Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2017, 12:44   #106
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Innocence proves nothing.

W bazie Brutal Deluxe

Zdobyty Testudo sprawował się nad wyraz świetnie. Kombinacja dwóch ciężkich miotaczy płomieni, ciężkiego boltera IG i multilasera M41 zaskoczyła, zatrzymała I zmusiła do odwrotu łachmytów z Obersoldaten Kompanie, GmbH. Przez pierwsze kilka minut Morgenstern zebrał pokaźne żniwo – załogę i pasażerów Testudo oraz kolejnych kilku obersoldatów. Dało to niezbędny czas, aby pozostali Brutale dopadli do zbrojowni i dołączyli do akcji w znośnym stanie.

Niemniej jednak w tych warunkach, bez solidnego wsparcia przeciwlotniczego, pojedynczy lekki BWP, nawet prowadzony przez tech-mistrza, był łatwym łupem. Piloci Vulture'a wiedzieli kogo eliminować najpierw. Kiedy tylko potwierdzili zajęcie Testudo przez wroga, skierowali nań swój ogień. Najpierw smugowe pociski hbolt i salwę minirakiet. Wozem trzęsło. Lekki pancerz na dachu ledwo wyrabiał... ale wyrabiał. Broń przeciwpiechotna nie mogła go powstrzymać.

Ale salwa z podwójnego lasdziałka już tak.

Grube, czerwone smugi światła połączyły kanonierkę i wóz na mgnienie oka. Wieża i dach nad silnikiem dosłownie odparowały w eksplodującej dekonstrukcji. Milisekundy później, pojazd stanął w płomieniach. Morgenstern nie oberwał, ale sprzężenie zwrotne umierającego Ducha Maszyny pojazdu go całkowicie oszołomiło. Kilka sekund, ale wystarczyło. Jedyne co mógł zrobić, to uruchomić zabezpieczenia i odciąć się od strumienia danych.

A potem wóz eksplodował, rozsyłając wokół siebie deszcz rozżarzonych metalowych odłamków, płonącego paliwa i powyginanych blach. Wrak siłą rozpędu przyrżnął w narożnik jednego z bunkrów, znieruchomiał i stanął w płomieniach.

Dopiero po dobrej minucie, ze środka dobiegło głuche walenie w metal. Po trzecim uderzeniu, energetyczna pięść przebiła czerniejący od ognia pancerz, wywalając pokażną dziurę. Robotyczne palce, okryte trzaskającymi wyładowaniami gięły i rwały metal jak papier, poszerzając dziurę na tyle, by potężne cielsko cyborga mogło się wytoczyć... czy też raczej przerżnąć... na zewnątrz. Ostre krańce poszarpanych metalców cięły poszarzałą, poranioną skórę człowieka. A przynajmniej to, co zostało ze skóry na tym nie do końca ludzkim osobniku. Wyszarpał się na zewnątrz, zgarnął swój sprzęt i ruszył dalej.

Dzięki Omnissiahowi za cud Stróża Przed Bólem. Gdyby nie owa macierz bioniczna, złączona z obwodami innej świętej bioniki oraz pozostałości fałszywego mięsa – a dokładnie sieci neuronowej spajającej wszystek w jedną, natchnioną Duchem całość, ból obezwładniłby... lub nawet zabiłby... Durrana Morgensterna. Dzięki temu cudowi technologii mógł zignorować ból. Na razie. A mikromaszyny we krwi już powstrzymywały wyciek życiowych fluidów, łatały postrzępione ich ciałka nośne.

Niemniej jednak, Morgenstern oberwał. Jego wytrzymałość, blachy i pancerz ocaliły go – I tylko (lub aż) tyle. O dobrym zdrowiu i pełni sił mógł jedynie pomarzyć.

To była długa minuta. Brutale walczyli jak lwy. Obersoldaten walczyli jak wilki. Ich było jednak więcej. I zagłuszali komunikaty vox. Durran spróbował na szybko złamać zagłuszanie, lecz wtedy właśnie dojrzeli go przeciwnicy i ostrzelali. Musiał się kryć, wycofać. Na obrzeżach bazy nie było wsparcia. Uszedł w stronę Chimery, ścigany przez kule napastników. Kilka z nich ugrzęzło w pancerzu i bionice.

Kiedy docierał do garaży, widział w rozjebanych wrotach kilku mechaników, próbujących nie dopuścić szturmujących do środka. Pośród nich był Kelvar Lezer. Poświeć. Kasrkin, Szturmowiec z Cadii. Weteran wielu wojen i konfliktów, etatowy aroganciak i drużynowy cwaniak. W jego rękach, Hellgun D'laku, produkt z Lathes. Bardzo dobry, automatyczny laser. Sprawował się dobrze, lecz nie był w stanie ubić wszystkich. Obersoldaten wiedzieli o wojnie równie wiele, co Brutale czy agenci OSS. Mieli dobry sprzęt, doświadczenie, taktykę, korzystali z osłon i granatów, wspierali siebie nawzajem. I było ich więcej. Jego towarzysze jeden po drugim obrywali, padali, ginęli. Inni byli zbyt przyszpileni ogniem. On sam znosił nawałnicę kul, opancerzony jedynie odrobinę mniej od drużynowego Tech-Kapłana.

- Morgenstern! – krzyknął, dojrzawszy hereteka – Dawaj, szybko! Chimera się grzeje! Szybko, zanim...

Stało się. Brak wsparcia, przytłaczająca przewaga wroga, konieczność dzielenia uwagi. Nawet wojennym maszynom Inkwizycji zdarzały się błędy. A nawet nie błędy. Pech? Albo przeznaczenie.

Przeciwpancerna rakieta z ręcznej wyrzutni przyjebała prosto w bok Kasrkina. Implanty oczne Morgensterna mogły wyraźnie zarejestrować, jak krakieta “pęka” z charakterystycznym hukiem, całkowicie niwelując ochronę żołnierza. Jak jego ciało, bionika, poddaje się skumulowanej detonacji, anihilowane przez kinetyczno-termalną “petardę”. Jak w ułamku sekundy później eksploduje akumulator hellguna... baterie do laserów... same lasery... granaty... jak przepala się elektronika narzędzi i bioniki. Jak z wielką siłą wgłąb hangaru leci płonąca, “ocalała” połówka dumnego niegdyś szturmowca. Świeć Omnissiahu nad jego Duchem.

Multilaser M41 rozkręcił się i zasyczał. Mechanizmy zgrzytały, kiedy kolejne wystrzały zmuszały Obersoldatów do wycofania się lub śmierci. Zawtórowała im psionika. Zza załomu innego budynku, tuż przy wrogich pozycjach, Lestourgeon potraktował cofających się wrogów potężnym rozbłyskiem słonecznej energii. Metal topniał, mundury płonęły, ciała zmieniały się w proch. Ocalałych, krytycznie rannych i oszołomionych dobijał ogień z broni Bruno Falkera.

Niemniej jednak Mordax przedobrzył. Był zbyt blisko i włożył zbyt wiele mocy w swój popis. Materiały wybuchowe i amunicja najmitów wtórowały własnymi, niekontrolowanymi eksplozjami. Jedną z nich dostał sam psyker. Siła wybuchu wbiła go w ścianę. Falker krzyczał, raniony deszczem odłamków.

Durran dopadł do nich najszybciej jak mógł. Łatał, a wspomagał go w tym jego cherubim, ukrywający się po zakamarkach podczas wymian ognia. Mordax był prawie nietknięty, trzeba go było jedynie restartować. Pancerz i bionika wytrzymały, jakimś cudem. Durran podejrzewał uśmiech Omnissiaha. Z Falkerem było gorzej, ale żył i się trzymał w kupie – nieźle, jak na zwykłego człowieka.

Cała trójka czym prędzej zabrała się do hangaru. Chimera już czekała, silnik był odpalony. Lezer tym razem odwalił robotę. Po drodze, Durran potwierdził – komandos nie miał prawa przeżyć.

Zajęli pozycje. Duchy Maszyny pojazdu i jego uzbrojenia oddały się we władanie malateka. Burty były obstawione przez lufy dwóch ocalałych Jaguarów. Chimera ruszyła, z rozpędu rozwalając resztki drzwi od garażu, wykręciła i ruszyła dalej “z piskiem gąsienic na piasku”.

Podczas gdy karabiny Mordaxa i Bruna przyszpiliły ogniem co bardziej krewkich Obersoldatów z bronią przeciwczołgową, kombinacja ognia z wieżowego multilasera oraz dobrze wycelowana rakieta Hunter-Killer zmiotły z powietrza przeklętego Vulture'a... nie. Valkyrie. To nie był Vulture. Durran klnął w myślach, a poza nimi grzmiał klaksonem pojazdu. Mimo to, pomogło. Wirujący w płomieniach i dymie pojazd runął na główną ulicę bazy, roztrzaskując się. Lotnicze paliwo oraz amunicja do wyrzutni rakiet dopełniły zniszczenia efektownym wybuchem. I vox zaczął działać. Brutale przebiły się przez zagłuszanie.

Następne piętnaście minut było równie krwawe i gwałtowne, ale już nie tak jednostronne. Brutale wyciągnęli swoje wozy. Drugi Valkyrie i Vulture, wypstrykane z rakiet i poważnie uszkodzone, zmuszone były uciekać. Obersołdaty, bez wsparcia z powietrza, nie ryzykowali – również czmychnęli.

To nie był koniec. Potem było tylko gorzej.

Głośne wizgi i świsty oznajmiły obrońcom, by kryć się i spierdalać w popłochu. Kolejne minuty były iście przedsionkiem piekła – na całą bazę i okolicę spadał deszcz dziesiątek rakiet, wystrzeliwanych z dwóch stron. Lekkich, o standardowych głowicach... ale wiele. Bardzo wiele. Ponad sto niekierowanych, lekkich rakietowych pocisków HE, na oko 80mm, rujnowało wszystko wokół, zabijało, raniło, uszkadzało, burzyło, rozwalało.


Wrak Taurosa był całkiem objęty wściekłym pióropuszem ognia. Okolica zasnuta ciężkim, czarnym dymem. Powietrze przesycone frunącymi iskrami, płonącymi okruchami materii. Okoliczne budynki ze skałobetonu jedynie nieco naruszone, osmalone... ale w płomieniach. Cała baza w płomieniach.

Wrak łazika został dosłownie zmieciony na bok przez jadący na pełnej kurwie BWP. Chimera. Za nim korowód innych pojazdów. Wszystkie w biało-czarno-pomarańczowych barwach Brutal Deluxe. Wypełnione ocalałymi, rannymi, bronią, amunicją, zapasami, paliwem. Żaden z obrońców nie uszedł bez uszczerbku, wszyscy byli w różnym stopniu ranni. A dwunastu zostało w bazie na zawsze, w tym Poświeć.

Inni do nich dołączyli rychło w czas. Ponad dwudziestu, którzy odważyli się wjechać jako pierwsi do bazy po wycofaniu się obrońców. Niczego nie zdobyli – jedynie gruzy pozostałe po zaminowanych, eksplodujących od środka bunkrach. Ostatni prezent dla “gości”.


Później, tego samego dnia, farcastańska dzicz raz jeszcze rozbrzmiała hukiem wystrzałów, grzmotem eksplozji i wizgiem laserów. Dwie kolumny wojskowych ciężarowych pojazdów, załadowane bądź ciągnące ładunek – baterie stacjonarnej artylerii rakietowej, lekkiego kalibru, lokalnego wzorca. Ich obsługa – kierowcy, artylerzyści, obstawa – cieszyli się z wykonania kolejnej rutynowej misji opatrzonej tłustym, nie do końca legalnym bonusem. W zasadzie to nic w tej misji nie miało związku z prawem. Byli żołnierzami FAP-F... ale jednocześnie “tymczasowymi dezerterami”, wynajętymi przez to samo źródło, co zawsze. Ją.

Oczywiście słyszeli, że podczas ostatniej podobnej “robótki” w kanionach Paramos nie wszystko poszło jak zazwyczaj. W zasadzie, to nic nie poszło. Chłopaki z wyrzutnią przepadli, zajebani przez tych samych najmitów, których teraz to oni ostrzelali dziś. Wielu z nich było kumplami, towarzyszami broni. Najemnicy zasługiwali na śmierć. Nawet, jeśli cała rzecz była szemrana, nielegalna, to przemawiała do serc prostych żołnierzy. Odwet.

A odwet rodził odwet.

Niecałe dwadzieścia minut później, obydwa konwoje wyglądały podobnie do bazy Brutali. Płonące wraki, posypane ciałami zmasakrowanych. Z obydwu baterii, które ostrzelały bazę, nikt nie uszedł. Żaden trep, żaden pojazd, żadna wyrzutnia. Tego to się nie spodziewali. Zżarła ich rutyna. Dosłownie.


W miejscu spotkania

Wcześniej...

Muzak: Black Ops 2 – Cordis Die



Ten dzień był wybitnie pechowy dla Jaguarów. Ktoś im przeszkadzał w negocjacjach, ktoś robił wjazd na chatę kolegów i przeszkadzał w logistyce.

A na domiar złego, postawili na złego konia w tym wyścigu.

Błyskawiczna reakcja, wstrzymanie ognia, doskok do Volgitów, niewzruszona postawa i zalew słów wystarczyły, by skonsternować tak podkopcowych gangerów, jak i obydwie szefowe EP. Eguzkine była pierwsza, wychodząc z szoku – jej rozkaz zaszumiał na voxie. Kierowani przez ogień Cotanta i innych Jaguarów, partyzanci zaczęli pruć w dobrym kierunku – aczkolwiek na oślep. Volgici przycupnęli przy dowódczym Pachydermie, ładując broń i naradzając się z agentami OSS.

Ta chwila nieuwagi drogo ich kosztowała. Nie dlatego, że skoordynowali działania i skupili się na napastnikach, najemnikach z Lazerhawks... a dlatego, że uwierzyli zdrajcom.

Nie oczekiwali drugiej salwy slugów na nożowniczym dystansie prosto w plecy, boki i twarze, którym wtórował grad smugowych nabojów z autopistoletów i działek korbowych. Snajperskiej kuli uderzającej w prawą skroń Valerii, najszybszej i najbardziej podejrzliwej spośród nich, która zdążyła już znieść dwa pociski z flarowego pistoletu sierżanta I ulżyć jego ramionom od ciężaru głowy. Valerii padającej od tego postrzału (i paru innych), broczącej krwią i deszczem elektrycznych iskier.

A co już całkiem zaskoczyło ostrzeliwanych, zmiatających, upadających komandosów Inkwizycji był fakt, że jeden z Volgitów wyjebał ze swojej trójrury prosto w plecy Pauliny Legrand, kończąc jej żywot tak, jak go wiodła – szybko i brutalnie. Drugi walnął Eguzkine laczem w potylicę i targnął do wozu.

Matuzalem tańczył do muzyki ołowiu, wzięty w krzyżowy ogień ciężkich smugowych kul z działek korbowych koksa i pojazdu. Odgryzł się. Chmury z podwieszanej śrutówki zmiotły gnoja, poprawione kulami z automatu, nawet kiedy on sam leciał na glebę gromiony przez Stubbery. A zaraz potem na jego głowie roztłukł się ognisty koktajl, zalewając go ogniem niezgorszym od tego który sam zsyłał na heretyków.
Ciężki rewolwer, Pogromca Sędziów, przemówił własnym głosem w odpowiedzi na zdradę. Zawtórował mu “Emperor's Golden”, błyskając charakterystycznym ogniem z lufy, układającym się w Aquilę przy każdym strzale.
Leżąc na półdupie, wypuściwszy hellguna z bezwładnej ręki, drugi Kasrkin Szturmowiec drużyny, Blaine, rwał za swój ciężki laspistolet i zaczął smażyć, zaczynając od tego, który miał go nie wkurwiać.
Zak Eres, jako zwykły człowiek, miał przejebane. Salwa slugów go dosłownie zmiotła jak szmacianą lalkę. Nie wiadomo było, czy przeżył.
Cotant, kryjący się w gąszczu pod osłoną drzew z paroma partyzantami, pod zintensyfikowanym ostrzałem najemników. Nie mógł już wyściubić nosa. Jego towarzysze padali jak muchy. Dzięki elektronice dojrzał, co się stało przy pojeździe i na sekundę zamarł. W tym czasie, wziął go na muszkę snajper od Lazerhawks... I nie wystrzelił.

Volgici padali. Jaguary zaczynały padać. Pachyderm szarpnął się do tyłu, wciąż gdakając swoim cekaemem. W mózgach i procesorach nawet nie było czasu na myśli, na odpowiedzi na pytanie “dlaczego”. Były tylko odruchy, instynkty. Otchłań bitewnego szału. Jedynie “kątem umysłu” rejestrowali rozpaczliwy krzyk na kanale ogólnym.

- Brutal Deluxe! Pomyłka! Wstrzymać ogień! Kompania Lazerhawks, Bractwo! Wycofujemy się! Zaszła pomyłka do chuja!

Oponenci Cotanta przerwali ogień, sypnęli kolejną zasłoną dymną i rozpłynęli się, ścigani przez ślepy ogień partyzantów. A z gąszczu szuwarów i lian od strony rzeki, serie pocisków z ciężkiego Stubbera pomknęły na pomoc powalonym Jaguarom. Ostatnich kilku Volgitów spoza pojazdu odtańczyło ołowianą macarenę. Pięć sekund później, świst, huk. Siwa smuga gdzieś zza pleców, prosto w bok Pachyderma. Wybuch. Cały wóz zatrząsł się jak galareta, sypiąc iskrami, odłamkami i metalem jak pinata pacnięta kijem. Kolejne sekundy. Z włazów i dziury po rakiecie wystrzeliły smugi ognia jak z palników. Amunicja pękała jak popcorn, brzęcząc w pojeździe i wylatując na zewnątrz jak fajerwerki.
Załoganci i pasażerowie, w tym porwana Eguzkine, nie mieli szans.

- Do rzeki! – zagrzmiał Turbodiesel na voxie – Już!

Patrząc do tyłu, widzieli przez chaszcze, jak PBR pruł wodę, zdążając na odsiecz. Diesel stał za cekaemem, waląc gęste, zaporowe serie w dym. Abaroa stał w swoim pancerzu wspomaganym, ładując kolejną rakietę do dymiącej wyrzutni. Zaraz jednak zbystrzał, spojrzał w niebo i wskazał pancerną dłonią.

- Kryć się!

Szybki rzut oka na nieboskłon potwierdzał niebywałego pecha tego dnia. Rakiety. Dokładnie tak, jak w kanionie. I podobnie, jak w bazie Brutali (o czym Jaguary na spotkaniu jeszcze nie wiedziały).

Następne dwie minuty to był koszmar. Łagodny w porównaniu z tym, co przeszli podczas eksplozji Hyadesa, ale nadal koszmar. Sześćdziesiąt niekierowanych rakiet 120mm z głowicami HE, lecących po wysokiej paraboli, spadających w dużym rozrzucie. Wybuchy rozbrzmiewały w kłębach gęstego dymu, mordując zarówno EPów jak i cofających się Lazerhawków. Trzy z nich przyjebały w okolice zrywających się do biegu Akolitów, zmiatając ich z nóg, oszałamiając. Jedna z rakiet padła tuż obok leżącego Eresa, przekreślając jakiekolwiek szanse, jakie miał on na przeżycie. Druga tuż obok leżącej Valerii... ale nie wybuchła. Niewypał. Cud. Trzecia nieco dalej – to ta ich zmiotła, przewaliła po ziemi.

Przeżyli. Pełzli, kryli w deszczu gleby, kamieni i resztek flory, otoczeni krzykami, eksplozjami, dymem. Po drodze zgarnęli koleżankę. W samą porę. Inne detonacje wreszcie sprawiły, że Duch Maszyny ospałego pocisku zrobił, co doń należało. O mały włos.

Kilka pocisków uderzyło w rzekę i drugi brzeg, ale na szczęście nic nie trafiło w łódź. Korzystając z nadludzkiej siły oferowanej przez pancerz, Cortez wylazł na plażę i powrzucał słaniających się, czołgających towarzyszy na łódź, po czym sam na nią wrócił.

Wtem, gradobicie ustało. Bioniczne oczy i zaawansowane wizjery skanowały otoczenie. Był spokój. Cisza po burzy. Z dymów, chaszczy i tumanów pyłu wznosiły się jęki rannych, dogorywających. Rozpaczliwe okrzyki. Ich wzrok skierował się na Pachyderma. Zostało po nim parę czarnych blach i spalona ziemia.

Vox milczał. Diesel nadał kilka komunikatów na ogólnym kanale. Nikt nie odpowiedział. Ani partyzanci, ani najemnicy.

Łódź odpłynęła. Ranni Akolici w milczeniu opatrywali rany, reperowali bionikę i przeładowywali broń. Została jedna rzecz do zrobienia przed powrotem do bazy.


Godzinę później, samobieżna wyrzutnia rakiet i obstawiająca ją drużyna PDFowców z FAP-F podzieliła los kolegów z ataków na bazy BD. Głupcy byli tak aroganccy, że nawet nie używali wykrywaczy min, mimo iż nimi dysponowali. Po natknięciu się na solidnego IEDa, pozostało ich tylko dobić.

PBR został odstawiony do opuszczonej przystani, a zgnębieni agenci rozpoczęli pieszą wędrówkę z powrotem do swojej bazy.


W nocy...

Muzak: MGS Twin Snakes – Holding Cells



To był zły dzień. Eguzkine i Legrand nie żyły, podobnie jak ich doborowa straż przyboczna. Baza Brutal Deluxe została zburzona, zginęło jedenastu najmitów, pozostałych trzydziestu było rannych, połowa pojazdów zniszczona. Operacja Starscream straciła pierwszych dwóch członków. Zak Eres i Kelval Lezer nie żyli. Wszyscy pozostali byli uszkodzeni, aczkolwiek szło to szybko zreperować.

Post mortem na voxie było równie ponure. Wprawdzie Lazerhawks nawiązali dialog z Brutal Deluxe, tłumacząc się z “omyłkowego spotkania”, przepraszając i potwierdzając, że również byli celem rakietowego ataku, to na szerszym “froncie” walk z Istvanianami było niedobrze. Bardzo niedobrze. Znowu uderzyli na domenę Dynastii Machenko i Departamento Munitorium, tym razem wsparci przez co najmniej dwie kompanie z Obersoldaten. Ataki na posterunki, biura, stacje wiertnicze, rafinerie, składnice tranzytowe. Blisko dwustu zabitych cywili i strażników, drugie tyle rannych, trzecie tyle porwanych jako zakładnicy. Dziesiątki milionów geltów strat w nieruchomościach, pojazdach, dokumentach i towarze. Kierownictwo Munitorium jest wkurwione na Machenko. Machenko są wkurwieni na Brutali. Brutale nie są zdolni do obrony interesów pracodawcy.

- Te skurwysyny doskonale wiedziały, gdzie nas uderzyć. – wzmocniony echem głos Corteza poniósł się po jaskiniach kryjówki.

- Ale nas nie powstrzymały. – odpowiedział Diesel – Mamy świeże zaopatrzenie. Chimera z grubsza nietknięta, łódź to samo.

- Długo to nie potrwa, jeśli mają tych rakiet więcej niż Gwardia laserów.

- Nie mają. Według analizy vox przesłanej przez Aizdara i wykradzionych danych, w atakach na kanion, bazę i spotkanie Istvy wykorzystały wszystkie “wynajęte” wojska rakietowe z FAP-F. Mogą, oczywiście, “zwerbować” kogoś nowego. Ale to potrwa. A poza tym, najważniejsze to to, że wszyscy prócz Falkera jesteśmy w stanie dalej walczyć.

- Jak to, dalej walczyć? Musimy się połatać, ogarnąć, przemyśleć następny ruch.

- Przypominam, że jutro rano tubylcy będą się gryźć o tą wioskę, Meguilę. Gdzie jest nasz ostatni świadek i kolejna walizka Rathbone.

- Szlag. Racja. Ktoś musi tam pójść. Ale bez kontaktu, bez wsparcia z partyzantami, rządowymi, mieszkańcami...

- Tak. Wątpię, byśmy do jutra naprostowali nasz mały... incydent. – tutaj eks-komisarz spojrzał na Sejana – Musimy zgarnąć walizkę i świadka. Na przekór wszystkim.

- Istvy też ich szukają. Oni tam będą, albo kogoś poślą. Co robimy?


+++

Ars militaris
Postać: Kelvar "Poświeć" Lezer oraz drużynowy NPC: Zak Eres polegli.
Postacie: Mordax Lestourgeon oraz Valeria Flavia utraciły po 1 Punkcie Przeznaczenia.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 06-05-2017 o 15:36. Powód: Mechanika
Micas jest offline