| Walczyła o każdy kolejny chaust powietrza, aż w końcu postanowiła zmierzyć się z własnym strachem, gnieżdżącym się w niej od tylu lat. Zanurzając się pod wodę nie czuła już lęku, a raczej ulgę i coś w rodzaju satysfakcji. Po raz pierwszy nie uciekała przed tym paraliżującym uczuciem niepokoju, a wręcz je przygarnęła. Z całych sił, na tyle, ile mogła, podciągnęła nogi do siebie i chwyciła za kostkę, której uporczywie coś się trzymało.
Poczuła smukłe, zimne niczym lód palce i z odrazą spróbowała je rozewrzeć, by się uwolnić. Nie było to proste, ale Gwen nie zamierzała się poddać. I gdy zostały jej jeszcze dwa palce do rozwarcia, ujrzała twarz tego kogoś, kto wciągał ją w mroczną, gęstą toń. To była... jej twarz! Wyszczerzona w szerokim, paskudnym uśmiechu, druga Gwendoline patrzyła na nim szalonym spojrzeniem.
Sobowtór próbował jeszcze ostatkiem sił wciągnąć Gwen głębiej, jednak blondynka w ostatniej chwili rozwarła ostatnie palce swojego największego wroga i z ulgą poczuła, jak unosi się w górę, ku załamanemu światłu przebijającemu się przez wzburzoną wodę, podczas gdy tamtą pochłonął mrok.
Ledwo wystawiła głowę na powierzchnię, łapiąc powietrze, a wszystko zlało się w oślepiającą jasność. Szepty zachęcające do wędrówki w stronę światła powtórzyły się, jednak Henry podjął już decyzję i nie zamierzał ich słuchać. Odwrócił się i choć wciąż się bał, ruszył w ciemność. Najpierw powoli, potem nieco szybciej, odbudowując w sobie pewność siebie. Gdzieś w mroku obok słyszał dziwne dźwięki, jakby niewidzialne, cieniste postaci poruszały się tuż obok niego, jednak starał się nie zwracać na to uwagi.
Tak, jak sobie zaplanował, brnął w ciemność, a światło za nim traciło na mocy, tak samo, jak kolejne szepty stawały się coraz cichsze, aż w końcu zupełnie przestały docierać do lekarza. Morgan z ulgą przeszedł jeszcze kilka kroków, a następnie poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg i począł spadać, a wzrok zalała mu fala oślepiającej bieli. Czołgał się po ziemi najszybciej, jak mógł, a burza niemal zawisła nad nim w pełni. Niebo rozrywały ciężkie grzmoty, a pioruny uderzały raz po raz, z każdą chwilą coraz bliżej drwala. Mężczyzna skupił się jednak na wspomnieniach z dzieciństwa, przez co chociaż częściowo pokonał strach.
Budynek na horyzoncie szybko się przybliżał - była to drewniana, zaniedbana stodoła, jedyne miejsce, w którym Wes mógł się teraz schronić. Wiedział, że musi dać radę, dlatego pomimo uderzających obok wyładowań i nieba płonącego co chwilę wyładowaniami, doczołgał się w końcu do drewnianego przybytku i rozedrgany otworzył jedno ze skrzydeł wejścia.
Nie oglądając się za siebie, przy akompaniamencie kolejnego uderzenia pioruna wbiegł do środka i wtedy oślepiło go uderzenie jasnego światła. Głos Petera pomagał jej w tych ciężkich chwilach, bo choć strasznie się bała, to nie pozwoliła sobie zostać w tej zawieszonej nad przepaścią pułapce strachu. Powtarzając sobie w kółko, że będzie dobrze, Emma powoli zmierzała do celu, ogniskując spojrzenie na miejscu, gdzie most łączył się z bezpiecznym gruntem. To był cel, który chciała osiągnąć. Nie liczyło się nic innego.
Przestępując ostrożnie między kolejnymi deskami omijała te nieco bardziej zdradliwe, lub te, które w jej opinii były już zbyt zmurszałe, by wytrzymać jej ciężar i z duszą na ramieniu pokonywała kolejne metry bujającego się na wietrze mostu. Krok po kroku. Centymetr po centymetrze.
Będąc już całkiem blisko słyszała gdzieś we mgle dziwne szepty i czuła podświadomie, że nie jest tutaj sama, jednak nie zawahała się, ani tym bardziej nie zrezygnowała z dalszej wędrówki.
Schodząc ze starego mostu na twardy, trawiasty grunt poczuła niesamowitą ulgę, ale i radość. Potem pojawiło się wszechobecne, oślepiające światło. Oślepiający blask począł blednąć i szybko zorientowali się, że leżą na zimnej podłodze w piwnicy. Pierwsza otrząsnęła się Gwen, za nią Emma, Wes i Henry. Żarówka wisząca na kablu pod sufitem bujała się energicznie, oblewając wszystko mdłym światłem i produkując nieprzyjemne cienie zalegające na meblach i szpargałach, za każdym razem gdy zmieniła pozycję.
Było cicho jak w grobie, pomijając popiskiwania Sue dochodzące z góry. Co się właściwie wydarzyło? Jak to się stało, że znaleźli się na podłodze w piwnicy? Czy to, co przeszli, było prawdziwe? Te i inne pytania przelatywały im przez głowy, gdy próbowali pozbierać się w sobie. Gwen zauważyła, że słoiki, które pospadały wcześniej w zielarni, stały wciąż na swoich miejscach, zupełnie nietknięte.
Temperatura w piwnicy zdawała się spadać, a oni mieli dziwne wrażenie, że razem z nimi w pomieszczeniu coś jest. Coś złowieszczego, jednak mimo wszystko niczego podejrzanego nie dostrzegali. Ta ponura myśl kołatająca się z tyłu głowy o tym, że za chwilę coś się stanie, nie potrafiła ich opuścić. A może to już po prostu była paranoja?
|