Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-05-2017, 22:27   #101
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=mmZGrvAvPZM[/media]

Wszyscy poszukiwacze przygód mówią to samo - jest coś upajającego w odkrywaniu nieznanego, w stawianiu swoich stóp w miejscach gdzie nikt do tej pory nie chodził, w poznawaniu ludzi zupełnie innych niż oni sami, czy w końcu oglądaniu cudów starożytnego świata. Mniej więcej tak czuł się Theo patrząc na rozciągającą się pod nimi panoramę, tyle że temu uczuciu towarzyszył jeszcze strach, którego nie mógł dobrze określić. Niemal nie rejestrował słów Edgara, w jego umyśle było miejsce tylko na leżące pod nim budowle. Znał je tak dobrze… Gdy przymknął oczy był w stanie niemal perfekcyjnie odwzorować wszystkie korytarze, wraz z pokrywającymi je płaskorzeźbami i przedmiotami użytku codziennego które tam były… Przynajmniej dawniej, teraz wnętrze musiało być ruiną. Westchnął lekko i zogniskował swój wzrok na Edgarze.
- Przepraszam odpłynąłem. Pamiętam budowę. Pamiętam pierwszy kamień. - uniósł dłonie w górę - Pamiętam jak go kładłem. - powiedział po Luksembursku, aby operator balonu nie zrozumiał przekazu. - Zostały pobudowane na cześć pierwszych posiadaczy Ciemności i Światła z mojego rozkazu. Jest jeszcze piramida Piramida Pierzastego Węża, piramida Twórcy Cywilizacji… Mam wrażenie że to tam znajdziemy najwięcej odpowiedzi, ale to ona jest też w najgorszym stanie.
Profesor pokiwał głową uważnie go słuchając.
- Czyli trop mamy dobry - odparł ale po niemiecku. - Pochodzę z Luksemburga, ale wychowałem się gdzieś indziej i w moim domu nie używało się tego języka, dlatego słabo nim władam. Przejdźmy na niemiecki, francuski lub angielski - poprosił.
- Och, oczywiście. Przepraszam. - odpowiedział Theo po niemiecku, ale z czystym, wiedeńskim akcentem - Czy możemy się nieco unieść? - zwrócił się do operatora balonu - Chciałbym rzucić okiem na całość z nieco... szerszej perspektywy. - wyjaśnił profesorowi.
Chwilę później podnieśli pułap o dobre sto metrów i nadal się wznosili. Minęła dobra minuta nim Theo się odezwał.
- Tyle piękna, radości, smutku, cierpienia i tyle ludzkich żyć. Z tej odległości miasto jest rozmiaru sporego samochodu i mniej więcej tyle uwagi się mu teraz poświęca. Czas jest zaiste nieubłagany. Wystarczy, możemy lądować. - Obdarzony miał na twarzy smutny uśmiech człowieka który stracił coś bardzo drogiego.

***

Pierwszą rzeczą jaką Theo zrobił po wylądowaniu było zaciągnięcie profesora do pobliskiego sklepu z materiałami papierniczymi. Zaopatrzyli się tam w gładki blok kartek A4 i zestaw ołówków. Całość transakcji, poza samym zapłaceniem, przeprowadził Theo, posługując się przy tym wcale niezłym hiszpańskim. Potem zapakowali się do wynajętego samochodu i ruszyli do samego Teotihuacan.
Podróż minęła im dość szybko, aczkolwiek niezbyt komfortowo. Samochód który wzięli albo nie miał klimatyzacji, albo ta szwankowała, a temperatura była wyjątkowo wysoka, nawet jak na Meksyk i jak na godzinę, a było tylko nieco po jedenastej.
W antycznym mieście nie było zbyt wielu turystów. Snuli się małymi, kilkuosobowymi grupkami za przewodnikami, z wyraźnym znudzeniem na twarzy. W szczególności dotyczyło to dzieci, zaciągniętych tutaj siłą przez swoich rodziców. Wyraźnie z tej grupy wybijali się azjaci, fotografujący wszystko i wszystkich, zupełnie nie zwracając uwagi na pozwolenie, bądź jego brak na wykonanie wspomnianych fotografii.
Przy głównym wjeździe przywitał ich przewodnik, starszy mężczyzna podchodzący pod 60 urodziny i sporym brzuchem, ale Theo zbył go momentalnie. Perfekcyjnie wiedział gdzie chce iść. Usłyszał tylko coś o nieszanujących starszych młodzieńcach nim stracił go z oczu.
Szybkim krokiem szedł przez Aleję Umarłych, prosto do Piramidy Słońca, ale starał się nie narzucać zbyt dużego tempa, aby profesor mógł za nim nadążyć. Przeszli przy tym zarówno obok Piramidy Księżyca, jak i Piramidy Pierzastego Węża, ale zignorował je w tej chwili.

[MEDIA]https://media1.britannica.com/eb-media/73/117773-004-9BB54858.jpg[/MEDIA]

Ich cel rósł w oczach, w podstawie miał nieco ponad dwieście metrów szerokości, a sięgał na dobre 65 metrów wzwyż. Prawdziwy cud starożytnej inżynierii. Szczyt piramidy był ścięty, Theo dość jasno przypominał sobie że kiedyś był tam ołtarz, który nie dotrwał do czasów dzisiejszych. Zacisnął palce na swoich przyborach rysowniczych i obrócił się do Edgara. Ten potrzebował kilku chwil aby go dogonić.
- Musimy wejść na szczyt.
- Uch... - starszy mężczyzna sapnął. - Może jednak przejdziemy się do wnętrza? Do tych odkrytych stosunkowo niedawno tuneli i pomieszczeń? - zaproponował.
- Jasne, ołtarz może poczekać.

Wstęp do środka oczywiście był zabroniony dla turystów, ale na szczęście profesor zdołał zdobyć odpowiedni glejt, dzięki któremu ich tam wpuszczono.
Przewodnik szedł razem z nimi, ale Theo był pewny, że wcale by się tam nie zgubił. Ściany były nadgryzione znakiem czasu, ale oczami wyobraźni Obdarzony widział jak one wyglądały kiedyś.
Opowiadały o posiadaczu Światła i identyfikowały go jako "pierwszego" lub też "najlepszego" i "najważniejszego". Wieloznaczność była tutaj w każdym ze piktogramów tworzących pradawny język. Powiernik Światła był za swojego życia mędrcem i wspaniałym przywódcą całej "ludzkości". Tutaj też można było to odczytać raczej jako "wybrańców", lub jak mu przyszło do głowy... Obdarzonych.
Theodor szybko spisywał swoje obserwacje na przyniesionych ze sobą kartkach, równocześnie starając się tłumaczyć profesorowi ten stary język na współczesny niemiecki. Nie przychodziło to łatwo, ponieważ język germański był niezwykle precyzyjny, mało było w nim miejsca na dwuznaczności których Theo w tej chwili tak bardzo potrzebował, ale jakoś sobie radził.
Wreszcie znaleźli się w pomieszczeniu o którym wspominał wcześniej Massashi, określanej jako "Chicomoztoc", czyli "miejsce powstania".
Wyglądało to jak naturalnie powstała jaskinia, której ściany tworzyła zastygła lawa. Oczywiście nie mogło to być dziełem człowieka. W środku nie było nic oprócz swego rodzaju ołtarzu, również utworzonego z zastygłej lawy. Oprócz tego było zupełnie pusto.

- Dziękujemy bardzo. - zwrócił się do przewodnika po hiszpańsku - Możemy zostać sami?
- Nie. - zdecydowanie zaprzeczył.
Theo westchnął delikatnie.
- Jesteśmy tutaj z ramienia Światła i prowadzimy pewne dochodzenie pod przykrywką. - wyjaśnił rozpinając przy tym koszulę - Potrzebujemy pięciu minut. - dodał, a kryształ na jego piersi odbił światło okolicznych lamp, rozświetlając jaskinię miriadą kolorów.
- Eh, i tak nie ma tutaj niczego co można by zniszczyć. - przewodnik wzruszył ramionami i ruszył ku wyjściu - Streszczajcie się.

Theo szybko podszedł do ołtarza i dokładnie go obejrzał. Był gładki, i pozbawiony jakichkolwiek uchwytów. Szczyt został dodatkowo wytarty przez setki ludzkich pleców. Składano tutaj ludzi w ofierze. Obdarzony odłożył swój blok na bok, położył dłoń na ołtarzu i z impetem wbił ołówek w swoją dłoń. Narzędzie nie było wystarczająco ostre żeby zrobić mu poważną krzywdę, ale utoczyło nieco krwi. Szkarłatny płyn upadł na ołtarz i w niewyjaśniony sposób wchłonął się w głąb litego kamienia. Pomieszczenie rozjaśniło się na ułamek sekundy delikatną poświatą.
- Tego się nie spodziewałem - skonstatował Edgar
- Nie bez powodu składano tutaj ludzi w ofierze, ale to jest wypaczenie. Oryginalnie musiało to wyglądać inaczej. - wyjaśnił- Masz coś ostrego?
- Tak - wyciągnął z swojej podręcznej torby oryginalny, szwajcarski scyzoryk.
Obdarzony przejął narzędzie z rąk profesora i położył ramię na ołtarzu. Ostrożnie wymacał swoje żyły w dole łokciowym, po czym wybrał jedną z nich, leżącą dość powierzchownie i mającą satysfakcjonującą średnicę.
- Za naukę. - mruknął i otworzył naczynie.
- Ostrożnie! - wyrwało się profesorowi.
Tymczasem jaskinia ponownie zaświeciła i to zdecydowanie mocniej niż wcześniej. Wszystko wyglądało jak włączający się system. Zaczęły się tworzyć nawet swego rodzaju hologramy, ale krew szybko wchłonęła się i po kilkunastu sekundach znów wszystko zgasło. Edgar urwał rękaw swojej koszuli i przyłożył do ramienia Theo.
Theo skinął profesorowi w podziękowaniu głową.
- Potrzebujemy więcej krwi. Profesorze mógłbyś utoczyć odrobinę swojej? Chciałbym sprawdzić czy musi należeć do Obdarzonych.
- Myślę, że to ślepa droga - odparł starszy mężczyzna. - Wcześniej przelewano tu całe morze krwi, a tyle nie będziemy w stanie dostarczyć. Taką ilość mógłby zaspokoić jedynie Obdarzony w formie zbroi.
- Masz rację. Może tutaj nie chodzi o krew, a o samą siłę życiową. - Obdarzony rzekł i położył się na ołtarzu, tak aby kryształ dotykał kamienia. Przymknął oczy i skupił się na swoich mocach. Nie próbował się przemienić, a raczej je zlokalizować we wnętrzu siebie. Wyobraził sobie swój ostatni nabytek i przepchnął go myślą ze swojego ciała, przez kryształ, do zimnego kamienia pod nim.

[media]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/cb/26/b3/cb26b34cea118abe69502e420df37e90.jpg[/media]

Przez chwilę nic się nie wydarzyło. Theo nie poczuł też niczego szczególnego lecz nagle jaskinia zaczęła reagować. Ściany rozświetliły się w mgnieniu oka i pozostały. Nic nie wskazywało na to, że to ma przestać działać. Edgar obserwował to wszystko w milczeniu, nie był wstanie wydobyć z siebie głosu. Cofnął się do ściany i oparł się o nią, teraz tylko ona powstrzymywała go przed spotkaniem z ziemią.
- To jest coś jak komputer. Znamy już źródło energii, teraz pozostaje ustalić interfejs przez który się komunikuje ze światem. - wyjaśnił Edgarowi - Brak tutaj jakichkolwiek innych... wypukłości więc pewnie albo przez ołtarz, albo przez komunikaty słowne. Te symbole... To mój ojczysty język. - mruknął i usiadł na ołtarzu. Przybrał pozycję lotosu i ostrożnie sięgnął ku kamieniowi pod nim.

- Czym jesteś? - spytał w chropowatym, antycznym języku którym nikt się nie posługiwał od tysięcy lat, ale słowa spływały z jego ust niczym najsłodszy miód.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
- Co powiedziałeś? - zapytał profesor chodząc dookoła jaskini obserwując uważnie każdy element hologramów.
- Spytałem czym jest. - odparł i zacisnął dłonie na ołtarzu. Przymknął oczy i spróbował "sięgnąć" ku wnętrzu urządzenia. Powtórzył swoje pytanie, tym razem w umyśle.
Nadal nic się nie wydarzyło.
- Może trzeba wydać bardziej konkretną komendę. Spróbuj może "rozpocznij", albo po prostu "start"?
- Może. - potwierdził Theo i wylał z siebie serię słów które tylko przyszły mu do głowy. "Rozpocznij", "start", "uruchom", "status", "historia", "Atlantyda".

Chwilę po tym hologramy zaczęły się przesuwać i nad ołtarzem pojawiły się znaki formujące się w słowa i zdania.
Początkowo powtarzały one historię znaną z korytarzy - pierwszy i najlepszy Obdarzony z mocą Światła, mędrzec i twórca dobrobytu "ludzkości". Później jednak pojawiły się pierwsze nowe informacje.
Nadszedł On, pozbawiony twarzy, którego jedyną naturą było Zniszczenie. Abominacja, której istnienie przeczyło wszystkiemu co osiągnęli. Wtedy też objawił się Zdrajca, który uległ pokusom i swoimi czynami zaprzeczył wszystko co osiągnięto. Ale Moc należy do Nas, zwycięstwo nadejdzie!

Obdarzony na bieżąco tłumaczył wszystko profesorowi i kopiował pojawiające się symbole do swojego szkicownika, akurat udało mu się przerysować ostatni symbol gdy do środka wbiegł zaalarmowany przewodnik.
- Co to było?! - zapytał po hiszpańsku.
- A co pan widział? - obrócił pytanie Theodor.
- Te światła... Co panowie tu wyrabiają?!
- To jest refrakcja świetlna, ściany są z lawy, jeśli rzuci się na nie światło o odpowiedniej długości i pod odpowiednim kątem to dochodzi do pewnego rodzaju "odbicia", z przeskoczeniem elektronów z wyższego poziomu energetycznego na niższy, czemu towarzyszy wyzwolenie się "dodatkowej" porcji światła. Tak się składa że mój kryształ. - tutaj postukał się po klatce piersiowej - Rozprasza zwykłe białe światło właśnie w ten sposób. - zablefował.
Przewodnik przyjrzał mu się uważnie, wyraźnie nie wierzył w jego słowa. Przełknął donośnie ślinę, poczucie obowiązku walczyło u niego ze strachem przed Obdarzonymi.
- Proszę natychmiast opuścić to miejsce. Pięć minut minęło.

***

Droga na zewnątrz zajęła o wiele krócej niż do wnętrza. Po pierwsze ani Theo, ani profesor nie zatrzymywali się już przy znakach pozostawionych na ścianach. Po drugie przewodnik deptał im po piętach, rzucając im przy tym bardzo nieprzychylne spojrzenia.
Już na zewnątrz Obdarzony zwrócił się do profesora po niemiecku.
- Jedna trzecia za nami. Chodźmy do piramidy Księżyca. Jak skończymy pobieżne badanie to chyba będzie trzeba zadzwonić do Kalipso i uczciwie z nią porozmawiać. Myślę że mamy już wystarczająco dużo dowodów żeby wzięła nas na bardzo poważnie.
- Na spokojnie - pohamował jego zapędy profesor. - Umiar w przekazywaniu informacji może nam się przydać. Jak dojdziemy do ściany, wtedy dogadamy się ze Światłem. Tylko wtedy bedziemy mieli więcej kart przetargowych w postaci naszej wiedzy.
- Jak zwykle masz rację. - Theo mruknął i ruszył ku Piramidzie Księżyca. Tym razem już się tak nie śpieszył.

***

Rzeczywistość w pewnym sensie stała się dla Theodora bardziej klarowna. Wojna między Obdarzonymi miała miejsce. Theo nie powstrzymał jej, najwyżej wpłynął na jej późniejsze wydanie. Znalazł w zasadzie niezbity dowód że ma ponad pięć tysięcy lat. W końcu pamiętał budowę tego miejsca, pamiętał jak sam brał w niej udział. Posługiwał się językiem który był tak martwy że nie było najmniejszej szansy żeby się go od kogoś innego nauczył w obecnych czasach. Dosłownie przed chwilą porozumiewał się z najstarszym stworzonym przez ludzi komputerem, ale to było niczym w porównaniu do pytań jakie teraz pojawiły się w jego umyśle.

Spojrzał na swój szkicownik i pod nosem powtórzył słowa, czy to historii, czy to przepowiedni którą antyczni próbowali przekazać.
“Pierwszy Obdarzony z mocą Światła, lider wszystkich.” Jak Theo przypuszczał jego bezpośrednim odpowiednikiem, prawą ręką, a może przyjacielem była osoba z mocą Ciemności. Osoba której zapewne poświęcona była Piramida Księżyca. I to pewnie ich widział w swojej wizji z Iraku. “Zdrajca który zaprzeczył wszystkiemu co osiągnięto” - zapewne był Złotym z tejże wizji.
Znaczyło to jedno - byty nie były Wolą Kryształów jak przypuszczał wcześniej. Byli ludźmi, a ci mieli swoje słabości i byli skłonni do pomyłek. Nie była to bynajmniej pocieszająca informacja. Kolejnym pytaniem była tożsamość "pozbawionego twarzy". Nie było to raczej bezpośrednie określenie. Może chodziło o kogoś niezwiązanego z innymi użytkownikami kryształów, a może autor miał na myśli kogoś kogo forma zbroi jest tak odmienna że nie sposób go było przyrównać do innych Obdarzonych?

Najniebezpieczniejsza była informacja o “Mocy należącej do nas”. Nie mogło im chodzić o jakąś typową umiejętność Obdarzonych, inaczej dawno byłoby po wojnie. Możliwe że chodziło o coś przy czym arsenał atomowy świata wyglądał raczej blado. I to pewnie dlatego próbował powstrzymać konflikt. Tylko dlaczego teraz przestał to robić?
Nagle zimny dreszcz przebiegł po jego plecach. Ci wszyscy zabici tutaj ludzie. Gigantyczne ilości energii życiowej wchłonięte przez “ołtarz”. Znaczna jej część pewnie szła na utrzymanie systemu, ale co jeśli nie całość? Może to właśnie była ta broń, nastawiona na zebranie odpowiedniej ilości energii, czy to od zwykłych ludzi, czy Obdarzonych i wyzwolenie apokalipsy? Pytanie brzmiało, czy Theo pobudował te piramidy by ukryć Ołtarz? Czy też może wręcz przeciwnie, przyłożył swoją dłoń do zniszczenia? Czy jego... Żona poświęciła się by powstrzymać to co miało nadejść? Żeby naprawić jego błędy?
Po policzku Theodora popłynęła pojedyncza łza. Przetarł twarz ranną dłonią, pozbywając się łzy, ale rozmazując przy tym na niej krew.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RrkzIN2eP0U[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 03-05-2017 o 22:35.
Zaalaos jest offline  
Stary 06-05-2017, 01:46   #102
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Węgry, Budapeszt, 19 stycznia 2017


Czuła się wspaniale. Było jej tak lekko i błogo, że nawet towarzyszące temu uczucie zmęczenia było przyjemne. Ale wtedy obudził się w niej rozsądek i zaraz zerwała się z łóżka. Dopiero po chwili zorientowała się, że była cała naga więc naprędce rozejrzała się po pokoju. Wtedy przypomniała sobie, że jej ubranie zostało w salonie. Na szczęście była to jej sypialnia więc wystarczyło podejść do szafy…
Usłyszała kroki. W ostatniej chwili narzuciła na siebie długi sweter, który zakrył ją całą, aż do połowy ud. W milczeniu i z zaskoczoną miną przyglądała się Willowi i Izsakowi, którzy weszli do pokoju. Zupełnie nie spodziewała się takiego powitania. Mimowolnie uśmiechnęła się. Jeszcze nigdy nie było jej tak dobrze...

- Dzień dobry i wam - odparła z rozczuleniem w głosie. Zaraz też podeszła do nich. Pochyliła się przy synu i wzięła od niego kubek. Przez króciutką sekundę była zła, bo mały mógłby się nią oblać i poparzyć, ale nie stało się nic złego, więc zdusiła w sobie tą uwagę. Zamiast tego pocałowała Izsaka w czoło i wyprostowała się.

Uśmiech jakim obdarowała Willa był tym, jaki mógł otrzymać jedynie mężczyzna, który nocą nieraz zaspokoił kobietę. Erika w końcu podeszła do Willa i pocałowała go w policzek lekko, ale było w tym dużo czułości.
- Zjem w kuchni - powiedziała i ruszyła do wspomnianego pomieszczenia. W głowie miała teraz dwa tematy. Jednym było wspominanie nocy z Willem, a drugim rozmyślanie o tym czy zdąży wybrać syna do przedszkola czy nie, a jak nie to jak się z tego wytłumaczyć gdy zadzwoni z tą informacją do sekretariatu.
- Zjadłem już cztery naleśniki! - Zak pochwalił się po drodze. - A banany sam obrałem!
- Przepraszam, że cię nie obudziłem wcześniej, ale uznałem, że będziesz chciała pospać nieco dłużej po tej nocy - na jego twarzy mignął cień samozadowolenia.

Erika pokręciła głową z rozbawieniem. Była pod wrażeniem, że po takiej nocy miał on siłę wstać i zrobić jej... im wszystkim śniadanie. Bo ona miała ochotę cały dzień po prostu przeleżeć w łóżku, najlepiej wtulona w Willa i by jedynym jej zajęciem było wpatrywanie się przez okno jak śnieg zasypuje park, na który był widok wszystkich trzech sypialni jej mieszkania.

- Dziękuję, że wszystkim się zająłeś - mruknęła do Willa ze szczerą wdzięcznością i posłała mu ciepły uśmiech. Po chwili też pochwaliła syna, za to jaki był pomocny i grzeczny. Zasiedli w końcu przy stole w jadalni i Erika nareszcie skosztowała śniadania. Były pyszne.
- Mmmm, najlepsze jakie jadłam - stwierdziła z zadowoleniem, oblizując powoli widelec. Zdecydowanie nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby właśnie tak miały wyglądać jej kolejne poranki. Uśmiechnęła się nieco smutno. Do dzisiejszego dnia uważała, że takie rzeczy mogą dziać się tylko w uroczo słodkich komediach romantycznych, ale nie w prawdziwym życiu, a już szczególnie nie w jej własnym. Węgierka rozmarzyła się w pełni, aż na koniec zawstydziła się swoimi myślami, które zdecydowanie za daleko ją zawiodły.
Ale taka była prawda: przy Williamie, jak przy nikim innym, czuła się dobrze, jej życie nabierało odrobiny normalności i beztroski. Nie zmieniło się to ani po tym jak wyznał, że również jest Obdarzonym, ani po wspólnie spędzonej nocy. Co więcej teraz czuła jeszcze większe przywiązanie do mężczyzny i rosnącą w niej chęć zatrzymania go przy sobie.

- Cieszę się, że smakowało - odparł z zadowoleniem Rush. - Dziś my zaplanowaliśmy dzień - spojrzał na Zaka.
- Tak! Jedz mama szybko i idziemy na sanki! - chłopiec już skończył swoją porcję, która chyba była dokładką i niecierpliwie zerkał co chwilę w kierunku drzwi.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - dopytał ją Will.
Pomysł nie był zły, ale sanki były u dziadków malca. Musieliby by kupić jakieś nowe.
- Możemy po drodze wskoczyć do sportowego, znalazłem jeden w okolicy, i kupimy tam sprzęt - Rush musiał przewidzieć jej myśli, bo od razu zaproponował rozwiązanie.
- Noo, też uważam, że to dobry pomysł - Izsak poważnie pokiwał głową. William wygrywał go ku sobie z każdą minutą jaką spędzali razem.

Erika roześmiała się. Wszystko stało się dla niej jasne.
- No pięknie - pokręciła głową. - Teraz wiadomo czemu mnie nie budziliście - spojrzała po Izsaku i Willu. - Wszystko, żeby nie pójść do przedszkola - wyprostowała się na krześle i skrzyżowała ręce przed sobą. Zrobiła nawet groźną minę.

William i Zak jak na zawołanie zrobili minę niewiniątek, oskarżanych bezpodstawnie.
- Wcale nie - zaczął chłopiec. - Tak po prostu samo wyszło… A przecież skoro jest ładna pogoda to sama mówisz, żeby w domu nie siedzieć - ponownie przybrał poważną minę, którą odziedziczył właśnie po niej.

Węgierka była bardziej jak pewna, że pomysłodawcą całej tej szopki był nie kto inny jak jej własny syn. To było w pewien sposób urocze, że Will tak łatwo dał mu się podejść.
- Dobrze mądralo, więc jak mam wytłumaczyć twoją nieobecność kiedy będziesz bawił się na sankach? Chciałam zadzwonić i powiedzieć że masz gorączkę, ale w tym wypadku nie mógłbyś wyjść z domu... - Erika westchnęła teatralnie.
- Ale przecież nie musimy nikomu mówić, że wychodziłem z domu, prawda? - spojrzał na Williama szukając wsparcia.
- Raz nie zawsze - mężczyzna uśmiechnął się przymilnie.

Sprawa była już przegrana. Erice pozostawało po prostu ugrać w tym coś dla siebie. Powiodła spojrzeniem po nich i w końcu oparła głowę na ręce podpartej łokciem na blacie stołu.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem - przeniosła wzrok z Izsaka na Szkota. - Will zostanie u nas jeszcze do jutra - uśmiechnęła się szeroko i bardzo wymownie.
Jednocześnie zaskoczyła i ucieszyła go tą propozycją. Spojrzał na nią czule, a na jego twarzy malowała się wdzięczność.
Zak odwrócił się w kierunku mężczyzny z szeroko otwartymi oczami.
- Zostaniesz? - zapytał oczekując potwierdzenia.
William spojrzał na chłopca i ciężko odetchnął potęgując napięcie.
- Zostanę - odparł w końcu wzbudzając triumfalny okrzyk syna Eriki.
- To teraz na sanki! - zarządził Zak.
- Nie - pokręciła głową Erika. - Teraz wy sprzątacie po śniadaniu a ja dzwonię do przedszkola - mrugnęła do nich okiem i wstała od stołu.

***

Zak szalał w dziale sportów zimowych Decathlonu. Erika czujnie wodziła za nim wzrokiem, ale starała się go nie ganić częściej niż było konieczne. Dzieciaka po prostu rozpierała energia i radość. A jeszcze pół godziny wcześniej jego matka łgała przez telefon jak to chłopca zmogła gorączka...

Z nadzieją, że nie spotka po drodze nikogo znajomego, w końcu opuścili sklep, tuż po tym jak doszło do drobnego sporu o to, że Will chciał zapłacić za zakupy, ale Węgierka w końcu odpuściła. Wydawać by się mogło, że Szkot sobie za punkt honoru postawił by płacić za wszystko podczas swojego pobytu na Węgrzech. Erice było wszystko jedno, więc skoro czuł się z tym lepiej to nie upierała się przy swoim.

Ze sklepu pojechali do hotelu, by Will mógł się wymeldować i zabrać swoje rzeczy z pokoju, bo w końcu jego nocleg w mieszkaniu Lorencz był nie tak do końca zaplanowany. Erika i Izsak z sankami w roli trzeciego pasażera - bo nie zmieściły się do bagażnika sportowej Mazdy - czekali na niego w samochodzie. Stamtąd pojechali poza miasto, w kierunku terenów wiejskich, bo Obdarzona po tym jak nakłamała dyrekcji przedszkola, wolała nie kusić losu i nie spotkać przypadkiem nikogo, kto mógłby podważyć prawdziwość jej kłamliwych zapewnień co do choroby syna.

Udali się do miejsca gdzie Erika sama za dziecka wybierała się z rodzicami. Było ono odludne na tyle, że przez kilka lat mogła tam nawet w miarę swobodnie przemieniać się. Przynajmniej dopóki jej sylwetka nie zaczęła przekraczać 10 metrów.



***

Wieczór nadszedł jeszcze szybciej niż dnia poprzedniego. Izsak jeszcze w kąpieli nieco dokazywał, ale kiedy tylko położyła go do łóżka, to nie zdążyła wyjść z pokoju, gdy mogła usłyszeć jego równy i cichy oddech.
- Intensywny dzień - skomentował William siedząc na kanapie w salonie, gdy wróciła od syna.

- Mam nadzieję, że mi się nie przeziębi po tej bitwie na śnieżki - odparła przeciągając się. Cały dzień spędzony na świeżym powietrzu nawet ją wymęczył. - Swoją drogą - zagaiła siadając obok niego. Wzięła przy okazji pilot do ręki i włączyła sprzęt grający. Muzyka popłynęła z głośników, dodając chwili odrobiny magii.
- Ciągle nie mogę przeboleć tego, że nie udało mi się ciebie trafić choćby jedną - stwierdziła z rozbawieniem.
- Nie spuszczałem z ciebie wzroku, więc widziałem każdą niecną próbę trafienia mnie - zaśmiał się.
Erika uśmiechnęła się szeroko na te słowa. Przysunęła się do niego i wciąż nieco nieśmiało, przytuliła do niego.
- Cieszę się, że zostałeś jeszcze dziś - mruknęła.
- Do jutra popołudnia - oznajmił. - Niestety... ale w najbardziej optymistycznych snach nie spodziewałem się, że… tak się nam uda - dodał szeptem.

Węgierka zdawała sobie sprawę, że wiecznie ta beztroska nie będzie trwała, ale teraz, znając dokładny moment ich rozstania, wyraźnie posmutniała.
Było jej z nim tak dobrze, a do tego w jego towarzystwie potrafiła zapomnieć o wszystkich problemach jakie miała na głowie.
- Jesteś wyjątkową osobą Will - uśmiechnęła się do niego czule. - To niesamowite jak... - urwała, bo próbowała znaleźć najbardziej odpowiadające słowo. - Jak naturalnie i swobodnie czuję się w twoim towarzystwie.
- Cieszy mnie to - odpowiedział obejmując Erikę. - To znaczy, że moje uczucia są odwzajemniane - pocałował ją w usta.

Świat znów przestał istnieć, a może po prostu skurczył się do tego jednego mieszkania w kamienicy, gdzie mieli wszystko to czego potrzebowali do szczęścia. Dziś nie spieszyli się, w tej chwili byli tylko we dwoje i jeszcze długą noc zamierzali w pełni cieszyć się z tej bliskości.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GCdwKhTtNNw [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 06-05-2017, 08:02   #103
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack odprowadziła Davida spojrzeniem, z błąkającym się uśmiechem zadowolenia na twarzy. Może była szalona, a może właśnie zrobiła coś co powinna zrobić już dawno. Niepewność malowała się na jej twarz, acz dominującym wrażeniem była, prosta, nieskrywana radość. Powoli docierało do niej, co zrobiła wczoraj wieczorem i do czego to doprowadziło, nie bardzo wiedziała, na czym tak naprawdę stoi, ale w tej chwili zupełnie nie zaprzątała sobie tym głowy. Musiała się ogarnąć, wyprowadzić Lulu i dotrzeć do pracy w ciągu godziny.
Dlatego kiedy usłyszała zamykanie się drzwi i była pewna, że Lovan wyszedł z mieszkania podniosła się powoli, przeciągnęła, a na koniec pogłaskała Lulu. Przeczesała palcami rude włosy, zagarniając je z twarzy i rozejrzała się po pustej sypialni. Zapowiadał się naprawdę dobry dzień, a panna Dove miała zamiaru utrzymać nastrój, aż do wieczora. Dlatego wstała, zganiając Lulu z posłania. Pościeliła łóżko, nie przejmując, się brakiem jakichkolwiek ubrań i tak poza nią w pokoju nikogo nie było. Dopiero, gdy doprowadziła łóżko Lovana do porządku i zabrała swój telefon wyszła z jego sypialni, przepuszczając spanielkę w drzwiach, które zaraz za sobą zamknęła. Przeszła przez salon, kątem oka spoglądając na odsunięty pod ścianę stół i uśmiechnęła się mimowolnie, do wspomnień minionego wieczora. Przygotowała ciuchy, które chciała ubrać do pracy, ale nie poszła z nimi do łazienki, suczka nerwowo chodziła wokół niej, co oznaczało, że bardzo chciała wyjść na dwór. Dlatego Dove, naciągnęła na nagie ciało dresy - spodnie oraz bluzę i tak ubrana wyszła na szybki spacer z suczką.

Po powrocie, odłożyła smycz Lulu na miejsce, a sama skierowała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, wysuszyła włosy, nałożyła makijaż i po niespełna trzydziestu minutach była gotowa do wyjścia. Czarna sukienka, z rękawami na trzy czwarte i dekoltem w serek, była wystarczająco skromna by mogła założyć ją do pracy. Zrezygnowała z biżuterii, skoro i tak miała się dzisiaj przemienić, będzie mniej do ściągania i nie będzie czego żałować, gdyby na ten przykład, jak miało to miejsce kiedyś, zapomniała, o kolczykach w uszach. Do dzisiaj nie mogła odżałować tych błyskotek, które wówczas straciła.

Uznawszy, że jest gotowa, przed wyjściem jeszcze upewniła się, że Lulu ma wodę i karmę w misce i dopiero wówczas, zabrała torebkę, klucze i wyszła z mieszkania Davida, dobrze zamykając za sobą drzwi. W dłoni wciąż trzymała telefon w seledynowym etui, mając teraz chwilę odblokowała ekran pociągnięciem palca i sprawdziła, kto dobijał się do niej z rana.

Okazało się, że był to po prostu budzik ustawiony na godzinę 7.00. Musiała go odruchowo wyłączyć.
Chwilę później siedziała już w taksówce, która wiozła ją do pracy. Na miejscu była po kilkunastu minutach.
Funkcjonariusze przy wejściu zasalutowali jej, odbiła swoją przepustkę bramce i chwilę później rozsiadła się w swoim biurze, które mieściło się tuż obok biura Lovana. Zza tamtych drzwi dochodziły odgłosy intensywnej dyskusji, jednak pomieszczenie było na tyle wyciszone, że nie sposób było rozróżnić poszczególne słowa.

[MEDIA]http://i.imgur.com/aRUyDm9.jpg[/MEDIA]

Jack popatrzyła na uporządkowany, stos papierów na swoim biurku. Było ich zdecydowanie mniej niż wczoraj, ale dzisiejszy dzień zapowiadał się równie pracowicie, co ten wczorajszy. Nawinęła kilka kosmyków włosów w kolorze miedzi na palec, zastanawiając się nad tym czego potrzebuje i kto byłby w stanie jej to dostarczyć. Rozmowy zza ściany, nawet jej nie rozpraszały, postanowiła nie zwracać na nie uwagi. Jeśli David uzna, że powinna coś wiedzieć, sam jej o tym opowie, nie było sensu próbować podsłuchiwać. Poza tym, ona sama miała pewną rozmowę do wykonania i właśnie tym pozytywnym, akcentem miała zamiar rozpocząć dzień pracy. Wyciągnęła z kieszonki, etui na telefon złożoną, karteczkę, którą poprzedniego wieczora podarował jej Lovan. Podniosła słuchawkę służbowego telefonu i przyłożyła ją do ucha, wykręcając odpowiedni numer.

Po kilku minutach oczekiwania odezwała się osoba po drugiej stronie. Rozmowa była krótka i szybka, ponieważ wybierając taki wewnętrzny od razu było wiadomo czego Dove chce. Operator poinformował, że Dean McWolf będzie dostępny o 22.00 czasu Greenwich.
Jack podziękowała, pożegnała się i odłożyła słuchawkę telefonu. Będzie musiała zostać chwilę dłużej w pracy. Na szczęście różnica czasu pomiędzy Londynem, a Buenos Aires była niewielka. 22 czasu Greenwich oznaczała 18 czasu w stolicy Argentyny. Miała więc na co czekać. Uśmiechnęła się sama do siebie, spoglądając na papiery, by po chwili pokręcić głową. Miała ważniejszą sprawę do zrobienia i to na cito. Powiedziała Davidowi, że zajmie się panną Beckett i niestety musiała zrobić to szybciej niż początkowo zakładała. Był tylko jeden problem, jak zrobić to tak, by kobieta nie wiedziała, że jest poddawana mocy czytania w myślach.
Panna Dove miała i na to rozwiązanie, problem pojawiał się jednak z jego wykonaniem. Nie była pewna, czy placówka Światła posiada odpowiednie pomieszczenie. Potrzebowała miejsca na przemianę oraz lustra weneckiego. Uniosła do twarzy dłoń i przetarła piegowatą twarz. Usiadła przed służbowym laptopem, kliknęła odpowiedni klawisz i poczekała, aż komputer wybudzi się z hibernacji, w którą wprowadziła go dnia wczorajszego. Kiedy już miała dostęp do wewnętrznej bazy w książce teleadresowej, poszukała kogoś, kto byłby w stanie powiedzieć jej, czy podobne pomieszczenia znajduje się w kompleksie, a jeśli nie, to jak bardzo problematyczne byłoby stworzenie go.

Szybko znalazła odpowiedni numer i właściwą osobę, podniosła słuchawkę i wstukała numer sieci wewnętrznej. Rozmowa była, szybka i konkretna, bo nie było co rozwodzić się nad tematem. Dove dowiedziała się, że wedle jej podejrzeń, w bazie Światła nie znajdowało się podobne pomieszczenie, ale była też dobra wiadomośc. Mogli takie stworzyć, będzie trochę prowizoryczne i na pewno trzeba będzie potem przeprowadzić jego remont, by nadawało się do celów obdarzonych, ale na tę chwilę musiało jej to wystarczyć. “Użyczanie” pokoju przesłuchań na pobliskim posterunki nie wchodziło w grę, jej zdolności mogły zadziałać tylko, gdy była w formie zbroi, a w niewielkich pokojach, jakie mieli dostępne do swojego użytku funkcjonariusze służb mundurowych pięciometrowa zbroja mogłaby się nie zmieścić. Dlatego Jack bardzo szybko odrzuciła tę propozycję. Mając Dove na pokładzie, Buenos Aires, potrzebowało pomieszczenia, gdzie ona będzie mogła swobodnie przebywać w swojej drugiej formie, oddzielona weneckim lustrem od przesłuchiwanego delikwenta. Dlatego bez zbędnych konsultacji wydała decyzję, by podobne pomieszczenie stworzyć, a co więcej za jego wykonanie zabrać się w zasadzie..wczoraj. Jeden dzień zwłoki nie powinien robić różnicy, a kiedy poinformowano ją, że podobne pomieszczenie może się znaleźć w murach stadionu w ciągu dziesięciu godzin niemal triumfalnie klasnęła w dłonie. Podziękowała rozmówcy, za pomoc, pożegnała się i odłożyła telefon na jego miejsce z cichym westchnięciem ulgi. To niedługo się skończy… - sama nie wierzyła w te myśli, ale w tej chwili nie chciała dołować się, wizją tego, że tak naprawdę, to wszystko jest dopiero początkiem.

Pozostało jej wrócić do kolejnej z spraw, czyli zapoznania się z biosami Obdarzonych pracujących w Świetle w regionie Ameryki Południowej. Notatka służbowa na biurku od Jakiro informowała o tym, że spotkanie z nimi wszystkimi odbędzie się za trzy dni, więc czas naglił.

Z lektury kolejnych akt wyrwało ją dwie godziny później pukanie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź do środka wszedł Lovan. Był czymś mocno poirytowany.
- Mocno zajęta? - zapytał. - Masz czas na wyjście na lunch?
Jack odłożyła, przeglądanie przez nią dokumenty podnosząc, znad nich spojrzenie na Davida.
- W sumie, to planowałam zrobić sobie przerwę - stwierdziła uśmiechając się do obdarzonego - poza tym, obiecałam Ci lunch prawda? - nawiązywała do wiadomości, którą wysłała do Davida dnia poprzedniego. Wstała zza biurka i przeczesała palcami, rozpuszczone, włosy. Wzięła torebkę, przerzuciła ją przez ramię i ruszyła w jego kierunku. Dove przyglądała się Davidowi i choć kusiło ją by zapytać, co się stało, wiedziała, że jeśli mężczyzna zechce opowie jej co się dzieje, nie było więc sensu naciskać i podpytywać.

[MEDIA]http://restaurant.business.brookes.ac.uk/images/slideshow/restaurant.jpg[/MEDIA]

Kilkanaście minut później siedzieli w całkiem przytulnej knajpce nieopodal ich centrali.
Lovan wciągał w milczeniu sałatkę z dużą porcją grillowanego indyka. Dopiero gdy skończył i popił dużą ilością soku jabłkowego odetchnął głęboko.
- Biały rozkazuje zrobić nam szopkę i złożyć oficjalne przeprosiny na rzecz rodziny tej kobiety, która zmarła podczas wybryku Marco na lotnisku. - wyrzucił z siebie to co mu leżało na duszy. - Mamy się nie zasłaniać rzecznikiem prasowym… - to oznaczało, że będzie musiał to zrobić osobiście Lovan lub… jego zastępca.
- Hmm.. - Jack mruknęła pod nosem, upijając wody, z cytryną. Wcale nie chciało jej się pić, ale musiała dać sobie chwilę, na przemyślenie sytuacji. Widziała, że Davidowi nie podoba się ta sytuacja, a ona mogła mu w tym momencie pomóc. Publiczne występy nie budziły w niej przerażenia.
- Jeśli chcesz, zajmę się tym - stwierdziła w końcu odstawiając pustą szklankę na stół.
Gdy podniósł głowę w jego spojrzeniu był ocean wdzięczności.
- Mogłabyś? Nie ukrywam, że miałbym z tym problem. Oczywiście, bardzo źle się stało i śmierć cywili to zawsze tragedia, ale bardzo jestem przeciwny polityce płaszczenia się, jaką od jakiegoś czasu stosuje Whistler - miał bardzo zniesmaczoną minę w tym momencie. - Skoro mamy traktować zwykłych ludzi z szacunkiem, to chyba na to samo zasługujemy z ich strony.
- Wiesz, że to ciężki temat i od zawsze był kontrowersyjny - skrzywiła się nieładnie, odrywając spojrzenie od mężczyzny. Wyjrzała przez okno, na zatłoczoną ulicę. - Ludzie się nas boją, nie ufają nam, mają podstawy do niepewności. To nie powinno ich tłumaczyć, rozumiem, ale… - urwała i tylko westchnęła. Znów patrzyła na Davida.
- Może to głupie co powiem, ale.. To trochę jak z moim lękiem przed samolotami. One nie spadają z premedytacją, nie odbierają życia, bo takie mają widzimisie, ale mimo to przerażają mnie. To głęboko zakorzeniony lęk, którego nie da się ot tak wyzbyć, a my Davidzie i wszyscy tacy jak my, jesteśmy takimi spadającymi samolotami, dla wszystkich innych. Niby kontrolowani, niby niegroźni, a jednak, nikt nie wie kiedy spadniemy. - wzruszyła wątłymi ramionami.
- Ciekawe porównanie i całkiem trafne - przytaknął jej. - Jednak nie o strach zwykłych ludzi mi chodzi, a o to jak Biały korzy się przed opinią publiczną. Żadna inna organizacja militarna na świecie nie prowadzi takiej polityki. Widziałaś może jakieś oficjalne przeprosiny ze strony CIA, Mosadu czy choćby niemieckie BND? Armii amerykańskiej się zdarza, ale oni tak często bombardują cywili, że refundacje pogrzebów mają pewnie w kosztach - prychnął.
- Nie - odpowiedziała ze spokojem malującym się na twarzy - ale co w związku z tym? Zamierzasz się kłócić z Białym? Zamierzasz przejść do Mroku? A może po prostu zrezygnujesz z pracy i wyjedziesz na Bahama? - pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Nah - przewrócił oczami. - Zanudziłbym się na śmierć na tych wyspach. Chyba, że w propozycji jest też twoje towarzystwo - uśmiechnął się szelmowsko.
- Mówisz, jakbyś narzekał na jego brak - zaśmiała się pod nosem.
- Mówię co byłoby warunkiem mojego odejścia ze Światła - odparł bez mrugnięcia okiem.
W tym momencie usłyszeli ciche wibracje.
- To mój - mruknął Lovan sięgając go kieszeni. - Zaraz będę - rzucił krótko po odebraniu telefonu. - Pora na nas - wstał od stołu zostawiając gotówkę na pokrycie rachunku i napiwku.
Jack miała już w jakiś błyskotliwy sposób odpowiedzieć Lovanowi, ale rozmowę przerwał im telefon. Zamiast więc mówić cokolwiek uśmiechnęła się jedynie, wstając. Zmrużyła oczy groźnie, kiedy David postanowił zapłacić za ich lunch
- To ja miałam, zabrać na lunch Ciebie, pamiętasz? - zapytała, co Lovan zbył jedynie machnięciem ręki.
- Będziesz miała okazję jutro. I pojutrze - mrugnął do niej.
Dove przewróciła oczami, przerzucając torbę przez ramię, po czym w towarzystwie obdarzonego opuściła restaurację.


Wrócili taksówką do biura, a każde z nich powróciło do przerwanej przez lunch, pracy. Jack może robiła to tylko z lekkim ociąganiem się. Zupełnie nie miała ochoty wracać do papierkologii i przeglądania dokumentów, wiedziała jednak, że od tego zależeć będzie przebieg najbliższego spotkania z obdarzonymi, z którymi przyjdzie jej pracować w Ameryce Południowej. Dlatego kiedy usiadła za biurkiem z kubkiem kawy i otworzyła kolejną z teczek personalnych, wyłączyła się na bodźce zewnętrze, próbując zapamiętać jak najwięcej istotnych faktów o swoich, niejako, podwładnych. Na samą tą myśl parsknęła śmiechem, zaraz jednak opanowując się i wracając do jakże usypiającej lektury.

Czas mijał zaskakująco szybko, do tego stopnia, że zastępca nadzorcy Światła na rejon Ameryki Południowej, zupełnie nie zauważyła, że jej czas pracy niemal dobiegł końca. Dzwonek telefonu, stojącego na biurku wyrwał ją z głębokiego zamyślenia, w które popadła po przeczytaniu jednej z teczek. Potrząsnęła rudą głową, wyciągając dłoń po słuchawkę aparatu.
- Cheza słucham - powoli przyzwyczajała się do swojego pseudonimu.
- Dziękuję, już idę - odparła osobie po drugiej stronie linii i odłożyła telefon na miejsce. Przeczesała, długie, po pas włosy palcami i westchnęła ciężko. Nadszedł czas, nie myślała, że uda im się tak szybko wszystko przygotować. Już miała odsunąć krzesło i wstać, by wszystko przygotować, kiedy zdała sobie sprawę, że do przeprowadzenia swojego planu potrzebuje jeszcze kogoś. Przyłożyła do ucha słuchawkę telefonu i wybrała odpowiednie numer wewnętrzny.
- Tu Cheza, przyślijcie do mnie proszę Militio. - powiedziała tylko i rozłączyła się.

Mężczyzna zjawił się w jej gabinecie po chwili. Jack wyjaśniła mu, że trzeba przeprowadzić ponowny profil psychologiczny jednej z pracownic, bo ktoś zrobił burdel w papierach i jej wyniki są niespójne. Najprawdopodobniej, ktoś pomieszał testy z różnymi teczkami, na szczęście, jak twierdziła Dove, do ich placówki trafiła tylko jedna osoba, z takim problemem. Ze względu jednak, na brak czasu i pośpiech, gdyż kobieta rozpoczęła już pracę, trzeba przeprowadzić testy, teraz, natychmiast, już. W dodatku ustnie, nie zaś pisemnie. Normalnie, zapewne, to ona sama zajęłaby się tą czynnością, ale jej obecne stanowisko niestety nie przewiduje tego typu działań jako zakresu jej obowiązków - tak wyjaśniła sprawę psychologowi Światła. Poprosiła go więc, by poszedł po pannę Beckett i przyprowadził ją do nowego pokoju, gdzie w spokoju będa mogli porozmawiać. Ona w tym czasie, miała zamiar, wedle planu, wejść do większego pomieszczenia znajdującego się obok, rozebrać, by mieć w czym wrócić wieczorem do domu.. W zasadzie to do mieszkania Davida, bo oczywiście znów, nie miała czasu poszukać nieruchomości dla siebie.
Potrząsnęła głową, odganiając niesforne myśli, które zboczyły na niewłaściwe tory. Skupiła się na swoim zadaniu, rosnąc w oczach i przyjmując formę zbroi. Odetchnęła elektronicznie i usiadła na ziemi, po turecku, składając duże dłonie na, proporcjonalnej wielkości do nich, kolanach. Wpatrywała się w lustro weneckie, bezpiecznie skryta za nim, czekając, aż psycholog przyprowadzi panią informatyk, na miłą pogawędkę. Oddychała powoli, bo znów robiła coś, czego zupełnie nie chciała i kolejny raz było to poleceniem służbowym od Davida.

Do sali w końcu wkroczyły dwie, spodziewiane przez Dove, osoby. Blondynka rozglądała się po sali z nietęgą miną, osoby która nie ma pojęcia co tu tak w ogóle robi. Posłusznie zajęła miejsce wskazane jej przez Militio, ale nie przestawała nerwowo rozglądać się wkoło. Siedziała skulona, z dłońmi położonymi na podołku.

Mężczyzna usiadł naprzeciw niej i zaczął zadawać ogólnikowe pytania, które czytał z kartki i zaznaczał na niej ołówkiem odpowiedzi Beckett.


Diody, mieszczące się na wysokości oczu normalnych ludzi, przygasły na chwilę, gdy Dove zbierała się w sobie by otworzyć się na napływające myśli. Kiedy światełka rozjaśniły się, kojącym dla oka, turkusem, skupiła swoją uwagę na Beckett by na razie, powoli, spróbować ściągnąć do siebie, jej powierzchowne myśli, tak jak magnes przyciąga opiłki metalu.

Weszła w jej wspomnienia niczym rozgrzany nóż w masło...

“Isobel Beckett siedziała w barze. Była sama przy swoim stoliku, który znajdował się na uboczu i zapewniał pewną dozę odosobnienia, ale też dobry widok na lokal. Przed sobą miała dwa kufle piwa, z czego jeden pusty a drugi zaczęty. Na blacie miała też wymiętą chusteczkę i telefon. Jej uwagę zwrócił mężczyzna przy ladzie, rozmawiający z barmanem. Był sam i mówił ze znanym jej akcentem, którzy w tym miejscu był jednak nietypowy. Isobel uznała, że podejdzie do niego, w końcu sama też uważała się za obcą w tym miejscu. Opróżniła szklankę piwa, znajdując na jej dnie odwagę. Wstała od stolika i przy okazji oddania pustego kufla zagadała do mężczyzny.
Był on z jakiegoś powodu smutny, lecz nie chciał wyznać czemu. Pił jakiegoś drinka. Mimo obaw kobiety, rozmowa całkiem dobrze zaczęła się im kleić. Wspominali swoje rodzinne strony, w końcu Isa, zachęcona kolejnymi kuflami piwa, wyznała mężczyźnie swoje własne problemy. A był on dość typowy: rozstanie z mężczyzną, z którym również pracowała. Dla niej skończyło się to nie tylko złamaniem serca, ale również utratą stanowiska. Rozmówca Isy żywo zainteresował się, nawet wyrażając niepochlebne opinie o sprawcy jej zmartwień, gdyż to właśnie posiadanie kryształu było jedynym powodem, dla którego Beckett została na lodzie. Jej rozmówca zaraz wyjawił jej, że sam tak jak i ona jest Obdarzonym, co zaraz poświadczył pokazując swój kryształ w ciemnym, brązowym kolorze.

Od słowa do słowa, zaczęli mieć się coraz bardziej ku sobie. Mężczyzna zaczął stawiać jej kolejne drinki. Nawet zaczął się przed nią otwierać, ale myśli były chaotyczne z powodu alkoholu. W końcu zdecydowali się wyjść. Isa zachwiała się, ale mężczyzna ją pochwycił w ręce ratując przed upadkiem, co odpowiednio skomentowała, nazywając go swoim bohaterem."


Oglądała to wspomnienia oczami Isy, czując to co ona wtedy czuła i tylko świadomośc, że może tym uratować wiele istień, sprawiła, że nie uciekła z tych myśli w popłochu. To były prywatne wspomnienia, takie, których nie opowiada się wielu osobom, a nikomu na pewno nie wyłuszcza takim szczegółów, do jakich miała teraz dostęp Dove. Obdarzona, a raczej jej świadomośc, musiała pozostać jednak w tym miejscu, a co więcej, musiała przewinąć taśmę wspomnień, w przód, by zobaczyć, co działo się dalej.

Isobel była wyraźnie rozkojarzona przez pytania, które zadawał jej Militio. To pozwalało Dove iść dalej we wspomnienia pani informatyk.

“Sama Beckett nie wiedziała jak to się stało, ale stało się. Obudziła się w hotelowym pokoju, naga i przytulona do poznanego w barze mężczyzny, który obejmował ją ramieniem. Choć wylądowali w łóżku będąc mocno wstawieni, to jednak w pełni świadomie zdecydowała się na ten przygodny seks. On przywitał ją lekkim uśmiechem.
Isobel położyła się mu na piersi i z rozbawieniem zadała pytanie, które męczyło ją już jakiś czas.
- W sumie to pewnie zabrzmi źle, ale jak tak właściwie masz na nazwisko? - powiedziała starając się przekuć zawstydzenie w zadziorność. Spuściła przy tym wzrok, kierując go na jego kryształ, który w porannym świetle mienił się na jasny czerwony kolor.
Mężczyzna, który zaczął gładzić ją dłonią po długich blond włosach, poprawił się na łóżku i roześmiał się szczerze.
- Vellanhauer - odparł.
Beckett, aż uniosła się na rękach, odkrywając swoje nagie ciało spod śnieżnobiałej kołdry.
- Jack, nie żartuj sobie ze mnie... - masa myśli przeszła po głowie Obdarzonej, jednak mężczyzna wciąż rozbawiony, zapewnił ją o prawdziwości swoich słów.
- Łał... - skomentowała mocno zaskoczona, ale zaraz i sama zaczęła się śmiać z tej sytuacji.

Smaug był dla Isy niezwykle miły, a ona bardzo go polubiła. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, gdy zaczęli zbierać się do opuszczenia pokoju, zaproponował jej pracę twierdząc, że w Świetle zawsze przyda się informatyk. Kobiecie było strasznie głupio uwagi na to w jakich okolicznościach jej to powiedział, ale po krótkiej rozmowie, okazało się, że Jack był bardzo przekonujący więc Beckett zgodziła się. Jeszcze tego samego dnia dostała wszystkie informacje o swojej nowej pracy, jak i wskazówki gdzie ma się udać.”


Poza tym wspomnieniem, w pamięci Beckett nie znajdowało się żadne, które by było dla Beckett bardzo oddziałującym na jej życie. Blondynka nieświadoma tego co robiła teraz Cheza, nie broniła się przed dalszym sądowanem. Poza bolesnym wspomnieniem rozstania z partnerem, z którym była od szkoły średniej, a który zostawił ją z powodu rzekomego strachu przed Obdarzonymi, w pamięci Isy nie było nic bardziej wstrząsającego. Żadnego wspomnienia o tym by odebrała komukolwiek życie, czy choćby spotkania z kimś z kim omawiałaby plan infiltracji Światła i niszczenia go od środka.
Co ciekawe w pamięci Beckett, Jack znalazła, że jej forma zawsze miała ten sam rozmiar, choć według papierów urosła do 3m 20cm.
Cheza oderwała spojrzenie od Isy. Diody, będące jej oczami zgasły zupełnie, kiedy Dove próbowała opanować się, by nie uderzyć pięścią w podłogę. Ślepy zaułek, a w dodatku naruszyła prywatność współpracowników. To co robiła niewiele różniło się od gwałtu, z tą różnicą, że ona przekraczała dopuszczalne społecznie granice psychiczne i mentalne. Zmniejszyła się gwałtownie, gdy powróciła do ludzkiej postaci. Łzy zapiekły pod powiekami, gdy zaciskała je z całych sił, wiedząc, że jeśli tylko je uniesie, nie powstrzyma kaskad płynących z oczu. Teraz, gdy wiedziała, że nikt tego, nie usłyszy, ani nie zorientuje się, że w budynku coś się dzieje, uderzyła pięścią w podłogę z całej siły, boleśnie obijając sobie przy tym knykcie. Uniosła gwałtownie dłoń i potrząsnęła nią, jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Wstała powoli z zimnej, betonowej podłogi i podeszła do złożonych ubrań. Powolnymi ruchami, ubrała się w czarną sukienkę i czerwone szpilki. Upewniwszy się, że po drugiej stronie lustra weneckiego Beckett wciąż siedzi z Militio, opuściła pokój. Jej nogi same doprowadziły ją pod drzwi gabinetu Nadzorcy Światła na rejon Ameryki Południowej. Zdrową, a na pewno nie obolałą dłonią, zapukała do jego gabinetu z lekkim tylko wahaniem w ruchach i niepewnością malującą się na piegowatej twarzy.
Po drugiej stronie odpowiedziała jej cisza. Było już w okolicach dwudziestej, więc pewnie Lovan wrócił do swojego mieszkania.
Przez to wszystko zupełnie, nie zorientowała się, która jest godzina.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dfBj4i8MKH4[/MEDIA]

Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze nosem i jeszcze chwilę patrzyła na tabliczkę z imieniem swojego szefa, przyklejoną na środku jego drzwi, nim ruszyła do swojego gabinetu. Obcasy, postukiwały o beton odbijając się głuchym echem od pustych ścian. Prawie wszyscy skończyli już pracę, a na pewno nikt nie przebywał już w gabinetach kadry wyższego stopnia. Stadion wydawał się dziwnie cichy. To nie była przyjemna cisza.

Dove była przybita, nie lubiła być zmuszana, do zaglądania ludziom do głów, do ich wspomnień, do odczuwania nie swoich emocji. To wszystko udzielało się jej, choć zawsze próbowała się od tego oddzielić, w takiej sytuacji jak teraz było to ciężkie, o ile w ogóle wykonalne. Przysłali Beckett do Chezy, wiedząc, o tym, że zajrzy jej do wspomnień, że znajdzie, to co znalazła. Ciężko usiadła na obrotowym krześle, z wysokim oparciem. Nie miała ochoty jeszcze jechać do mieszkania Davida. W zasadzie najchętniej zostałaby dzisiaj w biurze, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Tym bardziej cała sytuacja irytowała ją - w tej chwili potrzebowała Lovana, bo ktoś musiał wyprowadzić Lulu, a ona miała tu jeszcze coś do zrobienia. Nie lubiła być od kogoś zależna, szczególnie nie chciała wykorzystywać Jakiro. Jutro musi zadbać o znalezienie mieszkania, ostatecznie zrobi to w weekend ale nie może przedłużać tego w nieskończoność. Jak jednak mogła zadać o siebie, kiedy nie potrafiła nawet znaleźć czasu, dla osób, którym powinna go poświęcić. Rozmowa z Deanem, przepadła, godzina osiemnasta już dawno minęła. David znów musiał, za nią wyprowadzić Lulu, a oni nawet nie byli parą, choć po tym co działo się wczorajszego wieczora, tego jednego nie była już tak do końca pewna. Panno Dove, przyszedł czas na ogarnięcie się - pomyślała.

Oparła łokcie o biurko i schowała twarz w dłoniach, zmęczona, co prawda bardziej psychicznie, niż fizycznie, ale ten ból bywał dużo gorszy od bólu ciała. Jako obdarzona, wiedziała to. Każde skaleczenie, każdą ranę zadaną ciało, mogła łatwo uleczyć, ale kto jest w stanie naprawić bolące serce? Przetarła twarz dłonią, odchylając się w krześle i wtulając w miękkie oparcie fotela. Wyciągnęła dłoń, w kierunku stery teczek, leżącej na jej biurku i wzięła pierwszą z góry, należała ona do Beckett. Miała wrażenie, ze coś przeoczyła, że zbyt pobieżnie przejrzała jej akta wcześniej, dlatego teraz uważnie czytała, zdanie po zdaniu, katalogując informację w odpowiednich przegródkach swojego umysłu.

Kiedy dojechała, do mieszkania Lovana, było już grubo po dwudziestej drugiej. Lulu przywitała ją w progu, merdającym ogonem. Jack pogłaskała suczkę, zrzuciła obcasy z nóg i nie dbając o jedzenie jakiejkolwiek kolacji powędrowała do sypialni, którą zajmowała. Mimo wszystko, czuła, że nie powinna zaburzać snu Davida, dlatego nie zdecydowała się na zajrzenie do jego sypialni, czy próbę rozmowy z nim. W pokoju, rozpięła sukienkę, niedbale rzucając ją na walizkę. Bieliznę zamieniła, na koszulkę na ramiączka i krótkie spodenki, w których spała i opadła na łóżko. W brzuchu jej zaburczało, co postanowiła zignorować. Zamknęła oczy, czując jak suczka wskoczyła na łóżko i zwinęła się obok niej w kłębek. Ciepło bijące od psa, trochę uspokajało i sprawiało, że czuła się jak w domu. Jeszcze przez dłuższą chwilę rozmyślała o minionym dniu i nie potrafiła zrozumieć, jak dzień, który zaczął się tak dobrze, skończył się tak źle.

W końcu Dove odpłynęła w objęcia Morfeusza, przed zaśnięciem postanawiając, jeśli tylko jej się uda, porozmawiać z Davidem o wszystkim przy śniadaniu.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 06-05-2017, 12:51   #104
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Wybór kolejnej mocy był dla niego naprawdę trudnym wyborem, tym bardziej, że miał mało czasu na decyzję. Pustelnik jak się okazało dysponował naprawdę imponującym zestawem, z którego to właśnie najsłabszą, przynajmniej w kwestiach ofensywnych, miał rozkaz przejąć White. Zderzyły się wtedy jego własne ambicje z ambicjami organizacji, do której przynależał.
W końcu chciał być jak najpotężniejszy. Jak można było odrzucić możliwość kontrolowania roślin, której siłę pokazał najlepiej jej wcześniejszy posiadacz lub coś na wzór radaru w głowie? Z drugiej strony jednak była świadomość gniewu Mazzentropa i tego, że najsilniejszy nie oznacza najbardziej użyteczny. Bo destruktywnych mocy potężniejszych nawet od kontroli roślin było bardzo wiele, ale co mogło przebić chociażby możliwość infiltracji bazy wroga i wiele innych pod względem użyteczności poza walką?
Rozważył to wszystko w stanie euforii po zabójstwie, podczas gdy miał wrażenie jakby nawet szybciej myślał. Ostatecznie wybrał rozsądniejszą opcję, czyli kontrolę zwierząt. Chciał zadowolić przywódcę Mroku, wierzył, że dzięki temu zdobędzie więcej zaufania. Bolało go, że musiał poświęcić resztę mocy, ale nie wątpił, że Mazzentrop to doceni i odpowiednio wynagrodzi. Na pewno będzie miał łatwiej, niż gdyby nie wykonałby rozkazu.
Później sprawy potoczyły się bardzo szybko. Musieli się zbierać z Azzą, nie mieli nawet za bardzo czasu, żeby o tym wszystkim pogadać. Dopiero w nawet dobrej jakości hotelu mieli chwilę odpoczynku, ale był zbyt cholernie zmęczony, żeby tracić czas na pogaduszki. Upewnił się, że wszystko jest między nimi w porządku i z ulgą, że wszystko już za nim, zasnął.

Zaklął do siebie, gdy zobaczył ósemkę funkcjonariuszy w terminalu. Najchętniej by się podniósł i spróbował się schować w toalecie albo sklepie, ale teraz, gdy jeden z nich już go zauważył, taka próba przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. Zacisnął nerwowo ręce, spogladając na fałszywy paszport, który otrzymał. Musiał po prostu sprzedać im historyjkę i nie powinno być problemów. W końcu nie mogą go aresztować za to, że po prostu zwiezda kontynent ze znajomą rodziny, a nie będą mieli czasu sprawdzić wszystkich faktów. Pewnie im też się trochę spieszyło. Czekał więc na swoim miejscu spokojnie, porządkując w głowie wszystkie fakty i dopieszczając kłamstwo. Zastanowił się, czy są wśród nich Obdarzeni. W najgorszym wypadku będzie musiał się bronić, ale to była ostateczna ostateczność. Starał się jednak nie martwić, nie mieli nic na niego, a on przywykł przez całe życie do zachowywania się jak porządny obywatel.
Tymczasem funkcjonariusze zajęli się latynosem siedzącym kilka miejsc od White’a. Do niego samego podszedł zwykły policjant i stanął przy nim.
Ludzie z SPdO najpierw sprawdzili dokumenty mężczyzny i później go obmacali i rozkazali rozpiąć kurtkę, by pokazać pierś. Ten się oburzył, ale szybko został powalony na ziemię i skuty kajdankami przez policjantów. Kiedy go podnieśli, członek SPdO rozpiął jego kurtkę i podniósł bluzę odsłaniając gołą pierś. Po zaspokojeniu ich ciekawości ruszyli w kierunku Elliota.
Zacisnął nerwowo pięści. Wpadł i to ostro. Oczywiście jego towarzyszka akurat musiała gdzieś odejść, ale z drugiej strony ona na nic by się nie zdała. Nawet jakby wcześniej zaczął uciekać to na nic by się nie zdało. Nie powinno go tu w ogóle być, za bardzo się wyróżniał wśród miejscowych. Pewnie pierwsze, co Światło usłyszało, to że niedługo przed atakiem we wiosce pojawił się jakiś biały chłopak. Ale że akurat udało im się trafić na niego, to dopiero był pech. W każdym bądź razie powinni to lepiej przemyśleć, a za błędy się płaci.
Zastanawiał się tylko, co robić. Przemienić się i ich zabić? Pozwolić się złapać? Nie było dobrego wyjścia, każde kończyło się źle. Już w zdesperowanej próbie dania sobie choćby większej ilości czasu, wstał i odezwał się do funkcjonariusza stojącego przy nim:
- Przepraszam, muszę iść do łazienki. Zapomniałem wziąć leków i mam mdłości... - czuł, że strach przed złapaniem sprawił, że pobladł na twarzy. Wypuścił głośno powietrze, jakby naprawdę był chory, czekając na reakcję funkcjonariusza. Przecież nie będzie go tu trzymał, tylko powinien odprowadzić do toalety. A z tamtego miejsca White będzie mógł myśleć, co dalej.
Niestety jak tylko wstał, funkcjonariusz przytrzymał go i powiedział łamaną angielszczyzną:
- Stój tutaj.
Pozostali też właśnie kończyli z latynosem i szli w jego kierunku.
Nie miał więc wyboru, niż czekać jak podejdzie reszta. Gdy byli już przy nim odezwał się do tego, który zdawał się być przywódcą. Powtórzył blef z problemami żołądkowymi, patrząc błagalnie.
- Za chwilę nie wytrzymam, panie oficerze... - dodał tylko pod koniec.
Miał nadzieję, że pracownik SPdO zna angielski na nieco lepszym poziomie. Cholera, naprawdę nie chciał robić bałaganu, ale jeśli nie dadzą mu wyboru będzie musiał się bronić. Na co oni w ogóle liczyli? Oczekiwali, że jak już znajdą Obdarzonego, to nie zginą pierwsi, na miejscu? Jednak on też z przemianą wyda sam na siebie wyrok, dlatego naprawdę chciał tego uniknąć. A jak ci głupcy go teraz nie posłuchają, wszyscy umrą. Czekał zestresowany na reakcję na jego prośbę…
Oficer SPdO westchnął ciężko.
- Tylko szybko - mruknął i skinął na jednego z policjantów, by poszedł razem z nim.

Chwilę później Elliot zamknął się w jednej z kilku kabin. Funkcjonariusz wszedł za nim do łazienki i teraz czekał na niego przy wyjściu.
Usiadł i zaczął patrzeć w drzwi przed sobą, nerwowo strzelając palcami. Miał czas pomyśleć, ale i tak sytuacja była beznadziejna. Ciekawe, że gdyby miał przy sobie broń albo narkotyki mógłby to teraz odłożyć i uszłoby mu to na sucho. Ale nie, chodziło przecież o kryształ, którego nie odłoży.
A może dać się złapać po dobroci i liczyć, że jakoś go odbiją? Czy nie skrzywdził już wystarczająco ludzi? Był członkiem największej organizacji terrorystycznej, do której nie trafił własnym życzeniem. Jeszcze nie było za późno, żeby się wyrwać. Ale co zmieni, jeśli wróci do Światła? Nigdy nie będzie jednym z nich, bo miał ciemny kryształ. Mazzentrop, Mrok mu zaufał, a on teraz ma ich tak po prostu samolubnie zdradzić? Bo się bał zrobić tego, co konieczne, w imię większego dobra? Oni naprawdę go cenili i wierzyli w niego. Miał zawieść Yun?
Poza tym jak mógłby wrócić do normalnego życia po tym wszystkim? Był zdolny do większych rzeczy. No i mogą go od razu wrzucić za kraty, w końcu zabił już dwojga ludzi. A co jak trafi do rodziny zastępczej i będzie jednocześnie zagrożony ze strony Obdarzonych niezwiązanych z żadną organizacją i Mroku, który przecież nie pozwoli, żeby żył z wiedzą, którą miał? Światło go nie obroni, tak jak to było wcześniej.
Westchnął ciężko, sfrustrowany. Zastanawiał się, co robi Elamri. Zawęził swoje opcje do dwóch: spróbuje to załatwić po cichu, albo będzie walczył. Poddanie się bez walki oznacza pewną śmierć. Wydłużoną, co prawda, ale samotną i ze świadomością, że złamało się wszystkie swoje zasady. Nie wiedział, co będzie z walką, czy zostanie od razu spacyfikowany, czy może jakoś zdoła uciec. Ale przynajmniej będzie na jego warunkach. Najpierw jednak musiał spróbować tego pierwszego.
W tej sytuacji żałował, że nie jest jedynką. Mógłby się przemienić i szybko rozprawić się z funkcjonariuszem, po czym spróbować gdzieś uciec. A tak obezwładnić go nie da rady. Po przemyśleniu jednak uznał, że to i tak by nie miało sensu. Przecież jego koledzy od razu by wiedzieli, że coś się stało. Nie ucieknie przed nimi tak po prostu. Musiał jakoś wykorzystać to, że był z nim tu samemu. Odetchnął po raz ostatni, przygotowując się do tego, co planował i wyszedł z kabiny. Szedł powoli.
- Liczę, że ogarniasz angielski lepiej niż twoi koledzy. Mam dla ciebie propozycję. - gdy był już bliżej i upewnił się, że funkcjonariusz nie trzyma ręki na broni, jednym rozpiął bluzę i pokazał mu kryształ - Nie ruszaj się. Zobaczę, że wyciągasz broń albo próbujesz coś zgłosić, to zginiesz na miejscu. Nie masz szans i dobrze o tym wiesz. Jak chcesz żyć, to mnie posłuchasz. Nie chcę cię zabijać, na pewno masz rodziców, dziewczynę, żonę, albo może nawet dzieci, którzy na ciebie czekają. Spotkasz się z nimi jeszcze, tylko nie rób nic głupiego. Czaisz?
Patrzył z wyczekiwaniem na ruch tamtego. Jeśli zrobi jeden zły ruch, zdąży się przemienić. Pewnie rozwali sufit, ale co z tego. Na razie czekał na reakcję tamtego. Dalej był zestresowany, ale już nie przestraszony. Teraz to on był w natarciu i tak naprawdę on miał przewagę. Przyparli go do muru i był zdesperowany, a w takich sytuacjach człowiek najbardziej walczy, gdy nie ma już innego wyjścia. Osoba przed nim jeszcze miała i o ile funkcjonariusz nie był skończonym idiotą, to nie będzie próbował walczyć. Wyda na siebie wyrok i w imię czego? Przecież nie pracował dla Światła. Wystarczy, że posłucha głosu rozsądku.
 
Kolejny jest offline  
Stary 06-05-2017, 12:51   #105
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Niemcy, Rammstein

Zaczął się kolejny tydzień piastowania nowego stanowiska. W tym czasie nie miała za wiele czasu dla siebie. Ten mijał jej niezwykle szybko, naładowany zadaniami i obowiązkami. Kilka dni pierwszego tygodnia po powrocie z urlopu spędziła w Grecji. Poznała tam bardzo zadufanego w sobie Obdarzonego i niezwykle intrygującego profesora zajmującego się historią Obdarzonych. To za sprawą tego drugiego Węgierka spędziła kilka wieczorów, a nawet nocy, czytając opracowania z poszukiwań archeologa. Erika nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad genezą powstania Obdarzonych, ale teraz była tym żywo zainteresowana. Dotarły do niej informacje o tym, że płyta, którą wydobyła z jeziora miała raptem 15 lat. I nie byłoby w tym nic intrygującego gdyby nie jedna sprawa. Będąc tam Lorencz zrobiła swoim telefonem zdjęcia sylwetek Obdarzonych, uznanych przez nich za powierników żywiołów. To podobieństwo było zaskakujące. I właśnie w tym miejscu robiło się ciekawie bo płyta powstała zanim część ze znanych jej posiadaczy żywiołów osiągnęło ten konkretny wygląd.

A co było w tym niewiarygodnego? To, że każdy Obdarzony zmieniał wygląd swojej zbroi w miarę uzyskiwania nowych mocy. Sylwetki z płyty przedstawiały formy "Piątek" owych Obdarzonych, bo nawet "jedynka" posiadająca żywioł jako moc bazową, wyglądała zgoła inaczej niż po dobiciu do maksimum. Erika sprawdziła wszystko w dostępnej jej bazie. W archiwum, z jej kodem dostępu, swobodnie mogła przeglądać stare zdjęcia przedstawiające powierników żywiołów od pierwszej mocy, po każdą kolejną.
Węgierka miała wydrukowała sobie zdjęcie zrobione przez profesora, które obejmowało całą płytę. Na niej pokreśliła swoje własne uwagi: Kalipso - zła woda, Susanoo - dobra woda, Ignil - zły ogień, Leigong - dobry wiatr, Smaug - dobry ogień, Biały, Evangelist - zła ziemia, Wowa - dobra ziemia, Izanagi - zły wiatr, Marko - dobry lód. Dopatrzyła się również podobieństwa jednej z sylwetek do zabitego przez Czarnego posiadacza mocy grawitacji, którą to oficjalno uznawano za żywioł. Obecność sylwetki wskazywała, że twórca również zaliczał grawitację w poczet żywioł. Znalazła również “złą”grawitację, która przepadła w wyniku bitwy w Paryżu. To natomiast Erice zasugerowało by poszukać znanej wszystkim w świetle, ostatniej formy jaką posiadał Czarny...
Problemem natomiast był Mazzentrop. Wiadome było, że przejął on żywioły z ciemnych kryształów. Powietrze i lód. A była to potwierdzona informacja, z którą Darkwater przyszedł do Światła razem z innymi ciekawymi informacjami o Mroku. Kilka wieczorów, bo Lorencz nie robiła tego w godzinach pracy nadzorcy, a jedynie w wolnej chwili, zajęło jej dopasowanie Mrocznych do sylwetek z kamienia. Zakreśliła swoje typy, łącząc je kreskami, a przy dopisanych nazwach dodała znaki zapytania.

Na koniec została jej jedna sylwetka, która z nikim jej się nie kojarzyła.
“Czyżby nasza brakująca iskierka?” przeszło zaraz Erice przez myśl. Odkrycia tego jednak nie traktowała na poważnie, a już na pewno nie nadawało się do pokazania w wiadomościach z informacją “szukamy tak wyglądającego Obdarzonego, dla znalazcy nagroda”.

Tak szczerze to nie miała pojęcia co myśleć o tym odkryciu, tym bardziej, że ta tablica przecież przepowiedziała przyszłość. Pewne było, że jeśli uda jej się przyłapać Szefa na drobną chwilę, to porozmawia z nim o tym przy kawie, tak dla odrobiny relaksu.
Ogólnie to całość pracy profesora Massashiego bardzo interesowała Erikę. Podłapała od niego wizję, że Obdarzeni istnieli wcześniej. Było w tej myśli coś ekscytującego. Do tej pory nie wiadoma była geneza powstania takich jak ona. Ogólnie za początek uznawało się działania związane z Zimną Wojną i mnóstwem badań jakie w tamtych czasach były prowadzone. Ale gdyby to o czym pisał profesor okazało się prawdą…

Na tą chwilę jednak temat musiał odejść w odstawkę, bo miała na głowie bardziej naglące sprawy, wielce ważne rozmowy przy których musiała być. Najbardziej z tego wszystkiego nie lubiła cotygodniowych raportów składanych Białemu.

Ale skłamałaby gdyby powiedziała, że tylko pracą żyła. Zaraz po powrocie z Grecji spotkała się ze swoją siostrą Adrią, z którą spędziła bardzo miło czas. Nie widziały się całe wieki, więc zeszło im się do późnej nocy na nadrabianiu zaległości. Oczywiście młodsza siostra, po trzeciej lampce wina, wyciągnęła z Eriki powód dla którego emanowała radością. Obdarzona przyznała się, że się spotyka z pewnym Szkotem, ale to jeszcze nic oficjalnego. Ta informacja zaskakująco bardzo ucieszyła Adrię, która zaraz wyściskała siostrę i wyznała, że sama od dwóch lat jest już w związku z pewnym uroczym Polakiem, którego poznała w bibliotece. Przyznała się też, że nie mówiła Erice tego wcześniej, bo ona wtedy zbierała się po śmierci Vidora. Starsza z sióstr Lorencz rozczuliła się, ale szybko obu poprawił się humor, wraz z wyciągnięciem kolejnej butelki wina. Siostry wkrótce pochwaliły się sobie zdjęciami swoich “obiektów westchnień”, Adria nawet nieśmiało przyznała, że spodziewa się, że Paweł jej się wkrótce oświadczy…

Czas wolny więc Erika spędzała spotykając się z Adrią, rozmawiając przez telefon z Williamem, lub robiąc wideorozmowy z synem. Nie wiedzieć kiedy przyszły Walentynki...

***

Niemcy, Rammstein, gabinet Kalipso, 14 lutego 2017 roku, ranek

Erika z zadowoleniem cyknęła zdjęcie akwarium i wysłała je do Williama, dołączając krótki tekst.
Cytat:
To był genialny pomysł : D
Nie mogła już doczekać się weekendu. Czuła się stęskniona za Willem prawie tak samo bardzo jak za synem. Już miała zaplanowane, że w piątek od razu z biura jedzie na lotnisko, leci do Budapesztu, tam zabiera syna wraz z już spakowaną już walizką i od razu wsiadają w pierwszy samolot do Londynu. Tak po prawdzie to Izsak o niebo lepiej zniósł rozstanie, chyba tylko dlatego, bo dostał obietnicę od niej i Willa, że w lutym Szkot zabierze ich na mecz. Jej samej wizja spotkania się z Rushem sprawiała, że zupełnie nie przeszkadzało jej że nie spędzi z nim Walentynek. Była tak bardzo nastawiona na to, że nawet gdyby Desolator tu i teraz, rozwalił pół jakiegoś miasta to i tak Erika byłaby zdeterminowana, żeby gościa dopaść i zabić tak szybko by zdążyć jeszcze na samolot do Londynu.

Nie długo jednak cieszyła się dobrym nastrojem, gdyż w Polsce ktoś zdecydował się na poważnie spróbować popsuć weekendowe plany Kalipso.

- Pokaż co tam się dzieje - westchnęła Erika Kobiety przeszły wzdłuż akwarium, w głąb biura nadzorcy. Erika usiadła na swoim fotelu i włączyła komputer. Skan linii papilarnych, wpisanie hasła i już mogła używać swojego służbowego sprzętu. Wzięła teczkę od Jane i zajrzała do środka. Akta zawierały informacje o denatach, wraz ze zdjęciami ciał po ich śmierci. Opis obrażeń oraz zdjęcia, w tym zbliżenie na kryształy.
- Pęknięte - mruknęła z niezadowoleniem Węgierka. Nuke tylko pokiwała głową. Oznaczało to, że napastnik przejął moc.
Następne były kopie raportów polskiego oddziału SPdO wraz z tłumaczeniem ich na angielski. Erika od razu zabrała się za czytanie tego. I musiała przyznać, że nie spodziewała się tego co zawierały te zapisy. Lorencz uniosła w zdziwieniu brew i spojrzała na Nuke.
- Czytałaś to? - zapytała Erika.
- Ta… Zastanawiałam się chwilę czy ta wzmianka o rzucaniu belek w śmigłowiec to nie jest jakiś błąd w tłumaczeniu - westchnęła. - Ale nie, ten gość co go w końcu pojmali rzeczywiście rzucał nimi w śmigłowiec.
Węgierka pokręciła głową, ale czytała dalej.

Na obszernym blacie biurka Nadzorcy leżały wszystkie materiały w sprawie. Na naprędce wydrukowanej mapie województwa mazowieckiego, dla ułatwienia sobie zrozumienia tego co zaszło w Polsce, zaczęły rysować trasę wydarzeń. Z raportów wynikało, że wszystko zaczęło się w Wołominie, gdzie tuż przed północą wezwano policję do zawalonego i częściowo spalonego budynku, zgłoszono, że doszło tam do strzałów. Widziano błyski.
Policyjna wtyka zgłosiła udział Obdarzonych, dwójki. Z krótkiej notatki Erika dowiedziała się, że polskie służby były świadome, że w tym miejscu spotykają się tamtejsi gangsterzy, których próbowali rozpracować. To tłumaczyło czemu od razu posłano SPdO. Było wielu rannych i martwych po stronie policji co niezmiernie rozeźliło Węgierkę.
Wroga dwójka uciekła, ale SPdO i dwóch Obdarzonych Światła dopadło ich, pojmało i zapakowało do transportu. Dla wielu wydawać się mogło, że już po robocie. Prawda jednak była taka, że teraz zaczynała się najtrudniejsza część - przetransportowanie. Erika osobiście nienawidziła tego momentu, bo często takie typy były jak tykająca bomba.

[media]http://i.imgur.com/pfKwgCZ.jpg [/media]

Po kwadransie kobiety miały już obraz tego co się wydarzyło.
- Czyli nasi najpierw dali uciec, później pojmali Obdarzonych, kobietę i mężczyznę. Wieźli ich na dołek, a wtedy pojawił się ten trzeci. Z rozmiaru zakładam Dwójka-Trójka. On wdał się w walkę z Eaglem i Boltem, zabił ich, przejął moce i zabrał tamtą dwójkę… - potarła dłonią twarz. Na czystej kartce papieru razem z Nuke rozpisały moce jakie mieli Obdarzeni Światła oraz te jakie spodziewały się, że będą mieli napastnicy, co określiły z opisów jakie dali biorący udział w akcji funkcjonariusze. Nie wyglądało to dobrze. Teraz zamiast obezwładnionych dwóch Jedynek oraz jednej Dwójki-Trójki mieli do czynienia z trójką przeciwników w tym jednego trzeba było traktować jako Piątkę, którzy zaczną się szykować na odpowiedź Światła. W końcu każdy głupi wie, że zabicie od tak dwójki członków i kilku funkcjonariuszy nie pozostanie bez echa.

- Dwójka - Nuke przerwała Lorencz rozmyślania i podała kartkę którą akurat czytała. - Znaleziono zwłoki w lesie. - Jane spojrzała na mapę i wskazała punkt między Nieporętem a Wieliszewem. - Kobieta, Obdarzona, pęknięty kryształ. Z wcześniejszych opisów wynika, że to jedna z tych dwóch jedynek pojmanych przez Eagla i Bolta.
- Hymm - Erika wpatrzyła się w zdjęcia trupa oraz śladów zostawionych przez dwie zbroje, jedne wielkie, drugie małe. - No to mamy do znalezienia Dwójkę i Piątkę - podsumowała, zakreślając na kartce moce jakie przejął “Piątka”, po czym opadła plecami na oparcie fotela.
- Wygląda na to, że zgarnęli ją tylko po to, żeby odczekać aż będzie mogła się przemieniać i wtedy ją zabili - stwierdziła Jane i spojrzała wyczekująco na Erikę.
Węgierka skrzywiła się. Dla Mroku jedynki były niczym karma, z miejsca mieli wyrok śmierci, jeśli tylko ktoś z większą ilością mocy zechciał się wzmocnić. Dwójki miały już większe szanse na zachowanie życia.

- Wołaj śmigłowiec. Pakujemy Kurta ze sobą i lecimy do Polski. Ja idę do Vinca. - po tych słowach Erika zaczęła zbierać papiery. Mimowolnie spojrzała na telefon, przypominając sobie, że była umówiona na wieczór spotkać się z siostrą. Wstała od biurka. - Przypomnij mi też proszę, że muszę zrobić pogadankę o bezpieczeństwie ze wszystkimi odpowiedzialnymi za rejony.
Jane skinęła głową i wyszła z gabinetu.

Węgierce nie zajęło wiele zabranie wszystkiego co potrzebowała. Opuściła swoje biuro i udała się do swojego zastępcy. Zapukała do drzwi i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka.
- Cześć Vince - przywitała się ze swoim zastępcą.


Vincent Boyard pełnił swoją funkcję już kilka lat. W czasie kiedy Alex został przeniesiony do Afryki, a Erika jeszcze siedziała na swoim urlopie, to właśnie Francuz sprawował obowiązki Nadzorcy, a później wprowadzał Kalipso w tajniki jej nowego stanowiska. Wciąż to on więcej miał do gadania niż Lorencz, ale nikt nie miał o to pretensji.

- Czytałeś o Polsce? - zapytała Erika przechodząc przez pokój, podchodząc do biurka Francuza.
- Tak - skinął głową. - Mam się tym zająć? - zapytał od razu.
- Nie, nie - odparła mu blondynka. - Lepiej jak zajmiesz się tym co tu mamy. Ja lecę tam z Jane i Kurtem - oznajmiła mu. - Zamierzam spotkać się z polską policją, gośćmi co rozpracowywali tych gangsterów z... - spojrzała w dokumenty, żeby nie pomylić nazwy. - ... Wołomina.
- Jak uważasz, choć sądzę, że jeśli to ma być śledztwo, to nie warto marnować tam ciężkich dział.
- Nie możemy sobie pozwolić na utratę choćby jednego Obdarzonego więcej Vince - Erika pokręciła głową. - Daję czas do piątku na znalezienie czegokolwiek co może doprowadzić do znalezienia tego kto zabił naszych. Zrobię przy okazji wizytację oddziału SPdO, co jest konieczne w przypadku śmierci ludzi odpowiedzialnych za ten rejon.
- Zastanawia mnie, czy się o mnie martwisz, czy po prostu nie doceniasz - stwierdził z przekąsem. - Będzie wedle rozkazu.

- Oczywiście, że się martwię - uśmiechnęła się. Mężczyzna był od niej starszy, ale raptem 4 lata, jednak był dużo bardziej doświadczony od niej w tej pracy. - Wyobraź sobie jakbyś tam sam poleciał zrobić audyt, a ja bym cię atakowała telefonami, bo nadal nie wiem gdzie co jest tu poutykane - rozłożyła bezradnie ręce, ale zaraz do niego mrugnęła okiem.
- Ech… - westchnął. - Już się nie tłumacz. Lecisz tam jeszcze dzisiaj?
- Tak, pewnie za godzinę będzie gotowy śmigłowiec. Lądujemy w Warszawie, a stamtąd zabierze nas policja. Przynajmniej takie jest założenie.
- W porządku. Masz jakieś tematy bieżące do ogarniecia?
- Sam o tym wiesz lepiej ode mnie - odparła uśmiechając się przepraszająco. - Będę informować na bieżąco co u nas się dzieje - zapewniła po czym skinęła mu głową na pożegnanie i ruszyła do drzwi.
- Powodzenia - usłyszała jeszcze za swoimi plecami nim wyszła.

Węgierka wróciła się jeszcze do swojego gabinetu to awaryjną walizkę. Trzymała w niej ubranie, naładowane powerbanki, ładowarki i wszystko to co było konieczne by w jak najkrótszym czasie być gotowym do wyjazdu. Złapała laptop i torbę, do której wpakowała dokumenty. Przygotowana udała się prosto na lądowisko.

“Nawet kawy jeszcze dziś nie wypiłam” westchnęła pod nosem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 08-10-2017 o 12:51. Powód: połyłka z mockami M. wielkie dzięki dla Kolejnego za wyłapanie błędu :)
Mag jest offline  
Stary 07-05-2017, 23:46   #106
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, lotnisko Warszawa-Modlin, 14.02.2017, 13.07 czasu lokalnego
- To jest stolica Polski? Nie wygląda zbyt okazale - skomentowała Nills, gdy podchodzili do lądowania.
[media]http://i.imgur.com/dZqgATn.jpg [/media]
Musiała wziąć lotnisko Modlin za lotnisko Chopina, natomiast sam Nowy Dwór Mazowiecki za Warszawę. W takim wypadku rzeczywiście mogło to wypaść blado.
Na szczęście pilot jeszcze przed wylądowaniem wyjaśnił, że stolica znajduje się trzydzieści kilometrów na południe, a lądują na tym mniejszym z lotnisk, gdyż łatwiejsza jest tu organizacja, a dojazd do oddziału SPdO dużo lepszy niż z drugiego końca Warszawy.
Na płycie postojowej czekały już na nich dwa nieoznakowane radiowozy, do których przesiedli się prosto z samolotu, dzięki czemu już dwadzieścia minut później byli w polskiej centrali SPdO mieszczącej się na sporej części legionowskiego Centrum Szkolenia Policji.
Przywitał ich starszy mężczyzna o mocno zmęczonej twarzy.
[media]http://i.imgur.com/680QO3M.jpg [/media]
- Witam, porucznik Jakub Fibiński - przedstawił się wyciągając rękę do Kalipso
Do tej pory był trzecim oficerem w pionie dowodzenia, ale po śmierci Bolta i Eagle stał się dowódcą SPdO na Polskę, która jednocześnie została pozbawiona ochrony w postaci Obdarzonych.
- Dziękujemy za niezwłoczne przybycie. Niestety wiadomości o nocnej bitwie przedostały się do mediów i teraz mamy ogólnonarodową panikę. Nie ukrywam, że pokazanie się Kalipso w postaci zbroi pomoże w wzroście społecznego poczucia bezpieczeństwa. To osobista prośba od naszych władz państwowych - wyjaśnił od razu jak weszli do szerokiej sali konferencyjnej, pełniącej zupełne centrum powołanego sztabu kryzysowego.
- Wracając do meritum… W Wołominie starły się dwie lub nawet trzy grupy przestępcze, obie miały po swojej stronie Obdarzonych. To ta dwójka, która została pojmana. Trzeci z nich dołączył dopiero później. Udało nam się ustalić tożsamość tej dwójki, zresztą kobietę znaleziono martwą w pobliskich lasach. Dosłownie grają nam na nosach - dodał ze złością. - Na piętnastą ma się zjawić u nas ekipa z stołecznej Policji, która pracuje nad tymi grupami przestępczymi, może pomogą nam wejść na trop mordercy Dawida i Artura, to jest Bolta i Eagle - poprawił się.

Argentyna, Buenos Aires, 6 lutego 2017 roku, 6.30 czasu lokalnego
Obudził ją pocałunek w szyję. Prawie zerwała się z łóżka, ale Lovan ją deliktanie ale stanowczo przytrzymał. Jego intencje były jednoznaczne, kiedy włożył rękę po jej koszulke nocną. Nie miała sił by się mu opierać…

Meksyk, Teotihuacán, 28 lutego 2017 roku, 12.02 czasu lokalnego
Wiatr uderzył z podwójną siłą gdy wyszli ze Świątyni Słońca. Choć nadal było ciepło, to nadciągneły chmury, z których mógł spaść intensywny deszcz. Otulając się lekkimi kurtkami w milczeniu skierowali się do Świątyni Księżyca.
Tam musieli powtórzyć drogę z opiekunem tego zabytku, na szczęście ten mężczyzna był bardziej skory do współpracy niż poprzedni.
Chwilę później szli już korytarzami, którego ściany również były pokryte napisami sławiącymi tego, na którego cześć wzniesiono ów przybytek. Theo się nie pomylił w swoich przypuszczeniach i tym razem upamiętniono Obdarzonego z mocą Ciemności.
Określenia w większości się powtarzały. Również był “pierwszy” i “najwspanialszy”. Nazwano go przy tym najlepszym z “wojowników” jakich nosił świat, strażnika pokoju “ludzkości”. Było to różnicą w stosunku do “mędrca” jak określono pierwszego powiernika Światła. Jednak ewidentnie pozycja ich obu była równa, choć role różne.
Wreszcie znaleźli się w podziemnej jaskini. Podobnie jak wcześniej wydawała się ona utworzona w zastygłej lawie, choć była odrobinę mniejsza niż poprzednia. Ołtarz natomiast miał identyczną wielkość.
- Może nas pan zostawić samych, wie pan, sprawy Światła - Edgar powiedział po angielsku do przewodnika, który tylko się uśmiechnął i oczywiście się zgodził. Poprosił, by go zawołali gdy zechcą wracać.
Gdy zostali sami, profesor zwrócił się do Obdarzonego:
- Zaczynajmy.

Kambodża, prowincja Siem Reab, lotnisko Siem Reap, 28 lutego 2017 roku, 18.29 czasu lokalnego
Policjant na widok kryształu na piersi White’a zbladł i cofnął się krok do tyłu. Podniósł ręce i zaczął coś mówić po hindusku. Nie wyglądało na to, żeby znał angielski, a jeśli nawet to strach go tak sparaliżował, że był zdolny jedynie do powtarzania kilku tych samych zwrotów, jak jakieś mantry.
Trząsł się cały. Zapewne nie spodziewał się tego, że jednak jakiegoś Obdarzonego rzeczywiście znajdą. Wyglądało na to, że znalazł się tutaj jedynie po to, by odbębnić swoją dniówkę, a teraz stanął oko w oko z kimś, kto może się przemienić w potwora i go zabić jednym ruchem ręki.
Elliot próbował jeszcze go uspokoić na migi, ale to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Hindus cofał się cały czas powtarzając swoją mantrę, która coraz bardziej irytowała Brytyjczyka.
Gdy policjant znalazł się blisko drzwi jednym susem wyskoczył z łazienki uciekając biegiem.
Sytuacja była trudna, a nerwy Obdarzonego napięte. Wiedział, że czekanie w niczym mu nie pomoże, więc zdecydował się działać. Szybkim, ale pewnym krokiem wyszedł z łazienki kierując się ku bramce przez którą chciał się dostać do swojego samolotu.
[media]http://1.bp.blogspot.com/-2ORObTDgO7E/T7BTF5YZVDI/AAAAAAAAG6o/kFj6RX9veMc/s1600/SE-Asia-2355.JPG[/media]
Choć klimatyzacja działa to on pocił się bardzo przechodząc pomiędzy oczekującymi na swoje loty pasażerami. Tylko po drugiej stronie terminalu biegł drący się wniebogłosy policjant. Ludzie początkowo nie zwracali na niego uwagi, było to zbyt abstrakcyjne zachowanie.
Jednak funkcjonariusze SPdO szybko wzięli sprawy w swoje ręce. Wyciągneli paralizatory i biegli w stronę Elliota. Ich intencje były jasne.
- Uciekaj! - usłyszał gdzieś za plecami głos Azzy.

Węgry, lotnisko Budapeszt Liszt Ferenc, 20 stycznia 2017 roku, 15.45 czasu lokalnego
Obejmowali się i trwali w pocałunku od dobrych kilku minut
Jak para nastolatków nie mogąca się od siebie oderwać po spacerze w ciepły letni wieczór.
Tego dnia udało im się wstać o odpowiedniej godzinie i odwieźć Zaka do przedszkola. Tam Erika trochę plątała się w zeznaniach, dlaczego chłopiec tak szybko wyzdrowiał, ale przedszkolanka była bardzo wyrozumiała i nie drążyła tematu.
Będąc z powrotem w samochodzie, wspólnie z Willem stwierdzili, że co prawda mieli jeszcze dziś parę rzeczy do zwiedzenia, ale ogólnie to jest zimno i “w ogóle”, więc najlepszym pomysłem będzie powrót do jej mieszkania.
Południe spędzili oczywiście w sypialnianej części apartamentu, ale i zdarzył się epizod w łazience.
Czas zbyt szybko uciekał.
Z głośników rozległ się subtelny gong i spikerka oznajmiła, że lot samolot British Airways kołuje pod terminal. Nadeszła pora pożegniania.

Argentyna, Buenos Aires, 6 lutego 2017 roku, 6.58 czasu lokalnego
Lovan wszedł właśnie do łazienki, zostawiając ją samą w łóżku. Ciągle jeszcze dyszała. Była daleka od zebrania myśli, a co dopiero od zebrania się do pracy. Rozleniowne poranną dawką przyjemności ciało miało ochotę położyć się dalej spać.
Jednak Dove nie mogła sobie na to pozwolić. Ten dzień zapowiadał się na równie intensywny co poprzedni, jeśli nie bardziej.
Początek na pewno był imponujący.
Przewracając się z boku na bok myślami wróciła do akt Isobel Beckett. W jej aktach wysokość w postaci zbroi była zapisana jako 2,3 metra. W rzeczywistości Beckett miała 3,2 metra co mogło sugerować po prostu literówkę przeprowadzających rejestrację.
Moc kobiety opisana była jako bardzo szybkie przemieszczanie się na nieduże odległości. Wyglądało to jak krótki przeskok z miejsca na miejsce, któremu towarzyszyły wyładowania elektryczności. Wedle słów jej samej jej druga moc, którą jak twierdzi sama rozwinęła, polegała na tym, że dotykając metalowych przedmiotów jak na przykład tory kolejowe może przemieścić się wzdłuż nich na bardzo dalekie odległości w raptem sekundę. To mogło być rzeczywiście rozwinięciem pierwszej z mocy, ale też niekoniecznie. Takie rzeczy bardzo rzadko się zdarzały ale było to związane raczej z zdobywaniem nowych mocy, które wpływały wzmacniająco na moc bazową.
Choć panna Isobel była czysta i na pewno nie była kretem, to jednak jej przypadek jeszcze nie został ostatecznie rozwiązany. Ciekawostką był fakt, że przespała się z Jackiem Vellanhauerem, który to właśnie polecił jej zgłosić się do pracy w Świetle.

Lulu wskoczyła na łóżko domagając się spaceru, na który Jack zupełnie nie miała sił.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 09-05-2017, 19:28   #107
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/a6/ce/bf/a6cebf052c055d9df4572ea8b3888b32.jpg[/media]

Z niemałym zaciekawieniem czytał historię Czarnego, spisaną na kamiennych ścianach piramidy Księżyca. Zgodnie z jego podejrzeniami był bezpośrednim i równym odpowiednikiem Białego, choć nieco się różnili. Słowa spisane w antycznym języku były dość jasne, choć coraz bardziej niepokojące. W końcu jak potężna, czy też przekonywująca, musiała być istota, zapewne Obdarzony, która wywołała takie poruszenie w dawnym świecie? Ktoś kto albo sobie nic robił z "doskonałości” Czarnego i Białego, albo przyciągał odpowiednio silnych zwolenników na swoją stronę?

***

Tym razem Obdarzony perfekcyjnie wiedział co robić. Zdjął koszulę i położył się wygodnie na ołtarzu. Ponownie zlokalizował swoje moce i przepchnął jedną z nich w głąb kamienia. Miał tylko cichą nadzieję że nie utracił ich bezpowrotnie, ale żeby to sprawdzić musiałby się przemienić. Teraz nie miał na to ani czasu, ani miejsca. Westchnął delikatnie gdy ściany dookoła zaczęły się jarzyć delikatnym, halogenowym blaskiem. Po chwili w powietrzu uformowały się hologramy układające się w słowa jego języka.
- Uruchom. - powiedział spokojnie.
Hologramy pozamieniały się miejscami, część pojawiła się zupełnie nowych.
Rozległy się melodyjne słowa, jakby pieśni, w których Theo rozpoznał Atlantydzki akcent jego mowy. Czyli najczystszą z form języka starożytności. Tłumaczenie tego było bardzo proste
- Moc bazowa: Wpływ na strumień wieczności, ilość posiadanych aktualnie mocy: Trzy.
Obdarzony niemal gwizdnął.
- Ten ołtarz zidentyfikował moją Moc podstawową, oraz liczbę mocy które posiadam. - wyjaśnił profesorowi - Moc. Moce. - powiedział w swoim ojczystym języku, ale musiał przyznać że ulżyło mu gdy dowiedział się że nie stracił żadnego ze swoich nabytków.
- Och - Edgar drgnął. - To właśnie... powiedział? W twoim... to znaczy tym prastarym języku?
- Dokładnie tak. Opisał moją moc jako "wpływ na strumienie wieczności". - potwierdził po czym zaczął wydawać kolejne komendę, widząc brak reakcji systemu - Czarny. Żywioły. - to wywołało reakcję. Theo usłyszał ciąg szesnastu imion, zapewne posiadaczy żywiołów. Były znajome, ale jednak nie był w stanie skojarzyć ich ani z twarzą, ani z osobowościami. Obdarzony szybko je przetłumaczył dla Edgara, zanotował, po czym wydał kolejne komendy. - Historia. Bez Twarzy.
Cała jaskinia nagle została jakby wyssana z koloru. Głos systemu podobnie, stracił całą swoją barwę. Zimny dreszcz przebiegł po plecach Theodora.
- Wypaczenie, destrukcja, abominacja. Imię jego Angra. - po tym krótkim komunikacie powróciły kolory. Obdarzony zassał powietrze. Dowiadywał się bardzo dużo, bardzo szybko. Było to niepokojące. Zanotował słowa Ołtarza i kontynuował wydawanie komend.
- Wojna. Theo.
System znowu się ożywił.
- Theos. Były mędrzec, zdrajca, poplecznik Angra.

Mężczyzna naniósł kolejne notatki na swój blok A4. Zagadka jego przeszłości powoli zaczynała się rozwiązywać.
- Pomoc. Atlantyda. Enkidu. Gilgamesh. Strumień Wieczności. Lokalizacja. Lista Mocy. Powstanie. Geneza. Pierwszy. Pierwsi. - system kilkukrotnie zaskoczył, jakby próbował przywołać wymagane informacje, po czym hologramy uformowały krótką wiadomość. “Błąd systemu”.

Theo przewrócił kartkę w swoim szkicowniku. Po kolei wymawiał imiona posiadaczy żywiołów i uzyskiwał od systemu krótką informację opisującą posiadaną moc, oraz informację czy dana osoba jest Mędrcem, czy Wojownikiem. Co ciekawe Theo zauważył że w każdej parze żywiołów był jeden Mędrzec i jeden Wojownik. Ostatecznie miał Apoteozy - jak roboczo nazwał nieparzyste moce, oraz komplet siedmiu żywiołów. Ogień, Woda, Powietrze, Ziemia, Lód, Błyskawice, oraz Grawitację. Theo podkreślił podwójnie każde imię i zaczął wydawać kolejne komendy.
- Mędrzec. Wojownik. Kryształ. Odcień. Kolor. - co spotkało się z serią błędów, czy też informacji o braku danych. Wywołało to sporą konsternację na twarzy Obdarzonego. Wyraźnie zadawał właściwe pytania, ale system nie był wstanie udzielić odpowiedzi. - Prawa. Reguły. Przeznaczenie. - co również nie przyniosło żadnego rezultatu. Theo delikatnie zsunął się z Ołtarza i założył koszulę. Z jakiegoś powodu lekko kręciło mi się w głowie.

- Baza danych jest bardzo niekompletna. Chyba jest to spis pozwalający identyfikować posiadacza danej mocy. Niestety dużo informacji albo przepadło, albo nigdy nie zostało wprowadzone do systemu. - zwrócił się po niemiecku do Edgara.
- Sądzę, że raczej to pierwsze - wskazał ręką na trzy długie rysy zdobiące jedną ze ścian. Dopiero teraz na spokojnie mogli się jej przyjrzeć. - To mogło spowodować zakłócenia.
- Hmm, nie zauważyłem tego. Mógłbym spróbować to naprawić, ale mam dziwne uczucie że system by tego nie przetrwał. Myślę że warto z tym poczekać dopóki nie wykorzystamy wszystkich innych alternatyw.
- Zgadzam się - odpowiedział profesor. - Jakieś wnioski ci się nasuwają? Czy rzeczywiście... stanąłeś po stronie tego Angry?
- Jest to zgodne z moimi poprzednimi wizjami. - wzruszył ramionami - Mam wrażenie że "wygrałem" tą wojnę, ale nic ponadto. Postacie z płaskorzeźby to zapewne posiadacze żywiołów wymienieni przez system, warto byłoby połączyć sylwetki z imionami. Pomijając to... Myślę że Światło zabiłoby za takie cacko do swojego procesu rejestracji. - Theo uśmiechnął się lekko - Dodatkowo przypuszczam że Mędrcowie - to Jasne Kryształy, Wojownicy - to Ciemne.
- Wszystko na to wskazuje. Widać Obdarzeni tamtego okresu nie antagonizowali ciemnych kryształów.

- Tak i wszystko wyglądało pięknie. Dopóki Angra.. i ja nie zburzyliśmy tego domku z kart. - Obdarzony wskazał wyjście - Idziemy do ostatniej świątyni? Czy przychodzi ci jeszcze na myśl jakaś komenda którą można byłoby przepuścić przez system?
- Tym co najbardziej mnie teraz intryguje... - Profesor zamyślił się. - Jest to, dlaczego Angar wystąpił przeciwko innym Obdarzonym. I... jaką miał moc, że określono go jako abominację. Powód musiał być wszak istotny, w innym wypadku byś go chyba nie poparł - spojrzał na Theo
- "A naturą jego zniszczenie". - zacytował - Pewnie coś co może służyć tylko i wyłącznie do niszczenia. Ziemią można niszczyć, ale można i tworzyć. Może to coś... Jak antymateria? - spytał. - Albo coś co całkowicie wysysa energię z innych Obdarzonych i służy tylko temu?
- Być może coś z tych rzeczy - pokiwał głową. - Nadal to jednak nie tłumaczy, dlaczego chciał zniszczyć Obdarzonych... I jak tego dokonał, że zniknęli na tak długo.
- Dlaczego? - Theo zatoczył ręką szeroki łuk, jakby obejmował całą planetę - Wszystko poza tą jaskinią... To powstało bo Obdarzeni zniknęli. "Ludzkość" w znaczeniu piktogramów na ścianach tych świątyń obejmowała Obdarzonych. Nie ludzi takich jak nasz przewodnik, ty, Einstein, Bach czy Chopin. - Theo westchnął - Przynajmniej tak przypuszczam.
Cała fala emocji przelała się przez twarz Edgara. Rozbiegane oczy świadczyły o zaskoczeniu, ale też zaraz się opanował i na policzki wpełzły mu rumieńce.
- To takie... oczywiste. On to zrobił dla zwykłych ludzi... - głęboko oddychał z powodu tego nagłego odkrycia. - To jest... wielkie odkrycie... Choć mam wrażenie, że najważniejsze dopiero przed nami.

- Tak. - Obdarzony skinął głową profesorowi - Wyłącz. Dezaktywuj. - wypowiedział komendę w swoim ojczystym języku i wskazał wyjście Edgarowi. Hologramy starożytnego systemu zaczęły powoli blednąć. Profesor skinął głową i opuścił pomieszczenie, Theo natomiast został by dopilnować wyłączenia się systemu.

***

Dowiedział się bardzo dużo, zasób wiedzy tego “komputera” nie był zbyt szeroki, ale zdecydowanie wiele wnosił. Choć tak naprawdę dopiero rozmowa z Edgarem rzuciła światło na zagadkę upadku Atlantydy. Angra oraz Theo zabili innych Obdarzonych by pozwolić normalnym ludziom na funkcjonowanie. Na rozwój. W pewnym sensie odarli ich z nieprzewidywalnych bóstw, a dali w zamian wolność.
Biały, Mędrzec, Twórca Dobrobytu Ludzkości i jego najlepszy przyjaciel Czarny, Wojownik, Strażnik Pokoju Ludzkości byli bez mała Hitlerem i Goebbelsem dawnych dziejów. Przynajmniej tak przypuszczał.
Zdobyte tutaj informacje zdecydowanie poprawiły mu humor. Znaczyły mniej więcej tyle że z dużą dozą prawdopodobieństwa wygrał wojnę przeciw innym Obdarzonym. Że nuklearna zagłada nie nadejdzie, a Ołtarze były tylko systemami przekazującymi informację. Theo zamyślił się nad ich konstrukcją. Nie mogły działać w typowy sposób. Może powstały dzięki odpowiedniemu “miksowi” mocy Obdarzonych? Ogień, Ziemia, Woda i Powietrze by nadać kształt. Jakaś moc pozwalająca operować myślami by dać tworowi “umysł”, do tego kilka pomniejszych by tworzyć hologramy i dźwięk. Obdarzeni jako źródło energii, tylko uruchamiający gotowy ciąg zdarzeń zaprojektowany przez silniejsze moce. Musiał przyznać że był to ciekawy koncept, ale nie miał najmniejszych szans by go sprawdzić. Przynajmniej nie teraz.
Pytanie brzmiało - czy jego czyn był dobry? Zdecydowanie nie. Ale nie był też zły. W pewnym sensie dał ludzkości wolność. Wolność do popełniania błędów, ale też do tworzenia cudów. Z drugiej strony ludzie z definicji byli... Obojętni w najlepszym, a źli w najgorszym wypadku. Nigdy nie powstała cywilizacja która nie opierała się na cierpieniu innych. Czy przez swój czyn Theo nie zastąpił jednych tyranów innymi? Tak. Jednak nowych tyranów ludzkość wybierała sobie sama. I była wstanie z nimi walczyć.
W końcu starożytny system się wyłączył. Theo pokręcił głową i opuścił pomieszczenie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Xzc08GfjXZw[/media]
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 09-05-2017 o 19:38.
Zaalaos jest offline  
Stary 14-05-2017, 22:25   #108
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
cz 1 / 2

Budapeszt

Nie mogła uwierzyć że ten czas tak szybko jej uleciał między palcami. Ledwo dwa dni temu spotkali się w tym miejscu, jako całkiem obce sobie osoby, które zaryzykowały, nie robiąc sobie jakichkolwiek nadziei że coś z tego będzie, a teraz...

Rozstawali się z trudem, bo żadne tego nie chciało, jednak obowiązki, praca, rzeczywistość wchodziła im w drogę. Wciąż nie wiedzieli o sobie za wiele, ale przez ten krótki czas, uczucie jakie między nimi powstało, rozpaliło się pochłaniając ich w pełni. Było to niesamowite i fascynujące zarazem.

Erika jak ognia unikała myślenia tego co będzie jutro, gdy jego już przy niej nie będzie. Dobrze znała to uczucie, ale na szczęście był to już oswojony wróg, z którym wiedziała jak postępować. Wiedziała też, że mimo to i tak nie będzie jej łatwo.

- A może jednak zostaniesz jeszcze jeden dzień? - mruknęła do ucha Williama. W jej tonie głosu była wyraźnie wyczuwalna nadzieja.
- Wiesz, że nie pragnę niczego innego - odpowiedział. - Jednak na ile jestem wyjątkowo asertywny wobec moich przełożonych, to wiem gdzie jest granica, za którą zaczyna się drażnienie lwa. Muszę tam wrócić - westchnął z rezygnacją.
Węgierka posmutniała, ale zaraz wymusiła na sobie uśmiech.
- No tak i jeszcze żona czeka - zażartowała sobie i mrugnęła do niego.
Zmarszczył brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi, aż wreszcie przewrócił oczami.
- Pozostawię to bez komentarza - westchnął teatralnie. - Nie mogę się już doczekać naszego następnego spotkania. Tym razem przylatujecie oboje do mnie - zastrzegł sobie.

- Oczywiście - nieco się rozchmurzyła. Już tyle razy się upewniała czy na pewno jest pewien, że chce by przyleciała ze swoim synem, że już tym razem nie zapytała. Po prostu, w końcu, przyjęła do wiadomości, że on naprawdę darzy sympatią Izsaka.
- Co by się nie działo to przyjedziemy - zapewniła go gorliwie. Wagi tych słów jednak mężczyzna nie mógł ocenić, ani tym bardziej przewidzieć jakie okoliczności mogłyby im przeszkodzić. Erika co prawda nadal nie wiedziała jak bardzo zatajenie swojej pozycji w Świetle było nie fair w stosunku do Willa, ale tego już nie było czasu nadrobić. Obiecała sobie, że spróbuje następnym razem.

W głośnikach po raz kolejny rozległo się wezwanie dla pasażerów British Airways do stawienia się na pokładzie samolotu. Mężczyzna westchnął ciężko.
- Muszę iść. Lot o własnych siłach wzbudziłby zainteresowanie, na którym niekoniecznie mi zależy - mrugnął do niej.
- Oh, a więc potrafimy latać - odparła szeptem. Sama doskonale wiedziała jak działa system informowania o dostrzeżeniu niezidentyfikowanego obiektu latającego. Przez krótką chwilę zapragnęła wyciągnąć od niego odrobinę więcej informacji. Uśmiechnęła się niepewnie. W końcu jednak zrezygnowała.
- Uważaj na siebie, dobrze? - powiedziała z troską w głosie, wpatrując mu się w oczy.
- Ty też - po tych słowach pocałował ją w czoło i zarzucił na ramię swój plecak. Praktycznie cały bagaż mieścił się mu w podręcznym.
- Do zobaczenia Erika - odwrócił się i przeszedł przez kontrolę osobistą. Pomachał jej jeszcze na pożegnanie i chwilę później zniknął jej z oczu.

Smutek rósł w niej odkąd wyszli z jej mieszkania. Lecz jeszcze póki przy niej był, to była w stanie go wypierać. Teraz jednak poczuła jak ma ściśnięte gardło, a łzy cisną się jej do oczu. Spojrzała w sufit i wzięła natychmiast głęboki oddech. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Skupiła się na tej czynności, by się nie rozkleić. Za cel postawiła sobie dojście do auta i tam dopiero zamierzała sobie odpuścić.

Z zamyśloną miną dotarła na parking i bez trudu odnalazła swoje auto, które bardzo wyróżniało się na tle czarnych i szarych sedanów. Otworzyła drzwi i wsiadła do środka. Odetchnęła ciężko, wbijając wzrok w podsufitkę. Tkwiła tak przez jakiś czas, myśląc o tym wszystkim co wydarzyło się w ostatnich kilku dniach. I o dziwo poczuła się lepiej, nawet uśmiechnęła. Bo choć teraz rozstali się, to nie robili tego na zawsze. Chcieli znów się zobaczyć, Erika nie wątpiła nawet trochę w to, że William odwzajemniał jej uczucia. Nawet odrobina obawy nie wkradła się w jej serce co do tego, że mężczyzna może zechcieć się wycofać.

Obdarzona wyprostowała się, usadawiając wygodniej w fotelu i włączyła silnik. Razem z nim rozbrzmiało radio, a w nim ustawiona playlista z przenośnej pamięci.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZDXXi19_7iE [/media]

Węgierka wyciągnęła z torebki telefon i z melancholijnym uśmiechem, wystukała wiadomość.
Cytat:
Już za Tobą tęsknię
Bez zawahania wysłała. Odłożyła telefon na siedzenie pasażera i zapięła pasy. W słodko-gorzki nastroju wyjechała na ulicę. I choć nie miała na to ochoty to skierowała się do swojego mieszkania. Z odrobiną rozbawienia pokręciła głową na myśl o tym, że jeszcze nigdy nie pozwoliła żadnemu mężczyźnie rozpanoszyć się tak w swoich 4 kątach jak Rushowi.
Ale niczego nie żałowała. Przy nim czuła, że żyje. Chciała tego więcej.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 17-05-2017, 21:36   #109
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Dove przeciągnęła się, mrucząc z zadowoleniem, jak kotka, na rozgrzanym blaszanym dachu. David pozytywnie ją zaskoczył i naprawdę nie obraziłaby się, gdyby poranki w Argentynie tak wyglądały. Po tak rozpoczętym dniu czuła się zdecydowanie lepiej i na przedłużającą się chwilę, zmartwienia dnia poprzedniego gdzieś odpłynęły, zupełnie tracąc na znaczeniu. Jack była w dobrym, słonecznym, rozgrzanym temperaturą dwóch ciał miejscu i zupełnie nie chciała się z niego ruszać. Nie wiedziała, jakie znaczenie ma dla Davida, jej obecność tutaj i choć każda komórka jej ciała, chciała o to zapytać, by nie musieć się domyślać, Jack wiedziała, że to za wcześnie, na jakąkolwiek rozmowę. Dlatego też postanowiła pójść na żywioł i rozkoszować się tymi chwilami sam na sam z obdarzonym, dopóki będzie w stanie i dopóki nie postanowią inaczej.
Lulu weszła na nią, na co Jack zareagowała śmiechem, obejmując psinę. W tym czasie, w łazience mężczyzna odkręcił prysznic, a szum wody doleciał do uszu Jack. Miała więc chwilę, by się zebrać i wyprowadzić spa, choć zupełnie nie miała siły wstawać z łóżka, wokół , którego unosił się specyficzny zapach seksu. Uśmiech malował się na jej pełnych wargach, gdy w końcu delikatnie, zrzuciła z siebie spanielkę.
- To co dziewczyno.. idziemy? - Spanielka zareagowała entuzjastycznym szczekaniem, na pytanie swojej pani. Jack jeszcze raz się przeciągnęła przeczesując miedziane włosy, nim wstała z łóżka. Turkusowy kryształ zamigotał w promieniach słońca, wpadających przez okno. Na nagie ciało narzuciła komplet dresów i wyszła z pokoju. Zabrała klucze, z szafki w przedpokoju, zapięła smycz spanielki i wyszła.

Przeszła się z nią dwie ulicę dalej, tak by Lulu mogła obwąchać wszystko i odczytać smsy od innych psów. Wiedziała, że tak naprawde pies potrzebował bodźców, niekoniecznie dużej ilości ruchów, ale nowych zapachów, dlatego co kilka dni zmieniała trasę spacerów. Kiedy uznała, że Lulu dośc się nachodziła wróciła do mieszkania Davida, mając nadzieję, że dzisiaj nie musiał wczesniej wyjść i jeszcze go zastanie. Chciała na spokojnie porozmawiać.
Tym razem nikt go telefonami nie wygonił z mieszkania wcześniej. Od progu poczuła zapach smażonego bekonu.
- Śniadanie zaraz będzie gotowe - dobiegło ją z kuchni.
Zdjęła Lulu smycz, zawieszając ją na haczyku w przedpokoju, gdzie w normalnym mieszkaniach, wisiały kurtki. Weszła do kuchni, wciąż w dresach, zapach smażonej wieprzowiny był zbyt nęcący. Przecież może wziąć prysznic i ubrać się do pracy, po śniadaniu, prawda? Usiadła na krześle przy stole przyglądając się krzątającemu się w kuchni mężczyznie.
- Beckett jest czysta - stwierdziła w końcu, bo nie było sensu owijać w bawełnę.
- Tak? To świetnie. Jeden problem z głowy - wyraźnie był zadowolony z tej dobrej wiadomości.
Przerzucił mięso na półmisek z papierowym ręcznikiem, którym odsączył nadmiar tłuszczu. Nałożył jej porcję na talerz i postawił przed nią, dodając pokrojone pieczywo i posiekaną sałatę lodową z pomidorami koktajlowymi polaną jogurtem.

[MEDIA]http://s.eatthis-cdn.com/media/images/ext/905477422/country-breakfast-lead.jpg[/MEDIA]

- O co chodziło w takim razie z tą jej drugą mocą? - zapytał siadając naprzeciw niej z podobnym daniem, tylko w prawie dwukrotnie większych ilościach.
- Jeszcze nie wiem. Może błąd? W aktach jest, że początkowo miałą 2,3m a ona, zawsze pamięta, że miała 3,2.. Wydaje się, że ona nie sądzi aby urosła. Sprawdzę to jeszcze - mruknęła, bo miała nadzieję, że jednak nie będą drążyć tego tematu. Wspomnienia panny Beckett wciąż były żywe, a Dove naprawdę chciałaby o tym zapomnieć.
- Dziękuję - posłała mu słaby uśmiech, podnosząc widelec i nabijając na niego pomidora, który zaraz zniknął w jej ustach.
Przez chwilę jedli w milczeniu, zabijając poranny głód. Lovan zerkał od czasu do czasu na ostatnią stronę miejscowej gazety, poświęconą futbolowoi.
W tym czasie Jack powoli, konsumowała, zaserwowane jej przez Davida śniadanie. Kiedy cały bekon zniknął z talerza, przerwała w końcu ciszę, która zapadła przy stole.

- Dzisiaj znów mogę wrócić później - zaczęła, grzebiąc widelcem w sałatce, która w tym momencie była wyjątkowym ciekawym obiektem do obserwacji - Chcę obejrzeć kilka mieszkań, więc jeśli, jeszcze dzisiaj po pracy zająłbyś się Lulu, byłabym wdzięczna.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi odrobinę zaskoczony.
- Dlaczego? Masz niewygodne łóżko? Zamówi się lepszy materac - odparł jakby rozwiązanie było bardzo oczywiste.
- Ha, ha, ha – zaimitowała śmiech, unosząc na niego spojrzenie. – Obydwoje wiemy, że nie mogę wiecznie mieszkać na walizkach w Twojej zapasowej sypialni – odparła wgryzając się w miniaturowego pomidora.
David odłożył sztućce, zamknął gazetę, podparł się łokciami o blat stołu i skupił całą swoją uwagę na niej.
- Zawsze możesz się tutaj po prostu wypakować.
Jack zmarszczyła brwi, przyglądając mu się uważnie. Przeżuła warzywo, zapijając je wodą, ze szklanki. Nie sądziła by to co zaproponował David było dobrym rozwiązaniem, ale nie wypowiedziała swoich obaw na głos, zamiast tego jedynie zapytała.
- I co dalej?
- Pożyjemy zobaczymy. Ze swojej strony mogę obiecać kolejne takie poranki i jeszcze więcej wieczorów. Spędzonych wspólnie na sofie, w górach, w dziczy pośrodku niczego... O czymkolwiek tylko pomyślisz - ani na moment nie spuszczał spojrzenia z jej twarzy. - To znaczy, chyba że masz inne podejście - podniósł się i delikatnie, ale znacząco odsunął od stołu, dając jej miejsce na decyzję.
- Dalej nie wiem jakie Ty, masz podejście. Mówisz, tak by nie powiedzieć nic. – zaśmiała się cicho i pokręciła głową z jakiegoś powodu bardzo rozbawiona. - Takie poranki jak dzisiaj mogą znaczyć wiele, a jednocześnie nic. Mogą być zabawą, miłym spędzaniem czasu z koleżanką z pracy, tak samo mogą być czymś więcej, a mi ciężko jest powiedzieć czy jesteśmy na tej samej stronie, skoro, tak naprawdę, nie wiem, po której jesteś Ty.
Wciągnął głęboko powietrze i bardzo powoli je wypuścił.
- Znasz mnie Jack. Nie poznaliśmy się wczoraj. Niczego nie udaję i nie żartuję sobie z poważnych rzeczy. Po tym co się wydarzyło w Chicago postanowiłem przyśpieszyć niektóre sprawy w swoim życiu. Ten pocałunek jeszcze wtedy w Stanach był jednoznaczną deklaracją z mojej strony.
Pełne spokoju, spojrzenie Jack błądziło po twarzy obdarzonego siedzącego naprzeciw niej. Przyglądała mu się w milczeniu, przez kilka uderzeń serca, aż w końcu wstała od stołu. Podeszła do mężczyzny, wyciągając dłoń w kierunku jego twarzy. Przeczesała palcami, w czuły sposób, jego ciemne włosy, nim nachyliła się i złożyła na jego wargach, delikatny pocałunek. Wyprostowała się i ruszyła w kierunku łazienki.
- Twoja szafa jest za mała – powiedziała nawet nie odwracając się do niego, a po jej wargach błądził uśmiech.
Zaśmiał się szczerze i z radością.
- Czyli jednak wieczorem trzeba zaliczyć zakupy.
- Jeśli nalegasz - zaśmiała się pod nosem, znikając w łazience.

[MEDIA]http://www.carolinavilanova.com.br/wp-content/uploads/2015/11/o-preco-de-um-banho-quente.jpg[/MEDIA]

Szybki prysznic był tym czego potrzebowała. Woda uderzająca w jej nagą skórę, pozwalała się odprężyć. Nie sądziła, że zły nastrój, który dopadł ją wczorajszego wieczora, tak szybko znajdzie się w przesżłości. Jack Dove nie mogła się przestać uśmiechać, gdy mydliła ciało i wcierała szampon we włosy. Kiedy już zaparowała całą łazienkę, wyszła spod prysznica. Przetarła lustro dłonią i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Umyła zęby, nałożyła krem na twarz, a potem makijaż. Uwolniła, długie, po pas, rude włosy z ręcznika, rozczesała je szczotką i nie przejmowała się suszeniem ich, w tym klimacie wyschną same w ciągu dziesięciu minut.
Wyszła z łazienki, w samym ręczniku, kierując się od razu do sypialni, gdzie stała jej walizka. Wyciągnęła z niej lekką, turkusową, jak jej kryształ, sukienkę, na grube ramiączka. Włożyła ją, zapinając zamek. Jako, że dzisiaj nie planowała przyjmować formy zbroi założyła, delikatny, srebrny naszyjnik oraz kolczyki do kompletu. Tak gotowa wyszła, by spotkać Davida, gotowego czekającego na nią w przedpokoju.
- Niedługo wracamy – pożegnała się, jak co dzień z Lulu i przepuszczona przez Lovana w drzwiach, wyszła. Chyba pierwszy raz odkąd rozpoczęli pracę w Buenos Aires udało im się wyjść do pracy, w tym samym czasie, dlatego postanowili użyć służbowego auta Davida.
Jack miała mieć dzisiaj kolejny, nudny dzień w pracy, co urozmaicić miało, ponowne umówienie się na rozmowę z Deanem MacWolfem, wysłanie wyjątkowo chłodnego maila do Smauga, informując go, że domniemany kret nim nie jest oraz z prośbą, by jeśli chcą by kogoś sprawdziła, niech chociaż mają mocne dowody, lub podejrzenia, bo jej czas i zasoby Światła, są cenne. Dodatkowo chciała też zbadać archiwalne zdjęcia zbroi Beckett i poprosić informatyków, by pomogli jej komputerowo ocenić wysokość postaci na zdjęciu. To wszystko oczywiście przeplatane, czytaniem nudnych akt i zapamiętywaniem imion, nazwisk, stanowisk i mocy jej nowych podwładnych.

Najszybciej odpowiedź otrzymała od informatyka.
Zdjęcie Beckett z rejestracji było odesłane z komentarzem, że program wylicza wysokość postaci zbroi na trzy metry dziewiętnaście centymetrów.

[media]http://pre06.deviantart.net/0a70/th/pre/f/2015/092/8/2/mech_04_by_jeffchendesigns-d8o6vkx.jpg[/media]

Dużo jak na jedynkę.


Rozmowę z Deanem tym razem ustalono już na 10.15, czyli jego plan dnia musiał się sporo zmienić.
Jack poprzeglądała jeszcze kilka akt, czekając na godzinę, w której mogłaby porozmawiać z młodym amerykaninem. Była naprawdę ciekawa jak mu idzie i co się dzieje na K2, gdzie przebywał. Obawiała się tego, jak go traktują, wiedząc, że jego bezbarwny kryształ został zakwalifikowany jako ciemny. Napiła się mleka z kawą i o wyznaczonej godzinie podniosła słuchawkę. Wykręciła odpowiedni numer czekając na połączenie.

Minęły trzy sygnały, gdy po drugiej stronie odezwał się centrala Światła na K2. “Połączenie w trakcie realizacji” usłyszała, by po kilkunastu sekundach usłyszeć w słuchawce znany jej głos prostego chłopaka z Springfield.
- Dean McWolf, słucham? - był odrobinę zaspany.
- Dean, tutaj Jack - przywitała się z mężczyzną po drugiej stronie telefonu.
- Cześć - odparł krótko. - Coś się stało? - zapytał z rezerwą w głosie.
- Niee.. Obudziłam Cię? - zapytała niepewnie, bo sądziła, że o tej godzinie nie będzie spał, z drugiej strony, pamiętała, swoje szkolenie i wiedziała, że każdą wolną chwilę dobrze było poświęcić na sen.
- Nie, po prostu jestem już długo na nogach - wyjaśnił.
- No tak, szkolenie - zaśmiała się w słuchawkę. - Ale powiedz mi lepiej jak Ci tam? Wszystko w porządku?
- Mhm - odparł szybko i jednak bez przekonania.
- Hej Dean.. - zaczęła, słysząc przygnębienie w jego głosie - co się dzieje?
- Nic, a co? Dużo mam zajęć. Ciągle mam problem z użyciem mojej bazowej mocy - westchnął.
- I tym się tak przejmujesz? No co Tyyy… wiele osób, ma z tym problem. W końcu załapiesz - uśmiechnęła się, choć on nie mógł tego wiedzieć.
- Za sto lat pewnie. A co tam u ciebie? - zmienił temat.
- Dużo się dzieje, chciałam zadzwonić do Ciebie wcześniej, ale nie byłam w stanie doprosić się o umówienie telefonu z K2..- powiedziała przepraszającym tonem - a poza tym to jestem w Buenos Aires i chyba zostaję tu na dłużej. Tak czy siak, jest dobrze. Ale powiedz mi… - zaczęła, bo nie chciała potraktować tematu jego mocy tak po macoszemu - Dlaczego sądzisz, że masz problemy? Stres, nerwy?
- Nie wiem… Po prostu nie mogę przywołać tego co mi się udało wtedy w Kanadzie. Tą drugą moc daję radę bez problemu, ale tej pierwszej mi się w ogóle nie udaje. Próbowałem już chyba wszystkiego - był zrezygnowany.
- Wiesz co.. a może, właśnie stres, albo silne emocje wywołują w Tobie, to, że możesz jej użyć. Pamiętasz co czułeś, gdy zrobiłeś to pierwszy raz?
- Szybko się działo, ale po prostu chciałem gościowi walnąć tak, żeby już nie wstał - odpowiedział twardym głosem. - Tylko tutaj trudno to zrobić od tak. Nie zaatakuję przecież instruktorów…
- Jak nie?- zaśmiała się w słuchawkę - Oni trochę od tego są, wiesz? Masz im spróbować przyłożyć, może kolejnym razem spróbuj sobie zwizualizować, że są kimś, kogo.. Chciałbyś walnąć tak, żeby już nie wstał?*
- Heh… Może… Tylko jak coś się stanie, to będzie na ciebie - zaśmiał się.
- Biorę to na siebie - odpowiedziała od razu - najwyżej wylecę.. Wcale bym się nie obraziła, w obecnej sytuacji - znów się roześmiała. Odchyliła się w fotelu, omiatając spojrzeniem, jeszcze, nie do końca urządzone biuro. Potrzebowała tu kwiatów, jakichkolwiek.
- Może tak źle nie będzie… Ok, patrzą już na mnie krzywo, muszę kończyć - zakomunikował.
- Kto na Ciebie krzywo patrzy? - nie była zadowolona tym stwierdzeniem, jeśli uważała, że z chłopakiem trzeba porozmawiać, to miała zamiar to zrobić.
- Ta babka z kontroli - mruknął cicho do telefonu.
- Dobra.. Tym razem Cię puszczę, ale kolejnym razem dłużej porozmawiamy ok? - zapytała i zaraz przypomniała sobie o co miała jeszcze zapytać - właśnie.. Miałam pytać, masz jakiegoś maila czy innego facebooka, co by można Cię było łapać, bez uprzedniego umówienia rozmowy przez centralę, bo nawet dla mnie jest to problematyczne?
- Hmpf… - prychnął - Nie dali mi dostępu do sprzętu elektronicznego, więc niezbyt to jest opcjonalne. Podobno względy bezpieczeństwa.
- Czyli nic się nie zmieniło - westchnęła - Zadzwonię jeszcze do Ciebie i głowa do góry Dean. Jak tylko Cię stamtąd wypuszczą dawaj mi znak.
- Pewnie. Do zobaczenia - powiedział jeszcze i połączenie zostało przerwane.
Jack odłożyła słuchawkę na miejsce i krytycznie rozejrzała się po swoim gabinecie. Mimo wszytsko uśmiechała się pod nosem, bo rozmowa poszła dużo lepiej niż podejrzewała, tylko lekkie uczucie niepokoju, stanem psychicznym Deana, pozostawiało ziarno niepewności. Pod koniec ich rozmowy, brzmiał na spokojniejszego, ale to mogło być tylko złudzenie. Tym niemniej miała za dużo pracy, by poświęcić tej myśli chwilę, a chciała skończyć przeglądanie teczek do lunchu. Wzięła jedną leżąca na wierzchu, już wcale nie tak dużej kupki i otworzyła, zagłębiając się w jej treści.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 17-05-2017, 23:13   #110
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Że też musiał trafić akurat do tej dziury. Funkcjonariusz się przestraszył zgodnie z planem, ale jego reakcja była wręcz przesadzona. Potrafił tylko stać i powtarzać w kółko te same słowa, modląc się zapewne do swojego boga. I jeszcze nie znał angielskiego, przez co odpadały jakiekolwiek próby porozumienia, albo użycia go do załatwienia rzeczy po cichu, jak chciał wcześniej Elliot. Próbował jeszcze jakoś do niego przemówić migami, sprawić, żeby tamten spróbował go zrozumieć, ale wszystkie próby spełzły na nic. To był jakiś skończony debil.
White już wtedy był tak zrezygnowany, że nawet nie wołał za policjantem, gdy ten wybiegł z toalety. Zwyczajnie nie dało się z nim rozmawiać ani w jakikolwiek sposób użyć. Ruszył szybko do samolotu, licząc na łut szczęścia, że nie znajdzie za szybko swoich kolegów. Robiło się gorąco.
Koniec końców zaczęło się nieuniknione. Funkcjonariusze SPdO już go namierzyli i biegli do niego z wyciągniętymi paralizatorami. Widać naprawdę liczyli na dobrą wolę Obdarzonych, których łapali. Gdyby trafili na kogoś bardziej porywczego, nic by im taka broń obezwładniająca nie dała. Ale Brytyjczyk nie chciał przelewać krwi jeśli nie musiał. Wtedy mogliby wezwać Obdarzonego ze Światła i byłby w dużych tarapatach, więc gdy tylko zobaczył, że nici z ukrywania się rzucił się biegiem przed siebie. Zawsze lubił ten rodzaj treningu, chociaż zdawało się, że odkąd biegł na świeżym powietrzu minęła cała wieczność. To musiało być jeszcze w Londynie… Jednak w Mroku też nie dało się obijać na treningach i teraz, gdy śmignął przed siebie z adrenaliną w żyłach, czuł jakby osiągał niedostępne wcześniej prędkości. Przeskoczył w biegu nad pustymi siedziskami, kierując się przed siebie, ku wyjściu. Musiał ich gdzieś zgubić, to był teraz jego jedyny priorytet.
Był prawie pewien, że usłyszał wcześniej za plecami głos Azzy. Nie wiedział, czy będzie próbowała mu pomóc. W końcu gdyby chciała mogłaby wejść na pokład samolotu i zostawić go na pastwę losu… Ale był pewien, że tego nie zrobi. W tym momencie był jednak zdany wyłącznie na siebie i własne nogi, więc tylko tym zaprzątał sobie głowę. Odwrócił się na sekundę za siebie, żeby zobaczyć, gdzie jest jego pościg.
Natrafił na moment kiedy dwóch będących na przodzie pościgu funkcjonariuszy SPdO wpada na przechodzącą kobietę i wszyscy się przewracają. Zdołał rozpoznać Azzę, która w ten sposób przyszła mu w sukurs.
Elamri rozpłakała się donośnie, jeden z policjantów zatrzymał się by jej pomóc wstać, natomiast ludzie SPdO podnieśli się i ponownie puścili biegiem. Jednak te kilka sekund wystarczyło Elliotowi, by wybiec z lotniska przed nimi.
Znalazł się na parkingu, zaraz przy postoju taksówek. Dalej na prawo miał trasę szybkiego ruchu prowadzącą do centrum miasta i w drugą stronę, na tereny wiejskie. W jednej chwili otoczył go tłum ludzi wysiadających z parkujących na chwilę przy wejściu samochodów. Musiał się zbliżać termin odprawy na kolejny z lotów, co tłumaczyło takie ilości pasażerów.
Nie tracąc czasu narzucił na głowę kaptur, nie oglądając się za siebie. Przygarbił się, wchodząc pomiędzy tłum ludzi. Gdy był już otoczony nim od każdej strony, przeszedł szeroki łuk, zwolnił swój krok i kucnął, udając, że wiąże sznurówki i zaczął szukać wzrokiem funkcjonariuszy. Kusiło go, żeby biec prosto do aut, ale wtedy mieliby go jak na widelcu – każdy z pasażerów teraz wychodził, więc jakby rzucił się biegiem w przeciwnym kierunku niż wszyscy od razu by go zauważyli. Musiał spróbować uspokoić sytuację – w momencie pomiędzy tym, jak uznają, że go zgubili, a zorganizują odpowiednią reakcję mógł najwięcej zrobić. Teraz musiał się tylko postarać, żeby zgubili jego trop, zniknąć im z oczu. Potem będzie mógł spokojnie spróbować dostać się do taksówki. A jeśli go zauważą, to i tak był teraz wystarczająco daleko, że będą mieli problemy z dogonieniem go.
Funkcjonariusze wybiegli na zewnątrz niecałe kilkanaście sekund po nim. Zatrzymali się zaskoczeni tłumem ludzi i nerwowo rozglądali się. Elliot widział ich wyraźnie, ale oni nie wiedzieli gdzie szukać, więc był w tym momencie bezpieczny. Jeden z członków pościgu sięgnął po mikrofalówkę i zaczął coś przez nią mówić, być może ściągał posiłki. Pozostała trójka ruszyła pomiędzy pasażerów wyrywkowo sprawdzając tych o europejskich rysach.
White wstał powoli, odwrócił się i zaczął powoli iść w drugą stronę od policjantów, którzy weszli w tłum przed nim. Gdy był już na skraju, rzucił szybko spojrzeniem za siebie, czy akurat nie patrzą w jego kierunku i zaczął iść w kierunku postoju. Wyprostował się, starając się zachowywać naturalnie. Nie był jedynym, który kierował się w tamtą stronę, więc czuł się w miarę bezpiecznie. Uwaga funkcjonariuszy była teraz skupiona na czymś innym.
Chwilę później stanął przy rzędzie taksówek.
Podszedł do pierwszej lepszej z brzegu i wszedł do środka, witając się z kierowcą i zrzucając kaptur z głowy. Odetchnął, bo wreszcie poczuł, że naprawdę zszedł z widoku. Liczył, że taksówkarz lepiej zna angielski i kazał mu zawieźć go do najbliższej mniejszej miejscowości. Na wiejskich terenach łatwiej się schować, a pamiętał, że przejeżdżał przez taki teren dzisiaj wcześniej z Azzą. Powinno mu wystarczyć gotówki.
Taksówkarz słysząc język angielski odpowiedział:
- Oczywiście! - z ledwo zrozumiałym akcentem. Co prawda nie był zbyt pewny gdzie ma jechać, ale ruszył żeby pasażer mu czasem nie uciekł. Zbliżyli się do wyjazdu z lotniska, gdy na głównej drodze zauważyli syreny radiowozów policji i wozów opancerzonych SPdO.
Taksówkarz zwolnił wyraźnie nie wiedząc co mogło spowodować ich przybycie.
Cholerne SPdO. Szybko się tu zjawili. Ale nie zdążą go zatrzymać.
- Jedź w lewo. Śpieszy mi się. – zwrócił się do kierowcy, obniżając się na siedzeniu.
- Ale nie wolno teraz - odparł łamaną angielszczyzną wskazując na radiowozy.
- Nie znasz innej drogi? Zapłacę więcej.
Kierowca przygryzł wargę, włączył migacz i przejechał przez trawnik, wbijając się na boczną szutrową drogę, idącą równolegle z główną trasą. Przejechali tamtędy kilkaset metrów i dotarli do kiepskiej, ale asfaltowej drogi lokalnej. Stamtąd ruszyli w kierunku przeciwnym centrum miasta.
- To gdzie jedziemy? - taksówkarz poprosił o doprecyzowanie celu ich podróży. Był dosyć spocony i to wcale nie dlatego, że klimatyzacja szwankowała.
Elliot wzruszył ramionami, bo samemu nie wiedział.
- Niech będzie do najbliższej wsi.
- Ok - odpowiedział i ruszyli.
Po jakichś siedmiu kilometrach brnęli już przez drogę, którą otaczała gęsta dżungla. Nagle CB radio kierowcy odezwało się wywołując go. Ten odebrał i zaczął słuchać. Wraz z każdym słowem pocił się coraz bardziej i zerknął ukradkiem na siedzącego z tyłu pasażera.
Kierowca przytaknął kilka razy w swoim języku i odłożył CB.
Położył obie ręce na mokrej od potu kierownicy i skupił się na prowadzeniu samochodu, od czasu do czasu nerwowo zerkając w tylne lusterko.
White już trochę się rozluźnił, bo widział, że taksówkarz był zbyt przestraszony, żeby próbować jakichś numerów. Cóż, obawy miały dobre źródło, ale ze strony Elliota nie musiał się niczego obawiać.
- Spokojnie, nic nie zrobię. Zawieź mnie tylko na miejsce, zapłacę i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nikogo nie skrzywdziłem i nie zamierzam.
To było ciekawe uczucie, wzbudzać strach u innych. Miał taki posłuch u każdego, na który nie mógłby normalnie liczyć. Każdy lubi być szanowany.
Kilkanaście minut później byli na miejscu. Droga naprawdę była w kiepskim stanie i taksówkarz ostatnie kilometry przejechał stosunkowo wolno, żeby oszczędzić swoje zawieszenie.
Wysadził go na skraju miejscowości, przy postoju dla autobusów. Gdy White wysiadł, kierowca szybko odjechał nie czekając nawet na zapłatę. Drogą powrotną wcale nie oszczędzał samochodu tylko gnał ile fabryka dała wręcz przelatując nad dziurami.
Jeszcze nie zniknął całkiem mu z oczu gdy usłyszał donośne.
- Padnij na ziemię i ręce za głowę! Nie próbuj przemiany! - ponownie ledwo zrozumiał ten angielski, który był jeszcze dodatkowo zniekształcony przez megafon. Elliota otaczało kilkunastu funkcjonariuszy SPdO z wycelowaną w niego ciężką bronią ręczną.
Spomiędzy budynków wyszedł Obdarzony w postaci zbroi.
[media]http://i.imgur.com/m2bHBaW.jpg[/media]
Mierzył jakieś sześć metrów i pewnym krokiem zbliżał się do Brytyjczyka.
Pokręcił z niedowierzaniem głową. Mógł tylko się zastanawiać, skąd wiedzieli, że jest w właśnie tej taksówce. Chcieli, żeby się poddał... On już dobrze wiedział, jak to się skończy. Tu było tylko jedno rozwiązanie: on albo oni. O dziwo nie mógł powstrzymać uśmiechu, sytuacja wydawała mu się absurdalna. Tak się starał, żeby wszystko załatwić po cichu, bez bałaganu, ale to wszystko na nic. Uparli się, że popsują mu dzień. Zobaczmy, czy poradzą sobie z konsekwencjami.
Podniósł ręce za głowę, żeby możliwie ostatni raz odetchnąć powietrzem w ludzkiej postaci, po czym przemienił się. Rozumiał, że tej walki raczej nie wygra. Ale nie zamierzał odejść po cichu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_9J8ccza1OI[/MEDIA]
 
Kolejny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172