Atanaj, pochmurny w trakcie ustaleń, nieco rozjaśnił swoje skośnookie oblicze gdy wreszcie ruszyli ku Verbogen. Udało mu się załatwić przynajmniej jedną ze zleconych przez Addę spraw i wywiedzieć się co do możliwości wypełnienia pozostałych zachcianek rączej w zalotach wiedźmy.
Co do planu Franza miał podobne odczucia co Martin. Nie nosił w sercu urazy do Franza, niemniej najemnik czasem jakby stawał się innym człowiekiem: z rozsądnego, mocno stąpającego po ziemi zabijaki przeobrażał się w zawadiakę, śmiało rzucającego dość ryzykownymi pomysłami. Fakt faktem, lepsze złe pomysły niż brak pomysłów - każda porażka była przecież wiedzą co robiło się źle. Bez takiego podejścia i hołdując durnemu honorowi koczownicze plemiona Ungołów już dawno by wyginęły - to też Atanaj zarazem cieszył się i martwił pomysłami Franza.
Póki co jednak droga wiodła ich ku miłemu Verbogen - oraz ciepłym pieleszom chaty zielarki. To zaś przypomniało boleśnie koczownikowi o innych zleceniu od wiedźmy, którego ni w ząb nie wykonał. Chcąc choćby nieco pomniejszyć swą winę, ucichł na większość drogi i z niepasującym do niego skupieniem myślał lub nasłuchiwał. Aż dotarli do mostu...
Atanaj, choć sam był jeńcem swoim ziomków, nic przeciw niewolnictwu nie miał - ot, taka kolej losu. Pozwolił więc by to Franz wysforował się i gadał z panem, samemu zaś idąc w ślady Martina, zmacał sajdak łuku i kołczan przytroczone do pasa. Na strzelaniu z konia znał się słabo, ale strzała celująca w pierś z reguły nieco studziła zapędy przeciwnika do ataku - a o to póki co chodziło Chudemu, gdyby szlachciurę poniosło. Z innych opcji wolał póki co nie korzystać, nie będąc pewnym efektu swoich działań.