Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-05-2017, 13:57   #141
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Westchnęła ciężko. Czuła się lepiej niż chwilę temu, ale rzekomy wróg miał przewagę liczebną, a mocy nie posiadała, więc nie było sensu walczyć i ewentualnie bezsensownie ginąć. Zresztą - kolejny potencjalny nieprzyjaciel, który miał wobec niej zarzut z dalekiej przeszłości, której ona nie pamiętała i która miała dla niej mimo wszystko nikłe znaczenie.

Propozycję zrozumiała dość prosto, lecz możliwe, że błędnie: wróci żywcem albo zginie na miejscu.

- Zależy, co z tego ma wyniknąć. Szukanie odpowiedzi czy śmierć - orzekła. - Jednakowoż… nie odrzuciłam jeszcze propozycji udania się do Domu Pielgrzymów - dodała, próbując nie rozjuszać rozmówcy. - Jeśli mam gwarancję po tym wszystkim żyć dalej... udałabym się w dalszą drogę bez przeszkadzania wam - po chwili sformuowała warunek, pod jakim uda się ze stworzeniami w drogę.

- Droga. Prowadzi tam, gdzie prowadzić musi.
- Albo gdzie nie powinna.
- Albo jest szybka...
- ... wolna.
- Długa.
Przemawiali jeden przez drugiego Pielgrzymi.
- Jaka dla ciebie jest najważniejsza, Niebieski Ptaku?
- Taka, co prowadzi w odpowiednie miejsce w jak najkrótszym czasie - stwierdziła Lidia, w głębi męczyła ją trochę rozmowa z wieloma stworzeniami naraz i marzyła nawet, żeby pogadanka szybko się skończyła.
- Powiedzmy, że wyruszę z wami do tych trzech miejsc… czy jednego, co jest tymi trzema naraz. Ale po tym wszystkim ruszę dalej - nie przyznając się jawnie uznała, że nie ma tak naprawdę szczególnie dobrego wyboru, toteż wybrała tak zwane mniejsze zło, według swojej oceny.
- Ruszysz gdzie zechcesz...
- Kiedy zechcesz
- Z nami.
- Bez nas.
- To twoja droga.
- I twój grzech.
- Ruszę teraz z wami, ale potem pójdę swoją drogą - przynajmniej tak na obecną chwilę wyglądał plan Lidii, który w zasadzie planem nie był. Bo planu - mówiąc szczerze - nie miała. Zbyt wiele niewiadomych na drodze się pojawiało.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 02-05-2017, 00:19   #142
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Megan odetchnęła głęboko. Czuła, jak Lumina zaczyna krążyć w jej żyłach, napędzana adrenaliną, rozpala czubki jej palców. Niechętnie, ale oddała Me’Ghan swoje ciało. Pozwoliła tamtej przejąć nad sobą władzę. Za każdym razem, kiedy to się działo Megan miała wrażenie, że jakiś kawałek jej umiera. Że – oczywiście, jeśli to się w ogóle uda – wróci do swojego świata uboższa. Okaleczona. Okradziona ze swojej tożsamości. Tego wszystkiego, co ja określało i czyniło tą osoba, która była.

Me’Ghan krzyknęła gardłowo, a topory zawirowały w jej dłoniach. Rzuciła się na dół, na pomoc swojemu mężczyźnie. Megan usunęła się w cień, oddając jej pole.

Me’Ghan dopadła napastników. Topory furgotały w jej dłoniach, adrenalina rozsadzała żyły. Tęskniła do tego uczucia, do tego poczucia mocy, świadomości, ze może decydować o życiu innych. Oczywiście, chciała pomóc Cahr Nar Cahrowi. Ale rozkosz, jaką dawało wbijanie topora w oślizgłe ciała Szparaczy była równa tej, która potrafił dać jej on. A może nawet większa? Była u siebie, w miejscu, gdzie zawsze powinna być, do którego należała. Miała wrażanie, ze nigdy stąd nie odeszła. Nie było tego tysiąca lat. Był tylko ten moment, triumfu i ekstazy. Kolejny Szarpacz opadł rozrąbany na pół, a jego miejsc natychmiast zajęła dwa kolejne. Zaśmiała się dziko. - Jak głowy smoka – pomyślała przerażona. – w miejsce odrąbanej pojawiają się dwie kolejne. - Świetnie! Chodźcie do mnie, ścierwojady! – krzyczała głośno, choć wiedziała, że to marnowanie energii. Więc przestała. Obie ręce miała równie sprawne. Przecież jestem praworęczna. - Zamilcz, kobieto – warknęła. Megan przełknęła ślinę. Me’Ghan szarpnięciem zwaliła kolejnego stwora z pleców Cahr Nar Cahra. Odkopała następnego, uderzył w drzewo, które złamało się z suchym trzaskiem. Uchyliła się przed następnym, oraz kolejnym. Wirowała wokół własnej osi, napastnicy obiegali ją wokół. Znowu unik. IRIMI TENKAN. Krzyknęła gardłowo, wściekła, a potem sięgnęła toporem za stworem, któremu właśnie zeszła z drogi ataku. - Odejdź! – rozkazała. I Megan posłuchała.

Patrzyła - oszołomiona - jak topór w morderczym tańcu jej/nie jej dłoni dosięga kolejnych Szarpaczy i kolejnych, i kolejnych…
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 02-05-2017, 11:00   #143
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Czy mogło być lepiej? Wrzaski i wycia Szarpaczy powinny go wystraszyć, przynajmniej obudzić obawy. Wręcz przeciwnie, zamiast paraliżującej członki trwogi po jego żyłach rozlał się ogień. I żądza mordu. Głęboko wciągnął powietrze wypełniając nozdrza zapachem nadbiegających. Śmierdzieli wstrętnie, uryną i padliną, lecz i tak chłonął ten smród z przyjemnością, jaką dawała świadomość, że wkrótce wszyscy będą martwi. Taaak... to był zapach zapach idealny dla jego ognia.
- Na nich! - wrzasnął i błyskawicznie nabierając tempa runął w kierunku zielonoskórych. Nie było czasu na ustalanie strategii, a jedyną stosowną do tej walki taktyką było trzymanie się kupy i pilnowanie nawzajem swoich pleców. Tupot i bojowe okrzyki za jego plecami był oznaką, że wszyscy się z nim zgadzają.
Kogo zaatakować? Decyzja była łatwa. Jeden z Szarpaczy górował nad pozostałymi dobrze o głowę, na której zresztą miał jakiś żelazny garnek, a ciało oplatała kolczuga. Waduk Nar Waduk i Estor Nar Estor nie mieli problemu z odczytaniem zamiarów Adama i gdy ten jak taran runął w stronę olbrzyma, oni wzięli na siebie pomniejszych wrogów. Dzięki temu nie musiał spowalniać szarży by wdawać się w przepychanki z innymi Szarpaczami. Gigantyczny zielonoskóry, wyczuwając nadciągające niebezpieczeństwo, obrócił się w kierunku Enocha. Twarz, czy raczej odrażający ryj, bardziej pasujący do bestii niż do człowieka, wykrzywiła nienawiść i chyba rozpoznanie. Śladowa inteligencja nadawała spojrzeniu hardą przebiegłość, lecz dla Adam miał gdzieś intencje swojej ofiary. Gwałtownym ruchem wzniósł topór nad głowę, w jednej chwili przelewając weń tyle ognia, ile tylko był w stanie. Wyciągając się w skoku jak struna uprzedził przeciwnika i zadał potężny cios. Tarcza, która dzięki nieludzkim umiejętnościom przeciwnika jakimś cudem znalazła się na linii uderzenia, pękła i rozleciała się w drzazgi, a ciężki kawał metalu głucho łomotnął w olbrzymie cielsko. Szarpacz zawył i szarpnął swoją maczugą w desperackiej próbie kontruderzenia, lecz nim zdążył ją unieść powyżej głowy, że jego ust, nozdrzy i oczu trysnęły strumienie ognia. Po chwili, w całości skąpany w płomieniach, runął na ziemię by zacząć się tarzać w konwulsjach. Głośny trzask metalu za plecami Enocha sprawił, że zwinął się jak wąż obracając o 180 stopni. To Waduk Nar Waduk zablokował cios długiej włóczni skierowanej w plecy Adama. Autor uderzenia właśnie konał, nadziany na miecz Estor Nar Estora. W Enochu znów się zakotłował ogień, tym razem ze złości na siebie samego. To był dopiero początek walki, na radość czas przyjdzie później. Nim trup zsunął się z miecza Estora już atakował następnego wroga.
 

Ostatnio edytowane przez cyjanek : 02-05-2017 o 11:03.
cyjanek jest offline  
Stary 04-05-2017, 21:03   #144
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias czuł się jakby w końcu znalazł się w domu. W jednej chwili w niepamięć poszło to co robiły z nim ciernie. Rany były nieważne. On czuł się, czuł się… fantastycznie. Jak dopasowany puzzel do całej tej układanki.
Obrócił się w kierunku Triki.

- Czy ty przejdziesz ze mną? Czy jest to możliwe? Czy tylko ja mogę przejść przez tą bramę? - zapytał latającej Sylfidy

- Przejdę. Nie przejdę. Nie wiem. Zobaczymy.

“Ano zobaczymy” - potwierdził w myślach

- Usiądź mi proszę na dłoni - wyciągnął rękę przed siebie i wyprostował dłoń - może dotyk jest istotny. Nie pamiętam. Wolę jednak nie ryzykować. To gdzie teraz? - zapytał z uśmiechem Trikię.

- Chciałeś do Ludu Nar? - podpowiedziała. - Tylko nie myśl o Masce. Na Potęgi! - Przeraziła się. - Nie myśl o nim, bo wylądujemy w Cytadeli Armawarg!

- Przez chwilę o tym myślałem. Przez małą chwilę chciałem wejść z butami do siedziby Maski. Jednak wiem, że byłoby to głupie i z góry skazane na niepowodzenie. Za mało jeszcze wiem, za mało jeszcze pamiętam… - spojrzał na bramę otwartą z jego krwi z szelmowskim spojrzeniem - Zatem Lud Nar i jego władca, Van Nar Var, który na pewno będzie chciał uszczknąć coś dla siebie. Koło się kręci. Róża krwawi … - szepnął na koniec i ruszył przez bramę.

Wspomnienia.

Jak można coś wspominać kiedy się nie pamięta tego co się widziało i kim się było

Jak

Lud Nar. Wzgórza pokryte popiołem. Surowe. Nieśmiertelni wojownicy. Wybrani.

Van Nar Var. Ich władca.

O tym starał się myśleć Tobias zwany Wachlarzem a może po prostu tylko Wachlarz.

Czas zebrać sojuszników. Na odebranie pomsty za Panią Liści i Traw przyjdzie czas później.

Lud Nar.

“Tam chcę”
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 09-05-2017, 21:12   #145
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

- Czy to śnieg? – zapytał chłopiec.
- Nie. To popiół – wyjaśnił ojciec.
- Skąd tyle popiołu? – dociekało dziecko.
- Lud Nar pali swoich żywych.
- Chyba zmarłych? Pali się zmarłych.

Ojciec spojrzał na syna. Zimnoszare oczy przez chwilę zalśniły dziwnym, szybko stłumionym wzruszeniem.

- Mało wiesz o życiu, synu. Tak samo, jak Lud Nar.
- A ty, tato? Ty wiesz dużo o życiu? – Pytaniom najwyraźniej nie było końca.
- Więcej, niżbym tego chciał.


CELINE CENIS zwana CZYSTĄ FALĄ


Wtuliła się we władcę Gniazda, ale niespodziewanie ten odsunął ją od siebie, zrobił kilka kroków w tył. Stała teraz pośrodku sali, słysząc jak dusza Bjarnlaug wyje w niej ze wściekłości i śmiechu. Taki dziki, zrodzony z frustracji i nienawiści śmiech obłąkańca. Wzbierał w niej szukając ujścia.

Z cieni wyłoniła się groteskowa, bardzo wysoka postać. Mogła mierzyć i ze trzy metry chociaż była niesamowicie wręcz chuda. Z grubsza przypominała humanoidalny szkielet o ostrych krawędziach i kościach, lecz szkielet zrodzony z samej ciemności. Jedynym bardziej realnym elementem istoty była szara twarz, jakby nałożona na mrok, o charakterystycznych, długich uszach które wyrastały z policzków stwora i majtały się wokół jego „twarzy” niczym wąsy. Uwagę Celine przykuły mlecznobiałe oczy kontrastujące z resztą czerni i szarości z jakiej składała się istota.

- Obie są twój, jak obiecałem – powiedział Jóns. – Moja wyrodna córka i Czysta Fala. Czy to pieczętuje nasz sojusz?

- Maska doceni twój gest, władco Kruków – powiedziała istota głosem, który wywołał w Celine zimny dreszcz, a potem odwróciła się w stronę Czystej Fali wyciągając w jej stronę cienisto-kościstą łapę.

- Witaj w Dominium Celine Czysta Falo. Maska oczekuje w Cytadeli. Nakazał, bym zabrał cię do niego.

Na znak dany przez Jónsa jego Córki otoczyły Celine kręgiem. Dłonie zamaskowanych kobiet spoczęły na rękojeściach szabel. Czarne oczy patrzyły spod masek beznamiętnie.

Dokonało się. Krąg zdrady został domknięty.


LIDIA HRYSZCZENKO

Wędrówka pośród Pielgrzymów okazała się spokojnym, miarowym człapaniem przed siebie. Upadli przedstawiciele rasy Gaosh byli wyjątkowo spokojni, jak żółwie, których nieco przypominali. Idąc pomiędzy nimi Lidia miała czas aby uwolnić myśli.

Wspomnienia wracały do niej falami.
Jedna po drugiej.

Widziała siebie szybującą pod niebem, w lekkiej zbroi, z mieczem w dłoni. Siebie, ociekającą krwią. Krwią, między innymi, Gaoshów którzy stali przy Dominatorze wierni okrutnemu władcy do końca.

Była niczym demon zemsty i rzezi. Szybowała na zwartą linię potwornej armii złożonej z kreatur, które można było wyśnić w najgorszym koszmarze i krzykiem rozbijała szyki, powalając wrogów na ziemię. W wyrwę wlewały się jej sojusznicy. Dzicy barbarzyńcy z Ludu Nar, smukli mieszkańcy Równin Lamentu, zwinni półzwierzęcy Ymaranie, którzy uczynili ją swoją boginią. Wierne jej oddziały dziesiątkowane przez armie Dominatora.

Rzeź ponad wszelkie wyobrażenie. Orgia zabijania i morze przelanej juchy.
Z jej winy? Z jej udziałem.

W końcu zatrzymali się przed ruinami jakich Lidia widziała wokół siebie naprawdę wiele. Szereg Pielgrzymów wkroczył po schodach do rozległego Halu, który czasy świetności już dawno miał za sobą, ale nadal imponował wyglądem.

Przez jakimś cudem niepotłuczone witrażowe szyby przeświecały snopy słonecznego blasku ukazując pokruszone kolumny i przysypany odłamkami skał korytarz, szeroki na dobre pięćdziesiąt metrów i wysoki na jakieś piętnaście.

I wtedy go zobaczyła. Mężczyznę, który stał oparty o jedną ze ścian. Wysoki, zarośnięty i dobrze zbudowany budził w niej echa pamięci.

Pielgrzymi zastygli, jakby zobaczyli ducha. Serce Lidii zabiło szybciej, niespokojnym rytmem.

- Tak sądziłem, że któreś z was w końcu tutaj przyjdzie – odezwał się mężczyzna a jego głos odbił się echem od ścian i sklepienia. – Nie sądziłem, że to będziesz ty, Niebieski Ptaku.

Kroczył niczym drapieżnik. Pewny siebie i budzący dziwną grozę.

- Poznajesz mnie? Czy jeszcze nie wróciła ci pamięć?

Głos zamarł jej w gardle. Bała się. Naprawdę się go bała. Tylko nie wiedziała dlaczego.

- Jestem Simeon. Szymon. Pamiętasz, jak mnie nazywałaś?


MEGAN ZE WZGÓRZA i ENOCH OGNISTY

To była rzeź. Jednostronny pogrom. Mimo, że Szarpacze miały zdecydowaną przewagę liczebną to jednak były bez szans. Ginęły od topora Megan, od broni Enocha Ognistego i jego ognia, od ostrzy Ludu Nar i strzał kobiet z Ludu Niri.

Tylko potężny, zakuty w zbroję Szarpacz, którego Cahr Nar Cahr nazwał Chachkarem stanowił jakąś siłę. W końcu jednak i on musiał ustąpić pod naporem Wieloświatowców i ich sojuszników. Padł, przerąbany przez Cahr Nar Cahra niemal na pół. I wtedy niedobitki zielonoskórych potworów rzuciły się do panicznej ucieczki.

- Są nasze! – wrzasnęły wojowniczki Ludu Niri i ruszyły w pogoń za zabiegami.
Wiedzieli, że nie powinno się im odbierać tej chwały. To była ziemia Ludu Niri. Ich sojuszników. To było ich polowanie.

- Cahr Nar Cahr – Graw Nar Graw wyszarpnął ostrze broni z czaszki jakiegoś wroga i wyszczerzył zakrwawione zębiska w stronę odnalezionego wojownika. – Zobacz, kogo przyprowadziłem!

- Enoch! Enoch Ognisty! – nazwany Cahr nar Cahrem, potężny barbarzyńca powitał Adama potężnym uściskiem dłoni wilgotnych od krwi powalonych wrogów.

Megan ocknęła się z bitewnego amoku. Krew w jej żyłach zwolniła. Otarła z twarzy gorącą posokę któregoś z Szarpaczy i spojrzała ponad pobojowiskiem, ponad plamami krwi, na Enocha Ognistego.

I wtedy, oboje doświadczyli bardzo silnego, niemal zwalającego z nóg uczucia deja vu.

Stali pod ołowianoszarym, zasnutym dymem pożarów niebem, zachlapani zasychającą krwią, zmęczeni do granic możliwości ledwie trzymali broń w rękach. Ciężar pancerzy i oręża przytłaczał. Ale jeszcze bardziej przytłaczał ich ciężar decyzji.

Ten dym, który wypełniał ich płuca zrodził się z ciał ofiar. Ich ofiar. Lud Wzgórza przestał istnieć. Lud Nar dokonał Poświęcenia i związał się Przysięgą.
Zwyciężyli. Dominator został obalony. Zdziesiątkowane rasy Dominium znów mogły poczuć wolność.

Tylko dlaczego z nieba spadał nie deszcz, lecz krew? Tylko dlaczego słońce przesłonił pył z pogorzelisk.

Wizja znikła. Zastąpiły ją wzgórza. U ich stóp znów konali ciężko ranni wrogowie. Zdychali w agonalnych jękach, charkotem zapowiadając nadchodzącą wojnę. Czas, gdy popiół i krew znów spadną z nieba.

I tak oto Enoch Ognisty i Megan ze Wzgórza spotkali się ponownie, po obrocie Koła. Pośród Wzgórz Ludu Niri. Od tego, jak przebiegnie ich spotkanie zależało bardzo, bardzo wiele.

Znali się i nie znali jednocześnie. Połączył ich ból. I wojna.

TOBIAS GREYSON

Pochłonęło go światło. Oślepiający blask wypalający nie tylko oczy, lecz i mózg. Wbijający się w trzewia i w duszę. Rozdzierający, rozrywający, rozpraszający. Bez bólu i cierpienia. W jednej chwili Tobias istniał, potem przestał istnieć by za milisekundę narodzić się ponownie.

To było rozpalające zmysły uczucie. Potężna fala energii, której nie dało się porównać z niczym innym. Był jak promień światła! Niepowstrzymany i jasny. A potem znów narodził się jako Tobias Greyson.

Zniknął las i ciernie. Zniknęły drzewa. Za to pojawiły się skały i stojące wysoko na niebie słońce. Chociaż jeszcze przed chwilą zbliżał się zmierzch.

Szybko zorientował się, że stoi na dnie czegoś, co przypominało krater okolony nierównymi głazami. Głazy najpewniej ktoś postawił w tym miejscu celowo. Z jednej strony opierały się o szczyt jakiegoś urwiska, z drugiej o litą skałę.


Trikia pojawiła się nad jego głową łopocząc dziko skrzydełkami. W końcu, nagle poleciała w dół, ale nim zdążyła upaść na skaliste podłoże, Tobias złapał ją w dłoń. Mieściła się w niej bez trudu.

I wtedy zobaczył, że na pobliskiej skale, na szczycie urwiska siedzi jakiś mężczyzna. Siwowłosy starzec obserwował jego pojawienie się spokojnie. Jakby tego oczekiwał, lub jakby nie było to niczym niecodziennym. Wyglądał na kogoś, kto pilnuje tego miejsca. Kogoś, kto może wiedzieć gdzie znalazł się Tobias.
 
Armiel jest offline  
Stary 11-05-2017, 14:01   #146
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Amerykanka wtuliła się we Władcę Gniazda, ale ten się odsunął od niej. Dusza Bjarnlaug, która była w jej ciele po zjedzeniu serca Córki Jónsa śmiała się szaleńczo. Czyżby ten śmiech to wyraz zadowolenia, że Celine dała się podejść jak tępa kretynka? Czy po prostu jej odbiło? Chciała posłuchać jej “rozkazów”, była wściekła na Jónsa. Ona Czysta Fala miała być po jego stronie i razem mieli pokonać, stłamsić Maskę i rządzić światem ciemności po wsze czasy, a tu taka zdrada? Zdrada, której sobie nie wybaczy, do końca zasranego życia jakie jej pozostało. W tym samym czasie szkieletowata, chuda, koścista, ogromna postać wyłoniła się z cienia.
Podsłuchiwał nas. A to drań! - zmarszczyłą brwi w geście złości jaka ją zalała od środka. Chciała rzucić się z pazurkami na Władcę Gniazda i wyszarpać jego duszę, ale coś ją powstrzymywało.
-BYLIŚCIE W ZMOWIE??? - była mocno zaskoczona takim obrotem spraw. Krew ją zalała od środka, tak była zła, zła do szpiku kości.

Nie wiedziała co odpowiedzieć na słowa ciemnej, demonicznej postaci o Masce. Nie chciała pozostawić Jónsa, nie chciała, ale przypomniała sobie Bjarnlaug jak ją zostawił, zdradził. Ona też była zdradzona przez samego Władcę Gniazda. Miała zostać Córką Gniazda jak obiecała jej istota, która ją tu przyprowadziła, a teraz miała iść z tym czymś? Nagle na znak Jónsa, jego córki otoczyły Czystą Falę. Zlękła się delikatnie, spróbowała dojrzeć ewentualną rozmowę Jónsa z dziwaczną pokraką. Gwałtownie zmieniły się jej poglądy myślowe, z zabijaki zrodziła się ciekawość. Ciekawość tego co zaraz nastąpi. Spojrzała na wszystkie córki Władcy Gniazda, one wpatrywały się w nią, nie rozumiała dlaczego. Obróciła się wokół własnej osi. WSZYSTKIE się na Czystą Falę patrzyły. Zmroziło jej krew w żyłach. Chciała uciec, ale ją zamurowało.
Coś tu było zdecydowanie nie tak - przez myśl przeszło kobiecie. Wpatrywała się w czarną, kościstą postać ze skrzyżowanymi pod biustem rękoma czekając na rozwinięcie dalszych wydarzeń.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 11-05-2017 o 16:13. Powód: Drobna korekta
Adi jest offline  
Stary 16-05-2017, 19:06   #147
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Głos uwiązł jej w gardle, toteż na odpowiedź mężczyzny Lidia pokręciła głową. Nie rozumiała reakcji swojego ciała, co się jej nie podobało. Nie oczekiwała jednak, że wszystko pójdzie z płatka, zwłaszcza że znajdowała się między dawnymi nieprzyjaciółmi. Nie ufała znajomemu-nieznajomemu, nie tylko dlatego, że mimo dawnych czasów był dla niej kimś obcym i dodatkowo wzbudzał grozę, ale może na to miał też wpływ spotkania z człowiekiem Arraniz, który okazał się niegodny zaufania. Zresztą jakimś dziwnym trafem ludzie, jakich napotykała, mieli tylko i wyłącznie jakiś interes wobec niej; gdy interes nie wypalał, Lidia nagle przestała być kimś kluczowym, a jej ranga spadała do tej poziomu liścia miotanego przez wiatr. Nawet jeśli interes się udawał, to nigdy nie była kimś innym niż środkiem do realizacji celu. Nie łudziła się więc, że facet przybył z przyjaznymi zamiarami.

- Nie wiem - odparła po dłuższej chwili. “I nie sądzę, żeby mnie to obchodziło”, dodała w myślach. Starała się nie cofnąć, ale i tak to zrobiła odruchowo.
- Czarne Drzewo. Simeon Czarne Drzewo, Niebieski Ptaku. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Wiesz. Bardzo bliskimi przyjaciółmi. Niemal jak ojciec i córka.
Na jego brodatej twarzy pojawił się niepokojący uśmiech.
- To było dawno. Bardzo dawno. Setki żyć temu. No, może jedynie dziesiątki. W różnych miejscach których zapewne nie pamiętamy. Kim byłaś, nim Dominium wezwało cię do siebie?
Zadał pytanie wpatrując się w nią spokojnym lecz pozbawionym ciepła spojrzeniem.
Towarzyszący jej Pielgrzymi zamarli. Jakby w oczekiwaniu na coś. Lub w bezgranicznym, krępującym ruchy, przerażeniu. Nie potrafiła zdecydować.

- W jakim celu o to pytasz?
- Z ciekawości. Stęskniłem się za tobą. Za wami wszystkimi.
- Ja i tak nie pamiętam tych dawnych lat, więc to do mnie nie przemawia - po chwili Lidia wyznała szczerze. Chociaż nie do końca szczerze, coś się tam przypomniało, ale był to okruch, który nie zmieniał zbyt wiele w jej obecnej sytuacji. Nie było w tych reminiscencjach nic o Czarnym Drzewie. Chociaż czemu musiała być całkowicie szczera wobec tych, którym nie potrafiła zaufać? Tamci jakoś nie palili się do bycia uczciwymi wobec niej. Zresztą czy ten gość na pewno mówił prawdę?
- Jak dla mnie jesteś osobą… którą pierwszy raz widzę na oczy - doprecyzowała.
- Teraz tak. Wcześniej… wcześniej znaliśmy się bardzo dobrze. Zabiliśmy razem tysiące dupków. Może i więcej. Byliśmy, cała dziesiątka, jak maszyna zniszczenia. Jak pierdolony holokaust Żydów i cała druga wojna światowa razem wzięte .
Twarz wykrzywił mu dziki grymas.
- Kiedy pytałam, co porabiałaś Błękitny Ptaku, miałem na myśli tam, na Ziemi. Ja, na ten przykład, byłem menelem dorabiającym jako facet od kasacji długów. Biłem ludzi dla pieniędzy. Czasami harowałem na budowie. A potem nagle, jeb! Złamało się pode mną rusztowanie i poleciałem w dół. Dominium upomniało się o mnie. Teraz to wiem, chociaż, podobnie jak tobie, sporo czasu zajęło mi nim pojąłem kim jestem i co tutaj robię. A ty? Co robiłaś?

- Skąd wiesz, że przybyłam z jakiejś Ziemi? - na twarzy Lidii pojawił się grymas podejrzliwości. - A nie dajmy na to z Nibylandii czy Oz?

- Bo gadamy po angielsku, młoda. Ty i ja. A te kreatury uważają, że to mowa Potęg. Zajebiście, no nie. Znów możemy obrócić tutaj wszystko w zgliszcza i pozostawić po sobie góry gnijącego ścierwa. Tacy jesteśmy. Ty, ja i reszta wybrańców. Wieloświatowców jak mawiają tutejsi.

- Mów za siebie - westchnęła z goryczą na jego odpowiedź. Lidia wiedziała już, że nie będzie mieć kolejnego sojusznika. Ludzie chyba byli wszyscy tacy sami, warci tego samego pieniądza. Tylko władza, niszczenie i gnojenie innych w głowie. W zasadzie nie widziała różnicy między przybyszem a tą osławioną Maską. Może nawet z nią rozmawiała twarzą w twarz. Teraz wiedziała, że chyba woli wracać do siebie i zapierdalać nad mazaniem kolejnego płótna.
- Nie będziesz miał ze mnie raczej żadnego pożytku, rozmówca ze mnie też marny i nieciekawy - stwierdziła, nie łudząc rozmówcę na jakieś korzyści z jej strony. - Może kiedyś zabijaliśmy razem, ale to było kiedyś. Teraz rozmawiam z jakimś obcym facetem, który gada o niszczeniu i nie wiem, czego konkretnie ode mnie teraz chce czy oczekuje - o dziwo, ta myśl sformułowała się bez większego problemu.

Na brodatej twarzy pojawił się dziwny grymas. Oczy rozbłysły wyraźnym zdziwieniem. A potem mężczyzna wybuchnął śmiechem. Nie był to jednak szaleńczy śmiech. Nie był chichotem obłąkańca czy furiata. Był to zdrowy, zaraźliwy śmiech czystego, pozbawionego złośliwości rozbawienia. Szczery i … rubaszny.
Śmiech powrócił zwielokrotniony od ścian, od strzelistego sklepienia. Spłoszył jakieś dziwaczne hybrydy ptaków i płazów gnieżdżące się w spękaniach pod sufitem.
Simeon śmiał się, a jego wesołość udzieliła się, chcąc nie chcąc Lidii. Spowodowała, że sama wybuchła śmiechem, zrodzonym z głębi serca, równie szczerym, co niespodziewanym. Śmiechem terapeutycznym, który spowodował, że przez chwilę myślała tylko o przyjemnych rzeczach. O domu. Rodzinie. Przyjaciołach. To było nadspodziewanie silne uczucie. Jakby pękły w niej tamy żalu, strachu, frustracji i gniewu.
Nie wiedziała ile to trwa, ale śmiała się aż do bólu brzucha czując, jak łzy spływają jej po policzkach. W końcu skończyła się śmiać. W samą porę, bo myślała, że pęknie jej przepuchlina.
Czarne Drzewo patrzył na nią. Tym razem spokojnie. Bez tego ognia szaleństwa w oczach.
- Super, nie? - uśmiechnął się radośnie. - Dobrze zrzucić z duszy ten ciężar. Szczerze. Bo wiesz, Niebieski Ptaku, ja też mam dość zabijania. Dość tego gówna, w które wplątuje nas … sam nie wiem kto. Chcę wrócić do mojego prostego w gruncie życia. Do tego, co zrozumiałe i jasne, bez tego magicznego gówna wokół. A ty? Nie chciałabyś tego?

Lidia wyśmiała się, a kiedy się wyśmiała, musiała sobie dać chwilę na złapanie oddechu. Cokolwiek Szymon zamierzał zrobić, dało jakiś efekt, choćby taki, że teraz bolał ją brzuch, a facet pod maską serdeczności, zdaniem Lidii, coś ukrywał. Co prawda nie wierzyła mu nadal.
- Hehe… eh… ale przecież sam mówiłeś chwilę temu... że moglibyśmy obrócić to wszystko w ścierwo. To chyba nie są pierwsze myśli... kogoś, kto chce się stąd tylko wydostać, nie? - zapytała się z uśmiechem. Czy z nutą złośliwości? kto wie. Ale wyglądało na to, że może się zgodzić na współpracę. Chociaż w środku nadal podchodziła do tego ze sceptycyzmem.
- Nie wiem, czy chcę się stąd wydostać, ale na pewno bym wolała wiedzieć, o co tu chodzi i żeby mi wszyscy dali święty spokój - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To długa historia, Błękitny Ptaku. Bardzo długa. A nim ją poznałem musiałem wiele wycierpieć. Wielu … nieważne. Chodź. Zostaw te żałosne żółwie. Przejdźmy się. Ty i ja. Jak kiedyś. W czasach, gdy mogliśmy sobie ufać i gdy to zaufanie doprowadziło do narodzin Maski i ksenocydu kilku tutejszych ras. Tak. Piękne czasy, których nie chciałbym ponownie przeżywać.
To był wyraźny sarkazm.

- Nie wiem, co ty masz do tych, jak ich nazwałeś, żółwi - spytała Lidia. Nie uwielbiała jakoś specjalnie jej starych wrogów, ale nie pałała do nich nienawiścią, nie rozumiała też tajonego zapędu Szymona do niszczenia. Miała wrażenie, że Szymon jednak wolałby kolejny rozlew krwi wbrew temu, co próbował jej zasugerować. Wiele rzeczy, które mówił mężczyzna, nie kleiły się ze sobą.
Ale z drugiej strony i tak zamierzała pójść dalej swoją drogą, więc i tak miała zamiar zostawić Podróżników.
- Dokąd chcesz się udać? - mogła zapytać “Dokąd masz zamiar…”, ale uznała, że Szymon jeśli będzie chciał, to i tak nie powie jej prawdy.

- Do Cytadeli. Rozmówić się z Maską. - Brodacz wykrzywił się groźnie. - Napuścił na mnie jakiegoś jelonka rogacza. Na początku mojego pobytu tutaj. I musiałem gnoja zabić bo inaczej on zabiłby mnie. Liczył na to, że nie mam tej swojej, jak oni to mówią, luminy. Ale miałem. Nie wiem skąd. Po prostu … nieważne. Wystarczy, że rogaś wykitował dość spektakularnie. Ale wcześniej ładnie powiedział mi, kim jestem i co tutaj robię. Wiesz, że kiedyś byłem kimś w rodzaju waszego szefa. To znaczy, Wieloświatowców. Nawet ta Megan ze Wzgórza ze swoją suchą pi … Nieważne. Nawet ona zdawała się mnie słuchać. I chyba, kurde, wszyscy potem się mnie bali bo odpierdoliłem jakiś numer stulecia. Gdyby nie ja, Dominator nadal by dominował. Że tak powiem.
Simeon zacisnął pięści. Trzasnęły mu kosteczki, a Lidię przeszedł dreszcz. Miała rację. Facet był obłąkanym, dwubiegunowym szaleńcem. Od zimnej nienawiści do bezgranicznej radochy przechodził w mgnieniu oka.

- Nie wiem, gdzie jest cytadela Maski, ale jak wiesz, to możesz się podzielić ze mną tą wiedzą. Może też do niego kiedyś wpadnę się z nim rozmówić - stwierdziła, stwierdzając, że może będzie się powoli zmywać, zanim się bardziej zaangażuje w znajomość z niebezpiecznym mężczyzną.

- Chodź ze mną. Zobaczysz. Będziemy się dobrze bawić. Ale Maska mniej.

- Sądzę, że będzie raczej na odwrót, to Maska się będzie lepiej bawił, mając dwie pieczenie na jednym ogniu, więc podziękuję - Lidia podziękowała ładnie za pomysł. Nie była aż tak głupia, żeby lecieć być może w pułapkę czy w duet z jakimś obłąkańcem na hordy potworów pod dowództwem Maski, jak i samego Maskę.
- Bywaj, Szymonie - dziewczyna zadecydowała, że skończy rozmowę z Szymonem, uprzejmie się z nim pożegna, po czym zamierzała zwrócić się do żółwi z prośbą “Odprowadźcie mnie z tego Domu Pielgrzymów” i odejść z tego miejsca, nie narażając tych stworów na towarzystwo Wieloświatowców. A jeśli przyjdzie potrzeba, to stanie w ich obronie.

Pielgrzymi milczeli. Wszystkie stały nieruchomo, jak spetryfikowane. Simeon przyglądał się im z dziwnym uśmieszkiem.
- Myślę, że cię nie usłyszą. - stwierdził spokojnie. Bardzo spokojnie.

Lidia wzruszyła ramionami.
- Trudno, sama się odprowadzę - i odeszła od Szymona. Nie, żeby ją to nie dotknęło, ale Szymon nie podobał się jeszcze bardziej niż to, jak sytuacja ją tknęła i nie zamierzała po sobie tego pokazywać. - Na razie - rzuciła na odchodnym.

- Medytują - usłyszała za sobą. - Po to tu przyszły. Ich umysły wędrują po przeszłości, czy też przyszłości. Nie widzą nas. Nie słyszą. Szczerze mówiąc, też zamierzałem sobie tak pospacerować. Nie dzisiaj jednak.

Usłyszała jego kroki za sobą.

- Zamierzasz zrobić coś konkretnego? Czy będziesz miotała się w tę i we wtę, jak listek na wietrze lub kręciła jak gówno w przeręblu.? - zapytał bez ogródek. - [i] Nie pamietasz mnie, co oznacza, że gówno wiesz i gówno umiesz. Zapewne w końcu któryś ze sługusów Maski cię dopadnie. I zrobi ci rzeczy, których nie chciałabyś, by ktokolwiek ci zrobił. I to wiele razy. Możesz mnie ignorować. Bać się. Nie ufać mi. Ale musisz pojąć, że jestem w tym miejscu twoim jedynym sojusznikiem. Nadzieją, że nie skończysz zgwałcona, pocięta na kawałki i przeżuta przez jakiegoś popierdoleńca z Dominum. Bo teraz, Niebieski Ptaku, jesteś co najwyżej Niebieskim Pisklaczkiem. Nielotem, który nawet nie pamięta tego, co mógłby zrobić. Wiesz, że potrafiłaś latać, prawda? Wiesz, jak możesz to odzyskać? Gdzie szukać swej mocy. Swej luminy? Nie będę nalegał, by cię chronić. Ale mimo tego, że jestem nieźle pokręcony, zrzućmy to na trudne dzieciństwo, to, młoda, chcę by nie spotkała cię krzywda. Tyle. Wierz lub nie. Twój wybór.
Zrównał z nią krok doganiając bez trudu, Był wyższy i zdecydowanie silniejszy, szybszy, sprawniejszy.
Zawsze tak było. Tak sądziła. Simeon Czarne Drzewo. Morderca. Szaleniec i oszust.
Przypominała sobie coś. Kogoś. Twarz kobiety. Nie. Dziewczyny. Wykrzywioną bólem i smutkiem. I ujrzała Simeona, ale bez brody. Młodszego.Inaczej ubranego.
https://fanparty.ru/fanclubs/vladimi...ir_mashkov.jpg
Z nożem w ręku. Nożem, który wbił po rękojeść w pierś dziewczyny.
- Chcę ci tylko pomóc, Unea - głos dobiegł ją z daleka, jakby ktoś szepnął jej prosto do ucha.

Westchnęła ciężko. Chciała odeprzeć wizję, ale z drugiej strony miała dość natrętności Szymona. Mając świadomość, że jest to niebezpieczny osobnik, ale również tego, że się tak łatwo nie odczepi, orzekła po dłuższej chwili walki duchowej. I tak wysłuchała pół na pół z monologu natręta, który szedł za nią, nawet jak Lidia uparcie “starała się” nie słuchać Szymona.
- Nie jesteś pokręcony. Jesteś jebnięty - mruknęła. - Wygląda na to, że i tak nie dasz za wygraną, nawet jakbym odmówiła twojej pomocy, więc zgodzę się na twoje towarzystwo.
Nie, że nie mam jakiś wybór, nie?”, dodała z przekąsem w myślach do siebie. Nie zamierzała dzielić się z nim to, co widziała, ale musiała dla własnego dobra od niego odejść, nawet gdyby miała nie odzyskać swojej mocy. Tylko miała wrażenie, że gość czyta jej w myślach, na co wewnętrznie bardziej gorzkniała.
- Jak odzyskałeś swoją luminę? - spytała, próbując być mniej spięta, ale coś jej chyba nie wychodziło i wcale nie czuła się wyluzowana, chociaż nie chciała dawać po sobie tego poznać. Szymon był zbyt nieobliczalny, by mogła się wyluzować.
- Znaleźć miejsce gdzie się przelała. - Wyjaśnił dość enigmatycznie.
- Dużo mi to mówi - mruknęła, niczym pyskata nastolata. W sumie była pyskatą nastolatą, nawet do dwudziestki jej troszkę brakowało. Chociaż nie była już tak pyskata jak za “starych” czasów.
Przez dłuższą chwilę nie chciało jej za cholerę sklecić się jakiekolwiek zdanie. Nie miała pomysłu, o co mogła zapytać Szymona, bo tylko myślała, jak się pozbyć jego towarzystwa, bo bała się go, może bardziej niż… Maski? Więc szli tak przez chwilę w obustronnym milczeniu, większym ze strony Lidii, która z jednej strony desperacko starała się znaleźć jakikolwiek temat, ale nic sensownego nie przychodziło na myśl, a z drugiej strony nieustannie na przekór myślała, co tu dalej czynić, jak się oddalić jak najbardziej od rozmówcy.
- Długo tu siedzisz? - palnęła pytanie, na które chyba miała odpowiedź. Pewnie tyle co ona. - Gdzie wylądowałeś?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 17-05-2017, 23:26   #148
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Niesamowite, cudowne, piękne, niespotykane wcześniej w takim zabarwieniu uczucie ogarnęło cyrkowca kiedy na nowo pojawił się, zrodził, zmaterializował na klepowisku otoczonym głazami. Przez długą chwilę uśmiech nie schodził z jego ust ale potem przyszło opamiętanie.
Nie wiedział gdzie jest, czy nic mu, nie zagraża.

Jemu

- Trikia - wypowiedział słowa rozglądając się w drobnej panice. Strach i obawa przed utratą jego towarzyszki zakłuło jego duszę.

Na szczęście to uczucie nie trwało długo ponieważ Trikia pojawiła się nagle przed nim i pomimo próby utrzymania się w powietrzu poprzez gwałtowne machani skrzydełkami, koniec końców wylądowała w otwartych dłoniach Wachlarza.

- Triki? Nic Ci nie jest? - rzucił do dziewczyny a potem nagle bez ostrzeżenia obrócił głowę i skierował wzrok na postać siedzącą na skale. Postać, którą zobaczył kiedy w panice szukał wokół siebie Sylfidy a którą wówczas jego zmysły zlekceważyły albo lepiej by rzec uznały za mało istotną wobec braku latającej dziewczyny a którą teraz wrzuciły na pierwszy plan jako zagrożenie. Wieloświatowiec świdrował siwowłosego starca w milczeniu nasłuchując oznak życia Triki.

A starzec siedział spokojnie obserwując Tobiasa.

Póki siwowłosy się nie ruszał, nie stanowił zagrożenia. Tobias zerkał na niego od czasu do czasu ale skupił całą swoją uwagę na Triki.

- Dziewczyno co jest z Tobą? Dzwoneczku!? - tej ostatniej nazwy użył specjalnie licząc, że dziewczyna go słyszy i zaraz go ofuka po swojemu. Jak to czyniła do tej pory.

Nie ofukala. Leżała bezwładnie na jego dłoni niczym zerwany przez wichurę liść. Nawet nie potrafił stwierdzić, czy żyje.

Przykładał ucho do jej małego ciałka leżącego na jego dłoni by usłyszeć czy oddycha, by poczuć mały ruch powietrza, który powie mu czy dziewczyna nadal żyje.

- Nie martw się - mówił cicho do jej ciałka - wyjdziesz z tego. Obiecuję Ci.

Tak jak obiecywałeś Pani Liści i Traw co?” - zła myśl wlazła do jego głowy powodując narastającą powoli panikę.

- Gdzie jestem? - rzucił do siwowłosego - macie tutaj lekarza? Kogoś kto zna się na zdrowiu? - poprawił się przypominając sobie, że tutaj nigdy mogli nie słyszeć słowa “lekarz” - Moja mała przyjaciółka potrzebuje pomocy.

Mężczyzna wstał powoli z wyraźnym trudem. Spoglądał z góry na gości.

- Jestem Hoer Nar Hoer. Trafiłeś do Kręgu Ziemi na pograniczu Ludu Nar. A ty jak się zwiesz?

- Mam wiele imion i żadne nie jest do końca mi przypisane. Jestem Tobiasem i zarazem nim nie jestem. Tutaj zwą mnie Wachlarzem. Przybyłem wesprzeć lud Nar w wojnie jaka się zbliża - zerkał z obawą co chwilę na swoją dłoń - Potrzebuję pomocy. Nie wiem czy ona przeżyła wędrówkę.

- Więc jesteś głupcem - zarechotał starzec. - Wejdź do mnie, zaprowadzę cię do naszego wodza. On stwierdzi, czy jesteś tym, za kogo się podajesz. Na miejscu ktoś rzuci okiem na tego przerośniętego komara. To sylfida tak? Jedna z roju z Jesiennego Lasu? Czy z Wiosennego Lasu?

Kolejny przesympatyczny typ mający przerośnięte ego

- Zwij sobie mnie jak chcesz Starcze - zakrył delikatnie drugą dłonią Trikię w geście ochronnym - Zastanawia mnie jednak Twoja rola w tym miejscu skoro musisz się kogoś pytać by potwierdził Ci słowa tego, który przybył przez tą bramę. I tak to Sylfida, i nie jest już ważne z jakiego lasu przybyła bo ten las już nie istnieje bez Pani Liści i Traw - wybił się i skoczył w górę chcąc wylądować niedaleko Hoera Nar Hoera.

Skok, jak zawsze był dokładny. Starzec zmrużył oczy wyraźnie zaskoczony. Szybko jednak opanował emocje.

- Faktycznie. Możeś i jeden z nich. Ten skurwysyn Var Nar Var zawsze dopina swego. Na to wygląda. Widzisz - wskazał ręką wstęgę dymu unoszącą się nad następnym, odległym o kilka mil wzniesieniem. - Tam jest nasz dom. Tam się kieruj. Potrzeba ci czegoś?

- Wytrzymaj jeszcze troszkę Trikia - szepnął do “koszyczka” utworzonego z dłoni - Dziękuję - zwrócił się do starca - Mi nic nie trzeba ale jej potrzebna jest pomoc. Znasz się na leczeniu? Nie wiem w jakim jest stanie - popatrzył w oczy Hoera.

- Przykro mi, wędrowcze - starzec faktycznie chyba czuł żal. - Lud Nar potrafi zabijać, nie uzdrawiać. Jeśli szukasz uzdrowicieli, poszukujesz w złym miejscu. Jeżeli wojowników, idziesz w dobrą stronę. Nie szukaj jednak pośród nas litości. To nieznane nam uczucia. Wielu już nie pamięta czym jest litość. A ci, co ją okazują nie są godni bycia Nar.

- Tak. Słyszałem o Was. Ludzie popiołów. Nieśmiertelni w smutku. Ostatni bastion ochronny przed Maską. Nie wiem czy smucić się czy radować. Bywaj Hoerze Nar Hoer obyś zaznał jeszcze radości.

Wachlarz odszedł od siwowłosego na kilkanaście kroków. Zatrzymał się. Chciał biec, by jak najszybciej znaleźć się w miejscu w jakim wskazał mu starzec ale nie ruszył się. Podjął inną decyzję.

Delikatnie położył dziewczynę na ziemi i kucnął przy niej wsłuchując się w jej oddech. Musiał wiedzieć czy dziewczyna żyje.

Po dłuższej chwili wydawało mu się że słyszy bicie drobniutkiego serduszka, jednak nie był tego całkowicie pewnym.

- Dalej dalej Dzwoneczku. Obudź się proszę - delikatnie jak tylko mógł palcem wskazującym muskał policzki dziewczyny. Chciał ją obudzić jeżeli spała bądź była nieprzytomna. Kiedyś na polecenie cyrku w którym pracował przeszedł szkolenie w zakresie udzielania pierwszej pomocy, wszak wykonywał zawód, który do końca nie jest bezpieczny. Niestety Trikia to nie była normalnej dla niego wielkości kobieta i bał się, że ewentualna resuscytacja może bardziej zaszkodzić niż pomóc. Zresztą, żeby ją wykonać Trikia musiałaby nie oddychać.

Tak, to powinien najpierw ustalić.

- Hej Horze! - krzyknął do mężczyzny - masz może lusterka albo nóż?

Mężczyzna wyciągnął broń. Paskudnie wyglądające, czarne jak noc ostrze wykonane chyba z kutego na zimno żelaza. Nie było gładkie. Nie spełniłoby roli, którą planował dla niego Tobias.

- Łatwiej skręcić jej kark - starzec rzucił broń w stronę Greya. Ostrze zgrabnie wbiło się w spłachetkę gleby dwa kroki od niego. - Ale nóż też będzie dobry. I nie nazywaj mnie Horem, bo Wachlarz czy nie Wachlarz, kolejne ostrze poleci w ciebie. Mam na imię Hoer Nar Hoer!

Nic nie odpowiedział na groźby mężczyzny. Nawet zbytnio się nimi nie przejął. Wziął nóż i spojrzał na niego.

- Ten się nie nada? Z czego to jest zrobione? - usiadł zrezygnowany i przetarł ręką twarz. Czuł się w środku pusto. Nawet nie wiedział czy jest zrozpaczony czy wkurzony. Był raczej bezsilny.
Chciał zobaczyć na na ostrzu noża pojawi się para gdyby dziewczyna oddychała ale ten przekazany mu przez członka ludu Nar był zrobiony z czegoś innego i do tej czynności był bezużyteczny.

Oddał broń jej właścicielowi, ponownie delikatnie podniósł Trikię z ziemi i poniósł ją w kierunku wskazanym mu przez Hoera Nar Hoer.
Ta pustka w głowie zaczynała go irytować. Przebywał tutaj dość krótko a jakże intensywnie. Jak wiele istnień zostało zabranych przez niego. Tylko dlatego, że się pojawił. Bo ciężko nazwać to odrodzeniem.

Koło się toczy.

Róża krwawi.

Szedł najpierw w dół po zboczu, potem doliną, czując coraz wyraźniej zapach spalenizny. Dymną woń unoszącą się w chłodnym, górskim powietrzu. Będąc gdzieś w połowie drogi zauważył czterech mężczyzn schodzących mu na spotkanie. To byli prawdziwi atleci. Długowłosi, dzicy, potężnie umięśnieni niczym masywniejsze wcielenie Arnolda Schwarzeneggera w “Conanie Barbarzyńcy”. Każdy z nich niósł ogromny topór lub miecz niedbale przerzucone na ramieniu. Szli powoli wyraźnie zaintrygowani jego pojawieniem się w tej śmierdzącej spalenizną dolinie.
Kiedy był już bliżej jeden z nich wyszedł przed resztę wyraźnie przyspieszając kroku. Ciemne włosy mężczyzny podtrzymywała żelazna obręcz. Twarz miał dziką i poznaczoną bliznami, a kiedy podszedł bliżej Tobias zauważył, że oczy barbarzyńcy są zimne i szare, jak wygasłe popioły. Mężczyzna zatrzymał się wyraźnie oczekując, aż Tobias odezwie się pierwszy.

- Jestem Tobias zwany Wachlarzem. Przybyłem poprzez bramę by spotkać się z waszym władcą - odezwał się pierwszy zgodnie z wolą mięśniaka - potrzebuje też kogoś kto byłby biegły w sztuce medycznej, choć zgodnie ze słowami waszego strażnika nikogo takiego tutaj nie znajdę.

- Tak mi się zdawało, że znam tę krzywą buźkę! - zarechotał wojownik i doskoczył do Tobiasa chwytając go w iście duszący ale serdeczny uścisk.
Mężczyzna śmierdział starym potem, popiołem, brudem ale uścisk był czymś zaskakująco miłym. Nie trwał też na tyle długo, by stał się niezręcznym.
- No! Trafiłeś w końcu do nas. Długośmy czekali. Nie ty pierwszy i pewnie nie ostatni. Szykuje się wojna!
Entuzjazmu w głosie barbarzyńcy starczyłoby dla małej armii.
- Zajebiście, prawda?!

Przy uścisku Wachlarz uważał by nic nie stało się Triki, która chronił w swoich dłoniach. Potem odchylił dłoń by zobaczyć czy nic się nie stało.

- Zajebiście - uśmiechnął się blado - Kto jeszcze przybył? - szukał w pamięci tego wielkoluda. Musiał go znać. Może walczył u jego boku? Może…

Ta cholerna pustka w głowie

- Ponoć Me’Ghan ze Wzgórza, wiedźma jedna. Cahr Nar Cahr poszedł z nią na wzgórza. Pewnie nadganiają jej nieobecność - olbrzym zarechotał niedwuznacznie. - Jest jeszcze Enoch Ognisty. Zajebiście! Ten koleś rozwalił po drodze z legion Szarpaczy i Łowcę Maski. Zawsze miał temperament, kutas pierdolony.

- Taaaa - przytaknął, chociaż nie wiedział czy faktycznie Pan Ognisty miał temperament, i ponownie spojrzał na nieprzytomną lub martwą Trikię

A ja co mam? Zwiastowanie śmierci i smutku? Ja tylko uciekałem… Pan Tchórz. Kurwa mać

- Czyli tylko dwójka. Poza mną? - spojrzał na swojego rozmówcę.

- Wiemy, że są inni. Wędrują z naszymi. A. I ważna sprawa. Jóns zaatakował Lud Niri. Wcześniej był skurwysynem, ale teraz po prostu stał się skurwysynem którego trzeba zajebać. Dobrze gadam? - Nie czekał na odpowiedź. - A co tam trzymasz w łapie? - zaciekawił się olbrzym.

- To jest Trikia - odsłonił dłoń - Jedyna ocalała Sylfida do Pani Liści i Traw. Po przejściu przez bramę nie odzyskała przytomności. Nie wiem czy żyje jeszcze…. - zwiesił głos - Nie wiem jak jej pomóc…

- Spalić? - zaproponował z rozbrajającą szczerością. - Jest za daleko od swoich włości. Bez latających siostrzyczek. To dlatego osłabła. Będzie jeszcze gorzej. Ale kto wie. Może Me’Ghan będzie potrafiła pomóc. Zna się na różnych sztuczkach. Nie to co my. My to umiemy łby rozjebywać w sposób spektakaturakalny czy jakoś tak, chuj z tym.

- Z chęcią spotkam się jak najszybciej z Me’Ghan. Trikia nie ma już siostrzyczek i włości chłopie. W tym rzecz…. Czy Kent od Ostrzy się pojawił? - zmienił nagle temat.

- Nie. Nie wiadomo gdzie się … no kurwa… brakuje mi słowa. W każdym razie żaden z chłopaków wysłanych przez Var Nar Vara go nie widział. Graw Nar Graw mówił, że widział Celine Czystą Falę, ale rozeszli się. Wybrała drogę do Księżycowej Pani czy coś w ten deseń. Nie wiem dokładnie. Mnie nie dopuszcza się do największych tajemnic. I chuj z tym. Nie zależy mi. Ale przybyło więcej. Mnożą się pogłoski. Duchy wyją jak pojebane. Wiedźmy pudrują gęby i malują usta. Każdy chce coś uszczknąć w nowej wojnie. Gdy już kutas Maska upadnie … - zamyślił się na moment. - Kutas czy pizda? W sumie nie wiem. Kurde. Głupio tak wyzywać nie wiedząc, czy to baba czy chłop. A może babochłop. No nieistotne. O czym to ja napierdalałem… -
Wyraźnie się zagubił w swoim potoku słów.

- O tym, że jak Maska upadnie to będzie wielu chcących nażreć się ze stołu Luminy. Czy jakoś tak.. A Var Nar Var do wszystkich wysyłał swoich ludzi? - Tobias ciekaw był, czy i do niego wysłał jakieś wsparcie czy może Wachlarz jest mu zagadką i nie do końca chciałby mieć go za towarzysza.

- Rozesłał ludzi wszędzie, gdzie tylko mógł. Łazili, szukali znaków, wędrowali po miejscach które były najsilniej związane z Wieloświatowcami. Z pół setki chłopa i dziewuch szwędało się jak jakieś cioły po całym Dominium. Kiedy tylko poszła wieść że Róża znów krwawi. Jak widać coś w końcu z tego łażenia jest. No i Siewcy wyczuli Kryształy. A Kryształy to Dziesiątka. Chociaż tego akurat wolałbym uniknąć. Jebanej w dupę owcy, luminy. - splunął na ziemię wyraźnie wściekły.

- Tak - powiedział krótko. Nawet nie był zły na to, że nikt go z ludzi Pana ludu Nar nie znalazł, bo pewnie Wachlarz, jako ten będący w wielu miejscach naraz nie miał związanego ze sobą miejsca. Zresztą było to teraz nieważne.

- A co tam u Ciebie? Ile to już czasu minęło odkąd widzieliśmy się po raz ostatni? - Cyrkowiec nie pamiętał nawet imienia “kulturysty” a nie chciał się przyznawać do tego, że ma luki w pamięci. Jeszcze nie - Opowiadaj prowadząc mnie do Me’Ghan.

- Minęło z tysiąc lat. Gdzieś tak będzie chociaż wiesz, po rytuale nasza pamięć, ona nie działa najlepiej. Wiele zapominam. Wiele się zaciera. Może to i lepiej. Czasami chce się nie pamiętać. Ale mamy Przysięgę. A ona musi zostać spełniona. Były kolejne wojny. Czasami bardzo okrutne, ale żadna tak jak ta z Dominatorem. Var Nar Var wie najlepiej, jak to jest. Tak więc nie powiem ci zbyt wiel, bo i co tutaj do powiedzenia. Trzymamy Maskę na dystans. On jakoś nas też. I tylko od czasu do czasu robi się ostrzej. Wtedy leje się więcej krwi i więcej istot umiera. Taki już los. My jednak nie umieramy. I będziemy żyć póki Maska będzie żywy i będzie rządził. Ale to już niedługo. Na szczęście.

Pozostała trójka wojowników milczała. Wyraźnie trzymali się z lekkim dystansem. Najwyraźniej Wachlarz odrobinę ich onieśmielał. Albo najwyższy z nich znała Tobiasa lepiej …

Wizja uderzyła nagle.

Tobias ujrzał potężnego wojownika, jak cały we krwi, z odrąbaną lewą ręką, drugą uzbrojoną w miecz okłada dziwaczne stwory. Rozrąbywał czaszki z których buchała spieniona posoka. Ciął półnagie ciała o skórze równie brudnej jak jego sama. Z zaciśniętymi zębami, nie zważając na lejącą się z niego krew walczył w zimnym zapamiętaniu. Wokół walczyli inni. Setki, tysiące a może nawet i więcej ludzi, dziwnych stworów, mitycznych stworzeń. I był tam on sam. Ze sztyletami w dłoniach dźgał wrogów z morderczą precyzją nożownika. Zwinny i szybki pozostawiał za sobą pokot trupów.

Ciarki przeszły mu po plecach. Nie wiedział czy to z powodu smutku na to co zobaczył czy z radości pozostawionych za sobą wrogów.

- Prowadź mnie do Me’Ghan. Nie ma co tracić czasu przyjacielu - użył tego słowa chodź nie czuł tych emocji do olbrzyma jakie ono za sobą niosło. Przynajmniej jeszcze nie teraz - Maska zaatakuje szybciej niż później. Ja bym tak zrobił kiedy byłbym na jej miejscu. Nie dałbym czasu na zjednoczenie się dziesiątki.

- Dziesiątka nie będzie zjednoczona. To pewne. Simeon się o to postara - mężczyzna położył ciężką łapę na ramieniu Tobiasa. Solidny uścisk miał chyba być podziękowaniem za przyjaciela.

Głowę miał tak ciężką, że w tej chwili zapomniał wszystko. Jóns, Simeon, Księżycowa Pani. Kto należał do dziesiątki, kto zdradził. Wszystko to na niego siadło jak kruki i wrony na padlinę. I cholernie martwił się o Trikię. Jego brak pamięci, informacje jakimi został obrzucany odkąd przybył, które wiedział że były ważne ale które tak mało mu mówiły…

- Me’Ghan. Trikia. Proszę - rzucił ponownie unosząc do góry dłoń z leżaca na niej Sylfidą. Teraz zależało mu najbardziej na tym by zachować Trikię przy życiu.

Nieznany mu przyjaciel potrząsnął głową i ruszyli dalej, ku wzgórzu o poszarpanym, postrzępionym szczycie.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 19-05-2017, 22:31   #149
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Wizja zniknęła równie szybko, jak się pojawiała. Megan potrząsnęła głowa i Me’Ghan zniknęła. Kobieta powoli dochodziła do siebie. Spojrzała na topory w swoich dłoniach, przetarła je i pieczołowicie schowała.

Skupiła spojrzenie na mężczyźnie obok. Znała go. Stąd. Wizja zniknęła, ale obudziła wspomnienia. Walki. Wspólnych przeżyć. Były realne, wiedziała o tym. Postąpiła krok w jego stronę Kiedyś mu ufała, pamiętał to. Dziś też walczył po jej stronie. Zjawili się wspólnie?

- Enoch - ni to zapytała, ni stwierdziła. - To twoje prawdziwe imię? Dobrze cię znów widzieć. Wróciłeś, tak jak ja? – zatrzymała się w pól kroku, czekając na jego reakcję.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 20-05-2017, 08:35   #150
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Powinna być euforia. Bój, a jakże zwycięski, okraszony walającymi się po ziemi trofeami w postaci zmasakrowanych zwłok. Tak, to była dobra walka. Dał krok w lewo i obuchem topora rąbnął w łeb któregoś z trupów. Drgnięcie powieki mogło być efektem pośmiertnego tężenia, lecz po co się zastanawiać. Głuche łupnięcie wypuszczające z puszki czaszki szarokrwistą breję było łatwiejsze niż dalsze dywagacje. Zwycięstwu nie towarzyszyła jednak radość, lecz rozdzierające mu głowę rozdwojenie. Czemu tak mało pamiętał? Wpatrywał się w kobietę, tę… Megan i wiedział, że ją zna. Kim jest. Do cholery, miał nawet wizję chwili ich wspólnej przeszłości. To była jednak tylko wyspa na morzu niepamięci, nędzny spłachetek niegdyś wspaniałego lądu. Kiwnął głową nie odrywając spojrzenia od oczu kobiety.
- Witaj Me’Ghan - w końcu się ruszył i po pokonaniu trzech kroków stanął naprzeciwko swojej przeszłości. Przynajmniej jej znaczącej części.
- To była świetna zabawa - wskazując na pobojowisko w sztucznym grymasie wyszczerzył zęby - Tak, jestem Enoch i zapowiada się, że znowu zatańczymy razem, tak jak kiedyś. - Słowa, póki co puste, jakoś uspokoiły rozedrgane nerwy.
- Wróciłem, choć wciąż nie mam pojęcia o co w tym kurestwie chodzi - westchnął ciężko. - Razem to jakoś rozgryziemy. - Czuł pewność, która choć niczym nie potwierdzona w faktach, była pewniejsza niż grunt pod jego nogami.
 
cyjanek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172