Isy niezwykle miły, a ona bardzo go polubiła. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, gdy zaczęli zbierać się do opuszczenia pokoju, zaproponował jej pracę twierdząc, że w Świetle zawsze przyda się informatyk. Kobiecie było strasznie głupio uwagi na to w jakich okolicznościach jej to powiedział, ale po krótkiej rozmowie, okazało się, że Jack był bardzo przekonujący więc Beckett zgodziła się. Jeszcze tego samego dnia dostała wszystkie informacje o swojej nowej pracy, jak i wskazówki gdzie ma się udać.”


Poza tym wspomnieniem, w pamięci Beckett nie znajdowało się żadne, które by było dla Beckett bardzo oddziałującym na jej życie. Blondynka nieświadoma tego co robiła teraz Cheza, nie broniła się przed dalszym sądowanem. Poza bolesnym wspomnieniem rozstania z partnerem, z którym była od szkoły średniej, a który zostawił ją z powodu rzekomego strachu przed Obdarzonymi, w pamięci Isy nie było nic bardziej wstrząsającego. Żadnego wspomnienia o tym by odebrała komukolwiek życie, czy choćby spotkania z kimś z kim omawiałaby plan infiltracji Światła i niszczenia go od środka.
Co ciekawe w pamięci Beckett, Jack znalazła, że jej forma zawsze miała ten sam rozmiar, choć według papierów urosła do 3m 20cm.
Cheza oderwała spojrzenie od Isy. Diody, będące jej oczami zgasły zupełnie, kiedy Dove próbowała opanować się, by nie uderzyć pięścią w podłogę. Ślepy zaułek, a w dodatku naruszyła prywatność współpracowników. To co robiła niewiele różniło się od gwałtu, z tą różnicą, że ona przekraczała dopuszczalne społecznie granice psychiczne i mentalne. Zmniejszyła się gwałtownie, gdy powróciła do ludzkiej postaci. Łzy zapiekły pod powiekami, gdy zaciskała je z całych sił, wiedząc, że jeśli tylko je uniesie, nie powstrzyma kaskad płynących z oczu. Teraz, gdy wiedziała, że nikt tego, nie usłyszy, ani nie zorientuje się, że w budynku coś się dzieje, uderzyła pięścią w podłogę z całej siły, boleśnie obijając sobie przy tym knykcie. Uniosła gwałtownie dłoń i potrząsnęła nią, jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Wstała powoli z zimnej, betonowej podłogi i podeszła do złożonych ubrań. Powolnymi ruchami, ubrała się w czarną sukienkę i czerwone szpilki. Upewniwszy się, że po drugiej stronie lustra weneckiego Beckett wciąż siedzi z Militio, opuściła pokój. Jej nogi same doprowadziły ją pod drzwi gabinetu Nadzorcy Światła na rejon Ameryki Południowej. Zdrową, a na pewno nie obolałą dłonią, zapukała do jego gabinetu z lekkim tylko wahaniem w ruchach i niepewnością malującą się na piegowatej twarzy.
Po drugiej stronie odpowiedziała jej cisza. Było już w okolicach dwudziestej, więc pewnie Lovan wrócił do swojego mieszkania.
Przez to wszystko zupełnie, nie zorientowała się, która jest godzina.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dfBj4i8MKH4[/MEDIA]

Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze nosem i jeszcze chwilę patrzyła na tabliczkę z imieniem swojego szefa, przyklejoną na środku jego drzwi, nim ruszyła do swojego gabinetu. Obcasy, postukiwały o beton odbijając się głuchym echem od pustych ścian. Prawie wszyscy skończyli już pracę, a na pewno nikt nie przebywał już w gabinetach kadry wyższego stopnia. Stadion wydawał się dziwnie cichy. To nie była przyjemna cisza.

Dove była przybita, nie lubiła być zmuszana, do zaglądania ludziom do głów, do ich wspomnień, do odczuwania nie swoich emocji. To wszystko udzielało się jej, choć zawsze próbowała się od tego oddzielić, w takiej sytuacji jak teraz było to ciężkie, o ile w ogóle wykonalne. Przysłali Beckett do Chezy, wiedząc, o tym, że zajrzy jej do wspomnień, że znajdzie, to co znalazła. Ciężko usiadła na obrotowym krześle, z wysokim oparciem. Nie miała ochoty jeszcze jechać do mieszkania Davida. W zasadzie najchętniej zostałaby dzisiaj w biurze, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Tym bardziej cała sytuacja irytowała ją - w tej chwili potrzebowała Lovana, bo ktoś musiał wyprowadzić Lulu, a ona miała tu jeszcze coś do zrobienia. Nie lubiła być od kogoś zależna, szczególnie nie chciała wykorzystywać Jakiro. Jutro musi zadbać o znalezienie mieszkania, ostatecznie zrobi to w weekend ale nie może przedłużać tego w nieskończoność. Jak jednak mogła zadać o siebie, kiedy nie potrafiła nawet znaleźć czasu, dla osób, którym powinna go poświęcić. Rozmowa z Deanem, przepadła, godzina osiemnasta już dawno minęła. David znów musiał, za nią wyprowadzić Lulu, a oni nawet nie byli parą, choć po tym co działo się wczorajszego wieczora, tego jednego nie była już tak do końca pewna. Panno Dove, przyszedł czas na ogarnięcie się - pomyślała.

Oparła łokcie o biurko i schowała twarz w dłoniach, zmęczona, co prawda bardziej psychicznie, niż fizycznie, ale ten ból bywał dużo gorszy od bólu ciała. Jako obdarzona, wiedziała to. Każde skaleczenie, każdą ranę zadaną ciało, mogła łatwo uleczyć, ale kto jest w stanie naprawić bolące serce? Przetarła twarz dłonią, odchylając się w krześle i wtulając w miękkie oparcie fotela. Wyciągnęła dłoń, w kierunku stery teczek, leżącej na jej biurku i wzięła pierwszą z góry, należała ona do Beckett. Miała wrażenie, ze coś przeoczyła, że zbyt pobieżnie przejrzała jej akta wcześniej, dlatego teraz uważnie czytała, zdanie po zdaniu, katalogując informację w odpowiednich przegródkach swojego umysłu.

Kiedy dojechała, do mieszkania Lovana, było już grubo po dwudziestej drugiej. Lulu przywitała ją w progu, merdającym ogonem. Jack pogłaskała suczkę, zrzuciła obcasy z nóg i nie dbając o jedzenie jakiejkolwiek kolacji powędrowała do sypialni, którą zajmowała. Mimo wszystko, czuła, że nie powinna zaburzać snu Davida, dlatego nie zdecydowała się na zajrzenie do jego sypialni, czy próbę rozmowy z nim. W pokoju, rozpięła sukienkę, niedbale rzucając ją na walizkę. Bieliznę zamieniła, na koszulkę na ramiączka i krótkie spodenki, w których spała i opadła na łóżko. W brzuchu jej zaburczało, co postanowiła zignorować. Zamknęła oczy, czując jak suczka wskoczyła na łóżko i zwinęła się obok niej w kłębek. Ciepło bijące od psa, trochę uspokajało i sprawiało, że czuła się jak w domu. Jeszcze przez dłuższą chwilę rozmyślała o minionym dniu i nie potrafiła zrozumieć, jak dzień, który zaczął się tak dobrze, skończył się tak źle.

W końcu Dove odpłynęła w objęcia Morfeusza, przed zaśnięciem postanawiając, jeśli tylko jej się uda, porozmawiać z Davidem o wszystkim przy śniadaniu.
 
Lunatyczka jest offline