Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2017, 21:12   #145
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

- Czy to śnieg? – zapytał chłopiec.
- Nie. To popiół – wyjaśnił ojciec.
- Skąd tyle popiołu? – dociekało dziecko.
- Lud Nar pali swoich żywych.
- Chyba zmarłych? Pali się zmarłych.

Ojciec spojrzał na syna. Zimnoszare oczy przez chwilę zalśniły dziwnym, szybko stłumionym wzruszeniem.

- Mało wiesz o życiu, synu. Tak samo, jak Lud Nar.
- A ty, tato? Ty wiesz dużo o życiu? – Pytaniom najwyraźniej nie było końca.
- Więcej, niżbym tego chciał.


CELINE CENIS zwana CZYSTĄ FALĄ


Wtuliła się we władcę Gniazda, ale niespodziewanie ten odsunął ją od siebie, zrobił kilka kroków w tył. Stała teraz pośrodku sali, słysząc jak dusza Bjarnlaug wyje w niej ze wściekłości i śmiechu. Taki dziki, zrodzony z frustracji i nienawiści śmiech obłąkańca. Wzbierał w niej szukając ujścia.

Z cieni wyłoniła się groteskowa, bardzo wysoka postać. Mogła mierzyć i ze trzy metry chociaż była niesamowicie wręcz chuda. Z grubsza przypominała humanoidalny szkielet o ostrych krawędziach i kościach, lecz szkielet zrodzony z samej ciemności. Jedynym bardziej realnym elementem istoty była szara twarz, jakby nałożona na mrok, o charakterystycznych, długich uszach które wyrastały z policzków stwora i majtały się wokół jego „twarzy” niczym wąsy. Uwagę Celine przykuły mlecznobiałe oczy kontrastujące z resztą czerni i szarości z jakiej składała się istota.

- Obie są twój, jak obiecałem – powiedział Jóns. – Moja wyrodna córka i Czysta Fala. Czy to pieczętuje nasz sojusz?

- Maska doceni twój gest, władco Kruków – powiedziała istota głosem, który wywołał w Celine zimny dreszcz, a potem odwróciła się w stronę Czystej Fali wyciągając w jej stronę cienisto-kościstą łapę.

- Witaj w Dominium Celine Czysta Falo. Maska oczekuje w Cytadeli. Nakazał, bym zabrał cię do niego.

Na znak dany przez Jónsa jego Córki otoczyły Celine kręgiem. Dłonie zamaskowanych kobiet spoczęły na rękojeściach szabel. Czarne oczy patrzyły spod masek beznamiętnie.

Dokonało się. Krąg zdrady został domknięty.


LIDIA HRYSZCZENKO

Wędrówka pośród Pielgrzymów okazała się spokojnym, miarowym człapaniem przed siebie. Upadli przedstawiciele rasy Gaosh byli wyjątkowo spokojni, jak żółwie, których nieco przypominali. Idąc pomiędzy nimi Lidia miała czas aby uwolnić myśli.

Wspomnienia wracały do niej falami.
Jedna po drugiej.

Widziała siebie szybującą pod niebem, w lekkiej zbroi, z mieczem w dłoni. Siebie, ociekającą krwią. Krwią, między innymi, Gaoshów którzy stali przy Dominatorze wierni okrutnemu władcy do końca.

Była niczym demon zemsty i rzezi. Szybowała na zwartą linię potwornej armii złożonej z kreatur, które można było wyśnić w najgorszym koszmarze i krzykiem rozbijała szyki, powalając wrogów na ziemię. W wyrwę wlewały się jej sojusznicy. Dzicy barbarzyńcy z Ludu Nar, smukli mieszkańcy Równin Lamentu, zwinni półzwierzęcy Ymaranie, którzy uczynili ją swoją boginią. Wierne jej oddziały dziesiątkowane przez armie Dominatora.

Rzeź ponad wszelkie wyobrażenie. Orgia zabijania i morze przelanej juchy.
Z jej winy? Z jej udziałem.

W końcu zatrzymali się przed ruinami jakich Lidia widziała wokół siebie naprawdę wiele. Szereg Pielgrzymów wkroczył po schodach do rozległego Halu, który czasy świetności już dawno miał za sobą, ale nadal imponował wyglądem.

Przez jakimś cudem niepotłuczone witrażowe szyby przeświecały snopy słonecznego blasku ukazując pokruszone kolumny i przysypany odłamkami skał korytarz, szeroki na dobre pięćdziesiąt metrów i wysoki na jakieś piętnaście.

I wtedy go zobaczyła. Mężczyznę, który stał oparty o jedną ze ścian. Wysoki, zarośnięty i dobrze zbudowany budził w niej echa pamięci.

Pielgrzymi zastygli, jakby zobaczyli ducha. Serce Lidii zabiło szybciej, niespokojnym rytmem.

- Tak sądziłem, że któreś z was w końcu tutaj przyjdzie – odezwał się mężczyzna a jego głos odbił się echem od ścian i sklepienia. – Nie sądziłem, że to będziesz ty, Niebieski Ptaku.

Kroczył niczym drapieżnik. Pewny siebie i budzący dziwną grozę.

- Poznajesz mnie? Czy jeszcze nie wróciła ci pamięć?

Głos zamarł jej w gardle. Bała się. Naprawdę się go bała. Tylko nie wiedziała dlaczego.

- Jestem Simeon. Szymon. Pamiętasz, jak mnie nazywałaś?


MEGAN ZE WZGÓRZA i ENOCH OGNISTY

To była rzeź. Jednostronny pogrom. Mimo, że Szarpacze miały zdecydowaną przewagę liczebną to jednak były bez szans. Ginęły od topora Megan, od broni Enocha Ognistego i jego ognia, od ostrzy Ludu Nar i strzał kobiet z Ludu Niri.

Tylko potężny, zakuty w zbroję Szarpacz, którego Cahr Nar Cahr nazwał Chachkarem stanowił jakąś siłę. W końcu jednak i on musiał ustąpić pod naporem Wieloświatowców i ich sojuszników. Padł, przerąbany przez Cahr Nar Cahra niemal na pół. I wtedy niedobitki zielonoskórych potworów rzuciły się do panicznej ucieczki.

- Są nasze! – wrzasnęły wojowniczki Ludu Niri i ruszyły w pogoń za zabiegami.
Wiedzieli, że nie powinno się im odbierać tej chwały. To była ziemia Ludu Niri. Ich sojuszników. To było ich polowanie.

- Cahr Nar Cahr – Graw Nar Graw wyszarpnął ostrze broni z czaszki jakiegoś wroga i wyszczerzył zakrwawione zębiska w stronę odnalezionego wojownika. – Zobacz, kogo przyprowadziłem!

- Enoch! Enoch Ognisty! – nazwany Cahr nar Cahrem, potężny barbarzyńca powitał Adama potężnym uściskiem dłoni wilgotnych od krwi powalonych wrogów.

Megan ocknęła się z bitewnego amoku. Krew w jej żyłach zwolniła. Otarła z twarzy gorącą posokę któregoś z Szarpaczy i spojrzała ponad pobojowiskiem, ponad plamami krwi, na Enocha Ognistego.

I wtedy, oboje doświadczyli bardzo silnego, niemal zwalającego z nóg uczucia deja vu.

Stali pod ołowianoszarym, zasnutym dymem pożarów niebem, zachlapani zasychającą krwią, zmęczeni do granic możliwości ledwie trzymali broń w rękach. Ciężar pancerzy i oręża przytłaczał. Ale jeszcze bardziej przytłaczał ich ciężar decyzji.

Ten dym, który wypełniał ich płuca zrodził się z ciał ofiar. Ich ofiar. Lud Wzgórza przestał istnieć. Lud Nar dokonał Poświęcenia i związał się Przysięgą.
Zwyciężyli. Dominator został obalony. Zdziesiątkowane rasy Dominium znów mogły poczuć wolność.

Tylko dlaczego z nieba spadał nie deszcz, lecz krew? Tylko dlaczego słońce przesłonił pył z pogorzelisk.

Wizja znikła. Zastąpiły ją wzgórza. U ich stóp znów konali ciężko ranni wrogowie. Zdychali w agonalnych jękach, charkotem zapowiadając nadchodzącą wojnę. Czas, gdy popiół i krew znów spadną z nieba.

I tak oto Enoch Ognisty i Megan ze Wzgórza spotkali się ponownie, po obrocie Koła. Pośród Wzgórz Ludu Niri. Od tego, jak przebiegnie ich spotkanie zależało bardzo, bardzo wiele.

Znali się i nie znali jednocześnie. Połączył ich ból. I wojna.

TOBIAS GREYSON

Pochłonęło go światło. Oślepiający blask wypalający nie tylko oczy, lecz i mózg. Wbijający się w trzewia i w duszę. Rozdzierający, rozrywający, rozpraszający. Bez bólu i cierpienia. W jednej chwili Tobias istniał, potem przestał istnieć by za milisekundę narodzić się ponownie.

To było rozpalające zmysły uczucie. Potężna fala energii, której nie dało się porównać z niczym innym. Był jak promień światła! Niepowstrzymany i jasny. A potem znów narodził się jako Tobias Greyson.

Zniknął las i ciernie. Zniknęły drzewa. Za to pojawiły się skały i stojące wysoko na niebie słońce. Chociaż jeszcze przed chwilą zbliżał się zmierzch.

Szybko zorientował się, że stoi na dnie czegoś, co przypominało krater okolony nierównymi głazami. Głazy najpewniej ktoś postawił w tym miejscu celowo. Z jednej strony opierały się o szczyt jakiegoś urwiska, z drugiej o litą skałę.


Trikia pojawiła się nad jego głową łopocząc dziko skrzydełkami. W końcu, nagle poleciała w dół, ale nim zdążyła upaść na skaliste podłoże, Tobias złapał ją w dłoń. Mieściła się w niej bez trudu.

I wtedy zobaczył, że na pobliskiej skale, na szczycie urwiska siedzi jakiś mężczyzna. Siwowłosy starzec obserwował jego pojawienie się spokojnie. Jakby tego oczekiwał, lub jakby nie było to niczym niecodziennym. Wyglądał na kogoś, kto pilnuje tego miejsca. Kogoś, kto może wiedzieć gdzie znalazł się Tobias.
 
Armiel jest offline