Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2017, 05:03   #101
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - Różnice i podziały

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; przesieka w dżungli; 1450 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:20; 100 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 5 i 0 stali na głównej drodze przy wyjeździe przesieki wskazanej nie tak dawno przez Karla. Black 6 podobnie nadal siedział na swoim miejscu wewnątrz zaparkowanego “Pussy Wagon”. Pozostali członkowie grupy Black którzy ruszyli drogą pieszo zdążyli się oddalić i zniknąć za pierwszym zakrętem choć Obroże na swoich mapach nadal wyświetlały ich pozycje tak samo jak tamtym tą grupkę Parchów przy unieruchomionym busie i można było z nimi rozmawiać przez komunikatory. Na piechotę taki kawałek maszerowaliby do klubu gdzieś z kwadrans.


W międzyczasie można by spokojnie spalić papierosa. Z bliska pobliźniona blondynka mogła obejrzeć na spokojnie wypaloną w masce dziurę. Wyglądało dość nieciekawie. Kwas wciąż był aktywny i sycząc odparowywał powoli kolejne elementy karoserii ale i silnika. Nie było wiadomo kiedy straci swoją moc. Ale jeśli potrwa trochę dłużej to w końcu przeżre coś na tyle istotnego by spowolnić lub zatrzymać na stałe żółtą, postrzelaną i zachlapaną błotem i dżunglą maszynę. Jeśli zaś potrwa krócej to i tak była szansa, że coś uszkodzi. Dobrze było postawić go na warsztat albo chociaż pozwolić zakręcić się komuś kto chociaż w warunkach polowych coś zreperuje by zabezpieczyć stan maszyny i utrzymać ją w stanie jezdnym.


Grupka czarnych Parchów pod przewodem Black 8 szła nadal główną ulicą. We cztery osoby z czego trójka z Obrożami zauważyli wyjeżdzającą z parkingu klubowego na drogę policyjną “pandę”. Średniej wielkości maszyna była zdecydowanie za mała na nich wszystkich, zwłaszcza na operatoa ciężkiego pancerza wspomaganego w zespole.





Rozpędzona maszyna pokonała odległość znacznie szybciej niż piesi realnie skrócili odcinek do klubu. Gdy rozpędzona “panda” zahamowała przed nimi okazało się, że za kierownicą siedzi Johan na miejscu pasażera Elenio. - Cześć! Pakujcie się! - krzyknął do nich Latynos wskazując na tylną kanapę za sobą.


- Pakujcie się dziewczyny. Ja sobie poradzę troszkę inaczej. - Ortega poparł pomysł Elenio i dał znać, by dwie kobiety w pancerzach i jedna bez zajęły miejsce. Sam zaś mimo zaskoczenia i alarmujących krzyków dwójki mundurowych zdemolował rufę poszatkowanego odłamkami pojazdu robiąc sobie miejsce. Siąść nie mógł tak dosłownie ale chyba zamierzał się po prostu trzymać samego samochodu co na krótki i prosty odcinek jaki mieli do pokonania powinno sie udać. Wnętrze zaś kanapy pełne było czegoś obrzydliwego co na pewno w większości było ludzką krwią i podobnymi szczątkami. Właściwie to całe wnętrze było zachlapane jakby ktoś tu dokonał żywota kończąc paskudną i straszną śmiercią.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven - Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:20; 85 + 60 min do CH Brown 3



Brown 0 siedziała pochłonięta analizą danych. Na takie badania miała i tak skrajnie mało czasu. Jednak w końcu zawyżała wszelkie ludzkie średnie pod względem wyłapywania z chaosu danych różnych prawidłowości lub ich zaburzeń. Teraz też dostrzegła, że którekolwiek z podstawionych wcześniej danych różnych języków były podstawione pod te kreski i rowki wyryte na skale to jednak jakaś regularność się pojawiała. Nadal nie miała pewności po tak pobieżnym badaniu bo nawet tak długi ciąg znaków mógł mimo wszystko statystycznie być zbiorem przypadkowych, nic sensownego nie znaczących danych. Ale jednak jakaś regularność się pojawiała. Niektóre znaki i symbole się powtarzały. Wstępne sito przez swoje oko i naręczny komputer ta skała jako nośnik jakichś danych przeszła pozytywnie. Szanse, że to jednak jest jakiś język i zapis znacznie wzrosły. Gdyby było to tak jak przedstawiał to doktor Jensen konsekwencje były niewyobrażalne. Bowiem miałaby na stole obok siebie artefakt wytworzony przez obcą cywilizację w czasach gdy wszechświat jaki znali był tak młody, że dopiero zbierał się na wytworzenie galaktyk, gwiazd i dziwów kosmosu jakie znali obecnie. Dotąd zaś ludzkość nie natknęła się na żaden, niepodważalny dowód na istnienie obcych cywilizacji jeśli nie liczyć tych cholernych xenos jakie mieli nawet po sąsiedzku a o których poza tym, że są nie było wiadomo zbyt wiele skąd i ciężko ich było uznać za cywilizację porównywalną z ludzkim rozumieniem tego terminu.


- Mam go! - w komunikatorze rozległ się triumfujący głos Johana obwieszczając, że pierwszy z nich wszystkich uporał się ze swoim zadaniem.


- Dobra to zasuwajcie po Asbiel. Idzie drogą od centrum. - Karl zadyrygował od razu kolejny ruch chłopakom pracującym na zewnątrz budynku.


- Też mam! - krzyknął wesoło Elenio oznajmiając, że wygrał z Karlem wyścig na nawiązanie łączności ze sztabem. - Hej, hej, hej, tu wasz wspaniały i wytęskniony DJ The Best Elenio Forever! - zakrzyknął wesoło pewnie już do “odkorkowanego” radia.


- Elenio?! - przez skrzeczący głośnik eteru doszła zdziwiona odpowiedź męskiego głosu.


- A jak! Co Sven, przyznaj się oczka już za mną wypłakałeś nie? - Elenio pałał widoczną dumą słysząc zdziwienie w głosie kumpla. Doszedł ich też śmiech marine i odgłos zapalanego silnika.


- Elenio! - Sven krzyknął jakoś mało ucieszonym głosem ale brzmiało jakby urwał. Głos miał na tyle przejęty i alarmujący, że odgłosy śmiechów i żartów obydwu mundurowych ucichły tylko odgłos mechanizmów ruszającego pojazdu dalej dało się usłyszeć. - Dobrze cię usłyszeć. Wszystko w porządku? - zapytał drugi gliniarz jakoś nienaturalnie spokojnym głosem kontrastującym z wcześniejszym nacechowanym alarmowym brzmieniem głosem. Karl posłał Vinogradovej zdziwione i zaniepokojone spojrzenie.


- Jasne Sven, wszystko w porządku. Postawiliśmy łączność na nogi w klubie i gościmy się w sterówce ochrony. - do rozmowy wtrącił się Johan też brzmiąc nagle podejrzanie spokojnie.


- To świetnie, chłopaki, to w takim razie tak trzymajcie i ja się na razie rozłączam. - Sven szybko zakończył rozmowę i dał się słyszeć trzask przerwanego połączenia. Karl rozłożył obydwa ramiona w geście bezradności krzywiąc się przy tym w pasującym do tego geście.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 480 m do CH Green 4
Czas: dzień 1; g 33:20; 100 + 60 min do CH Green 4




Green




Green 4 odnalazł cel. Multikino. Nadal w większości zachowane jak przybytek tej nieśmiertelnej rozrywki wyglądać powinien. Z wciąż wyświetlanymi holoplakatami z aktualnego ostatnio repertuaru. W sporej cześci przynajmniej. Jeśli podobnie prezentowała się sprawa ze światłem w środku to pewnie było gdzieś pół na pół. Jego cel był na samej górze, na dachu. Nie miał dokładnie pojęcia co to właściwie jest ale wyglądało kapsułę ratunkową z jakiegoś zestrzelonago latacza. Miał do niej dotrzeć i ją zniszczyć bez względu na wszystko co natrafi po drodze czy na miejscu. Po to pobrał plastik z ostatniego Checkpoint.


Sprawa wedle planu wyglądała na całkiem prostą. Odnaleźć kino, dostać się na dach, wysadzić co trzeba i dostać się do kolejnego Checkpoint który był całkiem blisko bo zaledwie jakieś 500 m. Diabeł oczywiście tkwił w szczegółach. Po pierwsze większość czasu na ten etap już zużył na dotarcie na miejsce. Po drugie dostał komunikat i o zbliżającym się stadzie i o zamierzającym ich powitać nawale artyleryjskiej. Fajerwerki mogły się zacząć za godzinę a może za dwie a może jak ktoś tam uzna, że “to już” albo nawet mądre głowy nagle przypomną sobie, że mają coś innego ważniejszego do zbombardowania. Jakby nie patrzeć czy na hordę xenos czy na stado spadających bomb rozsądne wydawało się znaleźć jakąś kryjówkę. Do tego czasu też wypadałoby wykonać zadanie bo hordy roztrzeliwanych artylerią obcych wydawał się dość trudnym do wykonania jakiegokolwiek zadania trudnością.


Trzecią trudnością kręcił się po okolicy. Kino było w pobliżu jakiegoś większego budynku który miał całkiem solidny i wciąż działajacy system obronny. O skuteczności systemu świadczyły poszarpane truchła xenos. Obserwator jednak nie był w stanie się zorientować czy steruje tym jakaś żywa obrona czy automaty. Czy jedni czy drudzy była spora szansa, że otworzą ogień do wszystkiego co się rusza. To skłaniało do zachowania ostrożności i wyjaśniało czemu kręcące się po okolicy trudności trzymały się przynajmniej na razie poza zasięgiem systemu obronnego. Korzystały z zasłon jakie dawała dżungla czy budynki w tym właśnie i budynek kina. Czas uciekał i na wykonanie zadania, i na ucieczkę przed zbliżającym się stadem i nawałą. Był blisko celu ale jednak jeszcze przed a nie po wykonaniu zadania.

Wedle obroży wiedział, że grupa Black miała swój Checkpoint właśnie w tym pilnowanym budynku ale oni sami nawet nie byli jeszcze na podejściu pod tą okolicę. Obecnie był bliżej od ich punktu docelowego od nich bo dzieliło go z linii prostej nieco mniej niż 300 m. Trochę dalej miał do Checkpoint Brown bo jakieś 750 m ale i tak o wiele bliżej niż obecnie były Parchy z tych obydwu grup. Właściwie to czarne Parchy się nawet rozdzielili z czego cztery punkciki stały od paru minut w miejscu a trzy nawet obrały przeciwny od poprawnego kierunek posuwając się mozolnie, pewnie pieszo, przez ten upał w stronę zachodniej krawędzi krateru. Grupa Brown miała podobne zadanie też w tej okolicy ale ostatnia która jeszcze żyła, Brown 0, już dłuższy czas nie zmieniała zasadniczo położenia przebywając chyba w klubie. Tam miał najdalej bo w linii prostej Obroża wskazywała pomiar około 2.5 km. Docelowo jednak wszystkie trzy Checkpointy były w dość zbliżonej okolicy, czas też kończył im się podobnie i podobnie powinni się spodziewać i hordy obcych i nawały artyleryjskiej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-05-2017, 04:49   #102
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Krótki kontakt ze Svenem pozostawił po sobie więcej pytań niż odpowiedzi. Wyrwana z badania artefaktu Brown 0 wydawała się rozkojarzona, nie wiedząc na co najpierw ma zwrócić uwagę. Odłożyła delikatnie skałę na stolik, zabierając się do problemów po kolei.
- Miał pan rację, jest schemat. Mamy do czynienia z szyfrem… może pewnym rodzajem języka. Widać zależności, ale do pełnej analizy potrzebowałabym więcej czasu. Obroża… odrobinę to uniemożliwia - powiedziała do naukowca i rozłożyła ręce bezradnie. Kiedy opadły wzdłuż jej boków, skupiła się na policjancie - Twój kumpel brzmiał, jakby miał za plecami kogoś, kto przysłuchuje się każdemu słowu i nie chce… chyba nie doczekamy się wsparcia dla was i ewakuacji. Otwórzmy schron, schowajmy w nim doktora i ruszajmy, póki nie spalili nas żywcem. Mamy kod do drzwi, w razie gdyby ludzie wewnątrz… nie wykazywali chęci otworzenia wrót chociaż na dwie minuty. Wypada z nimi najpierw porozmawiać, pomożesz Karl? Zaraz do ciebie dołączę, tylko… zobaczę czy z Johanem na pewno wszystko okey - posłała mu niepewny uśmiech.

- Wiedziałem! Czułem to! Od początku! A nie wierzyli mi zadufane bufony! - starszy i raczej flegmatyczny zazwyczaj naukowiec nagle wybuchnął jak wulkan, entuzjazmem radości gdy widocznie Brown 0 potwierdziła jego przypuszczenia i nadzieje. - No tak, tak, rozumiem, trzeba to sprawdzić, no tak, oczywiście, no przepraszam za ten wybuch, po prostu no całe życie, karierę, autorytet poświęciłem na badanie tego artefaktu… - dr. Jenkins nieco się opanował i zaczął mówić w przepraszająco - wyjaśniającym tonie ale nadal przebijały się przez niego okruchy i pęknięcia radości i spełnionej nadziei.

- No fajnie doktorze. - Karl pokiwał głową bo wybuch naukowca chyba trochę go zaskoczył. Zaczął mówić swoje gdy ten skończył i zdołał się opanować. - No właśnie. Też mi tak brzmiało. - zwrócił się do Mayi zgadzając się z jej wnioskami. - Tylko, ze to dziwne. Chyba był w sztabie albo na stanowisku dowodzenia. Czego niby miałby się nam bać powiedzieć? - policjant znów rozłożył ramiona w geście niezrozumienia. Chyba nie oczekiwał odpowiedzi ale najwyraźniej stanowiło dla niego niezłą zagwostkę. - Dobra, chodźmy razem, na dół i tak mamy po drodze a chyba zajechali już. - Policjant wzruszył ramionami biorąc w dłonie karabin i najwyraźniej był gotów do wyjścia. Wtedy na pulpicie sterowniczym zabrzęczał sygnał połączenia. Spojrzenia zwróciły się przy pierwszym brzęczyku i Karl odebrał połączenie.

- Karl! - w holoprojekcji ukazała się spięta twarz drugiego gliniarza z którym przed chwilą rozmawiali. - Dzwonię z kibla! - syknął przyciszonym głosem jakby naprawdę starał się mówić najciszej jak się dało. Po tym co widać było w tle nawet wyglądało to na typową kabinę wc.

- Mów. Co jest grane Sven? - zapytał Karl z powrotem siadając na krześle.

- Nie wskakujcie do transportera! Załatwią was! Poszedł rozkaz z samej góry! Olej to! Nie wiem jak ale jakoś spróbujcie się przedrzeć miastem! Jak dotrzecie do kordonu to chłopaki was przyjmą i w ogóle. Ale kurwa nie wsiadajcie do transportera co mają po was wysłać! - syczał drugi gliniarz rozglądając się po ścianach równie często jak do ekranu holo. Powaga i stres w głosie i twarzy Svena były tak poważne i namacalne, że Karl spojrzał na pozostałą dwójkę. Naukowiec też wydawał się niepewny jak traktować słowa drugiego gliniarza więc się nie odzywał.

- Sven. Musimy wskoczyć do transportera. Inaczej nie zaliczą Mayi Checkpoint. I ją rozwalą. Nie możemy jej tak zostawić Sven. Przynajmniej jeden z nas musi znaleźć się na pokładzie. - Karl odpowiedział po chwili zwłoki gdy znów wpatrywał się w półprzezroczysty wizerunek drugiego policjanta.

- Kurrrwaaa maaać! - półprzezroczysty wizerunek zakrył twarz dłonią zaciskając palce na nasadzie nosa przymykając do tego oczy. Wyglądał na zestresowanego i zmęczonego z brudem na twarzy i mokrymi od potu włosami.

- Sven. Powiedz co jest grane. Jak to chcą nas załatwić? Przecież to bez sensu. - policyjny strzelec wyborowy dalej drążył temat wpatrując się w zmęczoną twarz widzianą po drugiej stronie holo.

- Jest… Podejrzenie… - dłoń Svena nerwowo potarła skronie gdy policjant wyraźnie się wahał i ważył każde słowo. - Mieliśmy tu wypadek. - zaczął Sven odrywając w końcu dłoń od twarzy i na krótko spojrzał w holo. Przejechał językiem po wargach i spojrzał gdzieś w bok jakby tak łatwiej było mu mówić. - W piwnicy. Wśród uchodźców. Coś… - westchnął i wziął głębszy wdech. - Coś z nich wyszło. Wyszarpało na zewnątrz. Zabiło ich. Wybuchła panika. To te xenos Karl. Mieli w sobie te xenos. Nie wiem kurwa jak ale mieli. Była jatka. Użyliśmy granatów i miotaczy. Nie dało się inaczej. - gdy Sven przełamał się słowa pojawiały się szybciej. Gdy mówił Karl dla odmiany zaczął coraz mocniej zaciskać warki i pięści na blacie panelu kontrolnego.

- Przeprowadziliśmy pośpieszne dochodzenie. Skąd byli ci ludzie, skąd uciekli, kto ich znał no wiesz, takie minimum. I kurwa Karl oni, znaczy góra, podejrzewa, że też to macie. - Sven spojrzał tym razem prosto w twarz słuchającego Karla. - Wszyscy którzy przebywają zbyt długo na terenie opanowanych przez xenos. Ma być kwarantanna. Ale to ściema Karl. Chcą was załatwić. Każdego kto może to mieć. Tylko kurwa nie wiem czy definitywnie czy kurwa chuj wie co. Sorry stary. Mówię ci jak jest. Ale kurwa byłem tam w tej piwnicy. Ja pierdolę Karl… - drugi mężczyzna w mundurze oblizał znów wargi i pokręcił głową. Hollyard milczał dłuższą chwilę wpatrzony gdzieś w konsoletę kierowniczą.

- Dzięki Sven. Jesteś równy kumpel. - powiedział głucho gliniarz pochylony nad konsoletą. - Ale musimy dotrzeć na ten pokład. To jest Checkpoint dla Mayi. Rozwalą ją bez tego. - gliniarz wykonał lekki ruch głową w kierunku stojącej obok Vinogradovej. - Spróbujemy coś wymyślić. - powiedział nadal mając drewniany głos i ściskając z całych sił skraj konsolety.

- Dobra, ja w takim razie spróbuję się dostać na ten pokład. Może zorganizuję kogoś z naszych chłopaków. Ale nie wiem czy się da Karl. Nie ja tu zarządzam. - odpowiedział po chwili milczenia półprzezroczysty hologram Svena na co drugi policjant pokiwał głową ale nie odpowiedział.

Vinogradowa z każdym usłyszanym zdaniem robiła się coraz bledsza, a potem zielona. Więc o to chodziło, stąd ta zdawkowa pierwsza rozmowa. Chodziło o epidemię, eksterminację i to zarządzoną rozkazem z samej góry. Wychodziło na to, że aby ona przeżyła któryś z trójki żołnierzy musiał się oddać dobrowolnie na… nawet nie wiedzieli czego się spodziewać, ale z tego co mówił blondyn na holo nie było to nic zdrowego czy przyjemnego. Dziewczynie zmiękły kolana i osunęła się po ścianie, szorując po niej plecami. Usiadła ciężko, patrząc na swoje dłonie.
- On ma… ma rację Karl, to bez sensu - odezwała się cicho, łamiącym się głosem - Nie… nie możecie tak… ryzykować. Jeśli ma się coś wam stać… uciekajcie i niczym się nie przejmujcie. Ja… jestem tu za karę i jak… jak ma być taka kara, niech będzie. Wy macie rodziny… ty masz Sarę. Ona na pewno bardzo się o ciebie martwi. Elenio i Johan… też mają rodziny. Ktoś na nich czeka. Macie… życie przed sobą, nie chcę... żeby coś się wam stało… z mojej winy. Żeby was… żeby wam zrobili krzywdę. Pomóżcie Zoe, ona jeszcze... ma szansę i dobra... z niej dziewczyna. Po mnie... i tak nikt nie będzie płakał.

- Ciii… ciii… - policjant przerzucił karabin na ramię i podszedł do niższej kobiety objął ją ramionami w kojącym geście. - Spokojnie Mayu. - powiedział patrząc na nią. - Coś wymyślimy. Właściwie… - urwał i spojrzał gdzieś w bok w kąt pomieszczenia jakby szukał tam natchnienia. - Właściwie to zaliczą ci zadanie jak znajdziemy się na pokładzie prawda? - spojrzał na nią z góry gdy wrócił spojrzeniem na jej bladą twarz. - No to się znajdziemy. - uśmiechnął się w końcu jakby mówił jakiś dowcip jaki przyszedł mu właśnie na myśl. - A potem się nie znajdziemy. Zwłaszcza jakby Sven tam był i nasze chłopaki. Poza tym… - dodał wesoło na ile można było w tej chwili choć wypadło w najlepszym razie średnio. - Gdzie mamy uciekać? Gdzie jest te bezpieczne miejsce? Ten syf jest na całym księżycu. Nawet w kosmoporcie nie jest bezpiecznie. Nie mamy gdzie uciekać Mayu. Nikt z nas. Nikt kto tu jest. - pokręcił głową z już poważnym i zasępionym grymasem na twarzy.
- Zresztą zaraz nam na łeb spadnie lawina ognia i fala. Tym powinniśmy się martwić. No i wiesz. Chronić i służyć i takie tam. Chodź. Idźmy do tego schronu i zobaczymy kogo i w jakim stanie chłopaki przywieźli. No i trzeba im powiedzieć. Muszą wiedzieć co jest grane. - policjant puścił w końcu Vinogradovą i wskazał głową na drzwi wyjściowe. Poprawił pasek broni i wyjął z kabury swój ciężki rewolwer szykując się do wyjścia. Brown 0 dostrzegła w spojrzeniu jakie teraz coś unikał patrzenia na nią, że Karl nie przyjął wieści lekko i stara się jakoś nadrabiać miną i słowem. Chwilę ciszy wykorzystał doktor.

- Ee… To ja tu poczekam dobrze? Dobrze wam idzie. Naprawdę robicie świetną robotę. - starszy naukowiec podszedł do nich i położył po jednej dłoni na ramieniu każdego z nich chyba starając się ich jakoś podnieść na duchu.

- Dziękujemy. Niech pan na siebie uważa doktorze i nigdzie stąd nie wychodzi póki nie wrócimy, dobrze? Tutaj będzie pan bezpieczny, są kamery i można patrzeć co się dzieje - Brown 0 zmusiła się do uśmiechu, ale wytrzymała tak tylko ze trzy sekundy. Wystarczyło że popatrzyła na policjanta. Złapała go oburącz za rękę i stanęła tuż przed nim żeby nie mógł jej ignorować.
- Jest droga ucieczki - przełknęła ślinę, tupiąc butem o podłogę - Tam na dole. Zmieścicie się… będziecie bezpieczni póki się nie uspokoi. Chroń i służ… to dla tych którzy są coś warci. Nie ryzykuj dla kogoś… przeze mnie umarło wielu dobrych ludzi. Tak będzie sprawiedliwie… i nie dołączycie do… tej listy - sięgnęła po ostatnią deskę ratunku, zachowując przynajmniej te resztki godności pozwalające się nie rozpłakać. Z opersji wyratowała ją Black 2, której jazgotliwy głos rozległ się w słuchawce.
- Zaraz zejdziemy, mamy kod do zamka. Zaoszczędzimy czas. Poczekajcie na nas, okey? - odpowiedziała po łączu i odezwała się do Hollyarda, sprawdzając holo - Black 2 też tu jest… i Hektor. Przyjechali razem z chłopakami i Zoe. Są na dole, czekają na nas. Chcą otwierać bunkier.

- Tak, pewnie. - policjant zgodził się, kiwając głową ale nadal jedynie przelotnie spoglądał na Vinogradovą. - Chodź Mayu, nie każmy na siebie czekać. - dodał kładąc jej swoją dłoń na jej plecach i delikatnie popychając ku drzwiom.

Nie zwlekając pożegnała doktora krótkim ukłonem i w towarzystwie mundurowego opuściła pokój ochrony.
- Proszę Karl... - jęknęła ledwo zamknęli drzwi.

- Spokojnie Mayu. Nie panikujmy dobra? To jakieś tam podejrzenie w atmosferze nagonki i tej rzeźni co mieli w piwnicy. Kogoś poniosły nerwy i postanowił być stanowczy. - Maya nie była pewna czy idący z rewolwerem w dłoniach mężczyzna chce bardziej przemówić do rozsądku i przekonania jej czy siebie. - Może jest ok? - spojrzał na nią ale zaraz odwrócił wzrok bo dochodzili do schodów i nie było widać co tam jest. Na chwile więc przerwał gdy przebył niepewny odcinek i znaleźli się na pierwszych stopniach prowadzących na dolny poziom. - Jakoś trzeba by się upewnić. Jak to wygląda. I w ogóle. - wzruszył ramionami gdy doszli do pierwszego półpiętra i chwilę w milczeniu pokonywał kolejne stopnie. - Zobaczysz, jakoś się z tego wygrzebiemy. - na końcu odwrócił głowę do idącej za nim kobiety i puścił jej oczko. Nawet wykrzywił usta w uśmiechu. Ale szybko z powrotem odwrócił głowę przed siebie gdy pokonywali kolejne stopnie więc znów nie widziała jego twarzy.

- Te kokony w których was znalazłyśmy - Vinogradowa czuła że powinna się zamknąć, ale nie potrafiła ustać z całą masą wątpliwości - Po coś potrzebowały was żywych i… jeżeli w tych plotkach jest ziarno prawdy… przepraszam Karl - zatrzymała się, opuszczając głowę żeby nie widział że łzy ciekną jej po twarzy - To… moja wina. Może gdybym wcześniej… słyszeliśmy was, ale… nie mogliśmy się przebić, było ich za dużo… a potem… już było cicho. Spóźniłam się, tak mi przykro… gdyby-gdybym nie była tak bezużyteczna twoi kumple żyliby teraz,.. m-musimy… czy to zarażenie, o ile… ile coś… siedzi w środku… to musi dać się leczyć. Żeby… abyście nie zginęli od środk… - zatrzęsła się i urwała.

- Eejjj, ejjj, dziewczyno… - plecy policjanta zatrzymały się gdy zorientował się chyba, że dziewczyna przestała podążać za nim. Odwrócił sie i z powrotem szybko pokonał w górę kilka stopni jakie ich dzieliły i stanął na stopniu niżej od niej tak, że teraz byli mniej więcej równi wzrostem. - To nie jest twoja wina. - powiedział łapiąc ją za ramiona. - Słyszysz? - zapytał i schwycił jej brodę palcami zmuszając ją by spojrzała na niego. - To nie jest twoja wina. Ani Asbiel, ani nikogo. - powtórzył dobitniej patrząc jakby szukał czegoś na dnie jej oczu.
- To… - puścił jej brodę i znów złapał ją za ramiona. - Mieliśmy podejrzenia. Czasem natrafialiśmy na ciała. Nie byliśmy pewni. Coś je mogło poharatać czy co. Krążyły plotki. Ale mnóstwo, cały chaos więc nie wyglądały jakoś specjalnie. Jest nadzieja, że jak jest odpowiednio szybko to można to jakoś odkręcić. Nawet jak się to ma. Więc wiesz, będzie okey nie? Jakoś coś wymyślimy. Ale najpierw pójdziemy do naszych na dole. Potem do schronu. A potem przejedziemy się na twój Checkpoint. Jak się go odhaczy to będzie już całkiem nieźle nie? No. Dziewczyno. - policjant po kolei mówił łagodnym głosem starając się jakoś nadać całej sytuacji pozytywne brzmienie i jakąś nadzieję. Na końcu w końcu objął Vinogradovą przytulając ją do siebie. Uścisk wydawał się być mocny i pewny niosący i czerpiący otuchę i nadzieję.

Rozerwanie od środka musiało być bardzo bolesne, okropne i przerażające, kiedy wiedziało się co rośnie człowiekowi w środku. Brown 0 nie umiała pozbyć się wizji w której trzech wyciągniętych z kanałów mężczyzn kończy w ten właśnie sposób. Nie zasłużyli na podobny los, nie oni. Byli tacy porządni, zabawni. Dobrzy ludzie, odważni. Wczepiła się panicznie w gliniarza jakby to mogło w czymś pomóc.
- Ty… Johan… Elenio… musimy znaleźć… lekarza. Zbadać was. Nie możecie… nie w ten sposób - chlipała mu w pancerz. Gdzie niby teraz mieli znaleźć sprzęt do podobnych badań? Może miało go wojsko, o ile postawią na leczenie zarazonych, a nie eksterminację - Tak… tak. Trzeba się… ruszyć. N-nie ma czasu. - przytaknęła, przecierając oczy wierzchem dłoni. Nie zrobiło się jej lepiej, ale marnowanie cennych minut na rozklejanie się było bardzo złym pomysłem.

- No. No właśnie. Widzisz? Będzie dobrze. Coś się wymyśli. Ale chodźmy, czekają na nas. - Karl objął dłońmi twarz Vinogradovej w pokrzepiającym geście. Puścił jej oczko i uśmiechnął się. Wyglądał jakby naprawdę się cieszył, że przełamała swój strach. Kciuki policjanta otarły mokre ślady z policzków. Przez chwilę przyglądał jej się krytycznie jakby sprawdzał efekt. - No. Teraz lepiej. I jeszcze tylko jedna rzecz. - dodał jakby sobie jeszcze o czymś przypomniał. Szybko pocałował ją w usta. Potem oderwał się równie szybko, uśmiechnął jakby nadal sprawdzał efekt i kiwnął głową. - O tak, teraz lepiej. Widzisz? Jeszcze możemy trochę popsikusić. - uśmiechnął się całkiem szczerze i promiennie i cofnął jedną nogę w dół schodów, dając głową znak, że czas ruszać. Podjęli wędrówkę już bez dalszych przestojów, ramię przy ramieniu. Grupę Black prędzej usłyszeli niż zobaczyli, szczególnie Diaz przodowała we wrzaskach na latynoską modłę impulsywnych i okraszonych masą przekleństw, bez których chyba Black 2 nie umiałaby w ogóle mówić.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 06-05-2017, 03:56   #103
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Postw wspólny Czarnej, Zombianny, Zuzu i MG :) cz.1

Jucha, flaki i do kompletu kawałki bebechów, wymieszane z odłamkami kości - wnętrze psiej pandy nie zachęcało do posadzenia weń dupska, tym bardziej przejażdżki na trasie dłuższej niż splunięcie przez zęby. Śmierdziało jatką, muszki zdążyły się już zadomowić i bzykały wesoło, aż szło się porzygać, gdyby nie rutyna i przyzwyczajenie do widoków z pocztówki wysłanej prosto z przedpiekla.
- Mierda... cómo basura - Diaz nie kryła niezadowolenia - I całe to mycie rowa psu w dupę. Nie mogliście, capullos, jebnąć szlauchem po kanapie przed przyjazdem? Promyczek mi się kurwa pobrudzi. I jak ona taka brudna będzie popierdalać po rewirze, co? No do chuja nie wypada - prychnęła z żywą naganą do pary trepów, unosząc oczęta ku niebu. No zero pomyślunku, nada de nada. Przygarnęła wspomnianą foczę troskliwie pod skrzydło i przycisnęła do siebie aby przypadkiem nikt jej nie zaszedł od tyłu i nie zrobił z uroczej dupki jesieni średniowiecza. Jako jedyna nie miała pancerza, a jej pukawka ręczna nadawała się do strzelania w cywilbandę albo do dłubania w zębach. Na kosmiczne kurwy nie wystarczy, a tych w lesie nie brakowało. Były też te inne, humanoidalne i z obrożami na szyjach.
- Por tu puta madre, que panda de maricones - jojczyła do Wujaszka, nadając szybko po kaktusiemu. Dla uspokojenia głaskała plecy blondyny i zabieg ten widocznie działał, bo przeszła na mowę potoczną - My kurwa jesteśmy na zlocie emerytów i innych warzyw które srają po nogach że im ktoś podpierdoli wtyczkę od respiratora, si? - warknęła przez zaciśnięte zęby walcząc z ochotą aby śladem Ortegi nie zacząć demolować bryki - Szkoda że Margaritę rozjebali, najbardziej sensowna była. Został Połyk i Tatusiek. To jest ten Padre co książkę napisał? Ten leszcz co zrzuca decyzje na Świeżynkę? No pojebało go do reszty w tej izolatce? Hibernacja razem z mózgiem gilipollas mu odmroziła? No ja cię jeszcze nie pierdolę, Wujaszku... najpierw zostawiają swoich, potem idą do baru i zamiast rozkluczać klapę od kurwiej dziury szpanują przed grubym czterookim gnatami, bohatery jebana ich mać. No a do czterorękiej kurwy to żaden nie podbił. Ciekawe kiedy zajarzą, że bez mechanika daleko nie zajadą - splunęła finezyjnie na przechadzającego się po drzwiach auta robala, strącając go w trawę - Mniej pierdolenia, więcej robienia. Pakujemy się do kabaryny i lecim w miasto. Dajcie Promyczka gdzieś z przodu. Nie ma co takiej prawilnej blondi brudzić, jak ma w planach wycieczkę na orbitę - nagle się wyszczerzyła serdecznie, prezentując całą klawiaturę zębów z czego parę zostało spiłowane. Uśmiechem tym obdarzyła Elenio.
- Ej, Bueno Chico, dawaj do tyłu. Weźmiesz Latarenkę na kolana. Trza się sprężyć, mamy falę na karku, zadanie i jeszcze Centrala się na nas spuści z grubej rury - przestawiła Obrożę i pakując się do samochodu, wydarła ryja do Piątki - Dawaj ciotka! Lej na te maricones, bierz Konowała i pokurwiajcie wężykiem pod melinę! Wy akurat jesteście na tyle ogarnięci, że możecie zajarzyć związek między samopałowaniem i fochem, a robotą do wykonania. Samo się nie zrobi, nie? A Pussy Wagon trzeba połatać jak ma jechać dalej niż mila-dwie przy sprzyjających wiatrach.

- Ej, spieszyliśmy się by was zgarnąć. Nie mieliśmy czasu szukać jakiegoś szlaucha. - wyjaśnił wygolony kierowca z Floty rozkładając i z powrotem kładąc dłonie na kierownicy.

- No. Gadaliśmy ze Svenem. - Latynos przytaknął wskazując na widoczne na desce rozdzielczej radio. - Ale jakiś dziwny był. - dodał z zastanowieniem. Za to dalsze propozycje i pomysły Black 2 obydwaj przyjęli z o wiele większą werwą i entuzjazmem.

- Niezły pomysł! - ucieszył się Elenio gdy Diaz wspomniała o tym by Amy jakoś przetransportować z przodu szoferki. Żołnierz Armii wesoło i głośno poklepał się po udach zapraszająco zerkając na wspomnianą blondynkę. Ta roześmiała się wesoło wciąż przylgnięta do Latynoski w pancerzu. Filuternie i prowokacyjnie wodziła dłonią po jej ciele. Ta co prawda przez ten cholerny, hermetyczny, ciężki pancerz nie czuła tego ta wyraziście jak bez niego czy wręcz na gołą skórę ale jednak zmysłowy ruch dłoni blondyny budził dość wyraźnie kosmate skojarzenia.

Latynos jednak zawahał się gdy usłyszał drugą część propozycji. Cała policyjna maszyna prezentowała dość opłakany stan. Poszły chyba wszystkie możliwe szyby, wewnątrz i na zewnątrz widać było chaotyczną szatkownicę od przestrzelin i odłamków przez co miejscami karoseria przypominała tarkę, do tego standardowe zacieki błota, przyklejonej trawy, liści i krwi zwłaszcza na zewnątrz. Teraz jeszcze Ortego dodatkowo zdemolował cały tył maszyny moszcząc sobie gniazdo do transportu. Najgorzej jednak właśnie z tego wszystkiego wyglądało wnętrze tylnej kanapy zupełnie jakby kogoś tu posadzono pod sieczkarnię. Cała kanapa od podłogi po podziurawiony sufit była zachlapana ludzkimi resztkami i obcowanie z nią nie wyglądało na zbytnio zachęcające. Latynos więc chyba nie bardzo był skory do zamiany mniej zasyfionego miejsca na bardziej.

- Genialny pomysł! - Johan skalkulował szybko. Za sąsiada zamiast drugiego samca mógł mieć fajną i bardzo przyjemną dla oka blondynę więc skalkulował korzyści bardzo prędko. Wydawał się, że pomysł wybitnie mu podpasował.

- Mnie też się podoba. - kiwnęła wesoło blond główką Amy. - A mogłabym usiąść na kolanach Płomyczka? Bo jak usiądzie z tyłu i się usyfi a ja często z nią jestem bardzo blisko to i tak bym się pobrudziła. A tak to obie byśmy były w miarę czyste. - blondynka kusząco oplotła się wokół Latynoski przybierając równie kuszącą minkę i gest. Johan i Elenio na chwilę zgodnie zdawali się całkowicie pochłonięci obydwiema przyklejonymi do siebie dziewczynami. Ortega też coś jakby skończył albo przerwał rwanie blach by pozezować na nie. Choć przez ten lustrzany hełm ciężko było tego być pewnym.

- No pewnie! - Johan krzyknął entuzjastycznie. Teraz rachunki już w ogóle wydawały się jasne. - Spadaj! - zachęcająco warknął do Elenio wskazując kciukiem miejsce za sobą. Latynos faktycznie wyskoczył na zewnątrz, zostawiając otwarte drzwi z przodu, otworzył tylne, westchnął widząc ten krwawy syf na tylnej kanapie i wskoczył do środka.

- Choć Asbiel, poradzimy sobie lepiej niż te czyściochy z przodu! - krzyknął chłopak z Armii do stojącej na zewnątrz Nash. Darcie blach z tyłu znamionowało, że operator pancerza wspomaganego kończył coś jeszcze rzeźbić w policyjnej maszynie.

- Sven? Jaki znowu Sven? - Diaz wyszczekała pytania, biorąc blondynę za łapę i siadając z przodu. Chwilę zawirowała przestrzenią, aby móc posadzić ją sobie na kolanach i objąć troskliwie w pasie - Dobra, popierdalajmy stąd w podskokach. Kończy się nam czas. Mamy paru leszczy do odbicia i uratowania. Teraz u nas zadanie dodatkowe, a jakoś nie widzę żeby Połyk z Tatuśkiem zdobyli się na konkrety - prychnęła pogardliwie, przesiadając się po pańsku z foczą w ramach ozdobnika. - Jak tam Wujaszku, wygodnie ci? - rzuciła gdzieś do tyłu.

Nash w tym czasie patrzyła wilkiem to na samochód, to na Dwójkę, a obserwacjami zahaczała również o Latynosa z Armii. Kręciła przy tym rudym łbem, grzebiąc mechanicznie przy Obroży.
- Nie trzeba mnie niańczyć - lektor wygłosił swoją kwestię suchym, pozbawionym emocji głosem. Te ostatnie nadrabiała piegowata gęba, wykrzywiona nad wyraz niechętnie. Zapakowała się jednak do środka - Co ze Svenem? Co mówił?

- No Sven, nasz kumpel. Był z nami na barykadzie do rana. Ale potem go przenieśli do kosmoportu. - wyjaśnił Johan obserwując jak obydwie kobiety po kolei pakują się na siedzenie obok.

- No w sumie właśnie nic nie mówił. - Elenio z tylnej kanapy odpowiedział Nash na jej pytanie. - Znaczy gadał bez sensu jakbyśmy się po akademii na piwo umawiali. Coś jest nie tak. - Latynos pomógł Nash usadowić się na swoich kolanach i gdy tylko się tam usadowiła znów wrócił mu dobry humor. Wrócił bo wspomniane zachowanie ich kumpla najwyraźniej budziło poważne zastrzeżenia i zdziwienie obydwu mundurowych.

- A jak tak siądę to ci nie będę przeszkadzać? Bo we dwie tutaj to jest strasznie ciasno. - Amy usiadła najpierw na udach Diaz ale mimo, że maszyna do wąskich i ciasnych nie należała to jednak miejsce dwuosobowe na pewno nie było. Głowa o blond włosach ocierała się co chwila o poszatkowany dach a dwie pary nóg ciężko było zmieścić w ich zwyczajowym położeniu. Więc w końcu Amanda przesunęła się siadając plecami do drzwi pasażera i wyciągnęła swoje smukłe nogi na drugą stronę drugich drzwi niejako szlabanując kierowcę.

- Eee… Niee… - odpowiedział Johan z zauważalną konsternacją patrząc gdzieś tak na golenie blondyny tuż nad swoimi udami. Potem wzrok przesunął się ku jej kolanom, zjechał po udach na jej korpus, te ciekawą wypukłość na górze, w końcu na oplecione wokół Obroży dłonie blondyny i jej twarz tak bliską twarzy Diaz. Wreszcie po tej długiej wędrówce jego oczy chyba dotarły do filuternego spojrzenia blondynki. - Znaczy, nie, no pewnie, że nie, co ty, rozgość się i w ogóle! - zapewnił szybko marine. Włączył starter i samochód zawarczał odpalonym silnikiem.

- No w porządku. Popatrzę to sobie na okolice. I muszę dorwać do tej kurwiej dziury… - mruknął krótko Ortega kończąc się mościć. Zrobił sobie gniazdo i usiadł na byłym bagażniku pojazdu w ten sposób, że zrobił z siebie pełnoprawnego tylnego strzelca. Black 2 nie doczekała się żadnej reakcji od Black 5 ale po wyświetlanej przez Obroży mapie widać było, że bus z pozostałą czwórką Parchów z grupy Black ruszył w przeciwną do klubu stronę jadąc w kierunku Checkpoint. Johan pokierował “pandę” do klubu gdzie zajechali chwilę potem.

Ledwo stanęli w miejscu, Ósemka wyskoczyła jak oparzona z auta i szybko przebierając nogami, potoczyła się w kierunku drzwi wejściowych.
- Dwójka i Siódemka bierzemy się za piwnicę. Trzeba ją zabezpieczyć zanim zejdą cywile - szczekała Obrożą, klepiąc namiętnie paluchami po holoklawiaturze - Patino mówiłeś coś o zwiadzie dronem. Sprawdź teren i zgarnijcie młodą - zatrzymała się, obracając twarz ku wojskowym - Tak szybciej to załatwimy.

- Promyczku idź z tymi pendejo, my tu mamy coś do rozpierdolenia - Diaz mruknęła Promyczkowi do ucha, wysadzając z bryki najpierw ją a potem siebie. Poprawiła miotacz, sprawdziła czy cyngiel się nie obluzował i przewróciła oczętami - Dobra dobra Latarenka, już się tak nie wczuwaj, claró? Wujaszek! Wracamy na imprezę, ruszaj ten leniwy odwłok. Kurwy same się nie wyruchają - klapnęła blondynę łapą w pośladek, rechocząc przy tym jak stary zwyrol.

- Dziecino weź daj na luz… Nie zadajesz się z jakimiś amatorami!Wszystko jest pod kontrolą! - Latynos wyskoczył z obsmarowanej ludzkim i nieludzkim ścierwem policyjnej pandy i zaczął z niechęcią na twarzy wycierać swoje tylne partie ciała. Mówił lekko pretensjonalnym tonem albo jego udaną karykaturą na końcu wskazując już teraz niezbyt czystą dłonią w niebo. Tam na tle zielnonkawego, czystego nieba okolonego w większości ogromem gazowego giganta Yellow i dużo mniejszą tarczą miejscowej gwiazdy, tak bardzo ciekawiącej astronomów, widać było sunący leniwie kształt latającego robota.

[MEDIA]https://i.ytimg.com/vi/txNtls0c2-0/hqdefault.jpg[/MEDIA]

- Ale nie napalaj się, nic nie jest wieczne. Za jakąś godzinę baterie zdechną i trzeba będzie go zdjąć ze straży. - rozłożył ramiona w geście bezradności. Dron należący wcześniej do Black 3 miał chyba z kilka godzin możliwej aktywności po których należało wymienić baterie. Był aktywny od chwili bardzo awaryjnego lądowania grupy Black na tym księżycu więc obecnie poziom naładowania energii musiał być już dość niski.

- Auć! - Amanda nawet krzyknąć boleśnie umiała jakoś tak wdzięcznie, że z miejsca chciało się powtórzyć ten manewr. Znów krótkim motywem zwróciła na siebie uwagę wszystkich mężczyzn w grupce bo i bywaj mundurowi i Parch z numerem 7 wymalowanym na pancerzu na chwilę zwrócili uwagę na rozcierającą, zgrabny tyłek blondynkę.

- Bym był złośliwy uznałbym, że coś nam każesz zrobić. - podrapał się po podgolonej głowie Johan patrząc w końcu z blondynki na rudzielca o złotych oczach. - Ale, że cię lubię to nie uznam. Ale właśnie wyluzuj dobra? - powiedział marine biorąc swój szpej i dając głową znać, że wszystkim póki co po drodze do środka.

- No. A jak chcę coś przebolcować. I by przebolcować chętnie mogę coś rozpierdolić. - odezwał się chropawo Ortega ruszając chyba jako ostatni z grupki. - Tylko kurwa w tym jebanym, cwelowatym schronie są te pierdolone drzwi. Nie ruszymy ich tym czym mamy bo próbowałem. Ale chcecie to próbujcie po swojemu, ja wam utoruję drogę do drzwi. A potem chce coś przebolcować. - skinął głową “roboci” olbrzym obwieszony ciężką bronią i pomocniczym sprzętem przez co był i wolny i głośny ale na siłę ognia przewyższał pewnie całą resztę grupy razem wziętą.

Black 8 zatrzymała się nagle, obracając przez ramię i zmrużywszy oczy, wlepiła wzrok w Mahlera. Zgrzyt zębów zlał się w jedno z ponurym warkotem, wydobywającym sie z głębi popalonego kwasem gardła. Stała tak dwa oddechy, nie mrugając ani nie poruszając choćby pojedynczym mięśniem. Prócz szczęk oczywiście. W końcu prychnęła, odpalajac klawiaturę i po chwili syntetyczny lektor przerwał milczenie.
- Tam na dole. W kanałach. Mogliście odejść, mieliście okazję. Czysty teren przed sobą, zaporę z napalmu i karabinu za plecami. - Parch się zawahała, walcząc z przemożną chęcią aby splunąć i olać temat. Odetchnęła dla uspokojenia i podjęła pisaninę - Nie musieliście czekać. Ani wracać - na moment przeniosła wzrok na Patino, po czym wróciła do trepa z Floty - Mam was wyciągnąć z syfu w jednym kawałku, jeszcze nie skończyłam roboty. - wzruszyła ramionami, uciekając przy okazji wzrokiem gdzieś do góry. Wyglądało jakby obserwowała drona - My już jesteśmy martwi, ci z Obrożami i nie znaleźliśmy się tu za kradzież cukierków ze sklepu. Wy nie macie aż tak prosto. Wyluzuję gdy znajdziecie się na bezpiecznym terenie, jasne? - opuściła głowę, pokazując krzywy i mało pogodny, wymuszony uśmiech.

- Que… - Latynoska westchnęła boleśnie, jakby jej ktoś ładował w klatę wiertarkę udarową. Oblicze jej wyrażało czyste zwątpienie, więc dla poprawy nastroju objęła ramieniem Amy, no i bardzo przyjemnie się ją tak obejmowało. - Nie no kurwa, ja se wypraszam. Jeszcze dycham, si? No to jeszcze mogę trochę skorzystać z życia. Poza tym siedzę za niewinność, jestem uciśnioną ofiarą bezdusznego systemu - mówiła z zapałem, klepiąc do rytmu słów łapskiem po dyszy miotacza. - Ech Latarenka. Bolca ci kurwa trzeba, bo pierdolca dostajesz. Poprosisz ładnie to ten pendejo w mundurze albo Wujaszek ci z tym pomoże, on jest bardzo kochany… Wujaszek znaczy, no i wtedy nie będzie mi podpierdalał celów spod lufy, bo znowu zejdziemy do kurwiej dziury i zesram się na malinowo, a nic nie rozwalę. Skandal - wydała fachową opinię po czym przybrała pełen nostalgii i smutku ton, prawie że roniąc łzę goryczy nad paskudnym, niewdzięcznym losem i mało koleżeńska postawą olbrzyma w pancerzu wspomaganym. Ogarnęła się dość szybko, wracając do tematu przewodniego - Gdzie Świeżynka i ten trzeci od was? Ten co mu liżące się laski nie pasują. Część z nas poleci na balety z czteroręką kurwą, część niech patrzy na doktorka i Promyczka żeby im nic smrodu nie narobiło jak nas nie będzie - mruknęła, całujac blondynkę w skroń, bo mogła - No i jak mamy popierdalać dalej razem to nam potrzeba większej kabaryny. Nie zabierzemy się w ten psi szmelc całą ekipą. Wy tu się szwendaliście jak my cofaliśmy zegarek coby nam łby nie wybuchły. Widzieliście coś sensownego?

- Ej no coś ty Asbiel, przecież byśmy was nie zostawili. - Johan żachnął się gdy Asbiel wspomniała o sytuacji z kanałów sprzed paru godzin. - Nie oddalibyśmy nikogo tym gnidom. No i kurwa, na pewno nie kogoś kto nas z tego syfu wyciągnął. - marine na końcu się uśmiechnął nawet idąc przez nieco rozbebeszony wcześniejszymi walkami i bombardowaniem lokal. - Jesteś z nami. - uśmiechnął się szerzej i po przyjacielsku trącił ramieniem jej ramię tak, że lekko odbiła w bok trafiając na ramię Latynosa.

- No. I to dwie foczki. Szkoda by było. - Latynos dodał niby poważnym tonem ten jakże ważny argument przemawiający za. Pozezował chwilę na złotookiego rudzielca, na moment puścił żurawia na idącego niedaleko Parcha z numerem 2 i znów wrócił do tej z numerem 8. - A z tym bolcowaniem myślę by pomogło. Na pewno. Mogę się tym zająć. - zaoferował swoją pomoc Patinio przytrzymując swoje ramię tak, że wyglądali jakby byli parą i szli gdzieś tam na spacer czy randkę pod rękę. W głosie jednak brzmiała powaga i troska więc wyglądało jakby mówił jak najbardziej serio.

- O tak. - blond główka tancerki i gwiazdy tego lokalu wykonała potakujący ruch głową. Stęknęła też cichutko i jak zwykle rozkosznie gdy dłoń Diaz wylądowała na niej więc potaknięcie i słowem i gestem mogło dotyczyć i tego momentu jak i tego co mówili mundurowi. - No pewnie, że jeszcze dychasz. I możesz i powinnaś korzystać z życia. I ze mnie też, nie zapomnij o mnie. - dodała blondyna w krótkiej skórzanej kurtce i podkoszulku ze sporym dekoltem. Mówiła troskliwie zbliżając swoje usta do ucha Diaz i zaczepiając je wargami i muskając językiem. - Bo jakbyś przestała dychać chyba musiałbym cię ratować. I pewnie zaczęłabym od metody usta - usta. - zniżyła głos prawie do szeptu przesuwając wspomniane usta do ust Latynoski.

- A tam na dole też masz takie fajne koleżanki? - Black 7 zainteresował się kolejnym detalem gdy obserwował manewry blondyny skoncentrowanej na Latynosce w Obroży.

- Mam fajne koleżanki tam na dole ale nie tak fajne jak ja. - Amy skończyła prezentować znaną jej metodę reanimacji usta - usta która jakoś dziwnie przypominała pocałunek. Bardzo długi i bardzo mokry. Ale gdy skończyła i usłyszała pytanie Ortegi roześmiała się i pokazała mu język.

- A dwie by były? Wiesz, ja jestem dość duży. Kawał chłopa. - Ortega chyba był zaciekawiony tym tematem i jego pytania znów rozbawiły blondynę bo się roześmiała na całego.

- Na pewno znajdziemy ci jakieś fajne dziewczyny. - powiedziała wesoło Amy gdy wróciła jej zdolność mowy. - Ale pewnie byś musiał zdjąć ten metal z siebie bo cię w ogóle nie widać. - dodała nieco ostrożniej a Diaz wyczuła jak dla pewności i otuchy dłoń blondyny zaciska się na jej dłoni.

- Eee… To tak. Samochodów tu trochę jest. Coś powinno się dać uruchomić. - Johan z wyraźnym trudem oderwał się od blond tematów i wrócił do tego o czym mówiła Latynoska. - A Karl i Maya są na górze, w sterówce. Karl miał spróbować zrobić łączność to by się dało ze światem pogadać. - dodał.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 06-05-2017, 19:18   #104
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Post wspólny Czarnej, Zombianny, Zuzu i MG; cz.2

Robili sobie jaja, albo czegoś od niej chcieli… tylko czego niby mogli chcieć od Parcha? Nash nie potrafiła znaleźć odpowiedzi, żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. W sumie mogli się rozstać w każdej chwili, iść w swoją stronę… a ci jeszcze gadali i to takie bzdury. Po co? Przecież…
Zacisnęła usta w wąską kreskę, przyjmując ramię po zwalczeniu odruchowego oporu. Prychnęła przy propozycji udzielenia wsparcia i pomocy. Gdyby nie bijący na alarm licznik chętnie by skorzystała. Mina z zaciętej powoli przeszła w rozbawioną, dłoń odkleiła się od karabinu, wędrując ku twarzy Latynosa. Tam strąciła z policzka czarną drobinę bliżej niezidentyfikowanego syfu i wróciła do klawiatury.
- Potrzebujemy auta. Sprawdzimy co z resztą. Meh - przekaz zwieńczyło parsknięcie.

- No przez te blachy to ci się obciągnąć nie da ani nic Wujaszku - Diaz otoczyła Promyczka ramieniem żeby ta poczuła się pewnie i spokojnie. Ciągle bała się Wujaszka, niepotrzebnie! Przecież ją lubił i go nie wkurwiała, ale faktycznie w tej konserwie robił za wielkie, groźne bydle, chociaż kochane.
- Świeżynka! Bierz Romeo pod pachę i szurajcie do nas, rozkluczamy klapę kurwiej dziury! - wydarła się radośnie przez Obrożę do Brown 0.

- Spokojnie, już jesteśmy. - odezwał się wychodzący z korytarza Karl. Przyszedł razem z Mayą. Szedł z tym swoim ciężkim rewolwerem w dłoniach i wydawał się spięty i skupiony.

- O! No to jesteśmy w komplecie! - zawołał Elenio z uśmiechem witając brakującą dwójkę.

- No. Okey Karl to co robimy? Bo w sumie Zoe ma rację, jakaś druga bryka by się przydała. - Johan też się dołączył ale po drodze tak wmanewrował, że znalazł się bardziej przy Vinogradovej niż Hollyardzie. Głową jednak wskazał na czerwonowłosego sapera z emblematem 8 na pancerzu. - Ale ten schron na dole jeszcze jest. No i ten doktorek. Został na górze? - marine skończył mniej więcej referować jak to wygląda sytuacja na więcej niż jeden obiektów i celów do osiągnięcia. I jakoś gdy skończył akurat złapał Brown 0 za kibić i przysunął do siebie szczerząc się wesoło już tylko do niej.

- Tak. Został na górze. - Karl popatrzył na marine jakimś pustym wzrokiem. Wydawał się coś mało cieszyć z tego spotkania. Na pewno mniej niż pozostali dwaj mundurowi. Zwlekał też jakby z czymś co ci najwyraźniej zauważyli bo popatrzyli najpierw na niego a potem na siebie nawzajem. Gliniarz musiał wyczuć, że chyba wszyscy oczekują od niego jakiegoś rozwinięcia więc westchnął.
- Chłopaki, pamiętacie jak czyściliśmy tą cementownię ze dwa tygodnie temu? - zaczął patrząc na dwóch mundurowych.

- No. Chujowo było. Ale daliśmy radę. Zresztą i tak potem wszystko wysadziło lotnictwo. A co? - Elenio zapytał i odpowiedział dość wesołym, bezczelnym i zaczepnym tonem ale widać było, że nie widzi związku z tym co było a z tym co jest.

- Daliśmy radę wyjść. Zanim ściągnęliśmy tam ogień. - Johan wciąż trzymający Mayę nieco doprecyzował też patrząc uważnie na policjanta.

- No właśnie. I kojarzycie plotki? Że to było gniazdo. Ul. Jedno z wielu pewnie. No i tam widzieliśmy te ciała ludzi. Nie żyli. Ale pamiętacie jak wyglądali, nie? - Karl popatrzył na obydwu kumpli i nieco nerwowo oblizał wargi patrząc uważnie to na jednego to na drugiego.

- No. Tacy rozszarpani. Ale co z tego? Przyszliśmy za późno. Już wszyscy nie żyli. Nie mogliśmy nic zrobić. Tylko się wycofać. - marine zmrużył oczy już z poważną miną obserwując to jak zaczyna toczyć się dyskusja.

- Okey. Właśnie. Tacy wyszarpani. - policjant pokiwał głową i otarł dłonią spocone czoło. Wewnątrz nadal działała wentylacja więc było o niebo przyjemniej niż w tropikalnym ukropie na zewnątrz a i tak Karl pocił się jakby tu biegł. A nie wyglądał na zziajanego. - Gadałem ze Svenem. - zaczął mówić znowu ale widząc, że obydwaj już zaczynali coś mówić uciszył ich gest i poważnym grymasem twarzy. - W centrali podejrzewają, że my też to mamy. Cała trójka. Jak ci wyszarpani. Mieli ten syf u siebie w kosmoporcie. Sven brał udział w pacyfikacji. Udało im się. Ale jest podejrzenie, że każdy kto przebywa tak długo jak my na terenie xenos jest zainfekowany. - wygarnął w końcu policjant. Na chwilę w grupce zdawała się panować cisza i bezruch.

- No kurwa pogięło ich. Ja się czuję dobrze. Nic mi nie jest. Daj spokój, daj mi radio, pogadam z nimi, wytłumaczę im wszystko. - pierwszy mowę zdawał się odzyskać Latynos i zaczął wolno ale mówił coraz szybciej nawet ruszył się jakby chciał wrócić do samochodu i radia w środku.

- Mają rozkaz. Na nas. Konkretnie na nas. Jak po nas przylecą na Brownpoint. Wiecie co to znaczy. Sven nas ostrzegł. Bez tego wjebalibyśmy się w te gówno co nam przygotowali. Kula w łeb albo chuj wie co gorszego. - policyjny strzelec wyborowy mówił zmęczonym głosem nadal jednak brzmiało w nim zdecydowanie. Obydwaj mundurowi wydawali się być wmurowani w ziemię. Elenio kręcił przecząco głową nie zgadzając się na to co usłyszał choć chwilowo chyba zabrakło mu argumentów.

- Sven jest spoko. Był przecież cały czas z nami. - powiedział cicho marine mocniej obejmując Vinogradovą za trzymaną kibić jakby tym dotykiem chciał dodać sobie albo jej otuchy. Patrzył gdzieś w podłogę przed sobą.

- No tak, Sven jest spoko. Powiedział, że spróbuje się załapać na transport do nas ale wiecie jak jest, to nie od niego do końca zależy. No i chłopaki. - Karl podszedł do Elenio, zgarnął go pod ramię i nawrócił do Johana, tak, że znalazł się między nimi w środku patrząc z bliska to na jednego to na drugiego. - Tkwimy w tym razem. Na razie to podejrzenie okey? Nie mają pewności. My też nie. Jasne? Musimy to sprawdzić. Zrobimy jakieś testy, skany, znajdziemy jakiegoś łapiducha i wygrzebiemy się z tego. Jeszcze wszyscy żyjemy i jeszcze sporo możemy tu napsuć, nie? - Karl potrząsnął nieco obydwoma trzymanymi mundurowymi i teraz wyglądał jak starszy brat czy kolega dodający otuchy młodszym.

- Aa. No tak. Plota jest, że jak szybko to da się to wyjąć. - Elenio jakby załapał tą nadzieję i zaczął kiwać głową już raźniej. Johan oblizał wargi i też podłapał dryg.

- E tam, pewnie nic nam nie jest. Banda gryzipiórków za biurkiem wpadła w paniorę i tyle. - podgolony marine też nie chciał być chyba gorszy od kolegi ale o żadnym z nich nie dało się obecnie powiedzieć, że lekko podchodził do usłyszanych wiadomości i tego co one oznaczały.

Potwór rosnący w bebechach na podobieństwo pasożyta. Żywiący się nosicielem, rosnący wewnątrz niego i zatruwający od środka, by finalnie… utorować sobie drogę przez miękkie tkanki na wolność. Twarz Nash ściągnęła się, szczęki zacisnęły. Nie potrafiła pozbyć się z głowy wspomnienia holo oglądanego z ojcem za dzieciaka. Film, a raczej serial, dotyczył gatunku skrzydlatych robali, składających jaja wewnątrz żywej larwy innego gatunku. Z jaj wykluwały się młode…
Potrząsnęła łbem, odpychając niechciany i niepotrzebny w tym momencie obraz. Zamiast rozmyślać nad przeszkodami, powinni się skupić na znalezieniu wyjścia z tego szamba. Omiotła spojrzeniem trójkę trepów - bladych, nagle wyciszonych i wyraźnie spiętych. Sama też zesztywniała, doskonale zdając sobie sprawę jak kiepsko wychodzi jej pocieszanie innych. Nie miała w tym doświadczenia.
- Laboratoria Seres. Nasz następny cel. Grupy Black - przemówiła za pomocą lektora, robiąc niewielki krok do przodu. Przypatrywała się czujnie zarażonym, ale nie sięgnęli po broń, ani nie odsunęli się. Postąpiła więc kolejny krok - Naukowiec z ośrodka. Mamy wyciągnąć jego i pozostałych ocalałych. Potem Checkpoint - zazgrzytała zębami, zamierając na trzy długie oddechy. Podniosła ręce i po chwili wyraźnego wahania, uścisnęła ramiona wpierw Hollyarda, potem Mahlera a na końcu Patino, czując że wolałaby ponownie wleźć na pole minowe, niż ciągnąć ową rozmowę. Zabrała szybko ręce, wracając do pisania - Skoro jest tam jajogłowy i laboratoria, mogą was przebadać. Na wszelki wypadek. Upewnimy się. - przerwała, wzdychając ciężko i splunęła pod nogi, skrzecząc coś pod nosem gniewnie - Nie rozjebią was, macie tam tylko wejść. Do transportera. Ale potem możecie wyskoczyć… ale to potem. Załatwmy sprawy tutaj. Schron. Cywile. Kurwa z piwnicy. Po kolei. Potem laboratorium. Pozostali z Black tam pojechali, może nie spierdolą i coś zadziałają. Zobaczymy. - wzruszyła prawym barkiem - Będziemy musieli pojechać na limicie czasowym, ale się uda. Młoda ma was doprowadzić do celu, to jej zadanie. Doprowadzi, w razie czego odciągnie się uwagę pokrak. Ale najpierw laboratorium. Póki jeszcze stoi i jest szansa na jajogłowego. Jajogłową. To nie jest rozkaz - zmrużyła oczy, wbijając je w marine - To propozycja. Nie wiemy czy w mieście znajdzie się szpital z obsadą. Najbliżej i najszybciej jest Seres. Ogarniemy - przy ostatnim słowie wyszczerzyła się pewnie.

Vinogradowa słuchała ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy żołnierz z Floty ją objął, odwzajemniła uścisk. Objęła go w pasie, wczepiając się w niego z całej siły. Nie zasłużyli na taki okropny koniec, żaden z nich. Byli tacy w porządku mimo tego, że przyszło im kooperować z Parchami. Nie robili im z tego powodu wyrzutów, nie traktowali jak worków mięsa i żywych tarcz, ale ludzi… i potrzebowali pomocy nie mniej niż ludzie w Obrożach.
- Udało się nam wyciągnąć hasło do bunkra w piwnicy - powiedziała kiedy zapadła cisza - Możemy otworzyć drzwi od zewnątrz, tylko… bądźmy mili dla tych po drugiej stronie. Jeżeli… mają tam lekarza? Tak na wszelki wypadek… kogoś z tego Seres. Nie tylko mundurowi chodzili tu na przepustki.

- Masz hasło? No i zajebiście! - Diaz jako jedyna chyba wydawała się tryskać radością szczerą i niewymuszoną - To rozpierdalamy czteroręka kurwę, ładujemy Promyczka na bezpieczny rewir, pytamy się grzecznie chujków kto ma cynę o konowałach, załatwiamy Wujaszkowi ruchadełka i wypierdalamy w trasę - streściła po swojemu to co usłyszała, gestykulując przy tym żywo - Por tu puta madre, weźcie sobie zapodajcie czopa na zatwardzenie. Jebnęło wam datę przydatności do spożycia, wielkie rzeczy. Teraz wiecie jak nam jest w pizdeczkę z tym chujstwem na szyjach. Macie syfa i wam siedzi we flakach… no i chuj z tego, que? Jak się go wytnie to nie urośnie. Dalej będziecie tacy prawi i sprawiedliwie wlepiający mandaty za zaśmiecanie trawników. - parsknęła wesoło, spoglądając na bezobrożowy kondukt pogrzebowy z naganą - A ten czterooki grubcio jak taki mądry to niech strzeli z ucha co można zrobić. Mówi na siebie doktor, nie? Pogadam z nim… miło i przyjaźnie oczywiście - zapewniła szybko Świeżynkę, wyłamując palce przed robotą.
- I nie srajcie ogniem, pendejos. Czemu do brudnej dupy mojej świętej pamięci babki Mercedes, sami się obmacujecie i tulacie we wspólnym trzymaniu na duchu i za fiutki? - wydęła wargi, parskając pod nosem - Pedałki, czy co? Soy… no kurwa tolerancyjna w chuj jestem. Wujaszek też, wystarczy że ma co ruchać. Nie wiem jak on, ale ja się czuję obrażona, pominięta i ja pierdolę, zaraz jebnę stąd i tyle mnie będziecie widzieć. Zaszyję się w kiblu, potnę mydłem, albo zaleję pałę z rozpaczy - nadawała podniesionym głosem, machając łapami przed sobą - W ogóle nie ma sprawy, spoko cabrónes. Przypadkiem tu kurwa jesteśmy, nie? Tylko przechodzimy. Jakoś chyba do was nie dotarło, że w tym momencie powinniśmy popierdalać w Pussywagonie. - dla zdrowotności przykopała w zostawioną na ziemi walizkę, a ta przeleciała przez pomieszczenie i odbiła się od ściany - No ale nakładamy trasy. No nie ma za co… to teraz piwnica, ruchanie i bunkier. Claró?

- Ehe. Właśnie. Wszyscy zapominacie o najważniejszym. O ruchaniu. A przecież w końcu po to tu ludzie przychodzą nie? No ja przynajmniej na pewno po to tu przyszłem. I właśnie nadłożyłem drogi jak Chelsey dobrze mówi. Więc miejmy trochę chociaż poszanowania dla tradycji tego miejsca i dla zdrowej, solidnie odkarmionej chcicy. No ja przynajmniej mam i przyszłem tu poruchać. - Ortega nie odzywał się przez cały czas ale gdy druga Latynoska zaczęła nawijać ten poparł ją w podobnym stylu nie dając zapomnieć po co tu przybył. O ile wcześniejsze słowa dwójki pozostałych Parchów wydawały się przemawiać do rozsądku i dawać nadzieję na wyratowanie się z opresji, to monolog Diaz całkiem zaskoczył trójkę mundurowych. Najpierw patrzyli na nią z zaskoczeniem, przez moment nawet jakby przebiła się złość czy irytacja, ale w końcu gdy zaczęła zbliżać się do finału swojego przedstawiania sprawy roześmieli się.

Elenio który stał najbliżej Diaz śmiejąc się sięgnął po nią i przygarnął do siebie.
- Jasne, też jesteś z nami. No nie fochaj się bo jak się ty sfochasz, to już w ogóle będzie tragedia. - powiedział wesoło Latynos do Latynoski w Obroży.

- Dzięki, że wróciliście.- poparł go Karl. - I wtedy w kanałach i teraz. Sami chyba nie dalibyśmy rady. Ale z waszą pomocą i jednym zespole mamy szansę się z tego wygrzebać. - roześmiał się, też chyba podbudowany na duchu zachowaniem wyrzutków ludzkości jacy otaczali jego i jego przyjaciół.
- Plan jest dobry. - odpowiedział nieco poważniej patrząc na Zoe. - Najpierw Schron. Zobaczymy co tam jest grane. Gdzieś muszą być ci gliniarze z tej pandy. I mogą mieć coś w tym schronie. Albo kogoś. A potem bryka i do Seres. I tak mamy się tam udać i my i wy. Więc nam po drodze. - policjant pokiwał głową i wyglądało na to, że jakiś plan jakby mieli na najbliższe kilkadziesiąt minut.

- Claró que si żebyście nie dali rady. Bez rozsądku Wujaszka siedzielibyście w czarnej dupie, smyrając się po hemoroidach - Black 2 przewróciła teatralnie oczami. Przeszła w znany już hałaśliwy sposób komunikacji, nadając spod ramienia kaktusiego mundurowego. Obejmowała przy tym Promyczka, więc stali we trójkę w ciasnocie jak w kolejce po zasiłek - No i jasne że plan jest dobry! Latarenka jest od oganiania, Świeżynka od grzebania w internetach... a my - wskazała siebie i Ortegę - Przyszliśmy tu jebać i robić rozpierdol. Ja już po punkcie pierwszym, a Wujaszek lubi od tyłu, więc zbierać się - pokazała paluchem tam gdzie zejście do piwnicy.

- Schowaj się może na górę do pokoju ochrony? - Brown zwróciła się do blondynki w skórzanej kurtce. Nie odstępowała Mahlera ani o krok, ciągle go obejmując jakby w ten sposób mogła go uchronić przed niedogodnościami - Jest tam doktor Jenkins, drzwi da się zamknąć. Jest też podgląd kamer. Tutaj nie jest zbyt bezpiecznie, łatwo da się wejść oknem... albo drzwiami. Wrócimy po was kiedy uporamy się z wejściem do schronu.

Ósemka z trzaskiem odbezpieczyła broń, uśmiechając się pod nosem. Jakim cudem dziwna zbieranina ludzka doszła do porozumienia bez ofiar - kolejna niewiadoma. Grunt, że udało się im znaleźć nić porozumienia i pociągnąć za nią, skupiając wybuchową mieszankę charakterów dla wspólnego celu. Otworzyła holo Obroży, spoglądając na znaczniki pozostałej części grupy Black. Przez dłuższą chwilę zawiesiła uwagę na portrecie Szóstki. Parametry wskazywały, że żył. Dobra informacja.
- Poszukajcie auta i zapasowej benzyny. Potrzebujemy ich, a nie ma sensu całą watahą pakować się na dół - wystukała, patrząc bezpośrednio na parę wojskowych. Opuściła ręce, by naraz parsknąć i wrócić do maltretowania holoklawiatury - Nie boicie się, że strzelę wam w plecy. Świetnie, idę z wami. Będę ubezpieczać.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 06-05-2017, 19:56   #105
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Buka, MG, Mike, Cohen

- Cholera jasna... - Dopiero teraz Black05 zdała sobie sprawę, że pierdzielony kwas na pierdzielonym autobusie wciąż zżerał go kawałek po kawałku. A jak tak dalej pójdzie, to się “Pussy wagon” rozleci, i nic nie będzie z dalszej jazdy. Chwyciła więc za czynnik zasadowy, po czym oblała syczące miejsce, a po chwili zastanowienia, zrobiła ponowny użytek z kolejnej dawki, tak na wszelki wypadek.

- Dobra, to kij im w oko, jedziemy - Spojrzała jeszcze raz w kierunku, gdzie część Parchatych się udała, po czym wróciła do busa, odpaliła go, i ruszyła w dalszą drogę, złorzecząc pod nosem.

Black 5 obserwowała jak cz zaczyna działać wytwarzając pianę która zaczęła pienić się i syczeć w zetknięciu z kwasem. Czynnik chyba w końcu wygrał tą batalię bo po przejściu punktu krytycznego bąblowanie i syczenie zaczęło zamierać pozostawiając na karoserii i silniku mdły osad. Żółty bus kierowany ręką pobliźnionej blondyny ruszył w lewo, wyjeżdżając z dżunglowej przesieki w stronę centrum krateru Max. Niedługo wedle wskazań mapy z Obroży musieli znowu zjechać z głównej drogi, tym razem skręcając w prawo. Zaczęli zbliżać się do Checkpoint, brakowało im ostatnie kilkaset metrów. Teren jaki otaczał drogę nadal był zdominowany przez dżunglę i samego laboratorium do którego mieli dojechać nadal nie było widać.

- Podjedź bliżej - powiedział Black 0.
Przełączył się na częstotliwość, z której nadawali cywile.
- Tu Black, jedziemy po was. Jak sytuacja?

Black 0 po nadaniu komunikatu odczekał chwilę wsłuchany w trzaski eteru w słuchawce komunikatory i coraz bardziej rzężące mechanizmy maszyny którą jechali. Jednak po chwili nic się nie zmieniło. Eter w słuchawce nadal trzeszczał tak samo jak mechanizmy busu nadal rzęziły.

- Laboratorium ma systemy obronne, jak tylko coś zobaczysz zatrzymaj się. - powiedział do kierowniczki.

- Mamy jeszcze chwilę, zanim się dotelepiemy do umieralni, to warto ustalić, jak to rozegramy. Albo wjeżdżamy na pełnej kurwie, albo najpierw pójdę ogarnąć miejsce po cichu i może złapać któregoś z łapiduchów, jak nie przez szczekaczkę, to na żywo i w kolorze i wtedy ułożymy konkret plan. - powiedział Owain, pakując do plecaka kostkę plastiku i minę z autobusowego arsenału.

- Bryka nie wytrzyma ewentualnego ostrzału. Zobaczymy jak to wygląda na własne oczy, bo dane satelitarne są do dupy. - odparł Padre.

Żółty, popalony, postrzelany, wytrawiony kwasem, zachlapany krwią, ludzi i xenos, pobrudzony dżunglowym błotem i upstrzony roślinnymi jej pozostałościami autobus pruł pewnie przez ścieżkę drogi jaka przecinała dżunglę. Mogło się zdawać, ze wszystko jest mimo to w porządku. Choć prowadząca pojazd Black 5 wiedziała, że kwas jaki właśni zneutralizowała miał wystarczająco dużo czasu by wpłynęło to na sprawność maszyny. Czuła to a nawet słyszała jak coś tam rzęzi i zgrzyta niepokojąco. Na pewno był odpowiedni moment by postawić go do warsztatu. Albo by zadbał o niego chociaż jakiś polowy mechanik. Te wszystkie walki w których brał udział i z nimi i zanim ich spotkał też pewnie nie wpływały na niego zbyt pozytywnie. Otarła jednak pot z czoła choć przypominało to rozcieranie go między skórą dłoni a czoła to jednak niosło choć sugestywną ulgę. Na dany przez ich zwiadowcę znak zatrzymała się jakieś setkę metrów przez zjazdem do labolatoriów Seres gdzie mieli dojechać.

Black 4 który wziął na siebie ciężar decyzji jak się zabrać za wykonanie zadania, teraz gdy gdyby nie te drzewa i cała ta dżungla dookoła to już pewnie byłoby widać. A tak, widzieli ścianę dżungli o te dwadzieścia czy trzydzieści metrów od skraju drogi. Tylko wzdłuż niej było widać coś dalej. Tyle, że zjazd na miejsce szedł lekkim łukiem więc z tej odległości widać było w oddali sam mur albo płot okalający posiadłość. Sądząc i z mapy serwowanej przez Obrożę i tego co widział przed sobą brama musiała być kilkadziesiąt metrów od widocznego obecnie z drogi fragmentu.

System obronny działał nie tak całkiem dawno temu a może i nadal bo widać było nawet na tym wąskim przecinku przed nimi liczne, nieruchome truchła xenos. Leżały w pobliżu ogrodzenia jakby je tam dosięgły systemy obronne. Na samej drodze jednak ciał już właściwie nie było. Za to były same xenos. Zorientował się po chwili, że zauważa ruch w dżungli jaka ich otaczała. Xenos też ich zauważyły sądząc po wydanym skrzeku i odgłosie przedzierania się przez dżunglę. Były szybkie. Rozpędzony pojazd mógł im uciec. Ale obecnie stali w miejscu. Pierwsze kilka xenos były góra pół setki kroków od nich. Dystans do pojazdu mogły pokonać w kilka, sekund.

Owain wybił kolbą karabinu okno po prawej stronie autobusu, chwycił najbliższy granat ze stosu wybuchowych dóbr i cisnął nim w najbliższego z większych obcych, po czym wycelował w niego z karabinu i zaczął strzelać krótkimi seriami.
- Ten wrak i tak już długo nie pociągnie, równie dobrze możemy użyć go jako osłony, jeśli IFF systemu obronnego nas nie rozpozna, o ile w ogóle go ma. - stwierdził.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 06-05-2017 o 19:58.
Cohen jest offline  
Stary 06-05-2017, 20:53   #106
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Prosta misja… Green 4 uśmiechnął się pod nosem. W życiu nigdy nic nie było proste, dlatego też było ono tak fascynujące. Ono i zachowanie osób, które współżyły w owym fragmencie wszechświata. Poświęcił te cenne dwie sekundy by zbadać pozycję innych oddziałów. Na swój liczyć nie mógł, wszak wszyscy klasycznie dołączyli już do Wszechmocnego. Nawet cień żalu nie pojawił się na jego twarzy. Nic nie zakłócało owego uśmieszku, nic nie burzyło spokoju myśli. Proste zadanie… Rozejrzał się po terenie, uważnie przyglądając rozłożeniu trupów, wraków i lejów, jakie miał przed sobą. Droga istniała, oczywiście. Zawsze dało się jakąś odnaleźć, nawet gdy sytuacja sprawiała wrażenie beznadziejnej. Także i teraz ją ujrzał, przez co jego uśmiech pogłębił się do poziomu odsłoniętych zębów, po czym zgasł całkiem. Maska, jaką utworzyły mięśnie jego twarzy nie wyrażała niczego. Dziura w bocznej ścianie wabiła go, zapraszając by do niej dotarł, by zagłębił się w jej wnętrze i sięgnął celu, skrytego gdzieś na samej górze. Zamierzał tego dokonać, a to oznaczało konieczność skupienia w formie maksymalnej. Najpierw należało dotrzeć w pobliże kina, w miarę możliwości nie ogłaszając przy tym wszem i wobec swego istnienia. Do tego celu służyć miały porozwalane wraki i leje, stanowiące przystanki na jego drodze. Poprawił plecak, tak aby ten trzymał się porządnie na plecach. Margines błędu należało ograniczyć do minimum, a co za tym szło, nie mógł sobie pozwolić na to by sprzęt zaczepił się o wystający fragment metalu czy zsunął w trakcie biegu. Pewniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza, który na wszelki wypadek wysunął z pochwy.


Nie mógł wykluczyć zaalarmowania najbliżej znajdującego się przeciwnika, a wolał się z nim uporać po cichu. O ile, oczywiście, miałoby dojść do takiej konieczności. Jeszcze tylko głęboki wdech, spięcie mięśni… Wystartował, kierując się ku kolejnej osłonie, która wyznaczała szlak, jaki zamierzał przebyć.

Green 4 przemykał się od jednej osłony z samochodu czy wraku do drugiej. Parking wokół kina był raczej odkrytym terenem sam w sobie ale właśnie pojazdy, czasem jakiś lej po bombie czy porzucone bambetle dawały szansę na jakąś zasłonę. Coś co było trudniejsze do oszacowania to jakby te zasłony działały na ewentualnych przeciwników czy tych żywych czy tych automatycznych.

Parch z grupy Green, przemknął się już kilka wraków i przystanków. Pocieszające było, to, że od strony tego pilnowanego budynku nic do niego nie otwarło ognia jeszcze. Żaden xenos też nie wydawał się być nim zainteresowany. Gdy skrócił odległość do ostatnich dwóch czy trzech dziesiątek metrów akurat by ryzykować ostatni zryw lub kolejny przystanek doszacował kilka szczegółów. Po pierwsze xenos było z kilka. Kilka tych większych, trochę większych od człowieka za to na pewno od niego szybsze i zwinniejsze, potrafiące łazić po ścianach i sufitach. Ale dla niego najbardziej interesujące były skrajne dwie czy trzy sztuki bo mogły go zlokalizować. Drugim detalem był sam budynek. Był takiej wysokości, że były spore szanse, że zdołałby za pomocą swoich butów dostać się od razu na sam dach. Tyle, że odgłos silników pewnie zainteresowałby xenos. Te potrafiły łazić po ścianach więc gdyby rozkminiły co jest grane zyskałby trochę czasu ale pewnie i towarzystwo byłoby w drodze z wizytą. Mógł też zaryzykować pierwotny plan przedostania się do wnętrza kina przez wyłom w ścianie. Gdyby się udało zszedłby z oczu xenos i czujników automatów. Tylko ciężko było oszacować co kryło się wewnątrz lokalu rozrywkowego.

Dlatego plany należało tworzyć, wliczając w nie margines błędu pozwalający na wprowadzenie poprawek, w zależności od zaistniałej sytuacji. Tak jak i teraz, gdy od celu dzieliła go niewielka już w sumie odległość, jednak napotkany problem, nie pozwalał na kontynuację wedle pierwotnego założenia. Sprawdził czas, który przyjmując najgorszy scenariusz, dawał mu około czterdzieści minut na wykonanie zadania, dotarcie do Checkpoint’u i znalezienie stosownej kryjówki. Nie mógł jednak marnować owych cennych zasobów, a siedzenie w jednym miejscu było takim właśnie marnowaniem. Z drugiej strony, pochopne działanie także nie wchodziło w grę. Należało wybrać to, co znajdowało się pośrodku, czyli dokładną ocenę, a następnie wyciągnięcie wniosku i w miarę sprawne wprowadzenie w życie powstałych w trakcie owego procesu, poprawek.
Opcje były, a przynajmniej na chwilę obecną te zasługiwały na większą uwagę - dwie. Pierwszą było zaryzykowanie ściągnięcia uwagi tych najbliższych i wykonanie skoku, który powinien zakończyć się lądowaniem na dachu. Drugą opcją była dziura i niewiadoma, która w niej tkwiła, a także samo ryzyko konieczności podjęcia walki przy dalszych próbach dostania się na miejsce. Po krótkim namyśle dodał także trzecią opcję, wiążącą się ze ściągnięciem tych najbliższych mu wrogów do miejsca, w którym obecnie przebywał, a następnie wysadzenie ich korzystając z części posiadanych przez siebie materiałów wybuchowych. Ta jednak wydawała się najmniej bezpieczną, a co za tym idzie, została odłożona na bok.
Sekundy odliczały czas w którym kolejne za i przeciw zostawały odrzucane. W końcu, chociaż po prawdzie długo to nie trwało, zdecydował iż pierwotny plan wciąż wychodził lepiej, niż kolejne, które tworzył. Może gdyby pobliski, strzeżony budynek był bliżej i istniałaby szansa przeskoczenia z dachu kina, może skusiłby się na takie szybkie rozwiązanie sprawy. Uznał jednak, że lepiej zostawić tą opcję na awaryjną sytuację.
Z tą myślą, niekoniecznie zadowolony, ruszył dalej, starając się dobierać kryjówki tak, żeby możliwość wykrycia było możliwie jak najmniejsza. Na wszelki wypadek miał przygotowany, ustawiony na krótki czas, plastik. Gdyby nie było innego wyjścia, zamierzał po wejściu do dziury, wysadzić ją w powietrze odcinając tą drogę wejścia ale i ucieczki, i dalej próbować przedrzeć się na dach.

Green 4 przemknął się od ostatniego wraku samochodu kierując się ku wyrwie w murze budynku. Stwory albo go nie zauważyły albo zignorowały bo choć któryś podniósł łeb jakby węszył to jednak żaden się nie pofatygował by mu przeszkodzić. Udało mu się więc dobiec do dziury i przeskoczyć przez gruzowisko na drugą stronę. Był wewnątrz. Trafił na jakoś hol czy coś podobnego. Wewnątrz panował mrok i półmrok gdy w pozbawionym okien pomieszczeniach siadła większa część świateł. Gdzieś jakaś lampa świeciła, był oświetlony cały korytarz, lodówki za barem, wystawy, plakaty ale jednak nadal wyglądało to na plamy i rejony światła wewnątrz dominium mroku. Dostrzegł jednak schody na drugim końcu holu. Te powinny prowadzić gdzieś na górę.

Zatem się udało. Nie widział jednak powodów do tego by świętować. Misja nie została wykonana, a czas uciekał. Rozejrzał się uważnie po terenie na którym się znalazł. W plamach cienia i miejscach gdzie światło zwyczajnie szansy przedostać się nie miało, mogło kryć się wszystko. Nie mógł zapominać, że znajduje się na terenie przeciwnika, a to że akurat nie widzi żadnego, znaczyło dokładnie nic. Poprawił uchwyt miecza, poświęcając kolejne, cenne sekundy na zdecydowanie co dalej. Na pierwszy rzut oka dalsze kroki były oczywiste. Schody, które miał przed sobą były obecnie najwygodniejszą drogą. Mógł ruszyć ku nim biegiem, mógł wybrać powolne i ostrożne skradanie, mógł także postawić na jeszcze wolniejszą opcję sprawdzenia przy okazji każdego zakamarka holu, żeby wykluczyć ryzyko zostania zaatakowanym z zaskoczenia, od tyłu. Postawił na opcję drugą. Powoli, uważając gdzie stawia stopy, zaczął zmierzać ku schodom, starając się mieć przy tym oko na miejsca nieoświetlone. W razie ataku zawsze mógł skorzystać z butów by ostatnie metry przeskoczyć. Liczył jednak na to, że nie będzie musiał z tej opcji korzystać.

Dr. Horst z mieczem w dłoni przeszedł ostrożnie w kierunku schodów. Teren był interesujący. Hol w większości był odkryty choć dominująca ciemność mogła skutecznie zamaskować cokolwiek skrytego w cieniu. Gdyby brać pod uwagę atak zasięgowy wówczas poruszanie się odkrytym holem nie było zbyt rozsądne. Ale przy ataku w zwarciu do którego trzeba było dostać się do przeciwnika odkryty teren pozwalał mieć nadzieję, że napastnika jeśli nie da się dostrzec to może chociaż usłyszeć. Parch o kodowej nazwie Green 4, czuł i słyszał jak nawet pod jego ostrożnymi krokami pęka czy chrzęści jakieś rozgniatane szkło, rozsypany popcorn czy szura papier. Najwyraźniej budynek został opuszczony gwałtownie jak większość jakie udało mu się odwiedzić w ciągu paru ostatnich godzin. Takiemu zachowaniu towarzyszył chaos spanikowanych ludzi, pozostawiający po sobie istne pobojowisko.

Do schodów dotarł jednak bez przeszkód. Doszedł do pierwszego półpiętra gdy zdawało mu się, że słyszy jakieś odgłosy. Piskanie, chrobotanie i szuranie. Albo zbliżone do tego. Gdzieś z góry. Ale światło na górze paliło się dosłownie jedno i to żółtawe, pewnie awaryjne. Patrząc w górę widział więc głównie ciemność pomijając tą plamę światła. Za to na dole dostrzegł ruch. W dziurze przez jaką przed chwilą przeszedł zauważył jednego z xenos. Jednego z tych solidnych, szybkich, łażących po ścianach xenos które widział dotąd na zewnątrz. Nie był pewny czy stwór go jakoś wyczuł w końcu czy tak się wpadł rozejrzeć i powęszyć. Na kilkugodzinne doświadczenie Horsta to ten xenos był czujny i podejrzliwy ale chyba jeszcze nie złapał na niego konkretnego namiaru skoro nie pruł ku niemu z kłami i szponami.

Brak oświetlenia z zasady był problematyczny dla osobnika rasy ludzkiej. Na szczęście i na taką ewentualność był przygotowany. Nasunięcie na nos gogli noktowizyjnych, zniwelowało tą niedogodność. Nie mogło jednakże zniwelować innych problemów. Szczególnie pojawienie się jednego stanowiło sporą niedogodność. Na szczęście, przynajmniej na obecną chwilę, nie doszło do wykrycia. Aby zachować ów stan należało jak najszybciej ale i jak najciszej, zniknąć z pola widzenia, a przede wszystkim poza zasięg słuchu przeciwnika. Sztuka ta do prostych oczywiście nie należała, nie znaczyło to jednak, że była niemożliwa do wykonania. Wystarczyło wykazać się daleko idącą ostrożnością, połączoną z umiejętnościami z zakresu skradania. To i odrobina szczęścia. Problem w tym, że w szczęście nie wierzył. Z tego też powodu podjęcie przygotowań na poradzenie sobie z najgorszym scenariuszem było dla niego czynnością niemal automatyczną. W tym wypadku, jak zresztą przez większość drogi, ograniczyło się to do przygotowania duchowego na to, że dojdzie do walki. Takie postępowanie minimalizowało pierwsze, zgubne efekty zaskoczenia, dzięki czemu reakcja obronna następowała szybciej. W obecnej chwili brał pod uwagę dwie. Pierwszą było odpowiedzenie atakiem na atak, drugą zaś ucieczka i zmodyfikowana wersja planu, który uwzględniał wysadzenie dachu wraz z podążającym za nim przeciwnikiem lub przeciwnikami. Zanim jednak miało to nastąpić, zamierzał trzymać się planu pierwotnego. Z tą myślą ruszył do przodu, starając się omijać ryzykowne fragmenty podłoża i monitorować zarówno przestrzeń przed sobą, jak i tą, którą zostawiał za sobą. Nie zapominał także o okresowym rzucaniu spojrzenia na sufit i ściany, mając w pamięci zdolności tych stworzeń do poruszania się po powierzchniach pionowych. Ten jeden, który za nim wszedł wcale nie musiał być bowiem jedynym, który na terenie kina się znajdował.

Green 4 ruszył po schodach do góry. Nałożone gogle zdradzały o wiele więcej niż gołym okiem dało się zauważyć w tych mrokach. Widział świat przez seledynową perspektywę ale jednak widział. Teraz mógł omijać co bardziej podejrzane fragmenty na schodach. Widział też resztę detali klatki schodowej. Widział jak w górze coś się rusza. Ale miarowo i leniwie jak jakiś urwany kabel czy sznur na ciągu powietrza jaki wyczuwał w tej pionowej studni. Był o tyle przyjemny, że chłodził co nieco spiekotę tropików panującą na zewnątrz. No ale mimo wszystko mógł to być też jakiś ogon czy inna macka. Chodź dość wysoko, pewnie na ostatnim, albo przedostatnim segmencie klatki schodowej już blisko dachu.

Gdy ruszył do przodu stracił też z oczu parter a więc i tego większego xenos. Nie wiedział więc co on porabia, czy ruszył jego tropem czy nie. Swoje też robił słuch. Gdy pokonał gdzieś z połowe klatki doszedł do jakichś wyrwanych drzwi. Leżały tuż przy framudze. W zielonkawej poświacie gogli w głębi ciemnego korytarza zauważył obcego. Stwór był jakieś kilkadziesiąt metrów od tych rozwalonych drzwi i samego Horsta. Jeden z mniejszych, sięgałby mu może do kolan, może do pasa. Miał długi ogon i spiętą sylwetkę. Green 4 był prawie pewny, że nasłuchuje albo węszy. Nie był pewny czy z jego powodu czy innego. Nie do końca był pewny co tam ruszało się na górnych poziomach. Jeśli to jakiś obcy mógł zablokować mu drogę na dach a ten z korytarza odciąć odwrót. Nadal nie wiedział co porabia ten duży z dołu. Ten duży nawet w pojedynku pewnie byłby wymagającym przeciwnikiem. Gdyby nie był sam mogło być naprawdę krucho. Drzwi jednak były rozwalone. Kino na pewno posiadało więcej niż jedną klatkę. Można było spróbować ją odnaleźć. Ale jak by to poszło ciężko było w tej chwili oszacować.

Green 4 ruszył w górę. Postanowił zaryzykować sprawdzenie tego ruchu. Zostawił za sobą małą pokrakę więc też stracił go z oczu. Pokonał kolejne półpiętro i cały czas zielonkawej poświacie towarzyszyły mu ciche stukania, chroboty i brzęczenia. To co wydawało ten dźwięk było na górze, przed nim. Ale też i na dole, za nim. Ten mały co go zostawił za sobą coś popiskiwał choć miał trudność z interpretacją tych pisków. Wreszcie dotarł do ostatniego kawałka schodów. Był już na ostatnim półpiętrze i widział drzwi które powinny prowadzić już chyba bezpośrednio na dach. Widział też czym było to chuśtające się w przeciągu coś. Sądząc po zaczepionym kawałku na poręczy jakimś kawałkiem paska czy podobnego ekwipunku. Zostało mu ostatnie półpiętra i drzwi. Ale z dołu doszedł go charakterystyczny, zgrzytliwy chrobot pazurów po betonie. Coś tam było. Ale nic nie widział patrząc w dół. Nie miał pojęcia czy było tu z jego powodu czy nie.

Nie mógł sobie jednak pozwolić by patrzeć za siebie. Cel był tuż, tuż. Jeszcze tylko te drzwi i będzie go miał w zasięgu. Dźwięki jednak niepokoiły, oczywiście że niepokoiły. Wciąż musiał w jakiś sposób opuścić kino, dotrzeć do checkpointu, znaleźć schronienie… Wszystko jednak zależało od tego co zastanie na dachu. Wysoki punkt obserwacyjny powinien mu dać szansę na dokładne rozeznanie się w układzie sił, potrzebował na to jednak czasu. Jeżeli to, co hałasowało na klatce, ruszy do ataku… Nie, wszystko wciąż sprowadzało się do jednego. W tym czy innym wypadku otworzy drzwi i dotrze do kapsuły, a następnie ją wysadzi. Czy użyje w tym celu większej, czy mniejszej ilości ładunków… Ta decyzję zamierzał podjąć dopiero gdy zobaczy teren, zobaczy kapsułę i zobaczy czy hałas spowodowany otwieraniem drzwi, zaowocuje reakcją przeciwników których zostawił za sobą. W najgorszym wypadku użyje całego zapasu plastiku jaki ze sobą zabrał, licząc na to że wystarczy to by wykonać zadanie i wyeliminować przeciwnika. Co do niego samego to… No cóż, jako że hałas nie będzie już kwestią problematyczną, zamierzał w końcu skorzystać ze swojego wyposażenia i zeskoczyć w dół. To, że wolałby by cała akcja sprowadziła się tylko do otwarcia drzwi, wejścia na dach, zablokowania drzwi, podłożenia ładunku i zejścia z dachu korzystając z drugiej klatki schodowej, a następnie zniknięcia równie cicho jak się pojawił, było kwestią praktycznie niemożliwą do osiągnięcia. Ilość sukcesów, które do tej pory stały się jego udziałem, przekraczała granice realnych możliwości jednostki, która nie była wyspecjalizowana w likwidowaniu celów, a jedynie została do walki podszkolona.
Zacisnął wargi i pozwolił sobie na sekundę przymknąć oczy, zbierając w tym czasie myśli. Stanie w miejscu było pozbawione sensu, ruszył więc w kierunku drzwi, po drodze rzucając baczniejsze spojrzenie na pasek, który przykuł jego wzrok. Ewidentnie był to dowód na czyjąś obecność, jednak nie potrafił określić czy ma to jakikolwiek wpływ na jego obecną sytuację. Z racji niemożliwości określenia tego szczegółu, postanowił na obecną chwilę nie zajmować się tym tematem bliżej, odkładając go na stosowną chwilę. O ile takowa miała nastąpić. Teraz liczyły się drzwi… Drzwi, które uznały za stosowne stawić mu opór. Uśmiechnął się, napierając mocniej i ignorując hałas jaki tworzyły. Czuł jak adrenalina zaczyna krążyć w jego żyłach, przyspieszając bicie serca. Nareszcie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 07-05-2017, 05:52   #107
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - Schrony, kluby, kina i laby

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:25; 80 + 60 min do CH Brown 3



Brown 0, Black 2 i 7



Black 2 wyczuła, po nieco urwanym spojrzeniu Amandy i nieco nerwowym oplocie jej dłoni na sobie, że chyba pomysł wędrowania samotnie na piętro do pomieszczenia strażników chyba nie wzbudził w niej entuzjazmu. Przygryzła nieco wargę zezując na Brown 0 która wysunęła tą propozycję. - Oh no pewnie. Wiem gdzie to jest. - zgodziła się całkiem pogodnie blondynka uśmiechając się łagodnie do Vinogradovej choć wciąż obejmowała Chelsey. - Zabiorę tylko parę rzeczy dobrze? - cmoknęła Diaz, puściła oczko Vinogradovej, uśmiechnęła się do reszty i czmychnęła za bar. Szybko myszkując w jego zawartości zabrała w jakąś znaleźną torbę coś brzęczączego z lodówek i szeleszczącego z półek i automatów. Grupka uzbrojonych ludzi zaczynała się z wolna rozchodzić bo podział ról jaki zaproponowała Black 8 a Karl przyklepał sprawił, że najwyraźniej nikt w tych mieszanych zespołach zastrzeżeń do nich nie miał.

- Ah i jeszcze jedno. - powiedziała Amanda wracając z wypchaną torbą w stronę Parchów i mundurowych. Zbliżała się szybko jakby chciała do nich dołączyć. No i dołączyła gdy skończyła po drodze wpychać jakąś paczkę czipsów czy podobnej barowej przekąski do torby. Szła z prosto na piromankę i gdy była już na wyciągnięcie ręki, wyciągnęła obie swoje ręce, objęła Diaz tak ekspresywnie, że ją bujnęło o jakieś pół kroku ale usta blondynki znów wpiły się chciwie w usta Latynoski. Całowała mocno, wręcz desperacko. Gdy skończyła wciąż trzymała dziewczynę w Obroży w objęciach i uśmiechnęła się do niej całkiem sympatycznie. - Masz coś na drogę i na pamiątkę. I wróć. - szepnęła przenosząc usta w kierunku ucha Diaz.

- Też masz coś na pamiątkę. - pożegnanie jakie serwowała Diaz Amanda chyba przypadło do gustu także i oglądającym ale Mahler miał okazję do powtórzenia tej metody pożegnań. Uśmiechnął się więc do Mayi gdy to mówił i pocałował ją na pożegnanie.

Czasu na zbyt długie pożegnania nie było. W końcu więc rozstali się. Amanda powędrowała schodami którymi przed chwilą przyszli Maya i Karl, na górę. Nash z Mahlerem i Patinio wrócili na zewnątrz klubu. A Chelsey, Maya, Hektor i Karl ruszyli na dolny poziom klubu noszacego nazwę “The Hell”.

Para Parchów z grupy Black byli już tu wcześniej. Ale Brown 0 i Karl szli tędy po raz pierwszy. Mocarne nogi pancerza wspomaganego dudniły głucho po podłodze przy każdym kroku. Kilkaset kilogramów napędzanego silniczkami i siłownikami pancerza nie było w stanie poruszać się bezszelestnie. Czwórka uzbrojonych ludzi wodziła bronią po ścianach, korytarzach, mijanych przejściach pokonując kolejne metry. Wszędzie dominował jednak obraz pozostawionego chaosu, porzucone ubrania, zgubione buty, upuszczone tace z drinkami i sztonami, tarasujace przejście krzesła. No a czasem też i krwiste plamy, smugi, rozmazy, kleksy w większości czerwone ale też czasem i zielonożółte. Cisza i napięcie rosło. Para Parchów z grupy czarnych wiedziała, że zbliżają się z każdym krokiem i załomem do miejsca ostatniej walki z “czteroręką kurwą”. W końcu dotarli.

Sala z kolumnami wydawała się taka jak ją zostawili. Po lewej nadal był basen z wodą i pustą obecnie uprzężą w której wcześniej unieruchomiona była Amanda. Nadal były te kolumny, i dziura w suficie o poszarpanych i nadpalonych krawędziach gdzie potwór schwycił ale w końcu puścił Diaz. Nadal też były ciała. Wciąż leżały, martwe i nieruchome. Starsi, młodsi, większość młodych, mężczyźni, kobiety, w koszulach, w garniturach, samych marynarkach, sukienkach, krupierki, kelnerki, biznesmeni, turyści, goście i obsługa. Wszyscy leżeli cicho, nieruchomo złożeni pokotem na tej sali. Z kilkanaście ciał, może nawet i dwadzieścia czy coś podobnego. Wszyscy byli martwi, zginęli brutalną, śmiercią. Ciała leżały w kałużach własnej krwi, z wyprutymi obok wnętrznościami, urwanymi kończynami które leżały oddzielnie często wciąż odziane w ubrania w jakich xenosowa śmierć ich dopadła.

Karl zacisnął zęby i wargi w wąską linię kręcąc do tego głową gdy oragnął wzrokiem te miejsce rzeźni. Zawiesił wzrok na ciele jakiejś brunetki ubranej jak krupierka. Twarz zastygła jej w grymasie agonii wykrzywiając karykaturalnie ładną chyba za życia twarz młodej dziewczyny. Na niej widniały wciąż zaschnięte strumyczki ciemnej krwi spływające z ust i nosa. Oraz liczne plamki i chlapnięcia na twarzy. Ciało przechodziło w bardzo bladą szyję i korpus. Tam zaczynał się biały kołnierzyk koszuli też upstrzony licznymi czerwonymi plamkami. Niżej zaczynał się dekolt i te rejony kobiecej anatomii które często budziły naturalną wręcz ciekawość i spojrzenia mężczyzn. Tu już ciemnych, bordowych plam było sporo. Tak samo na ramionach które były wyrzucone szeroko i im bliżej dłoni tym wyglądały jakby właścicielka zanurzyła je w czerwonej farbie. Korpus gdzieś pod żebrami się kończył. Część między nimi a biodrami kobiety był rozrzucony na jakieś dwa kroki dorosłego człowieka. Widniał wyraźny zachlapany, resztkami krwi, kości i wnętrzności ślad od góry krupierki ciśniętej pod ścianę a dołem który wciąż ubrany w krótką, czarną mini leżał w pobliżu wejścia. Karl pokręcił jeszcze raz głową i razem z resztą ruszył przez salę z kolumnami.

- Tu trochę posprzątaliśmy. - odezwał się krótko Ortega tonem przewodnika gdy przeszli bez przeszkód przez ludzką ubojnię w jaką zmieniła się sala. Operator pancerza wspomaganego wskazał na dół schodów gdzie zapraszająco widniał nad nimi napis “DO SCHRONU”. Nawet z góry widać było na podłodze jakieś puste, wypalone skorupy stworów które poprzednio Diaz poczęstowała zawartością swojego miotacza. - To wy tam spróbujcie ja tu popilnuję. - dodał Black 7 i został na straży schodów. Miał widok na całą salę z kolumnami i pobliże schodów. Pozostałej trójce zostało zejść na dół gdzie wcześniej dotarł właśnie tylko Hektor.

Gdy zeszli ujrzeli jakieś kilkanaście metrów prostego korytarza bez żadnych osłon. A na samym końcu drzwi. Zamknięte drzwi. Korytarz był osmolony po wcześniejszym ogniu i jego podłogę zaścielało kilkanaście, wypalonych trucheł wielkości średniego psa, zwiniętymi pod siebie, długimi, patyczakowatymi, pajęczymi odnóżami. Same drzwi nosiły liczne ślady ostrzału zupełnie jakby ktoś poczęstował je serią z broni ciężkiej. Nie była ona jednak w stanie wywrzeć sensownego wrażenia na tej przeszkodzie. Trójka ludzi miała więc wolną drogę do panelu który na szczęście ocalał.

- Zacznijmy klasycznie. - odezwał się po raz pierwszy od rozstania na parterze policjant podchodząc do panelu pierwszy. Z gębi korytarza widzieli dół schodów ale już nie ich górny koniec i stojącego gdzieś tam Black 7. - Otwierać, Policja. - gliniarz nie bawił sie w subtelności i gdy tylko wcisnął przycisk łączności, wyświetlając twarz jakiegoś mężczyzny w średnim wieku zaczął do niego mówić.

- A nakaz masz? - zadrwił facet po drugiej stronie drzwi widząc górę policyjnego munduru u rozmówcy.

- A, o stanie wojennym słyszałeś? Nie muszę mieć nakazu Karp. Otwieraj. - gliniarz nie tracił spokoju ducha i głosu a mimo to jakoś nie brzmiał zbyt przyjemnie.

- Nic nie możemy zrobić Karl. Szef zabronił. Wiesz jaki on jest. - w oku holoekranu pojawiła się druga twarz. Ten był wygolony na zero i sprawiał wrażenie klasycznego, klubowego silnorękiego.

- Jasne Igor. - zgodził się grzecznie gliniarz. - Wiem jaki on jest. - kiwnął głową ponownie. - Więc utrudniacie śledztwo policjantowi na służbie który poszukuje dwóch zaginionych na służbie polcjantów tak? - Karl nadal kiwał głową cofając się nieco od panelu i wykonał zapraszający gest dla Vinogradovej choć tamci po drugiej stronie tego pewnie nie widzieli. Widzieli za to odchodzącego gliniarza i spojrzeli podejrzliwie to na siebie nawzajem to na niego. Coś zaczęli nawet chyba główkować a nawet mówić ale szło im zdecydowanie wolniej niż hakerce wbicie zdobytego kodu. Nagle w trzewiach ścian dał się słyszeć pomruk pobudzonych mechanizmów a miny obydwu facetów po drugiej stronie holo były już naprawdę zaskoczone a nawet zaniepokojone. Potężne drzwi schronu zaczęły się otwierać.



Za nimi był znów kilumetrowy korytarz, też pusty a za nimi kolejne, bliźniacze drzwi tworzące razem system klasycznej śluzy. Gdy dobiegł do nich Black 7 słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Szybko pokonali ostatnią przeszkodę i znaleźli się wewnątrz schronu za zamykajacymi się właśnie drzwiami. Przed sobą mieli dwóch, znanych już z holo typów, obrnanych w pomięte koszule i garnitury przez co wyglądali mało elegancko. Choć z ich facjatami i zachowaniem pewnie w nówkach ze sklepu też wrażenie byłoby podobne. Jeden, ten którego Karl nazywał Karp był trochę postawny, ale ten wygolony Igor, górował wzrostem i masą nad nim i nowo przybyłymi oprócz Ortegi. Ten pewnie nawet bez pancerza byłby od niego potężniejszy a w pancerzu wszyscy bez pw wyglądali przy nim jak małe ludziki. Obydwaj ochroniarze obecnie miny mieli bardzo niewyraźne i to pomimo trzymanych automatów w łapach. Zerkali nerwowo to na siebie to na nowych.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:25; 80 + 60 min do CH Brown 3



Black 8



- Chodźmy na zaplecze. Tam widziałem dostawczak. Nawet ten duży powinien do niego wejść. - odezwał się pierwszy Elenio gdy wychodzili na tropikalną duchotę. Przejście z klimatyzowanego wnętrza na zewnętrzny zaduch jak zwykle ciężko było przegapić. Latynos uniósł w górę ramię z oporządzeniem do sterowania dronem Black 3 by podkreślić skąd czerpie takie informacje.

- Kurwa jak tu gorąco. - Mahler kiwnął głową na znak zgody i przetarł rękawem spocone czoło. Przeszli we trójkę wzdłuż bocznej ściany klubu kierując się na tył gdzie dronowy zwiad odkrył interesujący ich pojazd.

Z bliska jednak sytuacja nie prezentowała się tak różowo. Van jak większość okolicy ucierpiał z powodu zmasowanego ostrzału artylerii. Widać było liczne przestrzeliny i kilka większych wgnieceń. Jakiś głaz wielkości ludzkiej głowy utknął w burcie ciśnięty tam siłą eksplozji. Do tego nie ocalała żadna szyba a i gołym okiem widać było, że od strony bardziej narażonej na efekty wybuchów obydwa koła stały na felgach.

- Zrobisz go? - spytał Elenio kumpla gdy ten zdołał już obejrzeć szoferkę, sprawdził kufer, znalazł zapasowe koło ale też okazało się poszarpane przez szrapnele. Sądząc po pytaniu i spojrzeniu Latynosa niezbyt miał chyba nadzieję, że bez marine jakoś da radę uruchomić ten pojazd.

- No pewnie. Ale potrzebujemy nowych opon. - podrapał się po wygolonej głowie Johan rozglądając się po lejowisku w jakie przemienił się po bombardowaniu parking i zaplecze klubu.

- A nie możesz użyć swojego magicznego pudełka? - żołnierz wskazał brodą na nadgarstek na którym widniał zestaw multinarzedzi żołnierza Floty.

- Mogę. Ale mam mało many. Wolałbym sobie zostawić jak naprawdę nie będzie innego wyjścia. - marynarz zerknął też na swój nadgarstek ale nie ucieszył się chyba za bardzo tym co tam zobaczył.

- A teraz jest jakieś inne wyjście? - zapytał Latynos patrząc wyczekująco na kolegę.

- Tak. Ale to trochę roboty. - Johan kiwnął głową i zaczął wyjaśniać. - Te z drugiej strony są dobre. - wskazał na dwa ocalałe koła po drugiej stronie burty pojazdu. - Trzeba by odkręcić te z tyłu i przenieść na przód. Mielibyśmy przednią parę. A tylną odkręcimy z tamtej bryki. - powiedział wracając się z powrotem za róg budynku i wskazując na przewróconą na burtę maszynę.

Żołnierz z Armii podszedł razem z nim za ten róg i oszacował sytuację. Faktycznie leżał tam jakiś suv czy pikup. Leżał zwrócony do nich podwoziem więc ciężko było być pewnym. Leżał kilkadziesiąt metrów od nich na skraju dżungli. Właściwie wyglądał jakby wybuchy miały zamiar go wrzucić w jej trzewia ale zatrzymał się w połowie drogi na pierwszym omszałym drzewie. Było dość jasne, że dżungla sprzyja ukrywaniu a nie wykrywaniu więc na pracującą tam osobę robiło się spore ryzyko. Co więcej Nash która miała dotąd zamiar osłaniać ich pracę gdyby zdecydowali się na pracę przy dwóch maszynach jednocześnie musiałaby zostać na rogu by filować na nich obydwu. Z czego ten przewrócony samochód przy dżungli wydawał się o wiele bardziej niebezpiecznym miejscem do pracy. Nawet strzelec będący na skraju dżungli, tuż przy wraku, miał wgląda na zaledwie kilkanaście w sprzyjających warunkach może z ćwierć setki metrów w głąb. Większość stworów potrafiła pokonać taki dystans w kilka sekund. Mogli też pracować razem przy jednej a potem drugiej maszynie ale wówczas zajęłoby im to więcej czasu.

- Mam kraść opony? Bo jestem Latynosem? - mimo zafrapowanej twarzy Elenio pozwolił sobie na żartobliwą zaczepkę.

- Nie mów, że nie umiesz. Co to za Latynos co kraść opon nie umie? - odpowiedział mu kompan też szacując szanse i możliwości jakie mieli.

- Nie no, nie mówię, że nie umiem. Tak tylko pytam. Z ciekawości. - wzruszył ramionami Patinio zerkając na pozostałą dwójkę.

Rozmowę przerwały im odgłosy ciężkiej strzelaniny. Znacznie przytłumione ale nadal rozpoznawalne. Długie serie z broni maszynowej, jakiś wybuch, na ucho Nash to coś małego, pewnie granat ręczny. Odgłosy dobiegały ze wschodu, od strony drogi głównej którą niedawno przyjechali pokiereszowaną "pandą". Strzelaninę wytłumiała odległość i ściana dżungli ale musiała pochodzić z góra kilku kilometrów. Gdzieś mniej więcej z tego kierunku wedle Obroży Black 8 należało się spodziewać pozostałych Parchów z grupy Black.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 100 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:25; 95 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 5, 6 i 0



Poharatany "Pussy Wagon" zgrzytnął i jęknął poharatanymi mechanizmami gdy Black 5 zmuszała go do jak najżwawszego wyrwania z miejsca. Szło jej całkiem nieźle, jak zazwyczaj zresztą bo w końcu środek transportu publicznego nie został zaprojektowany do wyścigów a mimo to dawał z siebie wszystko. Przeciwnik jednak poruszał się w tej chwili zdecydowanie szybciej niż żółty pojazd. Gdyby udało się go rozpędzić pewnie zyskaliby przewagę prędkości nad zwierzęcym pościgiem ale do tego potrzebowali kolejnych metrów i sekund a tych nie mieli.


Black 4



Black 4 pierwszy zabrał się za odpieranie nagłego ataku. Cisnął granat w nadbiegające poczwary. Nieduży pojemniczek śmignął za rozbite okno i eksplodował. Chmura dymu i wyrwanej z trawy przesłoniła na moment pędzące kreatury. Jednego kapitana i majora. Ale ledwo zdołał pochwycić karabinek w dłonie okazało się, że eksplozja zmogła chyba psowatego kapitana ale okazała się za słaba by zrobić to samo z majorem. Poharatała go zauważalnie i stwór zasyczał wściekle ale nie była w stanie go zatrzymać. Graef wystrzelił w stronę poczwary ale serie pocisków pruły trawę i asfalt wokół niego, już zaczynał się wstrzeliwać gdy do środka przez okno wpadły pierwsze pomniejsze kreatury. Wskoczyły do środka jednym susem skłonne rozszarpywać żywe jeszcze mięso. Od trzech Parchów wewnątrz pojazdu dzieliło ich tylko kilka kroków.

Owain strzelił do najbliższego i widział od razu, że tym razem trafił. Seria pocisków z karabinku rozorała pomniejszą maszkarę i posłała go o dwa siedzenia dalej, gdzie opadł w dół znikając z pola widzenia Black 4. Moc broni przy tak małym celu powinna aż nadto starczyć by unieszkodliwić cel tej wielkości na dobre. Jednak kolejna kreatura skoczyła na Parcha z numerem 4 na napierśniku. Ten zmuszony był się zasłaniać karabinem waląc w małą poczwarę gdzie popadnie i choć cofał się przed jej kłami udało mu się nie dać zranić. Miał jednak problem większego kalibru. Poczuł uderzenie czegoś ciężkiego na dach. W oknie blisko siebie z góry wychylił się zaśliniony pysk majora. Bestia zaraz musiała dołączyć do walki z nim a przeciwko dwóm wrogom w zwarciu to zwiadowca miał marne szanse wyjść z tego cało!

Nagle jednak wszystko wokół zaczęło wybuchać. Zupełnie jakby weszli w strefę rażenia ciężkiej broni maszynowej. Graef przekonał się o tym chyba pierwszy. Potężne uderzenie w plecy cisnęło nim na krzesła ale i tak zaraz po nich się osunął na ziemię. W oczach mu pociemniało, czuł jak życie wypływa z niego razem z krwią. Wszystko wydawało się jakieś zamglone, chwiejne, że nawet odgłos kanonady dobiegał do niego jakby z pod wody. Widział jednak, że kolejen pociski rozorały zarówno siedzenia, blachy karoserii jak i obydwie bestie które go osaczyły. Potem był jakiś huk ale nadal leżał na korytarzu i z trudem mógł próbować się podnieść. Wiedział, że jakiekolwiek kolejne trafienie będzie jego ostatnim na tym ziemskim padole.


Black 5


Zajęta prowadzeniem "Pussy Wagon" nie mogła się odstrzeliwać przeciwnikom tak jak chłopaki z tyłu. Choć i tak udało jej się rozjechać jakiegoś psowatego sześcionoga który chyba miał zamiar od przodu wskoczyć na maskę. Ale się przeliczył gdy drobny ruch dłoni blondyny na kierownicy spowodował, że bus wierzgnął i poczwar został rozjechany przez pokiereszowany wóz. Było jednak źle! Widziała i kątem oka i w lusterku jak kolejne poczwary wskakują do środka. Część pozostałe Parchy ubiły, część pocharatały, ale odległosć była zbyt mała i wewnątrz było ich już chyba z pół tuzina! Na trzech Parchów! Wszyscy cofali się w jej stronę odstrzeliwując się póki się dało ale w końcu się nie dało i doszło do zwarcia. Potwory, zaś w zwarciu najczęściej miały przewagę nad ludźmi, zwłaszcza te duże a były aż trzy!

Nie był to jednak koniec zmartwień. Rozpędzający się dopiero wóz wyjechał w końcu na otwarte kilkadziesiąt metrów pustej właściwie przestrzeni. Chyba parkingu. Wciąż jeszcze stało tu kilka posiekanych kulami pojazdów a bus co chwila skakał zawieszeniem gdy przejeżdżali przez kolejne krawężniki albo co większe truchła roztrzelanych xenos. Chyba jako jedyna nie związana walką w busie osoba mogła obserwować w pełni świadomie kolejne zagrożenie. Uzbrojenie wieżyczek z robocią obojetnością nie zawahało się ani chwili. Gdy tylko żółty pojazd znalazł się na otwartej przestrzeni otworzyły ogień. Czy celowały do xenos czy reagowały na ruch czy jeszcze coś innego nie było istotne. W stronę maszyny pilotowanej przez Isabell poszybowała ściana ołowiu. Z takim zagęszczeniem ołowiu na przestrzeń coś w końcu musiało w nich trafić. I trafiało! Słyszała zwierzęce ryki rozdzieranych pociskami bestii. Ale krzyki ludzi też.

Nie było już jednak sensu hamować czy zawracać. Zanim już nieźle rozpędzona maszyna by wykonała jakiś manewr i zeszła spod luf systemów ochrony roztrzelaliby ich na wylot jak te xenosy zalegające parking. Można było iść tylko naprzód! Krunt staranowała ogrodzenie i maszyna zawyła protestująco gdy zderzyła się z betonem. Podksoczyła calkiem wysoko i opadła z ciężkim jękiem. Ale opadłą już po drugiej stronie ogrodzenia. Ale nadal do nich strzelano! Isabell poczuła to osobiście. Gdzieś z boku otrzymała trafienie które zmiotło ją razem z całą górą fotela kierowcy, zrzucając na podłogę przy wyjściu. Zebrało jej dech. Ale miała fart. Tym razem pancerz wytrzymał. Rozpędzony bus jednak jechał dalej! Zanim zdołała się podnieść znów uderzyli w coś. Beton, szkło, drzwi, ściana wszystko to w końcu zatrzymało rozpędzony "Pussy Wagon" ale zanim to się stało z jedna czwarta pojazdu zanurzyła się w budynku.

Zderzenie poprzewracało ludzi wewnątrz pojazdu przewalając ich na ziemie i fotele. Tył busu wciąż był szatkowany przez ciężką broń z wieżyczek więc nawet podziałało to na ich korzyść. Krunt widziała jednak, że Owain chyba oberwał i to poważnie już gdzieś wcześniej bo leżał na podłodze korytarza już w chwili uderzenia. Widziała też jak jedną z większych bestii siła uderzenia posłała przez przednią szybę gdzieś w głąb budynku.


Black 6


Warunki nie były nadogodniejsze dla strzelca wyborowego. Ani krótka odległosć ani dynamiczne sprzyjanie nie należały do wyborowego standardu. Ale w tej chwili walka została im narzucona na takich właśnie warunkach więc Black 6 robił co mógł. I robił to bardzo dobrze. Pierwszy szybki strzał ze swojego karabinu oddał do "majora" który wynurzał się dopiero z dżungli. Trafił. Bestią zachwiało ale dała radę się opanwać i biegła dalej. Drugi strzał. Trafił. W tą samą bestię. Tym razem nią miotnęło mocniej. Upadła, przetoczyła się ale powstała znowu. W tym czasie jednak pomniejsze kreatury dostały się już do środka pojazdu! Mathys wiedział, że nie zdążyłby zmienić broni. Więc mimo, że odleglość od celu była liczona w krokach, i to kilku strzelił ostatnim nabojem w magazynku. Trafił. Potężny pocisk wyrwał trzewia małej bestii i wyrzucił ją przez okno na zewnątrz. Pusty magazynek.

Nie było jednak to koniec przeciwników. Kolejny już nie dał mu czasu ani przeładować ani zmienić broń. Skoczył na niego zmuszajac do zasłaniania się karabinem przed kolejnymi próbami ugryzień kłami i machnięćszponami. Cofał się ale wtedy dostrzegł jak na rufę skaczę "jego" postrzelany wcześniej "major". Chwiał się ale przelazł przez tylne okno do środka pojazdu i zasyczał złowieszczo. Z jednym małym mógł mieć jeszcze nadzieję przetrwać tą walkę, z małym i dużym zapowiadało się to słabo.

Wówczas gdy stwór z krańća busu ruszył z impterm na swoją ludzką ofiarę całe wnętrze busu zostało zalane ołowiowymi seriami. Black 6 padł przytomnie na podłogę czego nie zrobił próbujący go użreć stworek. Chwilę potem trafił co prawda Parcha ale pancerz zdołał go uchronić. Za to ołów szatkujący wnętrze poszatkował też wnętrze małj poczwary próbującej dorwać strzelca wyborowego.

Black 6 utknął gdzieś w połowie pojazdu gdy gruchnęli chyba o ścianę czy ogrodzenie. Wielka bestia zdołała dotrzeć do skulonego na podłodze Black 6 i zamierzała się na niego szponami kompletnie chyba nie zważając na ostrzał. Ale nie znaczyło to, że ostrzał nie zwróci uwagi na nią. Trafiony potwór, syknął w agoni gdy pociski rozłupały mu grzbiet i pierś jednocześnie przecinając właściwie go w pół. Monstrum upadło na korytarz pomiędzy rzędami siedzeń blisko strzelca wyborowego. Gdzieś właśnie wtedy zderzyli się z czymś ponownie. Wszystko zaczęło się sypać, szkło pękało, blachy się gięły i to wszystko wciąż było szatkowane ołowiem.

Mathysem cisnęło mocno choć niezbyt daleko bo blokowało go siedzenie przed nim. Za to leżąc na ziemi widział leżącego o parę kroków dalej Owaina i leżącą przy froncie maszyny Isabell. Ona i Padre właściwie byli już wewnątrz budynku dającego im względną ochronę przed ogniem z wieżyczek. Ale Owain no a zwłaszcza on sam, wciąż byli wystawieni na kule przed którymi wątła osłona karoserii i siedzeń nie stanowiła żadnej sensownej ochrony.


Black 0


Zcivicki wziął na cel jednego z większych potworów. Ten wyłaniał się właśnie z dżunglii. Strzelił ze swojego karabinu. Widział, że trafił. Kolejne serie raniły nadbiegającą bestie ale nie były w stanie kilkoma trafieniami powalić tak szybkiego i potężnego przeciwnika. Stwór ryczał boleśnie trafiony ale parł nadal skłonny widocznie dorwać się do swojego celu. Na oko Black 0 brakowało mu paru trafień by posłać ostatecznie bestię do piachu gdy tuż przy nim, na siedzenie obok wskoczyła o wiele mniejsza poczwara. Bez wahania obniżył lufe i przekierował ją na bliższy cel. Psowatą poczwarą siła trafienia zrzuciła z fotela a pociski nadal miały taką moc, że przebiły żółtawy kleks juchy i wnętrzności xenosa obrysował przestrzeliny w karoserii pojazdu. Mały napastnik nie był jednak sam.

Kolejny skoczył Padre na plecy. Ciął i rwał mechanizmy egzoszkiletu i żywe mięso pod spodem. Zcivicki czuł jak szpony bestii rozorały mu plecy. Rana nie była poważna ale za to bolesna. Nadal jednak zachował zdolność bojową. Walka jednak przeniosła się na zwarcie a mała poczwara szarpała mu bok szponami i łopatki kłami. Do tego zraniony wcześniej "major" wskoczył na burtę i przelazł przez okno szykując się do skoku na Zcivickiego. Z dwójką przeciwników mogło się zrobić naprawdę ciężko.

Wtedy w odgłosy walki wdarł się łoskot broni maszynowej. Strzelano do nich! Black 0 widział jak kolejne salwy pocisków dewastują pojazd razem z jego żywą zawartością. Zdecydowanie częściej chyba jednak obrywała drużyna xenos. Serie pocisków zdarły Padre małą kreaturę z pleców o włos omijajac szaprane przez nią jego plecy. Zaraz potem dobiły większą bestię wówczas jednak właśnie w coś uderzyli. Bestia któa szykowała się już do ataku na Black 0 oberwała, straciła równowagę i poleciała już dogorywajaca na Padre przygważdżając go swoim cielskiem do siedzenia. Musiała ważyć tyle co Zcivicki w swoim egzoszkielecie albo i trochę więcej bo nie było łatwo jej się pozbyć gdy przywaliło go pomiędzy siedzeniami. Pewnie by mu się udało w końcu ale wówczas wciąż ostrzeliwani przydzwonili znowu w coś jeszcze. Chyba jakieś szyby czy coś podobnego bo huczały rozrywane busem i pociskami,że dało się słyszeć nawet przez kanonadę pocisków z wieżyczek. Bus w końcu zatrzymał się ostatecznie. Sądząc po tym co widział przez okna wjechali w jakiś budynek. On był już wewnątrz ale większość pojazdu wystawła wciąż na zewnątrz ostrzeliwana przez te wieżyczki.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 480 m do CH Green 4
Czas: dzień 1; g 33:25; 95 + 60 min do CH Green 4



Green 4



Green 4 naparł na drzwi. Blokada zwolniła się i drzwi otwarły się. Ale ledwo pojawiła się szczelina zaraz uderzyły o coś na zewnątrz. Siła lekarza jednak okazała się wystaczająca do pokonania tej przeszkody. Odgłos zaowocował też wręcz synchronicznie kolejnymi odgłosami z dołu klatki schodowej. Usłyszał jakiś syk pewnie od któregoś stworów i odgłosy niepokojąco świadczące, że odległość od człowieka przy drzwiach maleje i to prędko!

Horst wbiegł na dach. Zatrzasnął za sobą drzwi. Powinno dąć mu to trochę czasu. Przed tamtym małym prawie na pewno nawet nie mało ale przed którymś z tych większych to już pewnie niezbyt. Niemniej był tutaj, na dachu, gdzie miał być! Rozjerzał się. Dach niby płaski ale jednak różnych podmówówek, wylotów wentylacji, dziur po ostrzale artyleryjskim i gruzu wokół nich, powyginanych prętów było jednak sporo. Ale jest! Była tam! Dostrzegł swój cel odległy o jakieś kilkadziesiąt kroków od niego! To musiała być ta kapsłuła! Kontenerowaty pojemnik, osmalony i częściowo przechlony. Wpadł do jakiejś dziury po bombie albo i nawet wybił kolejną.

Z dachu widział też i okolicę. Choć raczej tą dalszą a nie to co tuż pod budynkiem. Więc głównie widział otaczającą ścianę dżungli. Z oddali wyglądało jakby pływał bo obecnie miał głowę mniej więcej na wysokości tuż nad poziomem większości drzew. Choć nadal ponad tym standardem zdarzały sie wyższe okazy.

Najbliższym okruchem cywilizacji był ten sąsiedni budynek. Właściwie to kompleks kilku budynków. Jeden był wyższy, pewnie biurowiec i siedziba administracji to ten wznosił się nawet kilka pięter ponad kino. Część zaś była podobnej wysokości bo widział dachy. Coś tam się działo i to ostro bo odpaliły się sytemy wieżyczek strzelajace ciężkim ogniem z broni maszynowej. Ale na słuch to raczej z przeciwnej strony budynku, od tej oficjalnej, głównej i wjazdowej. On i kino na dachu którego był byli z przeciwnej strony. Ale, że dzieliła ich może setka albo troche wiecej metrów to wszystko słyszał całkiem wyraźnie.

Za sobą usłyszał szorowanie szponów po drzwiach i głuche uderzenia. Dość nisko. Pewnie ten mały. Ale prawie od razu też drzwi zajęczały pod potężniejszym zderzeniem. Coś chlasnęło po drzwiach tak, że od razu prawie szponiaste rysy przebiły się na wylot. To już pewnie był jeden z tych dużych. Z takimi możliwościami drzwi mogły go powstrzymać na góra kilkanascie sekund. Oba stwory syczały i prychały wściekle wiec ściągnięcie innych było kwestią czasu. Też pewnie niezbyt długiego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 10-05-2017 o 00:26.
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-05-2017, 00:03   #108
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Cel znalazł się tuż przed jego oczami. Był w zasięgu jego ręki i to niemal dosłownie. Oczywiście, problemów wcale z tego powodu nie zaczęło brakować. Wręcz przeciwnie, nawet ich przybyło i raczej przybywać nie miało zamiaru przestać. Musiał szybko nanieść poprawki do swojego planu i uwzględnić w nim, a raczej przenieść na wyższą pozycję, dwa problemy, które nie miały zamiaru odpuścić sobie smaku jego ciała. Rozumiał ich w tej kwestii i myśl ta zaświeciła wesołe iskry w jego oczach. Iskry, których i tak nikt nie mógł zobaczyć. To akurat mu nie przeszkadzało. To zaś, co przeszkadzało, właśnie rozrywało broniące wejścia na dach drzwi. Z opcji, które tworzyły się w jego umyśle, brał pod uwagę dwie. Jedna uwzględniała podzielenie ładunku i wysadzenie najpierw wejścia na dach, którym przyszedł, a następnie kapsuły. W takim układzie zostałaby mu trzecia sztuka, na wszelki wypadek. Plan drugi opierał się na użyciu całości materiałów. Ten jednak wymagał zlokalizowania drugiego wejścia lub zaryzykowania skoku z dachu na pozycję, której wciąż nie miał. O hałas nie musiał się już martwić, co miało zostać zwabione, z pewnością już zwabione zostało. Rozum podpowiadał opcję pierwszą. Była bezpieczniejsza i dawała podobne efekty. Nie mówiąc już o tym, że wciąż miałby w dłoni tą ostatnią sztukę plastiku, którą mógłby w każdej chwili wykorzystać. Druga opcja była bardziej ryzykowna, dlatego też została chwilowo odrzucona. Skoro zaś plan działania został obrany, nie zostawało nic innego jak ustawić krótki czas na liczniku, umieścić ładunek przy drzwiach, a następnie ruszyć w kierunku kapsuły, korzystając z dogodności posiadanego obuwia.

Green 4 podbiegł do sypiących się pod uderzeniami szponów i ciała drzwi. Stwór był mocny. Drzwi sypały się w drzazgi dosłownie w oczach. Już szpony stwora przebijały się na zewnątrz. Otwór był jednak jeszcze za mały by stwór zdołał go wyważyć czy przebić się na dach choć w tym tempie pewnie nastąpić to musiało prędzej niż potem. Xenos zaryczał rozjuszony czując mięso tak blisko siebie. Z sąsiedniego budnku też ciężka broń nadal łupała na całego dorzucjac swoje stacatto do powstałego zgiełku. Horst jednak zdołał sięgnąć po małą paczuszkę, umieścić ją przy drzwiach. Wtedy szponiasta łapa przedarła się przez drzwi i próbowała go smagnąć pazurami. Ale udało mu się uchylić. Jeszcze przycisk, dwa i gotowe!

Zaczął odbiegać od strefy rażenia wybuchowego plastiku. Biegł ile sił w nogach ale stwór właśnie sforsował drzwi co obwieściło i głośniejsze łupnięcie resztek przeszkody o dach i triumfalny ryk stworzenia. Potwór śmignął za uciekającym dwunogiem ale właśnie wtedy dachem wstrząsnęła eksplozja. Green 4 odwrócił się do tyłu by dostrzec, że monstrum może było i potężne ale obecnie zostało zmienione przez jeszcze potężniejszą siłę. Nie było czasu do obserwacji bo zaraz omiotła go chmura dymu i drobnych szrapneli powstałych od wybuchu.

Dobiegał już do kanciastego kontenera kapsuły jaką miał wysadzić. Z poeksplozyjnej chmury dymu nic wciąż za nim nie goniło choć dalej samo epicentrum nie było widoczne przez ten dym. Sam kontener miał już o ostatnie kilkanaście kroków przed sobą. Gdzieś o rozmiarach przeciętnej furgonetki. Z bliska jednak dostrzegał liczne dziury. Część pewnie od uderzenia przy lądowaniu ale część miała charakterystyczne nieregularności od posiekanych szrapneli. Był też właz, częściowo otwarty. Ale, że trafił akurat na krawędź wyrwy w dachu była tylko szczelina co by się dało może wsadzić rękę ale na pewno nie wyjść czy wejść póki krawędź dachu go klinowała.

- Potrzebna pomoc! Proszę wezwać służby ratownicze! Potrzebna pomoc! Proszę wezwać służby ratownicze! - zbliżył się na tyle, że słyszał alarmujący ton płynący gdzieś z głośników wewnątrz kapsuły. Z komputerową monotonią sypały się kolejne ponaglenia. Jednak najwyraźniej nie tylko komputery były wewnątrz kapsuły. W środku coś zachrobotało jak metalu o metal.

Silny i silniejszy, ofiara zmieniająca się w łowcę. Znał te, zachodzące w świecie zmiany, które sprawiały że życie było takie interesujące. Dodawały mu smaku, a smak życia był rozkoszny. Można wręcz było rzec, że uzależniał do siebie, nie pozwalając na jego oddanie, na wyzbycie się nawet cienia szansy na ten kolejny oddech. Green 4 lubił życie, w każdej jego postaci. Lubił też śmierć, bo była jego nieodłączną częścią. Wolał jednak, i co do tego był pewny, by śmierć spotykała jednostki inne, niż on sam. O tak, był w tej kwestii niezwykle samolubny, chociaż niewielu znalazłoby się takich, którzy by tą jego cechę potwierdziło.
W tej chwili, jak zresztą od samego początku tej misji, stał w punkcie, od którego prowadziły minimum dwie drogi. Pierwsza uwzględniała podążenie prostą drogą do wypełnienia zadania. Przytwierdzić ładunek bez sprawdzania zawartości kapsuły, a następnie oddalić się w stronę najbliższego zejścia w dół. Druga opcja uwzględniała sprawdzenie zawartości, chociaż efekt końcowy pozostawał ten sam. Różnica między pierwszą, a drugą, polegała na czasie którym dysponował. Z jednej strony miał go wciąż dość, a plan nr 1 utrzymywał ten stan na poziomie wygodnym. Z drugiej, mógł go mieć naprawdę mało, a plan nr 2 skracał ową ilość w sposób drastyczny. Wszystko zależało od tego kiedy tu dotrą i ilu przeciwników zostało zwabionych. Cóż jednak było począć, istota ludzka od wieków cierpiała na wadę zwaną ciekawością, a Green 4, wbrew opiniom niektórych, nadal do tego gatunku się zaliczał. Uznając że może jednak poświęcić te kilka sekund, zdecydował się na plan drugi, z tym że zamiast starać się dojrzeć wnętrze kapsuły z pozycji, którą przyjął na zakończenie biegu do niej, postanowił wskoczyć na dach, skąd nie dość ze powinien czerpać korzyść ze zwiększonej widoczności, to na dodatek łatwiej mu będzie schylić się i spojrzeć w szparę. Nie do wzgardzenia była także przewaga wyższego gruntu, gdyby do walki miało jednak dojść, czego jednak miał nadzieję uniknąć.

Green 4 podejmował decyzję dosłownie w biegu. Wskoczył na dach poszatkowanej i zrujnowanej kapsuły korzystając ze swoich butów. Wylądował bez problemów na jej dachu bo odległość dla możliwości jego butów była śmiesznie mała. Ale gdy buty huknęły o blachy górnego pokładu ten zachybotał się zauważalnie. Utrzymał balans ale jednak lądownik nie trzymał się w obecnej pozycji zbyt pewnie skoro taki skok wywoływał ruch w jego przechylonym balansie.

Z góry dostrzegł więcej niż z częściowo zanurzonego w rozbitym dachu nosie i burcie pojazdu. Po pierwsze też miał liczne przestrzeliny. Teraz już był prawie pewny, że pojazd musiał oberwać od strony góry i jednej z burt. To czym oberwał to musiała być jakaś głowica odłamkowa sądząc po ilości szrapneli. A to, że spora ich część przeorała latacza na wylot pasowało do czegoś większego od zwykłej broni ręcznej.

Przy upadku albo i wcześniej pojawiły się rysy, szczeliny i pęknięcia w kadłubie lądownika. Dlatego dało się zerknąć chociaż trochę do środka. Najwięcej tych szczelin było od strony dziobu gdzie pojazd przygwoździł w dach przy upadku. Tam też musiała być kabina pilotów czy coś podobnego. Green 4 dostrzegł ramię fotela. Na nim bezwładne ramię wciąż okryte kombinezonen pilota. Widział też sporo krwi. Czerwonej, ludzkiej krwi. Ale czy to od poszatkowana przez szrapnele czy przy uderzeniu czy jeszcze coś innego tego nie wiedział mając do dyspozycji tak wąski wycinek wnętrza. Wciąż widział za to przebłyski niektórych światełek z panelu sterowniczego i wnętrza.

Widział też jednak i żółtawe kleksy i rozbryzgi. Co prawda mogło być to cokolwiek i w tych warunkach nie mógł być tego pewny. Ale z tego co nazwiedzał się ten księżyc w ciągu ostatnich paru godzin jakoś tak dziwnie pasowało mu na krew xenos. Wszystko to zdołał ogarnąć jednym i drugim rzutem oka. Wtedy też coś od środka uderzyło w kadłub. W dach! Tuż obok miejsca gdzie stał! Obok swojego buta widział właśnie powstałe wybrzuszenie. Miał też inne towarzystwo. Jeszcze go nie widział ale słyszał skrzeki i syczenie. Nadciągały. Dużo czasu i spokoju mu nie zostało. Plastik najwyraźniej spełnił swoje zadanie i zablokował wejście niszcząc przy okazji xenos ale było tu zbyt dużo dziur, szczelin i ścian by dało się tak zablokować resztę.

Zatem wiedział już swoje, nie widział zatem powodu by dłużej marnować czas. Zlustrował wzrokiem okolicę, ponownie nanosząc zmiany do wcześniej powstałych planów. Ta misja dostarczyła mu już tak wiele bodźców, że z trudem powstrzymał się przed roześmianiem w głos. Nie miał na to czasu i takie działanie nie przyniosłoby niczego poza marnowaniem energii. Umieścił miecz z powrotem na plecach, zastępując go materiałami wybuchowymi. Po namyśle zdecydował się użyć całości. Ustawił czas, dokładnie piętnaście sekund. Przez jedną sekundę zastanawiał się czy nie poczekać aż pozostali wrogowie się zbiorą, jednak już w kolejnej odrzucił ten pomysł. Teraz musiał tylko porządnie przytwierdzić plastik, rozbujać kapsułę tak by ta wryła się dziobem do wnętrza kina, a następnie aktywować odliczanie i spróbować oddalić się z pola rażenia tak daleko, jak to tylko było możliwe.
Mając plan rozpoczął jego realizację. Buty mogły mu w tym sporo ułatwić, jednak przede wszystkim polegał na samej masie kapsuły i grawitacji. Przy odrobinie szczęścia i sporej dozie wysiłku, powinno mu się udać osiągnąć cel.

Zeskoczył z powrotem na dach. A to coś ze środka nadal próbowało się wyrwać czy rozerwać warstwę oddzielającą go od świata zewnętrznego. Horst naparł ramionami na tylną ścianę kapsuły. Nie był kulturystą. Ale też i nie zaniżał średniej. Pojazd ratunkowy wciąż niewzruszenie ponawiał swoje prośby o sprowadzenie pomocy dla swoich pasażerów. Kapsuła była przechylona i się chwiała. Właściwie to doktor był prawie pewny, że uda mu się ją zrzucić na niższy poziom. Coś czego nie był w stanie oszacować to czy uda mu się do czasu aż coś spróbuje rozharatać mu plecy albo to coś z wnętrza się uwolni. Gdy napierał na metaliczną, osmoloną i poszrapnelowaną ścianę kapsuły wówczas stało się coś.

Poczuł. Posmakował? Usłyszał? Coś. Obrazy? Wspomnienia? Emocje? Chaos. Tak bardzo chaos. Głód. Krew. Śmierć. Zapach śmierci. Krwisty, wnętrzności, mięso, posoka. Krew tętniąca w żyłach, pulsująca. Rozrywane mięso. Chmury posoki. Głód. Pokolenia. Przestrzeń. Ciemność przetkana światłością. Mróz. Cisza. Sen. Przebudzenie. Życie! Głóóóddd!

Mięśnie nagle zwiotczały a doktor zachwiał się gdy nagle stracił oparcie a ściana poszybowała w dół. A wraz ze strąconą na niższy poziom kapsułą, krawędzie dachu i on sam też! Wszystko to spadło do jakiejś sali kinowej poniżej. Przez wybitą dziurę wlewało się jasne, zielonkawe niebo w sporej części przesłonięte tarczą gazowego olbrzyma i mniejszym krążkiem gwiazdy Relict. Ale wewnątrz było ciemno i mroczno. Jak w kinie. Tyle, że bez wyświetlanego filmu. Coś gruchnęło z łoskotem. Zauważył jak coś odleciało z kapsuły. Chyba te dotąd zaryglowane dachem drzwi. Coś w środku kapsuły też się przemieszczało.

Green 4 nie ruszał się. Trwał w bezruchu niczym posąg, wpatrując się w miejsce, w którym znajdowało się wejście do kapsuły. Misja nagle zeszła na dalszy plan, ustępując temu, czego doświadczył. Czym było? Czym było to coś, co znajdowało się w kapsule? Ten głód… Był w stanie się z nim utożsamić. Znał go. Ten jednak był inny niż jego własny. Dziki, zwierzęcy, pozbawiony wyższego celu. Istniał tylko do zaspokajania fizycznej potrzeby dostarczenia pożywienia by zapewnić dalsze funkcjonowanie organizmu. Jednak istniał i on go odczuł. Otrzymał przekaz, w jakiś sposób nawiązał kontakt z tym czymś co tkwiło w kapsule. Czym było? To pytanie, ponad innymi, lśniło w jego głowie i nie dawało mu spokoju. Czuł jak ciało reaguje na nowy bodziec. Czuł podniecenie, oddychał też szybciej, serce uderzało w szalonym rytmie, co jednak nie miało nic wspólnego z samym opadnięciem w dół wraz z kontenerem. Nie, to nie była adrenalina, a endorfina. Czuł jej efekty rozlewające się po jego ciele, płynące wraz z krwią. Zagadka. Tajemnica, której rąbek udało mu się unieść. Powód misji, który nigdy nie miał wyjść na jaw. Miał ochotę na śmiech. Czuł jak ten rozsadza go od środka, napiera na niego, pragnie się wydostać. Czym jesteś, dlaczego aż tak się ciebie boją? Nagle wszystko zaczęło nabierać krystalicznie czystych barw. Zadanie, zapowiedziany ostrzał, nawet zbliżające się stado xenos. Czy naprawdę się zbliżało, czy była to tylko przykrywka? Tacy jak on byli towarem, który łatwo było wymienić. Nie mieli wartości poza tą, która pochodziła z ich pragnienia by przeżyć. Pozbycie się jednego, czy nawet paru oddziałów nie pozbawi nikogo snu, nikt nad nimi nie zapłacze ani nie zapyta dlaczego. Wysłać, niech zrobią brudną robotę, a następnie oczyścić teren. W ten sposób ci, którzy stali za tym zadaniem, mieli pewność że cel zostanie zlikwidowany, a wraz z nim świadkowie.
Nie… Stop… Powstrzymał galopujące myśli. Nie miał dowodów na poparcie swojej teorii. Mogło się okazać, że to coś co nawiązało z nim kontakt wcale nie było wynikiem nieudanego eksperymentu. Mogły istnieć inne powody… Pozwolił myślom na zbyt daleki i swobodny galop. Wciąż jednak sprawa nie dawała mu spokoju, przez co cenne sekundy mijały, a on wciąż trwał w bezruchu. Krew xenos w kapsule… Czy pochodziła z jednostki która przedarła się do środka? Czy zablokowane drzwi zostały wcześniej otwarte? To by tłumaczyło ten pasek przy schodach. Ktoś mógł kapsułę opuścić lecz nie udało mu się przeżyć. Ślady na zewnętrznej powłoce świadczyły o ataku z zewnątrz, zatem któryś z tych okazów dotarł do kapsuły przed nim. Czy to jego krew znajdowała się w środku? Czy to jego odczucia wyłapał? Nie… To by się nie zgadzało z samym przekazem. Nie zgadzało ze wspomnieniami snu. Cokolwiek tkwiło tam w środku było stare, a to z kolei wykluczało eksperyment. Ktoś jednak o tej istocie wiedział i za wszelką cenę chciał ją zniszczyć zanim wyrwie się na wolność. Ten tok myślenia pasował do planowanego ataku, mającego zrównać to miejsce z ziemią. Zabezpieczenie, plan B na wypadek gdyby plan A zawiódł.
Dane… Brakowało mu danych i czasu na analizę. Wiedział jedno. Nie ważne jak ryzykowne by to nie było, musiał zobaczyć tą istotę. Musiał podjąć próbę nawiązania z nią ponownego kontaktu. Najpierw jednak zmniejszył ilość czasu ustawionego na obu kostkach plastiku na sześć sekund. Był to minimalny czas jakiego potrzebował do wyskoczenia z sali kinowej na dach, a stamtąd na ziemię. Oczywiście margines błędu także został ustalony na minimalny. Jeżeli się pomyli - zginie. Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak jak planuje - zginie. Nie mógł jednak pozwolić na to, żeby odpuścić takiej szansie. Szansie, która sprawiła że ponownie poczuł ten głód, że jego serce zabiło szybciej.
Gotowy do tego by wcisnąć przycisk startujący odliczanie i wyskoczyć w górę, czekał cierpliwie, wpatrzony w jeden punkt, w miejsce gdzie znajdowało się wejście do kapsuły. W myślach powtarzał stale jeden i ten sam przekaz.
Przyjaciel. Sojusznik. Bezpiecznie. Nakarmi. Przyjaciel. Sojusznik….

Nieregularna plama światła. Otoczona przez kinowe ciemności. Przekrzywiony wrak wewnątrz. Zielonkawe niebo, wysoko nad głową. Trzask i gięcie metalu. Tak. Coś tam się przesuwało. Napierało na pomniejsze elementy wraku gniotąc je co powodowało te trzeszczenie. Ruch. Jeszcze bardziej słyszalny i oczekiwany niż widzialny. Ale jednak nieustający, monotonny ruch. Uderzenie. Czegoś silnego i wnętrze rozbitego pojazdu. Green 4 nie tylko usłyszał ten łomot ale także wyczuł poprzez buty wibrację. Ale w głowie nic się nie pojawiało. Żadne obrazy, wspomnienia, czy emocje. Metal trzeszczał gdy to coś nieubłaganie przesuwało się w stronę wyjścia. Drobny gruz, kamyki i pył zsuwały się coraz bardziej po pochylonych płytach kadłuba znikając w kinowych czeluściach. I ruch! Wreszcie go nie tylko usłyszał ale i zauważył! Coś wystrzeliło z wyrwanego przejścia. Wystrzeliło miażdżąc jakiś fotel i dewastując następny posyłając go w czeluść sali kinowej. Coś, silnego, potężnego, giętkiego jak jakieś żywe liny czy macki. Coraz więcej. Rozszalałe miażdżyły i gruchotały kinowe fotele ale też zaczęły sunąć po zewnętrznych płytach swojego dotychczasowego więzienia. Po burtach, po zdemolowanej kabinie ale też i w kierunku dachu i stojącego wciąż na nim doktora.

Uczucie zawodu zawładnęło nim na krótką chwilę. Czy liczył na zbyt wiele? Zapewne… Nie miał jednak czasu na roztrząsanie tego problemu. Skoro kontakt nie mógł zostać ponownie nawiązany, zostawało tylko jedno do zrobienia. Czy czuł żal? O tak, w końcu przez krótką chwilę doświadczył wspomnień tej istoty. Chwila jednak minęła, zatem należało pożegnać ów krótki sen o komunikacji międzygatunkowej i zadbać o własne przetrwanie. W tym celu wcisnął przyciski aktywujące materiały wybuchowe i wcielił w życie wcześniej opracowany plan ewakuacji.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 13-05-2017, 16:29   #109
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Black 6 skulił się i zmienił magazynek po czym wychylił głowę żeby rozejrzeć się za możliwością pokonania dystansu przy, w miarę możliwości jak najmniejszym wystawieniu się na ostrzał. Raczej nie chciał niszczyć sprzętu który może się przydać gdy robaczki przyjdą.

- Buerghbuergheee…
- wyharczał Owain, krztusząc się krwią, gdy sięgał do jednej z kieszonek pancerza po medpaka ruchem wolnym, jak gdyby poruszał się w smole. Wykrzesawszy z siebie siłę, by posłużyć się przeciwstawnym kciukiem i chwycić przedmiot tak, by mu nie wypadł, usiłował wbić go sobie w najbliższy nieosłonięty fragment ciała, którym było udo. Powiodło mu się za drugą próbą.
Następnie zaczął pełznąć w stronę wyjścia z autobusu przy fotelu kierowcy.

- Ruszać dupy zanim wam je odstrzelą!! - Darła się przez kanonadę trafiającą busa Black05, sama jednak nie pchając się w zasięg kul. Już raz ją pieprzony robot nafaszerował, drugi raz miała szczęście, i oberwał tylko fotel, a lepiej już więcej nie prowokować losu… sama zajęła się wydostawaniem swych obu plecaków z ich zdychającego już “Pussy Wagon”. Niepokoiła się również jednym xenem, który zniknął już w budynku przed nimi, powinna użyć Detektora i go wytropić, zanim jeszcze im co nabruździ, ale to za chwilę…

- Osłaniaj nas piątka, wywlokę co i kogo się da - nadał Padre, podnosząc trupa. Siłowniki egzoszkieletu zawarczały gdy dał pęłną moc i rzucił truchło na siedzenia obok. Przekręcił się i poniżej linii okien podpełzł do Owaina i złapał go za szelki taktyczne i zaczął wyciągać. Po drodze złapał plecaki ze sprzętem i wyrzucił z busa.


Black 6 wyrzucił pusty mag i wymienił go na pełny. W ładownicy zostały mu jeszcze trzy pełne i cztery w niezaczynanej. Snajpe wychylił ostrożnie głowę ponad framugę rozbitego okna. Widok przez boczną szybę, oddaloną o kilka okien od ściany w jaką wbił się rozpędzony i pozbawiony sterowania bus był całkiem dynamiczny. Od rozbitego ogrodzenia dzieliło ich ze trzy długości ich dogorywającego pojazdu. Wieżyczki wciąż prowadziły intensywny ogień gdzieś w stronę busa. Ale przez wyrwaną dziurę widać było xenosy, w większości te małe, szybkie, zwinne kreatury które musiały skorzystać z częściowej osłony jaką dawał przed ogniem jadący pojazd. Teraz widział tylko te przy samej wybitej dziurze w ogrodzeniu bo resztę zasłaniał mu sam bus. Część zaś wspinała się już po ogrodzeniu i samych wieżyczkach. Czy były w stanie uszkodzić czy zniszczyć mechanizmy obronne tego kompleksu tego strzelec wyborowy z przeszkoleniem paramedycznym nie wiedział. Na jego oczach jednak coś rozchlustało się kleksem na tyle jednej z obróconych w stronę busa wieżyczek. Kolejny mały xenos objawił się znacznie bliżej. Wskoczył przez tylne, rozbite okna do środka rozstrzelanego busa.

Black 4 odczuł zbawienne działanie medpaka prawie od razu. Z medycznego zasobnika jaki miał przy sobie praktycznie każdy regularny uczestnik współczesnego pola bitwy w tym także i Parchy zdołał dobyć jeden z prostokącików ze zbawiennymi środkami stymulującymi popruty i pocięty organizm. Lecznicza biochemia zadziałała prawie od razu. Głuche dzwonienie przycichło. Nadal coś z tyłu ostro strzelało, pewnie te wieżyczki. Ktoś się coś darł, chyba Piątka i Zero. Właściwie to jakoś nawet Zero ciągnął go po podłodze za uprząż. Graeff nadal czuł się fatalnie ale po tym medpakowym strzale już nie czuł się tak tragicznie jak przed chwilą.

Black 5 leżała nadal na podłodze. Zdołała pochwycić pudło z częścią zapasowego sprzetu jaki dotąd uzbierali w busie. Padre taszcząc Owaina po podłodze dotargał się już wręcz na wyciągnięcie ręki do niej. Szóstka zaryzykował puszczenie żurawia przez rozbite okno więc nadal tkwił gdzieś w połowie ostrzeliwanego pojazdu. Xenos który znikł w labie się coś nie objawiał. Za to objawił się kolejny, jeden z tych “kapitanów” który wskoczył przez rufę do środka busa. Czołgające się po korytarzu Parchy były na przestrzał gdyby Isabell zdecydowała się otworzyć do niego ogień. Czasu było mało bo te małe były naprawdę szybkie i długość busa można było się zakładać czy pokona taką odległosć w tylko jedną sekundę czy aż dwie.

Black 0 przeczołgał się po podłodze do niemrawego po trafieniu Owaina. Pancerz i cała sylwetka drugiego Parcha była uwalona czerwoną krwią i Czwórka zostawiał za sobą krwawy szlak. Jednak użył medpaka którego pusta paczka leżała obok niego więc odruchy miał mimo wszystko prawidłowe. Ciągnąć jednak gdzieś oprócz kilkudziesięciu kilogramów własnego oporządzenia jeszcze podobny zestaw razem z właścicielem ekstra było dla Zcivickiego zdecydowanie za ciężkie. Ślizgał się na zabłoconej, zakrwawionej ludzką i nie ludzką krwią podłodze zasypanej wierzgającymi pod butami i kolanami łuskami, pokruszonym szkłem i odstrzelonymi kawałkami metalu, plastiku i wykładzin. Z trudem pokonywał wlokąc Czwórkę przez kolejne metry. Zdołał razem jednak przemieścić się już do tej części autobusu która była wbita w ścianę, w pobliże Krunt. Byli prawie na wyciągnięcie ręki. Nie zdołał jednak wykonać swojego planu złapania jeszcze dodatkowego sprzętu. Musiałby po niego wrócić albo liczyć, że ktoś inny jakoś go zabierze. Choć za nim właściwie został już tylko ich strzelec wyborowy i paramedyk w jednym.

Widząc ważącego do busa bydlaka Black 0 zmienił chwilowo priorytety i wywalił w ufoka resztę magazynka.

Jedna dawka uzdrawiającej chemii i Owain poczuł, że znów może tańczyć. No, może nie tańczyć, bo nie potrafił, a gdyby nawet, to nie od razu, ale był już w stanie wyżyć się na otoczeniu za swoje cierpienia.
Traf chciał, że rolę otoczenia rzucił się, dosłownie, odegrać xenos, który władował się przez tylne drzwi do autobusu. Nie namyślając się długo, Owain chwycił karabin i nie bawiąc się w celowanie ani oszczędny, efektywny ostrzał, dołączył do Padre prując w potworka ogniem ciągłym.

Dwa Parchy leżące na podłodze busa otworzyły ogień prawie jednocześnie do stwora na ostatnim siedzeniu pojazdu. Karabin i karabinek huknęły ogniem i pociski rozerwały stwora na strzępy rozbryzgując go w krwawej fontannie organicznych resztek. Jednak zaraz na jego miejsce wskoczyły dwa następne. Jeden z mniejszych stworów wskoczył nadal z tyłu choć trochę od burty więc nie był widoczny dla leżących na podłodze Parchów. Drugi zaś wskoczył na dach i słychać było drapanie szponów gdy szybko przemieszczał się na front pojazdu. Black 6 widział jak ten pomniejszy stwór wylądował ledwie parę siedzeń od niego. Black 5 dorwała swój zapasowy plecak i była gotowa do następnego etapu swojego planu. *

Padre wyrzucił magazynek i wcisnął nowy. Walnął w dach tam gdzie słyszał drapiące pazury.*

Black05 wrzuciła swój zapasowy plecak ze sprzętem do wewnątrz budynku, po czym zaczęła się rozglądać za walającym się gdzieś po busie Detektorem… zamiast niego, zauważyła jednak dwa kolejne stworki na tyle pojazdu.
- Głowy nisko! - Wrzasnęła, po czym… wystrzeliła z granatnika, granatem zapalającym. No cóż.

Zamieniwszy stwora w masę mielonego mięsa, Owain podniósł się ze stęknięciem i zatoczył ku wyjściu z autobusu, faszerując się kolejnym medpakiem.

Black 0 sprawnie wymienił prawie pusty mag na nowy, z ładownicy. Miał w niej jeszcze trzy pełne magazynki do swojej broni. Prędko wystrzelił w stronę hałasu i pociski podziurawiły sufit. A sądząc z agonalnego skrzeku i kolorowych rozbryzgów jakie zauważyć się dało i spadające za oknem od strony dachu i ściekajace razem z odstrzelonymi kawałkami karoserii na pewno trafił mimo, tak trudnego strzału. Leżący obok Graeff podniósł się i wybiegł z autobusu wbijając sobie najpierw kolejnego medpaka. Szybko szły. Zostały mu już tylko trzy ostatnie. Ale działały! Oddech nadal mu rzęził w płucach jakby coś na nich siedziało ale dzwonienie z uszu ustąpiło. Zdołał wybiec z pojazdu do jakiegoś pomieszczenia z półkami, stołami i tablicami gdy pojazd za nim eksplodował i stanął w płomieniach! Zdołał wybiec jako jedyny z Parchów! Wszyscy inni zostali w środku! Obroża pokazywała jednak, że wciąż jeszcze żyli choć pojazd, zwłaszcza rufę trawiły płomienie które zabryzgały płonącą galaretą całą okolicę w promieniu kilkunastu metrów. Starczyło aż z zapasem by przeszyć cały bus na wylot. Poza eksplozją słychać było piski i wrzaski płonących kreatur oraz nieustający łomot broni maszynowej z wieżyczek. Choć tego już Black 4 nie widział.

Black 5 musiała wymienić pocisk w granatniku z odłamkowego na zapalający. W międzyczasie Zero strzelał i chyba trafił tego stwora na dachu a Owain użył medpaka i wybiegł ze środka. Ona zaś posłała ku rufie pojazdu zapalający pocisk. Nie trafiła dokładnie tam gdzie planowała ale granat odbił się od elementów busa i nadal eksplodował na rufie “Pussy Wagon”. Eksplozja momentalnie owiała całe wnętrze pojazdu zbliżając się ognistą lawiną. Najpierw pochłonęła Black 6 który był najbliżej epicentrum, potem dosięgła i ją i Zcivickiego. Czuła jak rozgrzany napalm przedziera się przez ochrony jej pancerza i pali żywe ciało.

Padre zerwał się na nogi łapiąc najbliższy plecak i wyskoczył z płonącego busa. Rzucił plecak za drzwi.
- Wypad, bo zaraz może pierdolnąć. - Black 0 odpalił stimpaka.*

Owain, oparłszy się o zawalony chemicznymi utensyliami stół, bez słowa obserwował autobus, który wypełnił się ogniem tuż po tym, jak z niego wypadł.
- Tak, to już oficjalne. Ta banda to żadne Parchy, tylko samobójcy. Oddział samobójców, można by rzec. - stwierdził, jak gdyby zakończył właśnie jakąś długą dyskusję zwięzłym podsumowaniem.
Gdy z pojazdu wyleciał nadpalony plecak z ich zasobami materiałów wybuchowych, chwycił go i odciągnął od ognia.

Z krzykiem na ustach, z busa wygramoliła się Black05, szczerząc zęby do Black04.
- Aaaaaaaa!!...aaaale kurwa gówno! - Dodała dymiąc, skwiercząc,, i w sumie płonąc - Sorki, nie tak miało być. Jest tu jakaś pieprzona gaśnica albo kran??

- Kładź się to zadepczemy ogień - zaproponował Black 0.*

Black 4 widział jak po kolei z płonącego pojazdu wypadają trzy, płonące sylwetki. Wraz z wnętrzem pojazdu płonął także ich zdobyczny i uzbierany dotąd sprzęt. Udało im się wynieść dość niewiele. Tyle co każdy miał na sobie. Tylko Piątce i Zero udało się wyrzucić swój zapasowy plecak. Krunt czuła, że płomienie wciąż trawią jej ciało. Wdarły się płonącą strugą pod pancerz i trawiły co popadło. Pancerz strzelca wyborowego też w końcu puścił i ten odczuł jak płynny gorąc wpływa do jego wnętrza paląc i wtapiając wszystko na swojej drodze. Black 0 mógł mówić o szczęściu. Jego egzoszkielet wciąż dawał radę choć nie wiedział jak długo. Za to pozbawiony materiału łatwopalnego płomień powinien wkrótce samoistnie się wypalić. Wciąż jednak byli tuż przy płonącym pojeździe. Zgromadzone tam materiały wybuchowe, miny, granaty, amunicja mogły eksplodować w każdej chwili. Byli stanowczo zbyt blisko by czuć się bezpiecznie. Owain dostrzegł na korytarzu gaśnicę. Nie był pewny czy cywilna gaśnica będzie w stanie ugasić wojskowy napalm ale był pewny, że samą wodą, kocem czy podobnym improwizowanym sprzętem na pewno się tego nie ugasi.

- Wycofujemy się - zabrał plecak i z gotową bronią zaczął zagłębiać się w kompleks laboratoryjny. - Zaraz zrobi się tu gorąco. Działamy w zespołach, 5, 6 i 8 razem, Ja i czwórka druga grupa. Osłanimy się, bo jest tu gdzieś ten gnojek.

-Z tym zapalającym to był zajebisty pomysł, gratuluję szybkiego niemyślenia. - Black 6 zarzucił karabin na plecy i sięgnął po peem
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 13-05-2017, 20:13   #110
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Stereotypy ponoć nie brały się znikąd. Każda plotka, przejaw niechęci i złośliwie powtarzany kanon miał odbicie w rzeczywistości, generując często niezbyt przychylne skojarzenia ledwo człowiek zobaczył gębę drugiego człowieka, należącego do którejś ze specyficznych grup rasowych, etnicznych… pieprzyć poprawność, czy jak się to tam nazywało. Ważne, że prosty dowcip o oponach wywołał u Nash lawinę skojarzeń, przyprawiających piegowatą gębę o szeroki uśmiech mimo paskudnej sytuacji, marnych szans na wykaraskanie się z kłopotów, o przeżyciu najbliższych dwunastu godzin nie wspominając. Plan niby ustalony i zaakceptowany przez grupę posiadał masę luk, będąc na dobrą sprawę bardziej improwizacją w ciemno, niż pełnoprawnym harmonogramem działań. Dzielić się wątpliwościami z pozostałymi Parch nie miała najmniejszego zamiaru, woląc zostawić je sobie i użerać na własny rachunek. Pozory opanowania się przydawały, zresztą panika im nie pomoże. Działanie już tak.

Stała z rękoma założonymi na piersi, ćmiąc przyklejonego do warg peta i obserwowała spode łba parę trepów, pozwalając im się wygadać do woli. W tym czasie przysłuchiwała się odgłosom rozróby, dobiegającym na szczęście z oddali. Wyglądało, że parchobus wpieprzył się na minę, ale nie dosłownie.
- Ciepło tam mają, słyszycie? Ten wybuch. Nie mina, czysta eksplozja. Mała. Granat. - parsknięcie zlało się w jedno z beznamiętnym głosem lektora Obroży. Ruda głowa obróciła się w kierunku hałasu, a chmury sinego dymu otaczały ją na podobieństwo całunu, dzięki któremu smród rozkładającej się w upale padliny zdawał się znośniejszy. Nie wydawała się poruszona, bardziej rozbawiona. Splunęła pod nogi, prychając do kompletu, zaś złote oczy przeniosły ironiczną uwagę na Patino. Zasięgnęła się, puszczając dymną obręcz przed siebie.
- Z ciekawości pytasz? Mhm. Jasne. Więc przed wojem nie stałeś po zasiłek tylko kroiłeś bryki. Ambitnie. Znasz ten dowcip? Wchodzi meks, czarnuch i żyd do baru, a barman na to wypierdalać- wystukała jedną ręką, drugą wyłuskując z paczki przedostatniego papierosa, którego odspawała od tego prawie dopalonego. Syntezator w tym czasie dokończył krótkim - Ha ha ha ha ha.

Dwaj mundurowi przystanęli gdy usłyszeli wypowiedź Parcha z wytrawionym numerem czarnej ósemki. Najpierw też jeszcze raz spojrzeli wzdłuż ściany budynku. Sam budynek klubu a potem dżungla i tak blokowały dość dobrze najkrótszą linię z której dochodziły odgłosy walki. - No trochę ich tam kroją. - mruknął marynarz a Latynos kiwnął głową. Obecnie byli zbyt daleko by zrobić coś więcej niż komentowaniem tamtej walki.

Za to kawał chyba obydwu się spodobał. Roześmieli się o własnych siłach bez pomocy lektora. Johan uspokoił się pierwszy, ale Elenio nadal się chichrał. Mahler uniósł brew, gdy Patinio zaczął wskazywać na niego palcem.
- Co się rechoczesz kolorowa małpo? - zapytał swobodnie jak to tylko dobrzy kumple mogli znieść bez obrazy taką odzywkę.

- To z Żydami do ciebie było! - roześmiał się Latynos ucieszony, że znalazł jakiś przytyk z dowcipie pod który mógł podpiąć kumpla.

- Nie jestem Żydem, jełopie.
- prychnął marynarz kręcąc głową gdy musiał rozczarować kolegę.

- No to co? Do czarnucha i meksa nie pasujesz za cholerę. A przecież musisz się jakoś wpisać w obrazek. - wyjaśnił mu Latynos na co marynarz znów pokręcił głową, odwrócił się i ruszył w kierunku przewróconego pikupa.

Nash obcięła krytycznie marine od dołu do góry, zatrzymując rozpoznanie na zamkniętym metalowymi okowami multinarzędzia nadgarstku. Pokiwała powoli, wręcz z namaszczeniem głową, przyjmując minę jakby potwierdziła się któraś z jej teorii.
- Żyd jak chuj - syntezator wyraził na głos konkluzję Parcha odnośnie Mahlera - Szekli do naprawy mu szkoda. I ten nos. Duży. Bo wiadomo, powietrze jest za darmo. Wszystko się zgadza - parsknęła, szybko jednak spoważniała. Zniknął półuśmiech, zostawiając po sobie determinację.
- Poradzisz sobie? - pytanie i złote oczy skierowały się idealnie na twarz kaktusa - Druga pozycja jest mniej bezpieczna. Krzycz jakby coś się działo, będę niedaleko. I pospiesz się. Uważaj, nie ryzykuj. Mów jak potrzeba pomocy. Masz komunikator - przekaz się urwał, kobieta westchnęła, wystukując krótkie - Uważaj.

- Pytasz Latynosa czy poradzi sobie z odkręceniem opony? - upewnił się czy dobrze słyszy. Wskazał przy okazji a środek swojego napierśnika. - Pewnie, że sobie poradzę. No chica, jak w ogóle możesz pytać o takie rzeczy?! - wybuchnął sparodiowaną złością wyrzucając ramiona na boki. - Tego tam filuj, bo chłopcy z Floty to wiesz, dwa drzewa na krzyż i już się gubią. - Latynos machnął dłonią w stronę Mahlera oddalającego się w stronę przewróconego wraku zawiniętego o drzewo.
- I też na siebie uważaj. - dodał przyjaźniej uśmiechając się do złotookiego Parcha całkiem sympatycznie, po czym odwrócił się i zaczął wracać do furgonetki, którą planowali przywrócić do stanu jezdnego.

Okolica definitywnie cierpiała na nadmiar kaktusów, ale Ósemce ten stan rzeczy odpowiadał. Nie uśmiechała się jej wizja pomniejszenia grupy. Hollyard dobrze gadał - działając razem mieli szansę się wyślizgać z gówna… ci, którzy wciąż posiadali jakąkolwiek przyszłość. W powietrzu rozległ się charkot, zaskrzypiały popalone struny głosowe, a lewa ręka Parcha wystrzeliła do przodu, łapiąc odchodzącego za ramię i osadzając w miejscu. Szybko zrobiła krok do przodu, przez co zderzyli się pancerzami. Nie przeszkodziło jej to jednak wychylić się i pocałować go w policzek, zaraz przy uchu. Cały manewr trwał mgnienie oka, po czym ciała się rozdzieliły, dłonie wróciły do dzierżenia karabinu, uwaga zaś powędrowała do Mahlera. Jako techniczny przy robocie musiał mieć wsparcie. Odkręcenie opon było łatwiejszą częścią wycieczki.

Złapany nagle Latynos wydawał się kompletnie zaskoczony takim “atakiem”. Black 8 udało się więc go złapać i pocałować. Po wszystkim pozwolił się Nash z powrotem odwrócić. Właściwie to nawet zdążyła dać już krok, gdy stupor z zaskoczenia chyba mu przeszedł.
- Ekstra, teraz ja! - wrzasnął wesoło i właściwie powtórzył manewr złotookiego sapera. Złapał ją za ramię, odwrócił i wpił w nią swoje usta, ale przytrzymał i pocałował mocno i głęboko.
- Teraz dobrze. - uśmiechnął się, zwalniając uścisk.

Po tym niespodziewanym chyba dla całej trójki rozstaniu, Elenio zniknął im z oczu. Zostawili go grzebiącego przy oponie, choć nadal mogli porozumiewać się przez komunikatory.
Sami dotarli przez rozstrzelany lejami i wrakami parking do skraju dżungli. Z bliska przewalony pickup prezentował się jeszcze mniej okazale niż z daleka. Właściwie to w ogóle. Wyglądał jak wrak zawinięty częściowo o pień drzewa. Johan jednak oglądał go z wyraźnym zainteresowaniem. Zwłaszcza sterczące w górę opony.

- Ta się nada. - poklepał po tylnym kole sterczącym do góry. Było w górze więc nawet dla Nash wyglądało na całe i na dość łatwe chyba do zdjęcia. Niestety dla niej te, drugie, obecne górne wyglądało na postrzępioną gumę przyczepioną do felgi. - I ta się nada. - wskazał po chwili wahania, klękając, by obejrzeć dolne obecnie koła. Wskazał na drugie tylne. Wstał znów szacując ich szanse. - Wskoczę na górę i odkręcę. - powiedział puszczając karabin i podchodząc do wraku. - Potem spróbujemy go przewalić i odkręcić te drugie. - dodał wskakując i gramoląc się na burtę pickupa. Z tonu głosu i wahania na twarzy dało się zauważyć dwie trudności. Po pierwsze wrak był dość mocno wbity w ten wrak więc nie zapowiadało się na bezproblemowe ściągnięcie go na cztery koła. Choć nadal była spora szansa, że im się uda skoro mieli z pionu wrócić go do naturalnego poziomu. Drugą trudnością było to, że jednej osobie mogło być cholernie ciężko ruszyć ten wrak. Więc pewnie musieliby spróbować we dwoje. Co zaś oznaczało, że wtedy oboje byliby niechronionymi plecami od strony dżungli.

Do wyrażenie głębokiego niezadowolenia Ósemka nie potrzebowała głosu. Warknęła przez zaciśnięte zęby, przekładając broń na plecy. Nastawiali się oboje na atak z tyłu, jednak jeśli naprawy miały przebiegać sprawnie, musieli zaryzykować. Pozostali załatwiali sprawę w bunkrze, Patino kradł koła. Im zaś przypadło inne zadanie.
- Ogarniamy razem. Szybko - Obroża szczeknęła, a Nash zawtórowała jej kolejnym warknięciem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172