Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2017, 03:01   #561
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 73

Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare, Alice Savage i San Marino



Krótka wędrówka największego Pazura do grupki stróżów prawa stojących na środku mostu wywołała jakby reakcję łańcuchową. Guido nie czekał na znak od przybranego ojca Alice tylko ruszył też na most z niezbyt przyjazną miną. Miał jednak trochę dalej niż grupka panien młodych i druhen więc na most weszli prawie jednocześnie. Widząc, że jeden pan młody idzie w kierunku mostu, drugi również podążył jego śladem choć zauważalnie obydwaj zachowywali od siebie kilku krokowy odstęp. W efekcie najbardziej zaangażowana w ślubne ceremonie grupka Runnerów weszła na most od swojej strony prawie jednocześnie.


Widząc poruszenie na przeciwległym krańcu mostu albo rozmawiajacego z szeryfem dowódcę Pazurów w kierunku centrum mostu ruszył oficer NYA wraz z towarzyszącymi mu dwoma żołnierzami i jakimś cywilem z aparatem na szyi. Z żołnierzy jeden szedł z bronią maszynową w dłoniach i choć lufa była opuszczona ku ziemi argument siłowy który mógł być przez niego użyty w dowolnej chwili był dość wymowny. Za to gdy oficer którym okazał się być kpt. Richardson podszedł bliżej prezentował się o wiele mniej bojowe przez te okalające go opatrunki i bandaże. Choć podszedł z raczej mało przyjaźnie nastawioną miną. Wszyscy z obu stron mostu więc ruszyli prawie jednocześnie i prawie jednocześnie zbliżyli się do grupki chebańskich stróżów prawa zachowując dystans kilku kroków od nich. Nico jak i pozostała dwójka znalazła się więc pośrodku. Pocieszające było, że owe grupki co nieco zasłaniały widok swojej stronie gdyby ci zdecydowali się otworzyć ogień co właśnie mogło być powodem dla którego tego mogli się od tego powstrzymać.


Gdy już byli blisko siebie mogli się obejrzeć nawzajem. Idący od wschodniej strony mostu żołnierze NYA byli tylko we trzech. Alice i Nico rozpoznawali dwójkę z nich. Dowodził nimi kapitan Richardson którego zdążyli poznać z jego wizyty w domu Kate w charakterze pacjenta czy w biurze szeryfa gdzie razem z kapitanem Yordą był głównym reprezentantem NYA w czasie rozmów. Teraz wyglądał na zmęczonego i poranionego. Jedno ramię miał na temblaku i zabandażowane. Do tego głowę i jedno oko miał zasłonięte bandażem. Pewnie dlatego nie widać było u niego innej broni niż kabura z pistoletem. Drugi z żołnierzy, sierżant King dzierżył właśnie tą broń maszynową. Tego na pewno rozpoznawała i Alice i Nix. W przeciwieństwie do oficera który zdecydowanie sporo uwagi wzrokowej poświęcił właśnie Alice, podoficer dość długo i wyraźnie niechętnie spoglądał na Nixa. Nie zapomniał przy tym splunąć za balustradę mostu. Trzeci żołnierz wydawał się całkiem obcy i miał karabin na ramieniu. Za to cywilem okazał się być nowojorski reporter “Prawdy”, Zdravko Ljubjanović. Co prawda i Nico i Runnerzy spotkali go już wczoraj ale zwłaszcza Alice miała okazję się przyjrzeć mu z dużo mniejszej odległości i w świetle dnia. Wyglądał mizernie. Nie miał bandaży jak oficer obok niego więc chyba nie był ranny. Ale w porównaniu do tego co pamiętała z zimy, miał krótko ostrzyżoną głowę, prawie jak Paul. No i miał zapadnięte policzki sprawiajace, że wyglądał na wychudzonego. W ogóle wyglądał jakoś szaro i mizrnie jakby go ktoś wyjął z magla. Tylko błysk w oku gdy przymierzał się do swojego oka aparatu pozostał w nim nieugięcie niezmieniony.


Pomiędzy nimi a Runenrami była grupka trzech stróżów prawa no i Anthony “Cass” Rewers który zdążył do nich dojść pierwszy. Sam łysy olbrzym miał tylko kaburę z bronią krótką. Cała trójka służąca porządkowi Cheb miała karabinki i broń krótką ale przynajmniej rodowici Chebańczycy mieli broń na plecach i w kaburach nie kwapiąc się do jej użycia.


Największa liczebnie grupka przybyła z zachodniej strony rzeki. Obie panny młode rzucały się w oczy swoimi białymi ubraniami i brakiem jakiejkolwiek broni. Tweety dzierżyła zgodnie z obietnicą daną w łazience Kate, swoją strzlbę ale trzymała ją opartą nonszalancko na ramieniu wcale nie mając chyba ochoty jej użyć. Druga z druhn, Boomer, miała karabin wyborowy z lunetą ale niosła go na plecach poza tym zgodnie z pazurową modą czy stylem miała kaburę z pistoletem na udzie. Nix podobnie jak Guido zabrał ze sobą tylko broń krótką.


Trójka z błyszczącymi odznakami która zajmowała miejsce pośrodku mostu pod względem siły podręcznego ognia nie prezentowała się najgorzej. Ale obie strony które przyszły na te rozmowy miały w przeciwieństwie do nich pozostałe, trudne do oszacowania siły po “swoich” brzegach rzeki z których najbardziej wymownym obrazem była broń maszynowa zamontowana na pojazdach, na transporterze u Runnerów i na Hammerze u Nowojorczyków.


- Co jest staruszkowi? Nie kazałem mu prowadzić negocjacji w swoim imieniu. - syknął Guido gdy Alice dołączyła do niego i razem brakowało im jeszcze kawałek do Tonego rozmawiajacego o czymś z szeryfem. Z przeciwnej strony widać było jak trójka mundurowych Nowojorczyków też wchodzi na most. Wszelkie rozmowy jednak zamilkły chyba po obu stronach gdy obydwie grupy zatrzymały się szacując siebie nawzajem i próbując odgadnąć intencje.


- Tajna agentka Pazurów co? - prychnął zirytowanym głosem kpt. Richardson patrząc tak ironicznie, że graniczącym z pogardą spojrzeniem zarówno na “agentkę” jak jej mentora. Oficer się powstrzymał od splunięcia ale podoficer King nie omieszkał.


- Masz coś do niej żołnierzyku? - zapytał od razu Guido robiąc krok do przodu. Przybrał jak często miał w takich wypadkach bezczelny, prowokujący ton. - No to masz coś i do mnie. Czyli i do nas wszystkich. Ale głównie do mnie. - mafioz zrobił kolejny krok a Tweety uśmiechnęła się z satysfakcją widząc szefa w akcji.


- Zgaduję, że ty jesteś ten cały Guido tak? - zapytał oficer też robiąc krok do przodu i wcale nie ukrywając swojej niechęci do szefa gangu. Też sprawiał wrażenie, że ten drugi go wkurza i musi się powstrzymywać przed bardziej zdecydowanymi działaniami.


- Guido. Po prostu Guido żołnierzyku. - wycedził mafioz robiąc kolejny krok w przód pokonując już z połowę drogi między Runnerami a szeryfami.


- Dla ciebie, “po prostu Guido”... to kapitanie Richardson jak już. - oficer Nowojorczyków też się zjeżył widząc agresywne zachowanie gangera i podobnie wysunął się naprzód.


- Ej, Śmieszek! Słyszałeś? Konkurencję w opowiadaniu nie śmiesznych kawałów tu masz! - krzyknął w tył mafioz nie odwracając głowy i odpalając kolejnego papierosa. W efekcie Nix zacisnął nerwowo szczęki a wargi zrobiły mu się w wąską, zaciętą kreskę. - No chyba cię suty rwą żołnierzyku. - odpowiedział spokojnie czarnowłosy mafioz unosząc spojrzenie z zapalonego papierosa z powrotem na oficera NYA.


- Panowie chyba już tego wystarczy. Nie zebraliśmy się tu chyba słuchać wzajemnych kłótni i wyzwisk. Zebraliśmy się tu w innym celu. Prawda? - w dyskusję włączył się “Cass” Rewers podchodząc mniej więcej pośrodku odległości między obydwoma dowódzącymi i w pokojowym geście unosząc po pustej dłoni w stronę każdego z nich. Rozległ się dźwięk zwalnianej migawki. Celowo czy nie ale złapany w tej pozie przybrany ojciec Alice miał dość podobną pozę jaką miała i ona, kilka miesięcy temu, gdy ten sam fotograf uwiecznił ją na tym samym pewnie aparacie. Choć teraz nikt do siebie jawnie nie celował i obie grupki były mniej liczne niż zimą w zrujnowanym walkami kościele.


- No. Ślub miał być. Mieli przywieźć klechę. Niech dadzą klechę i się rozejdziemy. My dajemy w zastaw Czachę oni niech dadzą klechę. Potem do my oddajemy klechę a oni Czachę. Wytłumacz to żołnierzykowi jak się w nocy z tamtym drugim umawialiśmy. - Guido odezwał się pierwszy mówił do Tony’ego choć wciąż patrzył głównie na kapitana Nowojorczyków.


- No. Ślub miał być. Ale nie tak prędko. To było zanim próbowaliście w nocy wykończyć kapitana Yordę. - warknął Nowojorczyk i oskarżycielsko wskazał na stojącego na przeciwko mafioza w skórzanej kurtce. - Wasze słowo jest nic niewarte! - oficer podniósł głos mówiąc z wyraźną wściekłością robiąc kolejny krok naprzód.


- Moje słowo jest nic niewarte? - zapytał drapieżnym tonem Guido też robiąc krok w przód i też wycelowując swoja dłoń w rozzłoszczonego oficera. A, że trzymał w niej też i papierosy to i rozżażyły się one w rytm ruchów jego dłoni. - Uważaj sobie żołnierzyku! Bo zaraz ci sie zrobi z tej trzy ćwierci, pół ćwierci! - syknął również wkurzony mafioz wskazując na obandażowane ramię oficera.


- Grozisz mi? Tak myślałem! Po was niczego innego nie można się spodziewać. - prychnął triumfalnie oficer jakby Detroitczyk właśnie spełnił jego oczekiwania. - Jeśli otworzycie ogień… - pogroził palcem zaciskając zęby ze złości. - Czerwony jeden! - rzucił przyciskając coś przy swojej krótkofalówce. Obydwaj żołnierze spięli się. Sierżant King nieco uniósł swoją broń w górę. Guido zmrużył oczy. Potem podobnie jak reszta Runnerów i Chebańczyków zaczął się rozglądać dookoła.


- Panie kapitanie to nie jest konieczne! - “Cass” Rewers też podniósł głos próbując powstrzymać Nowojorczyka. Ten nadal jednak miał zaciętą minę i wzruszył ramionami. Nix pociągnął za dłoń Emily i kucnął przy balustradzie mostu. Zaraz za nimi wylądowała Boomer zaczynając zdejmować broń z pleców. Właśnie wówczas gdzieś z nieba spadła jakaś smuga i huknęła głośno o asfalt. Chyba wszystkie głowy odwróciły się w stronę runnerowego brzegu gdzie nagle wykwitła wnosząca się w górę smuga czerwonego dymu. Pocisk dymny. Niemniej wywołał na zachodnim brzegu odległe nieco okrzyki i zaskoczenie.


- Mają już namiar. - wskazał brodą smugę czerwonego dymu unoszącego się w górę ponad dachami budynków. - Gdy trzeba będą strzelać i bez rozkazu. - kapitan wycedził przez zaciśnięte zęby wskazując gdzieś za siebie na “swój” brzeg. Choć na nim nadal widać było tylko tego Hummera a z niego na pewno nie padł ten strzał.


- Ah tak? - Guido otrząsnął się już z dymnego ataku i znów patrzył głównie na kapitana NYA. - To co powiesz na to żołnierzyku? - przeniósł dłuższego i świeższego papierosa do drugiej dłoni i uniósł krótszego i prawie już wypalonego papierosa w górę jakby wskazywał nim w niebo. Kapitan uniósł brew ale się nie odezwał. Wtedy mafioz pstryknął petem. Ten poszybował kometowym łukiem, uderzył w asfalt, rozbił się tam złotymi drzazgami płosząc kilka zapomnianych insektów i poturlał się o jakiś krok od butów oficera. Tam znieruchomiał. Przez chwilę nic się nie działo i oficer który dotąd spoglądał na ten dogasający się pet uniósł głowę chyba chcąc jakoś odpowiedzieć gangerowi. Wtedy właśnie rozległ się pojedynczy strzał i pet zniknął w burzy pecich rozbryzgów i kawałkami wyrwanego asfaltu. Guido uśmiechnął się i podobnie jak pierwszego uniósł w górę kolejny zapalony papieros. - Zgadnij gdzie trafi następny. Żołnierzyku. - teraz on wycedził swoje w stronę NYA. Tak samo jak u Nowojorczyków było prawie pewne, że nie strzelił ani nikt z grupki na moście ani z tych którzy zostali przy samochodach.


- Panowie! - Tony podniósł głos. - Myślę, że zasadę wzajemnego wykończenia się zgodnie z zasadą martwej ręki mamy już omówione. - zaczął mówić patrząc to na jednego to na drugiego. Sytuacja była o wiele bardziej napięta niż przed paroma chwilami gdy wchodzili na most. Teraz obydwie strony wydawały się o włos od otwarcia do siebie ognia. Nawet w wypadku śmierci swoich dowódców. - Proponuję zasiąść do negocjacji. - powiedział wciąż spoglądając na obydwu głównych decydentów.


- Mnie nawet by pasowało jakbyście się nawzajem wystrzelali. Byłoby tu mniej szybkich cynglów z nadmiarem amunicji, z którymi zawsze są kłopoty i tym razem na pewno nie byłoby to nic wspólnego z nami. - do rozmowy włączył się nagle szeryf podchodząc z przeciwnej strony niż Rewers ale też stając pomiędzy dwoma głównymi oponentami. Te szczere wyznanie na chwilę przykuło spojrzenia ich obydwu. - Ale tu jest coś co strzela do nas wszystkich. Do tych z Nowego Jorku, do tych z Detroit, do tych z Cheb i do przyjezdnych. Chcecie się tak bardzo strzelać to się z tymi łódkami postrzelajcie. Najlepiej jak najdalej stąd. - szeryf Dalton machnął dłonią w kierunku rzeki. Nomen omen w stronę skąd płynęła, na południe, gdzie wczoraj w nocy widziano ostatni raz odpływające kutry. Liczne głowy spojrzały też w tą samą stronę. Po chwili milczenia i szef gangerów i szef żołnierzy spojrzeli na siebie. Nadal były to spojrzenia pełne wzajemnej niechęci i wrogości.




Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Cano kiwnął głową. Widocznie miał podobny pogląd na tą sprawę. Dał znak reszcie i najpierw Disco, potem inny Runner a potem wedle znaków przyszła kolej na parę Schroniarzy. Pierwsza ruszyła Kelly a zaraz za nią Will. Widział plecy jej sylwetki co chwila znikające z widoku wśród gęstych krzaków. Po chwili jednak dostrzegł ją czekającą razem z dwoma pierwszymi Runnerami. Po chwili dołączyła do nich reszta. Wszyscy wydawali się być czujni i spięci traktując sprawę najwyraźniej bardzo poważnie. Nie odzywali się praktycznie w ogóle. Cano tylko wyszeptał, że spróbują się urwać.


Znowu ruszyli do przodu. Prowadził Disco, potem jedna z Runnerek, znowu para Schroniarzy i na końcu Cano i Robert. Para gangerów została nieco z tyłu, znikając Willowi z pola widzenia. Choć o to w tym gęstym lesie nie było takie trudne. Maszerowali ostrożnie starając się najwyraźniej stawiać skrytość nad prędkość. Ciężko było nie dać oprzeć się wrażeniu, że są ściganą zwierzyną. Kierunek marszruty dyktowali tym razem ludzie z Det i will miał właściwie zerowe pojęcie w którą stronę idą. Wracają do Centrum, ida na lotnisko, czy jeszcze coś innego.


Znowu zatrzymali się po jakimś czasie. Mogło minąć z parę minut. Dogoniła ich w tym czasie ta dwójka która została dotad z tyłu i miała dość nieprzyjemne wieści. Nowojorski oddział ruszył ich tropem. Nie byli pewni czy potrafią jakoś odnaleźć ich trop czy maszerują tak na czuja, przeczesując teren. Też jednak stawiali na ostrożność więc mieli zbliżone tempo do próbujących się wymknąć Runnerów więc i odległość niezbyt się zmieniła. Gangerzy i Schroniarzy zyskali trochę czasu i metrów pewnie nim tamci się zorientowali, że grupa przeciwników próbuje się urwać. Ludzie z Det wydawali się spięci. Dla Willa widoczny był kontrast zwłaszcza u trzech gangerów, Roberta, Cano i Disco których poznał wczoraj i wówczas wydawali się tacy weseli, bezczelni i rozwydrzeni. Teraz zaś byli poważni jak większość ludzi gdy wiedzieli, że wpadli w tarapaty.


- Nie możemy ich obejść. Jeśli zrobimy łuk teraz skróci się dystans i mogą nas zauważyć. Musimy zyskać na czasie. - wyszeptał cicho Cano wyjaśniając w czym tkwi problem. Mówił chyba głównie do Schroniarzy. Chwilę trwała szeptana narada. Mogli dalej próbować się przekradać powoli zmieniajac kierunek marszu. To dawało nadzieję, że Nowojorczycy zgubią trop jeśli go mają lub pójdą na ślepo dalej gdy Runnerzy ze Schroniarzami stopniowo zejdą z pasa jaki tamci przeszukiwali. Walczyć chyba gangerzy z NYA nie chcieli bo o tym wariancie nikt nie wspominał. Była jeszcze nadzieja, że tamci mogą się znudzić lub uznać, że wyszli za daleko i dadzą sobie spokój. No była jeszcze wersja prędka. Mogli ruszyć forsownym tempem stawiając na to, że jakoś uda się zwiększyć odległość nad przeciwnikiem na tyle, że będzie można spróbować innych wariantów. Runnerzy popatrzyli na parę Schroniarzy czekając chyba czy oni mają jakiś własny pomysł lub przychylą się do któregoś.




Detroit; Downtown; kamienica Starszego; Dzień 7 - świt; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



- No tak. Nie dziwi mnie to. - Starszy kiwnął w końcu głową gdy usłyszał pytanie swojego gościa i na chwilę przytrzymał twarz w dole po tym kiwnięciu jakby szukając natchnienia w trzymanym przez Blue albumie. - Twoja matka była gwiazdą. - powiedział podchodząc do blondyny ubranej wedle biznesowego dress code i trzymającej stary album ze zdjęciami. - Taką prawdziwą gwiazdą jak kiedyś to się mówiło o kimś, że jest ktoś gwiazdą. - powiedział i pochylił się nad albumem zaczynając przewracać kolejne stronice z kolejnymi zdjęciami. - Na początku Howiemu to bardzo imponowało. Tak jak jej ta jego aura władzy, sukcesu i mrocznego uroku. Wielu kobietom to imponowało u Howiego. - dodał jakby mimochodem przerzucając kolejne stronice trzymanym na kolanach Blue albumie.


- To jest twoja matka. - zatrzymał kartkowanie stron i stuknął w jedno zdjęcie. Przedstawiało zdjęcie młodej, pięknej kobiety o tak charakterystycznym uśmiechu jak z reklamy pasty do zębów jakim szczyciła się i jej córka. Na zdjęciu pewnie nawet była równolatką obecnej Blue. Była młoda, uśmiechnięta i wedle słów Starszego sławna. I to jak! Blue ją znała! Znaczy jej zdjęcie. Z Vegas! Z plakatów! Znała ją! Kto by był z Vegas i jej nie znał! Na pewno te liczne młode gwiazdki estrady, sceny, show i nie tylko z Vegas albo przybywające do Miasta Neonów które często wyobrażały sobie mniej lub bardziej skrycie, że będą gwiazdami. Kiedyś. Najlepiej oczywiście jak najprędzej. Ale gwiazdami. Właśnie takimi jak te dawne, prawdziwe gwiazdy. Właśnie taka jak ta kobieta z plakatów. Tak, to własnie ją Blue z tych plakatów bardzo dobrze znała. Ale nie miała nigdy pojęcia, że to jej matka!

- Oboje mieli silne charaktery. Niestety rzadko się dogadywali. Ona nie chciała być jego najnowszą czy najlepszą zdobyczą. On nie chciał by dalej robiła to gwiazdowanie. Jak przyszliście na świat nieco się oboje pojednali. Ale nie na długo. W końcu miała dość. Jego zaniedbywania jej i was, ciągłych biznesów, romansów, spychania na boczny tor, zamykanie w złotej klatce. Też nie była w tym bez grzechu. Ale raz ją złapał. Nie darował jej. Wywiózł ją na pustynię. I wrócił sam. Potem wyczyścił sprawę tak dokładnie jak to Howie potrafił. Uznał, że go zdradziła i poniżyła więc przestał o niej mówić a jak już to pewnie tak jak sama wiesz najlepiej. - starszy człowiek oparł się o kant swojego biurka i mówił monotonnym, smutnym tonem nie mając o tych wydarzeniach lekkich wspomnień. Na Blue zaś ze zdjęcia nadal wpatrywała się młoda, roześmiana kobieta.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline