Elmer leciał i leciał, aż glebnął tak że go zamroczyło. Dobrze że miał tak gęstą czuprynę, czapkę i że wylądował w błocie, bo głowę na pewno by roztrzaskał. Zaczął się gramolić z ziemi, gdy ujrzał nad sobą niewyraźną postać. Mógł to być przechodzień, strażnik, kumpel z drużyny albo cholerny łowca czarownic. Gdyby tylko tak mu nie pociemniało w oczach, to wiedziałby co robić, a przynajmniej wiedziałby gdzie uciekać, bo orientację stracił całkowicie. |