Na szczęście, zamyślenie Atanaja mogli złożyć towarzysze na choćby i zły dzień - wszak i Wędeczce koczownik odwarknął tylko miast zasypać pokurcza potokiem łamanego imperialnego. Bo i teraz, gdy Martin również podjechał do podróżniczki, Chudy jedynie z wolna podjechał do grupy i nie włączając się w dyskusję z wbił puste spojrzenie w elfkę.
I nadal słuchał i wyczuwał - zamyślenie jego wynikało nadal z dziwnych zapachów, odgłosów, a czasem i barw widocznych w porywach wiatru, jakie dostrzegał od rozprawy z orkami. Mógł to złożyć na karb przeżyć - odrąbywanie głów trupom nie należało do przeżyć, które choćby najtwardszy wojak zapominał łatwo. Nie wykluczone też było, że dotyk plugawej magyi przydał im (a przynajmniej Atanajowi) nieco dziwnych zdolności i oto koczownik doświadczał tego, co ludy pierwotne nazywają wiedźmim okiem.
Dość powiedzieć, że zaciekawiony (a ciekawski był wszak niemało!) nowymi bodźcami próbował je zrozumieć, posegregować i nadać nazwy nienazwanym doznaniom. A że chwilowo utracił swą koźlą rubaszność - była tam, tuż pod niemytą skórą Atanaja czekając tylko na odpowiednie "zaklęcie" Ady w stylu "Pójdź w me ramiona, jurny capie!".
To jednak miało nastąpić w przyszłości - dalej zatem nasz koczownik wlepił niewidzące spojrzenie w niską elfkę, zachowując milczenie.