Santiago był cokolwiek zdziwiony ponownym, a przy tym nagłym pojawieniem się Elmera. Wyciągnął doń rękę pomagając wstać i wskazał na róg pobliskiej szopy, zza którego mogli obserwować wejście do gospody.
Z pierwotnego zamiaru ucieczki na barkę zrezygnował, gdyż nigdzie nie było widać panicza Wilhelma, a przecież nie honor było zostawić znajomka na pastwę nieznanych siepaczy. - Szykuj broń, zaklęcia, kamienie czy co tam potrafisz najlepiej - musimy odciągnąć ich od Herr Wilhelma! - rzucił półgłosem do Elmera. - Pali się, ludzie! Gore! Ratuj się kto może! Bandyci! Bandyci napadli na wieś! - Zaczął wołać, repetując przy tym kuszę. Jakoś nie kwapił się do samotnej szarży na nieznaną mu liczbę przeciwników. Dobrze wyposażonych, sądząc po samopałach, jakimi dysponowali.
Jeśli żaden z nich nie wyjdzie na zewnątrz, to po chwili zamierzał podejść do wejścia i spróbować wypatrzeć któregoś w środku. Kilka okrzyków w rodzaju "jesteście otoczeni - wyłazić bez broni i z łapami w górze!" miało zasiać zwiątpienie w szeregach ich nieznanych dotąd prześladowców.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |