Elvin miał opory przed rzucaniem martwych stworzeń na pułapkę, nie miał za to oporów przed ciskaniem Luną. Lekka wyrocznia przefrunęła ze dwa metry, zanim z małą gracją wylądowała na ziemi. Próbowała oczywiście lekko i na nóżki, ale jakiś nieszczęsny kamyk sprawił, że usiadła na tyłku.
Nic się nie wydarzyło.
Wypuszczając powoli powietrze wstała i podeszła do rozwidlenia, zaglądając tam. Niewiele widziała i już miała poprosić Yetara, kiedy usłyszała jakieś odgłosy dochodzące z korytarza z lewej strony. Z prawej przejście wyglądało na zawalone, choć przynajmniej część kamieni przesunięto i być może znajdowało się tam tuż przy ścianie jakieś przejście. Na razie nie mogła tego sprawić, bo dźwięki z lewej strony zdawały się zbliżać.
Zatrzymały się i znów oddaliły.
Wrażenie było takie, jakby słyszała prymitywną, powarkiwaną rozmowę i być może właśnie tak było. W resztkach światła od strony towarzyszy widziała, że korytarz zaraz się kończy, zamieniając w jakąś komnatę. Zupełnie ciemną.
No, ale po co byłoby światło tym ślepym stworom, które zapewne tam były?
Pytanie, czy były całkowicie ślepe, czy może w tych ciemnościach niesione przez bohaterów światło jednak przykuje ich uwagę...