Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2017, 20:53   #106
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Prosta misja… Green 4 uśmiechnął się pod nosem. W życiu nigdy nic nie było proste, dlatego też było ono tak fascynujące. Ono i zachowanie osób, które współżyły w owym fragmencie wszechświata. Poświęcił te cenne dwie sekundy by zbadać pozycję innych oddziałów. Na swój liczyć nie mógł, wszak wszyscy klasycznie dołączyli już do Wszechmocnego. Nawet cień żalu nie pojawił się na jego twarzy. Nic nie zakłócało owego uśmieszku, nic nie burzyło spokoju myśli. Proste zadanie… Rozejrzał się po terenie, uważnie przyglądając rozłożeniu trupów, wraków i lejów, jakie miał przed sobą. Droga istniała, oczywiście. Zawsze dało się jakąś odnaleźć, nawet gdy sytuacja sprawiała wrażenie beznadziejnej. Także i teraz ją ujrzał, przez co jego uśmiech pogłębił się do poziomu odsłoniętych zębów, po czym zgasł całkiem. Maska, jaką utworzyły mięśnie jego twarzy nie wyrażała niczego. Dziura w bocznej ścianie wabiła go, zapraszając by do niej dotarł, by zagłębił się w jej wnętrze i sięgnął celu, skrytego gdzieś na samej górze. Zamierzał tego dokonać, a to oznaczało konieczność skupienia w formie maksymalnej. Najpierw należało dotrzeć w pobliże kina, w miarę możliwości nie ogłaszając przy tym wszem i wobec swego istnienia. Do tego celu służyć miały porozwalane wraki i leje, stanowiące przystanki na jego drodze. Poprawił plecak, tak aby ten trzymał się porządnie na plecach. Margines błędu należało ograniczyć do minimum, a co za tym szło, nie mógł sobie pozwolić na to by sprzęt zaczepił się o wystający fragment metalu czy zsunął w trakcie biegu. Pewniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza, który na wszelki wypadek wysunął z pochwy.


Nie mógł wykluczyć zaalarmowania najbliżej znajdującego się przeciwnika, a wolał się z nim uporać po cichu. O ile, oczywiście, miałoby dojść do takiej konieczności. Jeszcze tylko głęboki wdech, spięcie mięśni… Wystartował, kierując się ku kolejnej osłonie, która wyznaczała szlak, jaki zamierzał przebyć.

Green 4 przemykał się od jednej osłony z samochodu czy wraku do drugiej. Parking wokół kina był raczej odkrytym terenem sam w sobie ale właśnie pojazdy, czasem jakiś lej po bombie czy porzucone bambetle dawały szansę na jakąś zasłonę. Coś co było trudniejsze do oszacowania to jakby te zasłony działały na ewentualnych przeciwników czy tych żywych czy tych automatycznych.

Parch z grupy Green, przemknął się już kilka wraków i przystanków. Pocieszające było, to, że od strony tego pilnowanego budynku nic do niego nie otwarło ognia jeszcze. Żaden xenos też nie wydawał się być nim zainteresowany. Gdy skrócił odległość do ostatnich dwóch czy trzech dziesiątek metrów akurat by ryzykować ostatni zryw lub kolejny przystanek doszacował kilka szczegółów. Po pierwsze xenos było z kilka. Kilka tych większych, trochę większych od człowieka za to na pewno od niego szybsze i zwinniejsze, potrafiące łazić po ścianach i sufitach. Ale dla niego najbardziej interesujące były skrajne dwie czy trzy sztuki bo mogły go zlokalizować. Drugim detalem był sam budynek. Był takiej wysokości, że były spore szanse, że zdołałby za pomocą swoich butów dostać się od razu na sam dach. Tyle, że odgłos silników pewnie zainteresowałby xenos. Te potrafiły łazić po ścianach więc gdyby rozkminiły co jest grane zyskałby trochę czasu ale pewnie i towarzystwo byłoby w drodze z wizytą. Mógł też zaryzykować pierwotny plan przedostania się do wnętrza kina przez wyłom w ścianie. Gdyby się udało zszedłby z oczu xenos i czujników automatów. Tylko ciężko było oszacować co kryło się wewnątrz lokalu rozrywkowego.

Dlatego plany należało tworzyć, wliczając w nie margines błędu pozwalający na wprowadzenie poprawek, w zależności od zaistniałej sytuacji. Tak jak i teraz, gdy od celu dzieliła go niewielka już w sumie odległość, jednak napotkany problem, nie pozwalał na kontynuację wedle pierwotnego założenia. Sprawdził czas, który przyjmując najgorszy scenariusz, dawał mu około czterdzieści minut na wykonanie zadania, dotarcie do Checkpoint’u i znalezienie stosownej kryjówki. Nie mógł jednak marnować owych cennych zasobów, a siedzenie w jednym miejscu było takim właśnie marnowaniem. Z drugiej strony, pochopne działanie także nie wchodziło w grę. Należało wybrać to, co znajdowało się pośrodku, czyli dokładną ocenę, a następnie wyciągnięcie wniosku i w miarę sprawne wprowadzenie w życie powstałych w trakcie owego procesu, poprawek.
Opcje były, a przynajmniej na chwilę obecną te zasługiwały na większą uwagę - dwie. Pierwszą było zaryzykowanie ściągnięcia uwagi tych najbliższych i wykonanie skoku, który powinien zakończyć się lądowaniem na dachu. Drugą opcją była dziura i niewiadoma, która w niej tkwiła, a także samo ryzyko konieczności podjęcia walki przy dalszych próbach dostania się na miejsce. Po krótkim namyśle dodał także trzecią opcję, wiążącą się ze ściągnięciem tych najbliższych mu wrogów do miejsca, w którym obecnie przebywał, a następnie wysadzenie ich korzystając z części posiadanych przez siebie materiałów wybuchowych. Ta jednak wydawała się najmniej bezpieczną, a co za tym idzie, została odłożona na bok.
Sekundy odliczały czas w którym kolejne za i przeciw zostawały odrzucane. W końcu, chociaż po prawdzie długo to nie trwało, zdecydował iż pierwotny plan wciąż wychodził lepiej, niż kolejne, które tworzył. Może gdyby pobliski, strzeżony budynek był bliżej i istniałaby szansa przeskoczenia z dachu kina, może skusiłby się na takie szybkie rozwiązanie sprawy. Uznał jednak, że lepiej zostawić tą opcję na awaryjną sytuację.
Z tą myślą, niekoniecznie zadowolony, ruszył dalej, starając się dobierać kryjówki tak, żeby możliwość wykrycia było możliwie jak najmniejsza. Na wszelki wypadek miał przygotowany, ustawiony na krótki czas, plastik. Gdyby nie było innego wyjścia, zamierzał po wejściu do dziury, wysadzić ją w powietrze odcinając tą drogę wejścia ale i ucieczki, i dalej próbować przedrzeć się na dach.

Green 4 przemknął się od ostatniego wraku samochodu kierując się ku wyrwie w murze budynku. Stwory albo go nie zauważyły albo zignorowały bo choć któryś podniósł łeb jakby węszył to jednak żaden się nie pofatygował by mu przeszkodzić. Udało mu się więc dobiec do dziury i przeskoczyć przez gruzowisko na drugą stronę. Był wewnątrz. Trafił na jakoś hol czy coś podobnego. Wewnątrz panował mrok i półmrok gdy w pozbawionym okien pomieszczeniach siadła większa część świateł. Gdzieś jakaś lampa świeciła, był oświetlony cały korytarz, lodówki za barem, wystawy, plakaty ale jednak nadal wyglądało to na plamy i rejony światła wewnątrz dominium mroku. Dostrzegł jednak schody na drugim końcu holu. Te powinny prowadzić gdzieś na górę.

Zatem się udało. Nie widział jednak powodów do tego by świętować. Misja nie została wykonana, a czas uciekał. Rozejrzał się uważnie po terenie na którym się znalazł. W plamach cienia i miejscach gdzie światło zwyczajnie szansy przedostać się nie miało, mogło kryć się wszystko. Nie mógł zapominać, że znajduje się na terenie przeciwnika, a to że akurat nie widzi żadnego, znaczyło dokładnie nic. Poprawił uchwyt miecza, poświęcając kolejne, cenne sekundy na zdecydowanie co dalej. Na pierwszy rzut oka dalsze kroki były oczywiste. Schody, które miał przed sobą były obecnie najwygodniejszą drogą. Mógł ruszyć ku nim biegiem, mógł wybrać powolne i ostrożne skradanie, mógł także postawić na jeszcze wolniejszą opcję sprawdzenia przy okazji każdego zakamarka holu, żeby wykluczyć ryzyko zostania zaatakowanym z zaskoczenia, od tyłu. Postawił na opcję drugą. Powoli, uważając gdzie stawia stopy, zaczął zmierzać ku schodom, starając się mieć przy tym oko na miejsca nieoświetlone. W razie ataku zawsze mógł skorzystać z butów by ostatnie metry przeskoczyć. Liczył jednak na to, że nie będzie musiał z tej opcji korzystać.

Dr. Horst z mieczem w dłoni przeszedł ostrożnie w kierunku schodów. Teren był interesujący. Hol w większości był odkryty choć dominująca ciemność mogła skutecznie zamaskować cokolwiek skrytego w cieniu. Gdyby brać pod uwagę atak zasięgowy wówczas poruszanie się odkrytym holem nie było zbyt rozsądne. Ale przy ataku w zwarciu do którego trzeba było dostać się do przeciwnika odkryty teren pozwalał mieć nadzieję, że napastnika jeśli nie da się dostrzec to może chociaż usłyszeć. Parch o kodowej nazwie Green 4, czuł i słyszał jak nawet pod jego ostrożnymi krokami pęka czy chrzęści jakieś rozgniatane szkło, rozsypany popcorn czy szura papier. Najwyraźniej budynek został opuszczony gwałtownie jak większość jakie udało mu się odwiedzić w ciągu paru ostatnich godzin. Takiemu zachowaniu towarzyszył chaos spanikowanych ludzi, pozostawiający po sobie istne pobojowisko.

Do schodów dotarł jednak bez przeszkód. Doszedł do pierwszego półpiętra gdy zdawało mu się, że słyszy jakieś odgłosy. Piskanie, chrobotanie i szuranie. Albo zbliżone do tego. Gdzieś z góry. Ale światło na górze paliło się dosłownie jedno i to żółtawe, pewnie awaryjne. Patrząc w górę widział więc głównie ciemność pomijając tą plamę światła. Za to na dole dostrzegł ruch. W dziurze przez jaką przed chwilą przeszedł zauważył jednego z xenos. Jednego z tych solidnych, szybkich, łażących po ścianach xenos które widział dotąd na zewnątrz. Nie był pewny czy stwór go jakoś wyczuł w końcu czy tak się wpadł rozejrzeć i powęszyć. Na kilkugodzinne doświadczenie Horsta to ten xenos był czujny i podejrzliwy ale chyba jeszcze nie złapał na niego konkretnego namiaru skoro nie pruł ku niemu z kłami i szponami.

Brak oświetlenia z zasady był problematyczny dla osobnika rasy ludzkiej. Na szczęście i na taką ewentualność był przygotowany. Nasunięcie na nos gogli noktowizyjnych, zniwelowało tą niedogodność. Nie mogło jednakże zniwelować innych problemów. Szczególnie pojawienie się jednego stanowiło sporą niedogodność. Na szczęście, przynajmniej na obecną chwilę, nie doszło do wykrycia. Aby zachować ów stan należało jak najszybciej ale i jak najciszej, zniknąć z pola widzenia, a przede wszystkim poza zasięg słuchu przeciwnika. Sztuka ta do prostych oczywiście nie należała, nie znaczyło to jednak, że była niemożliwa do wykonania. Wystarczyło wykazać się daleko idącą ostrożnością, połączoną z umiejętnościami z zakresu skradania. To i odrobina szczęścia. Problem w tym, że w szczęście nie wierzył. Z tego też powodu podjęcie przygotowań na poradzenie sobie z najgorszym scenariuszem było dla niego czynnością niemal automatyczną. W tym wypadku, jak zresztą przez większość drogi, ograniczyło się to do przygotowania duchowego na to, że dojdzie do walki. Takie postępowanie minimalizowało pierwsze, zgubne efekty zaskoczenia, dzięki czemu reakcja obronna następowała szybciej. W obecnej chwili brał pod uwagę dwie. Pierwszą było odpowiedzenie atakiem na atak, drugą zaś ucieczka i zmodyfikowana wersja planu, który uwzględniał wysadzenie dachu wraz z podążającym za nim przeciwnikiem lub przeciwnikami. Zanim jednak miało to nastąpić, zamierzał trzymać się planu pierwotnego. Z tą myślą ruszył do przodu, starając się omijać ryzykowne fragmenty podłoża i monitorować zarówno przestrzeń przed sobą, jak i tą, którą zostawiał za sobą. Nie zapominał także o okresowym rzucaniu spojrzenia na sufit i ściany, mając w pamięci zdolności tych stworzeń do poruszania się po powierzchniach pionowych. Ten jeden, który za nim wszedł wcale nie musiał być bowiem jedynym, który na terenie kina się znajdował.

Green 4 ruszył po schodach do góry. Nałożone gogle zdradzały o wiele więcej niż gołym okiem dało się zauważyć w tych mrokach. Widział świat przez seledynową perspektywę ale jednak widział. Teraz mógł omijać co bardziej podejrzane fragmenty na schodach. Widział też resztę detali klatki schodowej. Widział jak w górze coś się rusza. Ale miarowo i leniwie jak jakiś urwany kabel czy sznur na ciągu powietrza jaki wyczuwał w tej pionowej studni. Był o tyle przyjemny, że chłodził co nieco spiekotę tropików panującą na zewnątrz. No ale mimo wszystko mógł to być też jakiś ogon czy inna macka. Chodź dość wysoko, pewnie na ostatnim, albo przedostatnim segmencie klatki schodowej już blisko dachu.

Gdy ruszył do przodu stracił też z oczu parter a więc i tego większego xenos. Nie wiedział więc co on porabia, czy ruszył jego tropem czy nie. Swoje też robił słuch. Gdy pokonał gdzieś z połowe klatki doszedł do jakichś wyrwanych drzwi. Leżały tuż przy framudze. W zielonkawej poświacie gogli w głębi ciemnego korytarza zauważył obcego. Stwór był jakieś kilkadziesiąt metrów od tych rozwalonych drzwi i samego Horsta. Jeden z mniejszych, sięgałby mu może do kolan, może do pasa. Miał długi ogon i spiętą sylwetkę. Green 4 był prawie pewny, że nasłuchuje albo węszy. Nie był pewny czy z jego powodu czy innego. Nie do końca był pewny co tam ruszało się na górnych poziomach. Jeśli to jakiś obcy mógł zablokować mu drogę na dach a ten z korytarza odciąć odwrót. Nadal nie wiedział co porabia ten duży z dołu. Ten duży nawet w pojedynku pewnie byłby wymagającym przeciwnikiem. Gdyby nie był sam mogło być naprawdę krucho. Drzwi jednak były rozwalone. Kino na pewno posiadało więcej niż jedną klatkę. Można było spróbować ją odnaleźć. Ale jak by to poszło ciężko było w tej chwili oszacować.

Green 4 ruszył w górę. Postanowił zaryzykować sprawdzenie tego ruchu. Zostawił za sobą małą pokrakę więc też stracił go z oczu. Pokonał kolejne półpiętro i cały czas zielonkawej poświacie towarzyszyły mu ciche stukania, chroboty i brzęczenia. To co wydawało ten dźwięk było na górze, przed nim. Ale też i na dole, za nim. Ten mały co go zostawił za sobą coś popiskiwał choć miał trudność z interpretacją tych pisków. Wreszcie dotarł do ostatniego kawałka schodów. Był już na ostatnim półpiętrze i widział drzwi które powinny prowadzić już chyba bezpośrednio na dach. Widział też czym było to chuśtające się w przeciągu coś. Sądząc po zaczepionym kawałku na poręczy jakimś kawałkiem paska czy podobnego ekwipunku. Zostało mu ostatnie półpiętra i drzwi. Ale z dołu doszedł go charakterystyczny, zgrzytliwy chrobot pazurów po betonie. Coś tam było. Ale nic nie widział patrząc w dół. Nie miał pojęcia czy było tu z jego powodu czy nie.

Nie mógł sobie jednak pozwolić by patrzeć za siebie. Cel był tuż, tuż. Jeszcze tylko te drzwi i będzie go miał w zasięgu. Dźwięki jednak niepokoiły, oczywiście że niepokoiły. Wciąż musiał w jakiś sposób opuścić kino, dotrzeć do checkpointu, znaleźć schronienie… Wszystko jednak zależało od tego co zastanie na dachu. Wysoki punkt obserwacyjny powinien mu dać szansę na dokładne rozeznanie się w układzie sił, potrzebował na to jednak czasu. Jeżeli to, co hałasowało na klatce, ruszy do ataku… Nie, wszystko wciąż sprowadzało się do jednego. W tym czy innym wypadku otworzy drzwi i dotrze do kapsuły, a następnie ją wysadzi. Czy użyje w tym celu większej, czy mniejszej ilości ładunków… Ta decyzję zamierzał podjąć dopiero gdy zobaczy teren, zobaczy kapsułę i zobaczy czy hałas spowodowany otwieraniem drzwi, zaowocuje reakcją przeciwników których zostawił za sobą. W najgorszym wypadku użyje całego zapasu plastiku jaki ze sobą zabrał, licząc na to że wystarczy to by wykonać zadanie i wyeliminować przeciwnika. Co do niego samego to… No cóż, jako że hałas nie będzie już kwestią problematyczną, zamierzał w końcu skorzystać ze swojego wyposażenia i zeskoczyć w dół. To, że wolałby by cała akcja sprowadziła się tylko do otwarcia drzwi, wejścia na dach, zablokowania drzwi, podłożenia ładunku i zejścia z dachu korzystając z drugiej klatki schodowej, a następnie zniknięcia równie cicho jak się pojawił, było kwestią praktycznie niemożliwą do osiągnięcia. Ilość sukcesów, które do tej pory stały się jego udziałem, przekraczała granice realnych możliwości jednostki, która nie była wyspecjalizowana w likwidowaniu celów, a jedynie została do walki podszkolona.
Zacisnął wargi i pozwolił sobie na sekundę przymknąć oczy, zbierając w tym czasie myśli. Stanie w miejscu było pozbawione sensu, ruszył więc w kierunku drzwi, po drodze rzucając baczniejsze spojrzenie na pasek, który przykuł jego wzrok. Ewidentnie był to dowód na czyjąś obecność, jednak nie potrafił określić czy ma to jakikolwiek wpływ na jego obecną sytuację. Z racji niemożliwości określenia tego szczegółu, postanowił na obecną chwilę nie zajmować się tym tematem bliżej, odkładając go na stosowną chwilę. O ile takowa miała nastąpić. Teraz liczyły się drzwi… Drzwi, które uznały za stosowne stawić mu opór. Uśmiechnął się, napierając mocniej i ignorując hałas jaki tworzyły. Czuł jak adrenalina zaczyna krążyć w jego żyłach, przyspieszając bicie serca. Nareszcie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline