Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2017, 01:19   #246
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus i Sophie przemknęli ukradkiem między kuźnią, a sklepem Brassardów kierując się na tyły “Burego Kocura”. Nieopodal widzieli ciemne zagrody, powozownię i stajnię, z której dobiegło rżenie zaniepokojonego konia.
Drzwi gospody nikt nie pilnował.

- Powinni niedługo przyjść, prawda? - zapytała cicho dziewczyna, poprawiając na sobie płaszcz i sprawdzając palcami, czy pistolet nadal jest w torbie pod nim. Miała nadzieję, że nie będzie musiała go dzisiaj używać, ale cieszyła się, że zabrała go ze sobą. Zdecydowanie dodawał jej otuchy.

Theseus zatrzymał ich na bezpieczną odległość od tylnych drzwi, chowając się za młodym drzewkiem oraz krzakiem. Czujnie wypatrywał w kierunku gospody, ale też w tym, z którego właśnie przyszli. Jedną dłonią oparty na glebie, podtrzymywał się w pozycji przykucniętej, drugą zaś zaciskał nerwowo na zwoju liny. Wyglądał jak przyczajony niedźwiedź, gotowy w każdej chwili wychynąć ze swojej kryjówki, jak tylko pojawi się jego ofiara.
- Przyjdą - odparł cicho kapłan z całą pewnością w głosie. - Póki co obserwujemy i nasłuchujemy.

I nie trzeba było długo czekać, gdy do uszu duchownego i młodej wiedźmy doleciały odgłosy ciężkich kroków. Nie były to typowe walnięcia buciskami, kogoś kto za dużo ważył. Były to prawdziwe wstrząsy.
Gdy oboje spojrzeli w stronę sklepu ‘Les Tuts’ ujrzeli maszerującego ścieżką Rodolphe z wlokącym się za nim potężnym golemem.

- Dzień dobry, panie Glaive, panienko Sophie. Przywitajcie się z Vincem. - Zielarz wskazał na golema z głupkowatym uśmiechem. - Chciałbym też wiedzieć, dlaczego budzicie mi pacjentów w środku nocy. Faktycznie nasi nowi szeryfowie chcą sprawić poważny kłopot?

- Bonsoir, messieurs - przywitała się dziewczyna, skinąwszy głową i z uwagą przyglądając się kamiennemu strażnikowi, którego dziś rano szukała pani Pascal. Wyczuwała emanującą od niego magię.

Theseusowi, mało rzec, mina zrzedła. Owszem, widział już golema, nawet pomagał go wykraść z arsenału. Konstrukt był jednak wtedy wyłączony i bardziej przypominał niezbyt zgrabną statuę niż potężnego strażnika Szuwarów. Kapłan wstał, odwracając się do przybyłych przodem i zadarł głowę, by wypatrzeć ślepia golema. Czuł do niego respekt.
- Na wszelkie stworzenie - odezwał się w końcu Cicerone i otrząsnął się lekko z pierwszego wrażenia. - Wielki Budowniczy cieszy się, widząc pracę rąk jego dzieci w pełnej krasie - dodał jeszcze i przeniósł spojrzenie na zielarza.
- Dobry wieczór, panie Trottier. Przepraszam za kłopot, nie pomyślałem, że Diego może udać się do pana po pomoc. No i nie spodziewałem się też, że uda wam się uruchomić golema Vinca. Muszę przyznać, że robi wrażenie.
- Też się nie spodziewałem. Wszystkiego o czym mówisz. Co mamy tutaj do zrobienia? - zapytał Trottier.

- Musimy przekonać zgraję Muriellów, by zostawili panią DeVillepin, młodzieńca Eldritcha oraz gosposię Chloe i pozwolili im spokojnie opuścić gospodę. Najlepiej, jeśli ci rozbójnicy sami wrócą do swojego domu - wyjaśnił Theseus, zakładając ręce na piersi i co jakiś czas zerkając na “Burego Kocura”.
- Myślałem, żeby wraz z kilkoma mężami dostać się przez tylne drzwi przybytku do środka i zaskoczyć łotrów - kontynuował kapłan. - Jednak teraz… - Cicerone powiódł wzrokiem po golemie - działanie po cichu chyba przestaje być opcją.

- Hmm… Zaskoczyć, w sensie… Co tak właściwie chciałeś zrobić? - dopytał Trottier.
- Frontowe drzwi mogą być zamknięte, a wątpię by otworzyli je nam z własnej woli. Kiedy jednak znaleźlibyśmy się już w środku w sile mężczyzn, być może udałoby się wywrzeć na nich wrażenie i zmusić do wycofania się. Bez uciekania się do przemocy. Nie chcę, by ktokolwiek tego wieczora przelewał krew. - Odparł mu Cicerone.
Rodolphe skinął głową. Plan nie należał do najbystrzejszych, ale przynajmniej nikt nie chciał nikogo krzywdzić. To dobrze.
- Sądzę, że dobrze będzie po prostu wejść drzwiami, szczególnie, że z pomocą Vince’a nie powinno stanowić to problemu, a jego osoba ułatwi nam negocjacje. Nie wiem jedynie, czy sam Vince będzie chętny to zrobić. - Następnie zielarz zwrócił się do golema: - Pomożesz nam? W środku znajduje się grupa niebezpiecznych ludzi, którzy zagrażają trójce mieszkańców tego miasteczka. Musielibyśmy ich po prostu stąd przegonić.

Olbrzym wbił płonący wzrok w swojego nowego właściciela i przez chwilę się tak wpatrywał.
- Co mam zrobić? - zapytał.

- Zdaje się, że trzeba będzie otworzyć frontowe drzwi. Które są zamknięte od wewnątrz. - Rodolphe spojrzał pytająco na kapłana, bo ostatecznie to był jego pomysł.
- Rozumiem, że myślicie je wyłamać… - odparł Cicerone, gładząc swoją brodę. - Nie chciałbym robić żadnych szkód. Może… może gdyby udało nam się dostać tylnym wejściem, a później otworzyć frontowe drzwi… Tak, wtedy pan, panie Trottier, czekałby z golemem na zewnątrz. Gdyby zaś sprawy przyjęły zły obrót, sforsowałby pan te drzwi. Co o tym sądzicie?
- Sądzę, że mi pasuje. - zgodził się Trottier.
- Wspaniale - skwitował ojciec Glaive. - Wiecie może, czy ktoś jeszcze przyjdzie? - zapytał kapłan i uniósł głowę, rozglądając się wokół, jakby kogoś wypatrywał.

Dopiero teraz ojciec Glaive zorientował się, że mogą nie być sami. W końcu Vince narobił nieco hałasu. Powiał lekki, choć chłodny wiaterek. Theseus wpatrywał się przez chwilę w mrok, tak, że reszta zebranych poczuła się nieswojo i obróciła. Rzeczywiście. Można było dostrzec stojącą w mroku parę. Jakiegoś wielkoluda i niewielką, zakapturzoną postać. Nie kryli się zbytnio. Gdy zorientowali się, że już nie ma co stać z boku, niespiesznie ruszyli ku zebranym.
- Co to po nocy za zbiegowisko i hałasy? - Rzekł ten większy, jakby rozbawiony.
Gdy podeszli bliżej, niektórzy mogli rozpoznać ich jako jednego z szeryfów, niejakiego Gliniac’a oraz małomównego Szepczącego Webly, który patrzył na wszystkich spode łba.

Theseus wyprostował się, napinając pierś i odwrócił się do przybyłej dwójki.
- W samą porę, panie szeryfie - odezwał się spokojnie kapłan, mierząc ich wzrokiem. - Gospoda “Bury Kocur” została opanowana przez grupę bandytów kryjących się pod nazwiskiem Muriell. Przetrzymują tam mieszkańców naszego miasta i w tej chwili wymagana jest interwencja.
Rodolphe starał się wyglądać w miarę naturalnie, co w przypadku towarzyszącego mu golema nie było proste. Skinął głową, na potwierdzenie słów kapłana.
- Inter.. co? - Podrapał się w głowę zastępca szeryfa, ale szarpnięty za nogawkę spodni nachylił się by wysłuchać swojego towarzysza. Gnoll szeptał mu coś do ucha przez chwilkę krótką i...
- Bardziej ciekawy jest ten jegomość - Gliniac wskazał palcem na Vince’a - To chyba własność miasta. I to skradziona…
Obaj spojrzeli podejrzliwie. Szepczący Webly dmuchnął w palec wskazujący i rozświetlił okolicę migoczącym światłem, które zawisło kilka metrów nad zebranymi.
Panna d’Artois nerwowo obróciła miedziany pierścień na palcu.
- To, panowie, jest Vince. Jest tak samo własnością miasta jak ja, czy pan Glaive. To znaczy - jest obywatelem Szuwar. A jeżeli macie ochotę wtrącać się do naszych spraw, a najwyraźniej lubicie, to przynajmniej udawajcie, że robicie swoją robotę. W karczmie są bandyci i trzeba się nimi zająć. Nie chcecie tego robić, to zmykajcie. Nie ma czasu na zabawy. - Rodolphe był najwyraźniej mocno poirytowany. Miał dużo powodów - był niewyspany, miał pacjentów do pilnowania, stał się szefem golema i na dodatek do jego miasta (a przynajmniej wciąż Szuwary za takowe uważał) przybyła grupa bandytów, z którymi nic nie mógł zrobić. Gdyby nie szanował życia, już dawno by ich otruł. Nie byłoby to specjalnie trudne. Myśl ta wywołała uśmiech na jego ustach.

Przez chwilę Raul 'Grucha' Gliniac stał wpatrując się w znachora z głupkowatą miną, jakby układał wszystko to, co dotarło uszami do mózgu.
- Eee.. - Wydał z siebie przy okazji kilka dźwięków, ale powoli, znając już w przeszłości podobne sytuacje, zaciskał potężną pięść.
- Dobrze! - Warknął wreszcie i zaraz powtórzył - Dobrze! Pójdę i sprawdzę co z tymi Muriellami. Choć to i tak nie ma sensu, bo to pomocnicy pana Mariusa…
Ruszył odpychając każdego kto stał na jego drodze, wszedł kilka stopni na ganek i otworzył gwałtownie drzwi. Ze środka emanowało ciepłe światło lampy.
- O wreszcie! - Dało się słyszeć z wewnątrz - Ile można na was czekać?! Gdzie Marius?!
Później już nawet najczulsze uszy mogły słyszeć tylko szpet.
Szepczący stał lustrując zebranych i mamrotając coś pod nosem.

- Chodź Vince, proszę - Rodolphe zwrócił się do golema i ruszył do karczmy.

Ganek zatrzeszczał gdy golem wspiął się za znachorem po schodach. Ich oczom ukazał się korytarz, a w nim Raul szepczący z półgnomem i półelf dłubiący przy drzwiach. Szepczący Webly zamruczał coś złowieszczo. Podreptał kilka kroków by mieć lepszy widok na Trottier’a.

Theseus i Sophie zauważyli, że nieopodal zamajaczyła lampa w pobliskim domu. Na zewnątrz wyszedł jakiś mężczyzna, którego jasne, wyczarowane światło musiało zaniepokoić.
- Dobry wieczór, ojcze! - Krzyknął.

Kapłan przyglądał się wszystkiemu z niepokojem. Tak jak podejrzewał, Muriellowie byli sojusznikami szeryfów. To zaś oznaczało, że zachowanie równowagi sił stanie się jeszcze trudniejsze.
Ignorując krzyk, Cicerone wszedł do gospody, stukając ciężkim obcasem.
- Odsuńcie się od tamtych drzwi - wychrypiał, a jego słowa zawisły jak nóż w powietrzu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline