Gdzieś przed nimi czekało Hope Hull. I laboratorium, do którego powinni dostać się jak najszybciej. Po drodze jednak była rzeka. I most - achillesowa pięta całego planu. W to, że na moście znajdą się przeszkody nie do przebycia, Stoner wierzył święcie. A to znaczyło, że nie mógł wcisnąć do oporu pedału gazu i pognać przed siebie, niczym Krist Kristofferson w "Konwoju'. Z pewnością skończyłby tak, jak filmowy bohater.
No i pozostawała jeszcze sprawa nogi, którą trzeba było opatrzyć przed kontynuowaniem podróży.
Stoner ostrożnie zjechał z drogi, korzystając ze "zjazdu", jednego z paru, jakie przez lata wyrobiły zjeżdżające na pola kombajny czy inne maszyny rolnicze, po czym zatrzymał się po przejechaniu kilkudziesięciu metrów i nie wyłączając silnika zgasił światła.
Gdyby był dobrym Samarytaninem, zająłby się najpierw swoim małym pasażerem. Widocznie jednak u niego coś z tą miłością bliźniego szwankowało.
Z torby Mark'a wyciągnął, co zostało ze środków opatrunkowych i najdokładniej jak mógł opatrzył swoją nogę, co nieco utrudniał brak światła, którego jedynym źródłem był patyczek fluorescencyjny, znaleziony w skrytce koło kierownicy. A potem odciął kawał swojej koszuli, by prowizorycznie usztywnić złamaną ręką chłopca. Całość opatrunku wzmocnił paskiem markowej torby.
Pościgu widać nie było, podobnie jak i nie było widać szans na poprawę pogody. Lało jak z cebra, błyskawice przecinały niebo coraz częściej.
Stoner rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć jakieś schronienie, miejsce, gdzie mogliby się ukryć przed ewentualnym huraganem. Znajdowali się w krainie tornad, a on nie bardzo miał ochotę zająć miejsce Dorotki. Poza tym to była Alabama, a nie Kanzas, zaś Jhon niezbyt nadawał się na Toto.
Nacisnął na pedał gazu i ruszył przez pole. Skoro kombajny potrafiły, to z pewnością i ghurka da sobie radę. |