Wpatrywał się w wystający z jego trzewi oszczep. Chyba miał szczęście. Ostrze ominęło najważniejsze z jego narządów, tylko dlatego jeszcze był w stanie stać. Nie, on klęczał. Z oddala słyszał czyjeś nawoływania. Przed sobą widział paskudnie uśmiechniętą orczą paszczę ale sam przeciwnik był jeszcze daleko. Nagle poczuł przypływ furii. Powietrze zapachniało ozonem, a ukryty głęboko w jego wnętrzu głosik jęknął w ekstazie przeczuwając zbliżający się impuls. Drżącymi palcami chwycił za drzewiec i wyszarpnął go z siebie razem ze sporą ilością płynącej posoki. Jedna dłoń momentalnie przycisnęła się do rany, a szata dookoła niej zaczęła przybierać szkarłatną barwę. Druga w tym czasie uniosła się do góry. Zaledwie cal od niej zaczęła się formować błyszcząca i iskrząca się kula, niewielkiej średnicy. Słowa same wydobywały się z jego ust, jakby samowolnie, ale teraz po raz pierwszy od dawna nie opierał się temu a wręcz poddał się chwili. Popłynął razem z tymi słowami, gdy kula poleciała w kierunku rannego już orka, elektryzując wszystko po drodze.
__________________
you will never walk alone