30-04-2017, 05:03 | #101 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 15 - Różnice i podziały Miejsce: zach obrzeża krateru Max; przesieka w dżungli; 1450 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:20; 100 + 60 min do CH Black 2 Black 4, 5 i 0 stali na głównej drodze przy wyjeździe przesieki wskazanej nie tak dawno przez Karla. Black 6 podobnie nadal siedział na swoim miejscu wewnątrz zaparkowanego “Pussy Wagon”. Pozostali członkowie grupy Black którzy ruszyli drogą pieszo zdążyli się oddalić i zniknąć za pierwszym zakrętem choć Obroże na swoich mapach nadal wyświetlały ich pozycje tak samo jak tamtym tą grupkę Parchów przy unieruchomionym busie i można było z nimi rozmawiać przez komunikatory. Na piechotę taki kawałek maszerowaliby do klubu gdzieś z kwadrans. W międzyczasie można by spokojnie spalić papierosa. Z bliska pobliźniona blondynka mogła obejrzeć na spokojnie wypaloną w masce dziurę. Wyglądało dość nieciekawie. Kwas wciąż był aktywny i sycząc odparowywał powoli kolejne elementy karoserii ale i silnika. Nie było wiadomo kiedy straci swoją moc. Ale jeśli potrwa trochę dłużej to w końcu przeżre coś na tyle istotnego by spowolnić lub zatrzymać na stałe żółtą, postrzelaną i zachlapaną błotem i dżunglą maszynę. Jeśli zaś potrwa krócej to i tak była szansa, że coś uszkodzi. Dobrze było postawić go na warsztat albo chociaż pozwolić zakręcić się komuś kto chociaż w warunkach polowych coś zreperuje by zabezpieczyć stan maszyny i utrzymać ją w stanie jezdnym. Grupka czarnych Parchów pod przewodem Black 8 szła nadal główną ulicą. We cztery osoby z czego trójka z Obrożami zauważyli wyjeżdzającą z parkingu klubowego na drogę policyjną “pandę”. Średniej wielkości maszyna była zdecydowanie za mała na nich wszystkich, zwłaszcza na operatoa ciężkiego pancerza wspomaganego w zespole. Rozpędzona maszyna pokonała odległość znacznie szybciej niż piesi realnie skrócili odcinek do klubu. Gdy rozpędzona “panda” zahamowała przed nimi okazało się, że za kierownicą siedzi Johan na miejscu pasażera Elenio. - Cześć! Pakujcie się! - krzyknął do nich Latynos wskazując na tylną kanapę za sobą. - Pakujcie się dziewczyny. Ja sobie poradzę troszkę inaczej. - Ortega poparł pomysł Elenio i dał znać, by dwie kobiety w pancerzach i jedna bez zajęły miejsce. Sam zaś mimo zaskoczenia i alarmujących krzyków dwójki mundurowych zdemolował rufę poszatkowanego odłamkami pojazdu robiąc sobie miejsce. Siąść nie mógł tak dosłownie ale chyba zamierzał się po prostu trzymać samego samochodu co na krótki i prosty odcinek jaki mieli do pokonania powinno sie udać. Wnętrze zaś kanapy pełne było czegoś obrzydliwego co na pewno w większości było ludzką krwią i podobnymi szczątkami. Właściwie to całe wnętrze było zachlapane jakby ktoś tu dokonał żywota kończąc paskudną i straszną śmiercią. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 1750 m do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 33:20; 85 + 60 min do CH Brown 3 Brown 0 siedziała pochłonięta analizą danych. Na takie badania miała i tak skrajnie mało czasu. Jednak w końcu zawyżała wszelkie ludzkie średnie pod względem wyłapywania z chaosu danych różnych prawidłowości lub ich zaburzeń. Teraz też dostrzegła, że którekolwiek z podstawionych wcześniej danych różnych języków były podstawione pod te kreski i rowki wyryte na skale to jednak jakaś regularność się pojawiała. Nadal nie miała pewności po tak pobieżnym badaniu bo nawet tak długi ciąg znaków mógł mimo wszystko statystycznie być zbiorem przypadkowych, nic sensownego nie znaczących danych. Ale jednak jakaś regularność się pojawiała. Niektóre znaki i symbole się powtarzały. Wstępne sito przez swoje oko i naręczny komputer ta skała jako nośnik jakichś danych przeszła pozytywnie. Szanse, że to jednak jest jakiś język i zapis znacznie wzrosły. Gdyby było to tak jak przedstawiał to doktor Jensen konsekwencje były niewyobrażalne. Bowiem miałaby na stole obok siebie artefakt wytworzony przez obcą cywilizację w czasach gdy wszechświat jaki znali był tak młody, że dopiero zbierał się na wytworzenie galaktyk, gwiazd i dziwów kosmosu jakie znali obecnie. Dotąd zaś ludzkość nie natknęła się na żaden, niepodważalny dowód na istnienie obcych cywilizacji jeśli nie liczyć tych cholernych xenos jakie mieli nawet po sąsiedzku a o których poza tym, że są nie było wiadomo zbyt wiele skąd i ciężko ich było uznać za cywilizację porównywalną z ludzkim rozumieniem tego terminu. - Mam go! - w komunikatorze rozległ się triumfujący głos Johana obwieszczając, że pierwszy z nich wszystkich uporał się ze swoim zadaniem. - Dobra to zasuwajcie po Asbiel. Idzie drogą od centrum. - Karl zadyrygował od razu kolejny ruch chłopakom pracującym na zewnątrz budynku. - Też mam! - krzyknął wesoło Elenio oznajmiając, że wygrał z Karlem wyścig na nawiązanie łączności ze sztabem. - Hej, hej, hej, tu wasz wspaniały i wytęskniony DJ The Best Elenio Forever! - zakrzyknął wesoło pewnie już do “odkorkowanego” radia. - Elenio?! - przez skrzeczący głośnik eteru doszła zdziwiona odpowiedź męskiego głosu. - A jak! Co Sven, przyznaj się oczka już za mną wypłakałeś nie? - Elenio pałał widoczną dumą słysząc zdziwienie w głosie kumpla. Doszedł ich też śmiech marine i odgłos zapalanego silnika. - Elenio! - Sven krzyknął jakoś mało ucieszonym głosem ale brzmiało jakby urwał. Głos miał na tyle przejęty i alarmujący, że odgłosy śmiechów i żartów obydwu mundurowych ucichły tylko odgłos mechanizmów ruszającego pojazdu dalej dało się usłyszeć. - Dobrze cię usłyszeć. Wszystko w porządku? - zapytał drugi gliniarz jakoś nienaturalnie spokojnym głosem kontrastującym z wcześniejszym nacechowanym alarmowym brzmieniem głosem. Karl posłał Vinogradovej zdziwione i zaniepokojone spojrzenie. - Jasne Sven, wszystko w porządku. Postawiliśmy łączność na nogi w klubie i gościmy się w sterówce ochrony. - do rozmowy wtrącił się Johan też brzmiąc nagle podejrzanie spokojnie. - To świetnie, chłopaki, to w takim razie tak trzymajcie i ja się na razie rozłączam. - Sven szybko zakończył rozmowę i dał się słyszeć trzask przerwanego połączenia. Karl rozłożył obydwa ramiona w geście bezradności krzywiąc się przy tym w pasującym do tego geście. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 480 m do CH Green 4 Czas: dzień 1; g 33:20; 100 + 60 min do CH Green 4 Green Green 4 odnalazł cel. Multikino. Nadal w większości zachowane jak przybytek tej nieśmiertelnej rozrywki wyglądać powinien. Z wciąż wyświetlanymi holoplakatami z aktualnego ostatnio repertuaru. W sporej cześci przynajmniej. Jeśli podobnie prezentowała się sprawa ze światłem w środku to pewnie było gdzieś pół na pół. Jego cel był na samej górze, na dachu. Nie miał dokładnie pojęcia co to właściwie jest ale wyglądało kapsułę ratunkową z jakiegoś zestrzelonago latacza. Miał do niej dotrzeć i ją zniszczyć bez względu na wszystko co natrafi po drodze czy na miejscu. Po to pobrał plastik z ostatniego Checkpoint. Sprawa wedle planu wyglądała na całkiem prostą. Odnaleźć kino, dostać się na dach, wysadzić co trzeba i dostać się do kolejnego Checkpoint który był całkiem blisko bo zaledwie jakieś 500 m. Diabeł oczywiście tkwił w szczegółach. Po pierwsze większość czasu na ten etap już zużył na dotarcie na miejsce. Po drugie dostał komunikat i o zbliżającym się stadzie i o zamierzającym ich powitać nawale artyleryjskiej. Fajerwerki mogły się zacząć za godzinę a może za dwie a może jak ktoś tam uzna, że “to już” albo nawet mądre głowy nagle przypomną sobie, że mają coś innego ważniejszego do zbombardowania. Jakby nie patrzeć czy na hordę xenos czy na stado spadających bomb rozsądne wydawało się znaleźć jakąś kryjówkę. Do tego czasu też wypadałoby wykonać zadanie bo hordy roztrzeliwanych artylerią obcych wydawał się dość trudnym do wykonania jakiegokolwiek zadania trudnością. Trzecią trudnością kręcił się po okolicy. Kino było w pobliżu jakiegoś większego budynku który miał całkiem solidny i wciąż działajacy system obronny. O skuteczności systemu świadczyły poszarpane truchła xenos. Obserwator jednak nie był w stanie się zorientować czy steruje tym jakaś żywa obrona czy automaty. Czy jedni czy drudzy była spora szansa, że otworzą ogień do wszystkiego co się rusza. To skłaniało do zachowania ostrożności i wyjaśniało czemu kręcące się po okolicy trudności trzymały się przynajmniej na razie poza zasięgiem systemu obronnego. Korzystały z zasłon jakie dawała dżungla czy budynki w tym właśnie i budynek kina. Czas uciekał i na wykonanie zadania, i na ucieczkę przed zbliżającym się stadem i nawałą. Był blisko celu ale jednak jeszcze przed a nie po wykonaniu zadania. Wedle obroży wiedział, że grupa Black miała swój Checkpoint właśnie w tym pilnowanym budynku ale oni sami nawet nie byli jeszcze na podejściu pod tą okolicę. Obecnie był bliżej od ich punktu docelowego od nich bo dzieliło go z linii prostej nieco mniej niż 300 m. Trochę dalej miał do Checkpoint Brown bo jakieś 750 m ale i tak o wiele bliżej niż obecnie były Parchy z tych obydwu grup. Właściwie to czarne Parchy się nawet rozdzielili z czego cztery punkciki stały od paru minut w miejscu a trzy nawet obrały przeciwny od poprawnego kierunek posuwając się mozolnie, pewnie pieszo, przez ten upał w stronę zachodniej krawędzi krateru. Grupa Brown miała podobne zadanie też w tej okolicy ale ostatnia która jeszcze żyła, Brown 0, już dłuższy czas nie zmieniała zasadniczo położenia przebywając chyba w klubie. Tam miał najdalej bo w linii prostej Obroża wskazywała pomiar około 2.5 km. Docelowo jednak wszystkie trzy Checkpointy były w dość zbliżonej okolicy, czas też kończył im się podobnie i podobnie powinni się spodziewać i hordy obcych i nawały artyleryjskiej.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-05-2017, 04:49 | #102 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
06-05-2017, 03:56 | #103 |
Reputacja: 1 | Postw wspólny Czarnej, Zombianny, Zuzu i MG :) cz.1
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
06-05-2017, 19:18 | #104 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Post wspólny Czarnej, Zombianny, Zuzu i MG; cz.2
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
06-05-2017, 19:56 | #105 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Buka, MG, Mike, Cohen - Cholera jasna... - Dopiero teraz Black05 zdała sobie sprawę, że pierdzielony kwas na pierdzielonym autobusie wciąż zżerał go kawałek po kawałku. A jak tak dalej pójdzie, to się “Pussy wagon” rozleci, i nic nie będzie z dalszej jazdy. Chwyciła więc za czynnik zasadowy, po czym oblała syczące miejsce, a po chwili zastanowienia, zrobiła ponowny użytek z kolejnej dawki, tak na wszelki wypadek. - Dobra, to kij im w oko, jedziemy - Spojrzała jeszcze raz w kierunku, gdzie część Parchatych się udała, po czym wróciła do busa, odpaliła go, i ruszyła w dalszą drogę, złorzecząc pod nosem. Black 5 obserwowała jak cz zaczyna działać wytwarzając pianę która zaczęła pienić się i syczeć w zetknięciu z kwasem. Czynnik chyba w końcu wygrał tą batalię bo po przejściu punktu krytycznego bąblowanie i syczenie zaczęło zamierać pozostawiając na karoserii i silniku mdły osad. Żółty bus kierowany ręką pobliźnionej blondyny ruszył w lewo, wyjeżdżając z dżunglowej przesieki w stronę centrum krateru Max. Niedługo wedle wskazań mapy z Obroży musieli znowu zjechać z głównej drogi, tym razem skręcając w prawo. Zaczęli zbliżać się do Checkpoint, brakowało im ostatnie kilkaset metrów. Teren jaki otaczał drogę nadal był zdominowany przez dżunglę i samego laboratorium do którego mieli dojechać nadal nie było widać. - Podjedź bliżej - powiedział Black 0. Przełączył się na częstotliwość, z której nadawali cywile. - Tu Black, jedziemy po was. Jak sytuacja? Black 0 po nadaniu komunikatu odczekał chwilę wsłuchany w trzaski eteru w słuchawce komunikatory i coraz bardziej rzężące mechanizmy maszyny którą jechali. Jednak po chwili nic się nie zmieniło. Eter w słuchawce nadal trzeszczał tak samo jak mechanizmy busu nadal rzęziły. - Laboratorium ma systemy obronne, jak tylko coś zobaczysz zatrzymaj się. - powiedział do kierowniczki. - Mamy jeszcze chwilę, zanim się dotelepiemy do umieralni, to warto ustalić, jak to rozegramy. Albo wjeżdżamy na pełnej kurwie, albo najpierw pójdę ogarnąć miejsce po cichu i może złapać któregoś z łapiduchów, jak nie przez szczekaczkę, to na żywo i w kolorze i wtedy ułożymy konkret plan. - powiedział Owain, pakując do plecaka kostkę plastiku i minę z autobusowego arsenału. - Bryka nie wytrzyma ewentualnego ostrzału. Zobaczymy jak to wygląda na własne oczy, bo dane satelitarne są do dupy. - odparł Padre. Żółty, popalony, postrzelany, wytrawiony kwasem, zachlapany krwią, ludzi i xenos, pobrudzony dżunglowym błotem i upstrzony roślinnymi jej pozostałościami autobus pruł pewnie przez ścieżkę drogi jaka przecinała dżunglę. Mogło się zdawać, ze wszystko jest mimo to w porządku. Choć prowadząca pojazd Black 5 wiedziała, że kwas jaki właśni zneutralizowała miał wystarczająco dużo czasu by wpłynęło to na sprawność maszyny. Czuła to a nawet słyszała jak coś tam rzęzi i zgrzyta niepokojąco. Na pewno był odpowiedni moment by postawić go do warsztatu. Albo by zadbał o niego chociaż jakiś polowy mechanik. Te wszystkie walki w których brał udział i z nimi i zanim ich spotkał też pewnie nie wpływały na niego zbyt pozytywnie. Otarła jednak pot z czoła choć przypominało to rozcieranie go między skórą dłoni a czoła to jednak niosło choć sugestywną ulgę. Na dany przez ich zwiadowcę znak zatrzymała się jakieś setkę metrów przez zjazdem do labolatoriów Seres gdzie mieli dojechać. Black 4 który wziął na siebie ciężar decyzji jak się zabrać za wykonanie zadania, teraz gdy gdyby nie te drzewa i cała ta dżungla dookoła to już pewnie byłoby widać. A tak, widzieli ścianę dżungli o te dwadzieścia czy trzydzieści metrów od skraju drogi. Tylko wzdłuż niej było widać coś dalej. Tyle, że zjazd na miejsce szedł lekkim łukiem więc z tej odległości widać było w oddali sam mur albo płot okalający posiadłość. Sądząc i z mapy serwowanej przez Obrożę i tego co widział przed sobą brama musiała być kilkadziesiąt metrów od widocznego obecnie z drogi fragmentu. System obronny działał nie tak całkiem dawno temu a może i nadal bo widać było nawet na tym wąskim przecinku przed nimi liczne, nieruchome truchła xenos. Leżały w pobliżu ogrodzenia jakby je tam dosięgły systemy obronne. Na samej drodze jednak ciał już właściwie nie było. Za to były same xenos. Zorientował się po chwili, że zauważa ruch w dżungli jaka ich otaczała. Xenos też ich zauważyły sądząc po wydanym skrzeku i odgłosie przedzierania się przez dżunglę. Były szybkie. Rozpędzony pojazd mógł im uciec. Ale obecnie stali w miejscu. Pierwsze kilka xenos były góra pół setki kroków od nich. Dystans do pojazdu mogły pokonać w kilka, sekund. Owain wybił kolbą karabinu okno po prawej stronie autobusu, chwycił najbliższy granat ze stosu wybuchowych dóbr i cisnął nim w najbliższego z większych obcych, po czym wycelował w niego z karabinu i zaczął strzelać krótkimi seriami. - Ten wrak i tak już długo nie pociągnie, równie dobrze możemy użyć go jako osłony, jeśli IFF systemu obronnego nas nie rozpozna, o ile w ogóle go ma. - stwierdził.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" Ostatnio edytowane przez Cohen : 06-05-2017 o 19:58. |
06-05-2017, 20:53 | #106 |
Reputacja: 1 | Prosta misja… Green 4 uśmiechnął się pod nosem. W życiu nigdy nic nie było proste, dlatego też było ono tak fascynujące. Ono i zachowanie osób, które współżyły w owym fragmencie wszechświata. Poświęcił te cenne dwie sekundy by zbadać pozycję innych oddziałów. Na swój liczyć nie mógł, wszak wszyscy klasycznie dołączyli już do Wszechmocnego. Nawet cień żalu nie pojawił się na jego twarzy. Nic nie zakłócało owego uśmieszku, nic nie burzyło spokoju myśli. Proste zadanie… Rozejrzał się po terenie, uważnie przyglądając rozłożeniu trupów, wraków i lejów, jakie miał przed sobą. Droga istniała, oczywiście. Zawsze dało się jakąś odnaleźć, nawet gdy sytuacja sprawiała wrażenie beznadziejnej. Także i teraz ją ujrzał, przez co jego uśmiech pogłębił się do poziomu odsłoniętych zębów, po czym zgasł całkiem. Maska, jaką utworzyły mięśnie jego twarzy nie wyrażała niczego. Dziura w bocznej ścianie wabiła go, zapraszając by do niej dotarł, by zagłębił się w jej wnętrze i sięgnął celu, skrytego gdzieś na samej górze. Zamierzał tego dokonać, a to oznaczało konieczność skupienia w formie maksymalnej. Najpierw należało dotrzeć w pobliże kina, w miarę możliwości nie ogłaszając przy tym wszem i wobec swego istnienia. Do tego celu służyć miały porozwalane wraki i leje, stanowiące przystanki na jego drodze. Poprawił plecak, tak aby ten trzymał się porządnie na plecach. Margines błędu należało ograniczyć do minimum, a co za tym szło, nie mógł sobie pozwolić na to by sprzęt zaczepił się o wystający fragment metalu czy zsunął w trakcie biegu. Pewniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza, który na wszelki wypadek wysunął z pochwy.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
07-05-2017, 05:52 | #107 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 16 - Schrony, kluby, kina i laby Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 1750 m do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 33:25; 80 + 60 min do CH Brown 3 Brown 0, Black 2 i 7 Black 2 wyczuła, po nieco urwanym spojrzeniu Amandy i nieco nerwowym oplocie jej dłoni na sobie, że chyba pomysł wędrowania samotnie na piętro do pomieszczenia strażników chyba nie wzbudził w niej entuzjazmu. Przygryzła nieco wargę zezując na Brown 0 która wysunęła tą propozycję. - Oh no pewnie. Wiem gdzie to jest. - zgodziła się całkiem pogodnie blondynka uśmiechając się łagodnie do Vinogradovej choć wciąż obejmowała Chelsey. - Zabiorę tylko parę rzeczy dobrze? - cmoknęła Diaz, puściła oczko Vinogradovej, uśmiechnęła się do reszty i czmychnęła za bar. Szybko myszkując w jego zawartości zabrała w jakąś znaleźną torbę coś brzęczączego z lodówek i szeleszczącego z półek i automatów. Grupka uzbrojonych ludzi zaczynała się z wolna rozchodzić bo podział ról jaki zaproponowała Black 8 a Karl przyklepał sprawił, że najwyraźniej nikt w tych mieszanych zespołach zastrzeżeń do nich nie miał. - Ah i jeszcze jedno. - powiedziała Amanda wracając z wypchaną torbą w stronę Parchów i mundurowych. Zbliżała się szybko jakby chciała do nich dołączyć. No i dołączyła gdy skończyła po drodze wpychać jakąś paczkę czipsów czy podobnej barowej przekąski do torby. Szła z prosto na piromankę i gdy była już na wyciągnięcie ręki, wyciągnęła obie swoje ręce, objęła Diaz tak ekspresywnie, że ją bujnęło o jakieś pół kroku ale usta blondynki znów wpiły się chciwie w usta Latynoski. Całowała mocno, wręcz desperacko. Gdy skończyła wciąż trzymała dziewczynę w Obroży w objęciach i uśmiechnęła się do niej całkiem sympatycznie. - Masz coś na drogę i na pamiątkę. I wróć. - szepnęła przenosząc usta w kierunku ucha Diaz. - Też masz coś na pamiątkę. - pożegnanie jakie serwowała Diaz Amanda chyba przypadło do gustu także i oglądającym ale Mahler miał okazję do powtórzenia tej metody pożegnań. Uśmiechnął się więc do Mayi gdy to mówił i pocałował ją na pożegnanie. Czasu na zbyt długie pożegnania nie było. W końcu więc rozstali się. Amanda powędrowała schodami którymi przed chwilą przyszli Maya i Karl, na górę. Nash z Mahlerem i Patinio wrócili na zewnątrz klubu. A Chelsey, Maya, Hektor i Karl ruszyli na dolny poziom klubu noszacego nazwę “The Hell”. Para Parchów z grupy Black byli już tu wcześniej. Ale Brown 0 i Karl szli tędy po raz pierwszy. Mocarne nogi pancerza wspomaganego dudniły głucho po podłodze przy każdym kroku. Kilkaset kilogramów napędzanego silniczkami i siłownikami pancerza nie było w stanie poruszać się bezszelestnie. Czwórka uzbrojonych ludzi wodziła bronią po ścianach, korytarzach, mijanych przejściach pokonując kolejne metry. Wszędzie dominował jednak obraz pozostawionego chaosu, porzucone ubrania, zgubione buty, upuszczone tace z drinkami i sztonami, tarasujace przejście krzesła. No a czasem też i krwiste plamy, smugi, rozmazy, kleksy w większości czerwone ale też czasem i zielonożółte. Cisza i napięcie rosło. Para Parchów z grupy czarnych wiedziała, że zbliżają się z każdym krokiem i załomem do miejsca ostatniej walki z “czteroręką kurwą”. W końcu dotarli. Sala z kolumnami wydawała się taka jak ją zostawili. Po lewej nadal był basen z wodą i pustą obecnie uprzężą w której wcześniej unieruchomiona była Amanda. Nadal były te kolumny, i dziura w suficie o poszarpanych i nadpalonych krawędziach gdzie potwór schwycił ale w końcu puścił Diaz. Nadal też były ciała. Wciąż leżały, martwe i nieruchome. Starsi, młodsi, większość młodych, mężczyźni, kobiety, w koszulach, w garniturach, samych marynarkach, sukienkach, krupierki, kelnerki, biznesmeni, turyści, goście i obsługa. Wszyscy leżeli cicho, nieruchomo złożeni pokotem na tej sali. Z kilkanaście ciał, może nawet i dwadzieścia czy coś podobnego. Wszyscy byli martwi, zginęli brutalną, śmiercią. Ciała leżały w kałużach własnej krwi, z wyprutymi obok wnętrznościami, urwanymi kończynami które leżały oddzielnie często wciąż odziane w ubrania w jakich xenosowa śmierć ich dopadła. Karl zacisnął zęby i wargi w wąską linię kręcąc do tego głową gdy oragnął wzrokiem te miejsce rzeźni. Zawiesił wzrok na ciele jakiejś brunetki ubranej jak krupierka. Twarz zastygła jej w grymasie agonii wykrzywiając karykaturalnie ładną chyba za życia twarz młodej dziewczyny. Na niej widniały wciąż zaschnięte strumyczki ciemnej krwi spływające z ust i nosa. Oraz liczne plamki i chlapnięcia na twarzy. Ciało przechodziło w bardzo bladą szyję i korpus. Tam zaczynał się biały kołnierzyk koszuli też upstrzony licznymi czerwonymi plamkami. Niżej zaczynał się dekolt i te rejony kobiecej anatomii które często budziły naturalną wręcz ciekawość i spojrzenia mężczyzn. Tu już ciemnych, bordowych plam było sporo. Tak samo na ramionach które były wyrzucone szeroko i im bliżej dłoni tym wyglądały jakby właścicielka zanurzyła je w czerwonej farbie. Korpus gdzieś pod żebrami się kończył. Część między nimi a biodrami kobiety był rozrzucony na jakieś dwa kroki dorosłego człowieka. Widniał wyraźny zachlapany, resztkami krwi, kości i wnętrzności ślad od góry krupierki ciśniętej pod ścianę a dołem który wciąż ubrany w krótką, czarną mini leżał w pobliżu wejścia. Karl pokręcił jeszcze raz głową i razem z resztą ruszył przez salę z kolumnami. - Tu trochę posprzątaliśmy. - odezwał się krótko Ortega tonem przewodnika gdy przeszli bez przeszkód przez ludzką ubojnię w jaką zmieniła się sala. Operator pancerza wspomaganego wskazał na dół schodów gdzie zapraszająco widniał nad nimi napis “DO SCHRONU”. Nawet z góry widać było na podłodze jakieś puste, wypalone skorupy stworów które poprzednio Diaz poczęstowała zawartością swojego miotacza. - To wy tam spróbujcie ja tu popilnuję. - dodał Black 7 i został na straży schodów. Miał widok na całą salę z kolumnami i pobliże schodów. Pozostałej trójce zostało zejść na dół gdzie wcześniej dotarł właśnie tylko Hektor. Gdy zeszli ujrzeli jakieś kilkanaście metrów prostego korytarza bez żadnych osłon. A na samym końcu drzwi. Zamknięte drzwi. Korytarz był osmolony po wcześniejszym ogniu i jego podłogę zaścielało kilkanaście, wypalonych trucheł wielkości średniego psa, zwiniętymi pod siebie, długimi, patyczakowatymi, pajęczymi odnóżami. Same drzwi nosiły liczne ślady ostrzału zupełnie jakby ktoś poczęstował je serią z broni ciężkiej. Nie była ona jednak w stanie wywrzeć sensownego wrażenia na tej przeszkodzie. Trójka ludzi miała więc wolną drogę do panelu który na szczęście ocalał. - Zacznijmy klasycznie. - odezwał się po raz pierwszy od rozstania na parterze policjant podchodząc do panelu pierwszy. Z gębi korytarza widzieli dół schodów ale już nie ich górny koniec i stojącego gdzieś tam Black 7. - Otwierać, Policja. - gliniarz nie bawił sie w subtelności i gdy tylko wcisnął przycisk łączności, wyświetlając twarz jakiegoś mężczyzny w średnim wieku zaczął do niego mówić. - A nakaz masz? - zadrwił facet po drugiej stronie drzwi widząc górę policyjnego munduru u rozmówcy. - A, o stanie wojennym słyszałeś? Nie muszę mieć nakazu Karp. Otwieraj. - gliniarz nie tracił spokoju ducha i głosu a mimo to jakoś nie brzmiał zbyt przyjemnie. - Nic nie możemy zrobić Karl. Szef zabronił. Wiesz jaki on jest. - w oku holoekranu pojawiła się druga twarz. Ten był wygolony na zero i sprawiał wrażenie klasycznego, klubowego silnorękiego. - Jasne Igor. - zgodził się grzecznie gliniarz. - Wiem jaki on jest. - kiwnął głową ponownie. - Więc utrudniacie śledztwo policjantowi na służbie który poszukuje dwóch zaginionych na służbie polcjantów tak? - Karl nadal kiwał głową cofając się nieco od panelu i wykonał zapraszający gest dla Vinogradovej choć tamci po drugiej stronie tego pewnie nie widzieli. Widzieli za to odchodzącego gliniarza i spojrzeli podejrzliwie to na siebie nawzajem to na niego. Coś zaczęli nawet chyba główkować a nawet mówić ale szło im zdecydowanie wolniej niż hakerce wbicie zdobytego kodu. Nagle w trzewiach ścian dał się słyszeć pomruk pobudzonych mechanizmów a miny obydwu facetów po drugiej stronie holo były już naprawdę zaskoczone a nawet zaniepokojone. Potężne drzwi schronu zaczęły się otwierać. Za nimi był znów kilumetrowy korytarz, też pusty a za nimi kolejne, bliźniacze drzwi tworzące razem system klasycznej śluzy. Gdy dobiegł do nich Black 7 słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Szybko pokonali ostatnią przeszkodę i znaleźli się wewnątrz schronu za zamykajacymi się właśnie drzwiami. Przed sobą mieli dwóch, znanych już z holo typów, obrnanych w pomięte koszule i garnitury przez co wyglądali mało elegancko. Choć z ich facjatami i zachowaniem pewnie w nówkach ze sklepu też wrażenie byłoby podobne. Jeden, ten którego Karl nazywał Karp był trochę postawny, ale ten wygolony Igor, górował wzrostem i masą nad nim i nowo przybyłymi oprócz Ortegi. Ten pewnie nawet bez pancerza byłby od niego potężniejszy a w pancerzu wszyscy bez pw wyglądali przy nim jak małe ludziki. Obydwaj ochroniarze obecnie miny mieli bardzo niewyraźne i to pomimo trzymanych automatów w łapach. Zerkali nerwowo to na siebie to na nowych. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:25; 80 + 60 min do CH Brown 3 Black 8 - Chodźmy na zaplecze. Tam widziałem dostawczak. Nawet ten duży powinien do niego wejść. - odezwał się pierwszy Elenio gdy wychodzili na tropikalną duchotę. Przejście z klimatyzowanego wnętrza na zewnętrzny zaduch jak zwykle ciężko było przegapić. Latynos uniósł w górę ramię z oporządzeniem do sterowania dronem Black 3 by podkreślić skąd czerpie takie informacje. - Kurwa jak tu gorąco. - Mahler kiwnął głową na znak zgody i przetarł rękawem spocone czoło. Przeszli we trójkę wzdłuż bocznej ściany klubu kierując się na tył gdzie dronowy zwiad odkrył interesujący ich pojazd. Z bliska jednak sytuacja nie prezentowała się tak różowo. Van jak większość okolicy ucierpiał z powodu zmasowanego ostrzału artylerii. Widać było liczne przestrzeliny i kilka większych wgnieceń. Jakiś głaz wielkości ludzkiej głowy utknął w burcie ciśnięty tam siłą eksplozji. Do tego nie ocalała żadna szyba a i gołym okiem widać było, że od strony bardziej narażonej na efekty wybuchów obydwa koła stały na felgach. - Zrobisz go? - spytał Elenio kumpla gdy ten zdołał już obejrzeć szoferkę, sprawdził kufer, znalazł zapasowe koło ale też okazało się poszarpane przez szrapnele. Sądząc po pytaniu i spojrzeniu Latynosa niezbyt miał chyba nadzieję, że bez marine jakoś da radę uruchomić ten pojazd. - No pewnie. Ale potrzebujemy nowych opon. - podrapał się po wygolonej głowie Johan rozglądając się po lejowisku w jakie przemienił się po bombardowaniu parking i zaplecze klubu. - A nie możesz użyć swojego magicznego pudełka? - żołnierz wskazał brodą na nadgarstek na którym widniał zestaw multinarzedzi żołnierza Floty. - Mogę. Ale mam mało many. Wolałbym sobie zostawić jak naprawdę nie będzie innego wyjścia. - marynarz zerknął też na swój nadgarstek ale nie ucieszył się chyba za bardzo tym co tam zobaczył. - A teraz jest jakieś inne wyjście? - zapytał Latynos patrząc wyczekująco na kolegę. - Tak. Ale to trochę roboty. - Johan kiwnął głową i zaczął wyjaśniać. - Te z drugiej strony są dobre. - wskazał na dwa ocalałe koła po drugiej stronie burty pojazdu. - Trzeba by odkręcić te z tyłu i przenieść na przód. Mielibyśmy przednią parę. A tylną odkręcimy z tamtej bryki. - powiedział wracając się z powrotem za róg budynku i wskazując na przewróconą na burtę maszynę. Żołnierz z Armii podszedł razem z nim za ten róg i oszacował sytuację. Faktycznie leżał tam jakiś suv czy pikup. Leżał zwrócony do nich podwoziem więc ciężko było być pewnym. Leżał kilkadziesiąt metrów od nich na skraju dżungli. Właściwie wyglądał jakby wybuchy miały zamiar go wrzucić w jej trzewia ale zatrzymał się w połowie drogi na pierwszym omszałym drzewie. Było dość jasne, że dżungla sprzyja ukrywaniu a nie wykrywaniu więc na pracującą tam osobę robiło się spore ryzyko. Co więcej Nash która miała dotąd zamiar osłaniać ich pracę gdyby zdecydowali się na pracę przy dwóch maszynach jednocześnie musiałaby zostać na rogu by filować na nich obydwu. Z czego ten przewrócony samochód przy dżungli wydawał się o wiele bardziej niebezpiecznym miejscem do pracy. Nawet strzelec będący na skraju dżungli, tuż przy wraku, miał wgląda na zaledwie kilkanaście w sprzyjających warunkach może z ćwierć setki metrów w głąb. Większość stworów potrafiła pokonać taki dystans w kilka sekund. Mogli też pracować razem przy jednej a potem drugiej maszynie ale wówczas zajęłoby im to więcej czasu. - Mam kraść opony? Bo jestem Latynosem? - mimo zafrapowanej twarzy Elenio pozwolił sobie na żartobliwą zaczepkę. - Nie mów, że nie umiesz. Co to za Latynos co kraść opon nie umie? - odpowiedział mu kompan też szacując szanse i możliwości jakie mieli. - Nie no, nie mówię, że nie umiem. Tak tylko pytam. Z ciekawości. - wzruszył ramionami Patinio zerkając na pozostałą dwójkę. Rozmowę przerwały im odgłosy ciężkiej strzelaniny. Znacznie przytłumione ale nadal rozpoznawalne. Długie serie z broni maszynowej, jakiś wybuch, na ucho Nash to coś małego, pewnie granat ręczny. Odgłosy dobiegały ze wschodu, od strony drogi głównej którą niedawno przyjechali pokiereszowaną "pandą". Strzelaninę wytłumiała odległość i ściana dżungli ale musiała pochodzić z góra kilku kilometrów. Gdzieś mniej więcej z tego kierunku wedle Obroży Black 8 należało się spodziewać pozostałych Parchów z grupy Black. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 100 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 33:25; 95 + 60 min do CH Black 2 Black 4, 5, 6 i 0 Poharatany "Pussy Wagon" zgrzytnął i jęknął poharatanymi mechanizmami gdy Black 5 zmuszała go do jak najżwawszego wyrwania z miejsca. Szło jej całkiem nieźle, jak zazwyczaj zresztą bo w końcu środek transportu publicznego nie został zaprojektowany do wyścigów a mimo to dawał z siebie wszystko. Przeciwnik jednak poruszał się w tej chwili zdecydowanie szybciej niż żółty pojazd. Gdyby udało się go rozpędzić pewnie zyskaliby przewagę prędkości nad zwierzęcym pościgiem ale do tego potrzebowali kolejnych metrów i sekund a tych nie mieli. Black 4 Black 4 pierwszy zabrał się za odpieranie nagłego ataku. Cisnął granat w nadbiegające poczwary. Nieduży pojemniczek śmignął za rozbite okno i eksplodował. Chmura dymu i wyrwanej z trawy przesłoniła na moment pędzące kreatury. Jednego kapitana i majora. Ale ledwo zdołał pochwycić karabinek w dłonie okazało się, że eksplozja zmogła chyba psowatego kapitana ale okazała się za słaba by zrobić to samo z majorem. Poharatała go zauważalnie i stwór zasyczał wściekle ale nie była w stanie go zatrzymać. Graef wystrzelił w stronę poczwary ale serie pocisków pruły trawę i asfalt wokół niego, już zaczynał się wstrzeliwać gdy do środka przez okno wpadły pierwsze pomniejsze kreatury. Wskoczyły do środka jednym susem skłonne rozszarpywać żywe jeszcze mięso. Od trzech Parchów wewnątrz pojazdu dzieliło ich tylko kilka kroków. Owain strzelił do najbliższego i widział od razu, że tym razem trafił. Seria pocisków z karabinku rozorała pomniejszą maszkarę i posłała go o dwa siedzenia dalej, gdzie opadł w dół znikając z pola widzenia Black 4. Moc broni przy tak małym celu powinna aż nadto starczyć by unieszkodliwić cel tej wielkości na dobre. Jednak kolejna kreatura skoczyła na Parcha z numerem 4 na napierśniku. Ten zmuszony był się zasłaniać karabinem waląc w małą poczwarę gdzie popadnie i choć cofał się przed jej kłami udało mu się nie dać zranić. Miał jednak problem większego kalibru. Poczuł uderzenie czegoś ciężkiego na dach. W oknie blisko siebie z góry wychylił się zaśliniony pysk majora. Bestia zaraz musiała dołączyć do walki z nim a przeciwko dwóm wrogom w zwarciu to zwiadowca miał marne szanse wyjść z tego cało! Nagle jednak wszystko wokół zaczęło wybuchać. Zupełnie jakby weszli w strefę rażenia ciężkiej broni maszynowej. Graef przekonał się o tym chyba pierwszy. Potężne uderzenie w plecy cisnęło nim na krzesła ale i tak zaraz po nich się osunął na ziemię. W oczach mu pociemniało, czuł jak życie wypływa z niego razem z krwią. Wszystko wydawało się jakieś zamglone, chwiejne, że nawet odgłos kanonady dobiegał do niego jakby z pod wody. Widział jednak, że kolejen pociski rozorały zarówno siedzenia, blachy karoserii jak i obydwie bestie które go osaczyły. Potem był jakiś huk ale nadal leżał na korytarzu i z trudem mógł próbować się podnieść. Wiedział, że jakiekolwiek kolejne trafienie będzie jego ostatnim na tym ziemskim padole. Black 5 Zajęta prowadzeniem "Pussy Wagon" nie mogła się odstrzeliwać przeciwnikom tak jak chłopaki z tyłu. Choć i tak udało jej się rozjechać jakiegoś psowatego sześcionoga który chyba miał zamiar od przodu wskoczyć na maskę. Ale się przeliczył gdy drobny ruch dłoni blondyny na kierownicy spowodował, że bus wierzgnął i poczwar został rozjechany przez pokiereszowany wóz. Było jednak źle! Widziała i kątem oka i w lusterku jak kolejne poczwary wskakują do środka. Część pozostałe Parchy ubiły, część pocharatały, ale odległosć była zbyt mała i wewnątrz było ich już chyba z pół tuzina! Na trzech Parchów! Wszyscy cofali się w jej stronę odstrzeliwując się póki się dało ale w końcu się nie dało i doszło do zwarcia. Potwory, zaś w zwarciu najczęściej miały przewagę nad ludźmi, zwłaszcza te duże a były aż trzy! Nie był to jednak koniec zmartwień. Rozpędzający się dopiero wóz wyjechał w końcu na otwarte kilkadziesiąt metrów pustej właściwie przestrzeni. Chyba parkingu. Wciąż jeszcze stało tu kilka posiekanych kulami pojazdów a bus co chwila skakał zawieszeniem gdy przejeżdżali przez kolejne krawężniki albo co większe truchła roztrzelanych xenos. Chyba jako jedyna nie związana walką w busie osoba mogła obserwować w pełni świadomie kolejne zagrożenie. Uzbrojenie wieżyczek z robocią obojetnością nie zawahało się ani chwili. Gdy tylko żółty pojazd znalazł się na otwartej przestrzeni otworzyły ogień. Czy celowały do xenos czy reagowały na ruch czy jeszcze coś innego nie było istotne. W stronę maszyny pilotowanej przez Isabell poszybowała ściana ołowiu. Z takim zagęszczeniem ołowiu na przestrzeń coś w końcu musiało w nich trafić. I trafiało! Słyszała zwierzęce ryki rozdzieranych pociskami bestii. Ale krzyki ludzi też. Nie było już jednak sensu hamować czy zawracać. Zanim już nieźle rozpędzona maszyna by wykonała jakiś manewr i zeszła spod luf systemów ochrony roztrzelaliby ich na wylot jak te xenosy zalegające parking. Można było iść tylko naprzód! Krunt staranowała ogrodzenie i maszyna zawyła protestująco gdy zderzyła się z betonem. Podksoczyła calkiem wysoko i opadła z ciężkim jękiem. Ale opadłą już po drugiej stronie ogrodzenia. Ale nadal do nich strzelano! Isabell poczuła to osobiście. Gdzieś z boku otrzymała trafienie które zmiotło ją razem z całą górą fotela kierowcy, zrzucając na podłogę przy wyjściu. Zebrało jej dech. Ale miała fart. Tym razem pancerz wytrzymał. Rozpędzony bus jednak jechał dalej! Zanim zdołała się podnieść znów uderzyli w coś. Beton, szkło, drzwi, ściana wszystko to w końcu zatrzymało rozpędzony "Pussy Wagon" ale zanim to się stało z jedna czwarta pojazdu zanurzyła się w budynku. Zderzenie poprzewracało ludzi wewnątrz pojazdu przewalając ich na ziemie i fotele. Tył busu wciąż był szatkowany przez ciężką broń z wieżyczek więc nawet podziałało to na ich korzyść. Krunt widziała jednak, że Owain chyba oberwał i to poważnie już gdzieś wcześniej bo leżał na podłodze korytarza już w chwili uderzenia. Widziała też jak jedną z większych bestii siła uderzenia posłała przez przednią szybę gdzieś w głąb budynku. Black 6 Warunki nie były nadogodniejsze dla strzelca wyborowego. Ani krótka odległosć ani dynamiczne sprzyjanie nie należały do wyborowego standardu. Ale w tej chwili walka została im narzucona na takich właśnie warunkach więc Black 6 robił co mógł. I robił to bardzo dobrze. Pierwszy szybki strzał ze swojego karabinu oddał do "majora" który wynurzał się dopiero z dżungli. Trafił. Bestią zachwiało ale dała radę się opanwać i biegła dalej. Drugi strzał. Trafił. W tą samą bestię. Tym razem nią miotnęło mocniej. Upadła, przetoczyła się ale powstała znowu. W tym czasie jednak pomniejsze kreatury dostały się już do środka pojazdu! Mathys wiedział, że nie zdążyłby zmienić broni. Więc mimo, że odleglość od celu była liczona w krokach, i to kilku strzelił ostatnim nabojem w magazynku. Trafił. Potężny pocisk wyrwał trzewia małej bestii i wyrzucił ją przez okno na zewnątrz. Pusty magazynek. Nie było jednak to koniec przeciwników. Kolejny już nie dał mu czasu ani przeładować ani zmienić broń. Skoczył na niego zmuszajac do zasłaniania się karabinem przed kolejnymi próbami ugryzień kłami i machnięćszponami. Cofał się ale wtedy dostrzegł jak na rufę skaczę "jego" postrzelany wcześniej "major". Chwiał się ale przelazł przez tylne okno do środka pojazdu i zasyczał złowieszczo. Z jednym małym mógł mieć jeszcze nadzieję przetrwać tą walkę, z małym i dużym zapowiadało się to słabo. Wówczas gdy stwór z krańća busu ruszył z impterm na swoją ludzką ofiarę całe wnętrze busu zostało zalane ołowiowymi seriami. Black 6 padł przytomnie na podłogę czego nie zrobił próbujący go użreć stworek. Chwilę potem trafił co prawda Parcha ale pancerz zdołał go uchronić. Za to ołów szatkujący wnętrze poszatkował też wnętrze małj poczwary próbującej dorwać strzelca wyborowego. Black 6 utknął gdzieś w połowie pojazdu gdy gruchnęli chyba o ścianę czy ogrodzenie. Wielka bestia zdołała dotrzeć do skulonego na podłodze Black 6 i zamierzała się na niego szponami kompletnie chyba nie zważając na ostrzał. Ale nie znaczyło to, że ostrzał nie zwróci uwagi na nią. Trafiony potwór, syknął w agoni gdy pociski rozłupały mu grzbiet i pierś jednocześnie przecinając właściwie go w pół. Monstrum upadło na korytarz pomiędzy rzędami siedzeń blisko strzelca wyborowego. Gdzieś właśnie wtedy zderzyli się z czymś ponownie. Wszystko zaczęło się sypać, szkło pękało, blachy się gięły i to wszystko wciąż było szatkowane ołowiem. Mathysem cisnęło mocno choć niezbyt daleko bo blokowało go siedzenie przed nim. Za to leżąc na ziemi widział leżącego o parę kroków dalej Owaina i leżącą przy froncie maszyny Isabell. Ona i Padre właściwie byli już wewnątrz budynku dającego im względną ochronę przed ogniem z wieżyczek. Ale Owain no a zwłaszcza on sam, wciąż byli wystawieni na kule przed którymi wątła osłona karoserii i siedzeń nie stanowiła żadnej sensownej ochrony. Black 0 Zcivicki wziął na cel jednego z większych potworów. Ten wyłaniał się właśnie z dżunglii. Strzelił ze swojego karabinu. Widział, że trafił. Kolejne serie raniły nadbiegającą bestie ale nie były w stanie kilkoma trafieniami powalić tak szybkiego i potężnego przeciwnika. Stwór ryczał boleśnie trafiony ale parł nadal skłonny widocznie dorwać się do swojego celu. Na oko Black 0 brakowało mu paru trafień by posłać ostatecznie bestię do piachu gdy tuż przy nim, na siedzenie obok wskoczyła o wiele mniejsza poczwara. Bez wahania obniżył lufe i przekierował ją na bliższy cel. Psowatą poczwarą siła trafienia zrzuciła z fotela a pociski nadal miały taką moc, że przebiły żółtawy kleks juchy i wnętrzności xenosa obrysował przestrzeliny w karoserii pojazdu. Mały napastnik nie był jednak sam. Kolejny skoczył Padre na plecy. Ciął i rwał mechanizmy egzoszkiletu i żywe mięso pod spodem. Zcivicki czuł jak szpony bestii rozorały mu plecy. Rana nie była poważna ale za to bolesna. Nadal jednak zachował zdolność bojową. Walka jednak przeniosła się na zwarcie a mała poczwara szarpała mu bok szponami i łopatki kłami. Do tego zraniony wcześniej "major" wskoczył na burtę i przelazł przez okno szykując się do skoku na Zcivickiego. Z dwójką przeciwników mogło się zrobić naprawdę ciężko. Wtedy w odgłosy walki wdarł się łoskot broni maszynowej. Strzelano do nich! Black 0 widział jak kolejne salwy pocisków dewastują pojazd razem z jego żywą zawartością. Zdecydowanie częściej chyba jednak obrywała drużyna xenos. Serie pocisków zdarły Padre małą kreaturę z pleców o włos omijajac szaprane przez nią jego plecy. Zaraz potem dobiły większą bestię wówczas jednak właśnie w coś uderzyli. Bestia któa szykowała się już do ataku na Black 0 oberwała, straciła równowagę i poleciała już dogorywajaca na Padre przygważdżając go swoim cielskiem do siedzenia. Musiała ważyć tyle co Zcivicki w swoim egzoszkielecie albo i trochę więcej bo nie było łatwo jej się pozbyć gdy przywaliło go pomiędzy siedzeniami. Pewnie by mu się udało w końcu ale wówczas wciąż ostrzeliwani przydzwonili znowu w coś jeszcze. Chyba jakieś szyby czy coś podobnego bo huczały rozrywane busem i pociskami,że dało się słyszeć nawet przez kanonadę pocisków z wieżyczek. Bus w końcu zatrzymał się ostatecznie. Sądząc po tym co widział przez okna wjechali w jakiś budynek. On był już wewnątrz ale większość pojazdu wystawła wciąż na zewnątrz ostrzeliwana przez te wieżyczki. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 480 m do CH Green 4 Czas: dzień 1; g 33:25; 95 + 60 min do CH Green 4 Green 4 Green 4 naparł na drzwi. Blokada zwolniła się i drzwi otwarły się. Ale ledwo pojawiła się szczelina zaraz uderzyły o coś na zewnątrz. Siła lekarza jednak okazała się wystaczająca do pokonania tej przeszkody. Odgłos zaowocował też wręcz synchronicznie kolejnymi odgłosami z dołu klatki schodowej. Usłyszał jakiś syk pewnie od któregoś stworów i odgłosy niepokojąco świadczące, że odległość od człowieka przy drzwiach maleje i to prędko! Horst wbiegł na dach. Zatrzasnął za sobą drzwi. Powinno dąć mu to trochę czasu. Przed tamtym małym prawie na pewno nawet nie mało ale przed którymś z tych większych to już pewnie niezbyt. Niemniej był tutaj, na dachu, gdzie miał być! Rozjerzał się. Dach niby płaski ale jednak różnych podmówówek, wylotów wentylacji, dziur po ostrzale artyleryjskim i gruzu wokół nich, powyginanych prętów było jednak sporo. Ale jest! Była tam! Dostrzegł swój cel odległy o jakieś kilkadziesiąt kroków od niego! To musiała być ta kapsłuła! Kontenerowaty pojemnik, osmalony i częściowo przechlony. Wpadł do jakiejś dziury po bombie albo i nawet wybił kolejną. Z dachu widział też i okolicę. Choć raczej tą dalszą a nie to co tuż pod budynkiem. Więc głównie widział otaczającą ścianę dżungli. Z oddali wyglądało jakby pływał bo obecnie miał głowę mniej więcej na wysokości tuż nad poziomem większości drzew. Choć nadal ponad tym standardem zdarzały sie wyższe okazy. Najbliższym okruchem cywilizacji był ten sąsiedni budynek. Właściwie to kompleks kilku budynków. Jeden był wyższy, pewnie biurowiec i siedziba administracji to ten wznosił się nawet kilka pięter ponad kino. Część zaś była podobnej wysokości bo widział dachy. Coś tam się działo i to ostro bo odpaliły się sytemy wieżyczek strzelajace ciężkim ogniem z broni maszynowej. Ale na słuch to raczej z przeciwnej strony budynku, od tej oficjalnej, głównej i wjazdowej. On i kino na dachu którego był byli z przeciwnej strony. Ale, że dzieliła ich może setka albo troche wiecej metrów to wszystko słyszał całkiem wyraźnie. Za sobą usłyszał szorowanie szponów po drzwiach i głuche uderzenia. Dość nisko. Pewnie ten mały. Ale prawie od razu też drzwi zajęczały pod potężniejszym zderzeniem. Coś chlasnęło po drzwiach tak, że od razu prawie szponiaste rysy przebiły się na wylot. To już pewnie był jeden z tych dużych. Z takimi możliwościami drzwi mogły go powstrzymać na góra kilkanascie sekund. Oba stwory syczały i prychały wściekle wiec ściągnięcie innych było kwestią czasu. Też pewnie niezbyt długiego.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 10-05-2017 o 00:26. |
13-05-2017, 00:03 | #108 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
13-05-2017, 16:29 | #109 |
Reputacja: 1 | Black 6 skulił się i zmienił magazynek po czym wychylił głowę żeby rozejrzeć się za możliwością pokonania dystansu przy, w miarę możliwości jak najmniejszym wystawieniu się na ostrzał. Raczej nie chciał niszczyć sprzętu który może się przydać gdy robaczki przyjdą. - Buerghbuergheee… - wyharczał Owain, krztusząc się krwią, gdy sięgał do jednej z kieszonek pancerza po medpaka ruchem wolnym, jak gdyby poruszał się w smole. Wykrzesawszy z siebie siłę, by posłużyć się przeciwstawnym kciukiem i chwycić przedmiot tak, by mu nie wypadł, usiłował wbić go sobie w najbliższy nieosłonięty fragment ciała, którym było udo. Powiodło mu się za drugą próbą. Następnie zaczął pełznąć w stronę wyjścia z autobusu przy fotelu kierowcy. - Ruszać dupy zanim wam je odstrzelą!! - Darła się przez kanonadę trafiającą busa Black05, sama jednak nie pchając się w zasięg kul. Już raz ją pieprzony robot nafaszerował, drugi raz miała szczęście, i oberwał tylko fotel, a lepiej już więcej nie prowokować losu… sama zajęła się wydostawaniem swych obu plecaków z ich zdychającego już “Pussy Wagon”. Niepokoiła się również jednym xenem, który zniknął już w budynku przed nimi, powinna użyć Detektora i go wytropić, zanim jeszcze im co nabruździ, ale to za chwilę… - Osłaniaj nas piątka, wywlokę co i kogo się da - nadał Padre, podnosząc trupa. Siłowniki egzoszkieletu zawarczały gdy dał pęłną moc i rzucił truchło na siedzenia obok. Przekręcił się i poniżej linii okien podpełzł do Owaina i złapał go za szelki taktyczne i zaczął wyciągać. Po drodze złapał plecaki ze sprzętem i wyrzucił z busa. Black 6 wyrzucił pusty mag i wymienił go na pełny. W ładownicy zostały mu jeszcze trzy pełne i cztery w niezaczynanej. Snajpe wychylił ostrożnie głowę ponad framugę rozbitego okna. Widok przez boczną szybę, oddaloną o kilka okien od ściany w jaką wbił się rozpędzony i pozbawiony sterowania bus był całkiem dynamiczny. Od rozbitego ogrodzenia dzieliło ich ze trzy długości ich dogorywającego pojazdu. Wieżyczki wciąż prowadziły intensywny ogień gdzieś w stronę busa. Ale przez wyrwaną dziurę widać było xenosy, w większości te małe, szybkie, zwinne kreatury które musiały skorzystać z częściowej osłony jaką dawał przed ogniem jadący pojazd. Teraz widział tylko te przy samej wybitej dziurze w ogrodzeniu bo resztę zasłaniał mu sam bus. Część zaś wspinała się już po ogrodzeniu i samych wieżyczkach. Czy były w stanie uszkodzić czy zniszczyć mechanizmy obronne tego kompleksu tego strzelec wyborowy z przeszkoleniem paramedycznym nie wiedział. Na jego oczach jednak coś rozchlustało się kleksem na tyle jednej z obróconych w stronę busa wieżyczek. Kolejny mały xenos objawił się znacznie bliżej. Wskoczył przez tylne, rozbite okna do środka rozstrzelanego busa. Black 4 odczuł zbawienne działanie medpaka prawie od razu. Z medycznego zasobnika jaki miał przy sobie praktycznie każdy regularny uczestnik współczesnego pola bitwy w tym także i Parchy zdołał dobyć jeden z prostokącików ze zbawiennymi środkami stymulującymi popruty i pocięty organizm. Lecznicza biochemia zadziałała prawie od razu. Głuche dzwonienie przycichło. Nadal coś z tyłu ostro strzelało, pewnie te wieżyczki. Ktoś się coś darł, chyba Piątka i Zero. Właściwie to jakoś nawet Zero ciągnął go po podłodze za uprząż. Graeff nadal czuł się fatalnie ale po tym medpakowym strzale już nie czuł się tak tragicznie jak przed chwilą. Black 5 leżała nadal na podłodze. Zdołała pochwycić pudło z częścią zapasowego sprzetu jaki dotąd uzbierali w busie. Padre taszcząc Owaina po podłodze dotargał się już wręcz na wyciągnięcie ręki do niej. Szóstka zaryzykował puszczenie żurawia przez rozbite okno więc nadal tkwił gdzieś w połowie ostrzeliwanego pojazdu. Xenos który znikł w labie się coś nie objawiał. Za to objawił się kolejny, jeden z tych “kapitanów” który wskoczył przez rufę do środka busa. Czołgające się po korytarzu Parchy były na przestrzał gdyby Isabell zdecydowała się otworzyć do niego ogień. Czasu było mało bo te małe były naprawdę szybkie i długość busa można było się zakładać czy pokona taką odległosć w tylko jedną sekundę czy aż dwie. Black 0 przeczołgał się po podłodze do niemrawego po trafieniu Owaina. Pancerz i cała sylwetka drugiego Parcha była uwalona czerwoną krwią i Czwórka zostawiał za sobą krwawy szlak. Jednak użył medpaka którego pusta paczka leżała obok niego więc odruchy miał mimo wszystko prawidłowe. Ciągnąć jednak gdzieś oprócz kilkudziesięciu kilogramów własnego oporządzenia jeszcze podobny zestaw razem z właścicielem ekstra było dla Zcivickiego zdecydowanie za ciężkie. Ślizgał się na zabłoconej, zakrwawionej ludzką i nie ludzką krwią podłodze zasypanej wierzgającymi pod butami i kolanami łuskami, pokruszonym szkłem i odstrzelonymi kawałkami metalu, plastiku i wykładzin. Z trudem pokonywał wlokąc Czwórkę przez kolejne metry. Zdołał razem jednak przemieścić się już do tej części autobusu która była wbita w ścianę, w pobliże Krunt. Byli prawie na wyciągnięcie ręki. Nie zdołał jednak wykonać swojego planu złapania jeszcze dodatkowego sprzętu. Musiałby po niego wrócić albo liczyć, że ktoś inny jakoś go zabierze. Choć za nim właściwie został już tylko ich strzelec wyborowy i paramedyk w jednym. Widząc ważącego do busa bydlaka Black 0 zmienił chwilowo priorytety i wywalił w ufoka resztę magazynka. Jedna dawka uzdrawiającej chemii i Owain poczuł, że znów może tańczyć. No, może nie tańczyć, bo nie potrafił, a gdyby nawet, to nie od razu, ale był już w stanie wyżyć się na otoczeniu za swoje cierpienia. Traf chciał, że rolę otoczenia rzucił się, dosłownie, odegrać xenos, który władował się przez tylne drzwi do autobusu. Nie namyślając się długo, Owain chwycił karabin i nie bawiąc się w celowanie ani oszczędny, efektywny ostrzał, dołączył do Padre prując w potworka ogniem ciągłym. Dwa Parchy leżące na podłodze busa otworzyły ogień prawie jednocześnie do stwora na ostatnim siedzeniu pojazdu. Karabin i karabinek huknęły ogniem i pociski rozerwały stwora na strzępy rozbryzgując go w krwawej fontannie organicznych resztek. Jednak zaraz na jego miejsce wskoczyły dwa następne. Jeden z mniejszych stworów wskoczył nadal z tyłu choć trochę od burty więc nie był widoczny dla leżących na podłodze Parchów. Drugi zaś wskoczył na dach i słychać było drapanie szponów gdy szybko przemieszczał się na front pojazdu. Black 6 widział jak ten pomniejszy stwór wylądował ledwie parę siedzeń od niego. Black 5 dorwała swój zapasowy plecak i była gotowa do następnego etapu swojego planu. * Padre wyrzucił magazynek i wcisnął nowy. Walnął w dach tam gdzie słyszał drapiące pazury.* Black05 wrzuciła swój zapasowy plecak ze sprzętem do wewnątrz budynku, po czym zaczęła się rozglądać za walającym się gdzieś po busie Detektorem… zamiast niego, zauważyła jednak dwa kolejne stworki na tyle pojazdu. - Głowy nisko! - Wrzasnęła, po czym… wystrzeliła z granatnika, granatem zapalającym. No cóż. Zamieniwszy stwora w masę mielonego mięsa, Owain podniósł się ze stęknięciem i zatoczył ku wyjściu z autobusu, faszerując się kolejnym medpakiem. Black 0 sprawnie wymienił prawie pusty mag na nowy, z ładownicy. Miał w niej jeszcze trzy pełne magazynki do swojej broni. Prędko wystrzelił w stronę hałasu i pociski podziurawiły sufit. A sądząc z agonalnego skrzeku i kolorowych rozbryzgów jakie zauważyć się dało i spadające za oknem od strony dachu i ściekajace razem z odstrzelonymi kawałkami karoserii na pewno trafił mimo, tak trudnego strzału. Leżący obok Graeff podniósł się i wybiegł z autobusu wbijając sobie najpierw kolejnego medpaka. Szybko szły. Zostały mu już tylko trzy ostatnie. Ale działały! Oddech nadal mu rzęził w płucach jakby coś na nich siedziało ale dzwonienie z uszu ustąpiło. Zdołał wybiec z pojazdu do jakiegoś pomieszczenia z półkami, stołami i tablicami gdy pojazd za nim eksplodował i stanął w płomieniach! Zdołał wybiec jako jedyny z Parchów! Wszyscy inni zostali w środku! Obroża pokazywała jednak, że wciąż jeszcze żyli choć pojazd, zwłaszcza rufę trawiły płomienie które zabryzgały płonącą galaretą całą okolicę w promieniu kilkunastu metrów. Starczyło aż z zapasem by przeszyć cały bus na wylot. Poza eksplozją słychać było piski i wrzaski płonących kreatur oraz nieustający łomot broni maszynowej z wieżyczek. Choć tego już Black 4 nie widział. Black 5 musiała wymienić pocisk w granatniku z odłamkowego na zapalający. W międzyczasie Zero strzelał i chyba trafił tego stwora na dachu a Owain użył medpaka i wybiegł ze środka. Ona zaś posłała ku rufie pojazdu zapalający pocisk. Nie trafiła dokładnie tam gdzie planowała ale granat odbił się od elementów busa i nadal eksplodował na rufie “Pussy Wagon”. Eksplozja momentalnie owiała całe wnętrze pojazdu zbliżając się ognistą lawiną. Najpierw pochłonęła Black 6 który był najbliżej epicentrum, potem dosięgła i ją i Zcivickiego. Czuła jak rozgrzany napalm przedziera się przez ochrony jej pancerza i pali żywe ciało. Padre zerwał się na nogi łapiąc najbliższy plecak i wyskoczył z płonącego busa. Rzucił plecak za drzwi. - Wypad, bo zaraz może pierdolnąć. - Black 0 odpalił stimpaka.* Owain, oparłszy się o zawalony chemicznymi utensyliami stół, bez słowa obserwował autobus, który wypełnił się ogniem tuż po tym, jak z niego wypadł. - Tak, to już oficjalne. Ta banda to żadne Parchy, tylko samobójcy. Oddział samobójców, można by rzec. - stwierdził, jak gdyby zakończył właśnie jakąś długą dyskusję zwięzłym podsumowaniem. Gdy z pojazdu wyleciał nadpalony plecak z ich zasobami materiałów wybuchowych, chwycił go i odciągnął od ognia. Z krzykiem na ustach, z busa wygramoliła się Black05, szczerząc zęby do Black04. - Aaaaaaaa!!...aaaale kurwa gówno! - Dodała dymiąc, skwiercząc,, i w sumie płonąc - Sorki, nie tak miało być. Jest tu jakaś pieprzona gaśnica albo kran?? - Kładź się to zadepczemy ogień - zaproponował Black 0.* Black 4 widział jak po kolei z płonącego pojazdu wypadają trzy, płonące sylwetki. Wraz z wnętrzem pojazdu płonął także ich zdobyczny i uzbierany dotąd sprzęt. Udało im się wynieść dość niewiele. Tyle co każdy miał na sobie. Tylko Piątce i Zero udało się wyrzucić swój zapasowy plecak. Krunt czuła, że płomienie wciąż trawią jej ciało. Wdarły się płonącą strugą pod pancerz i trawiły co popadło. Pancerz strzelca wyborowego też w końcu puścił i ten odczuł jak płynny gorąc wpływa do jego wnętrza paląc i wtapiając wszystko na swojej drodze. Black 0 mógł mówić o szczęściu. Jego egzoszkielet wciąż dawał radę choć nie wiedział jak długo. Za to pozbawiony materiału łatwopalnego płomień powinien wkrótce samoistnie się wypalić. Wciąż jednak byli tuż przy płonącym pojeździe. Zgromadzone tam materiały wybuchowe, miny, granaty, amunicja mogły eksplodować w każdej chwili. Byli stanowczo zbyt blisko by czuć się bezpiecznie. Owain dostrzegł na korytarzu gaśnicę. Nie był pewny czy cywilna gaśnica będzie w stanie ugasić wojskowy napalm ale był pewny, że samą wodą, kocem czy podobnym improwizowanym sprzętem na pewno się tego nie ugasi. - Wycofujemy się - zabrał plecak i z gotową bronią zaczął zagłębiać się w kompleks laboratoryjny. - Zaraz zrobi się tu gorąco. Działamy w zespołach, 5, 6 i 8 razem, Ja i czwórka druga grupa. Osłanimy się, bo jest tu gdzieś ten gnojek. -Z tym zapalającym to był zajebisty pomysł, gratuluję szybkiego niemyślenia. - Black 6 zarzucił karabin na plecy i sięgnął po peem
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
13-05-2017, 20:13 | #110 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |