Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2017, 19:06   #147
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Głos uwiązł jej w gardle, toteż na odpowiedź mężczyzny Lidia pokręciła głową. Nie rozumiała reakcji swojego ciała, co się jej nie podobało. Nie oczekiwała jednak, że wszystko pójdzie z płatka, zwłaszcza że znajdowała się między dawnymi nieprzyjaciółmi. Nie ufała znajomemu-nieznajomemu, nie tylko dlatego, że mimo dawnych czasów był dla niej kimś obcym i dodatkowo wzbudzał grozę, ale może na to miał też wpływ spotkania z człowiekiem Arraniz, który okazał się niegodny zaufania. Zresztą jakimś dziwnym trafem ludzie, jakich napotykała, mieli tylko i wyłącznie jakiś interes wobec niej; gdy interes nie wypalał, Lidia nagle przestała być kimś kluczowym, a jej ranga spadała do tej poziomu liścia miotanego przez wiatr. Nawet jeśli interes się udawał, to nigdy nie była kimś innym niż środkiem do realizacji celu. Nie łudziła się więc, że facet przybył z przyjaznymi zamiarami.

- Nie wiem - odparła po dłuższej chwili. “I nie sądzę, żeby mnie to obchodziło”, dodała w myślach. Starała się nie cofnąć, ale i tak to zrobiła odruchowo.
- Czarne Drzewo. Simeon Czarne Drzewo, Niebieski Ptaku. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Wiesz. Bardzo bliskimi przyjaciółmi. Niemal jak ojciec i córka.
Na jego brodatej twarzy pojawił się niepokojący uśmiech.
- To było dawno. Bardzo dawno. Setki żyć temu. No, może jedynie dziesiątki. W różnych miejscach których zapewne nie pamiętamy. Kim byłaś, nim Dominium wezwało cię do siebie?
Zadał pytanie wpatrując się w nią spokojnym lecz pozbawionym ciepła spojrzeniem.
Towarzyszący jej Pielgrzymi zamarli. Jakby w oczekiwaniu na coś. Lub w bezgranicznym, krępującym ruchy, przerażeniu. Nie potrafiła zdecydować.

- W jakim celu o to pytasz?
- Z ciekawości. Stęskniłem się za tobą. Za wami wszystkimi.
- Ja i tak nie pamiętam tych dawnych lat, więc to do mnie nie przemawia - po chwili Lidia wyznała szczerze. Chociaż nie do końca szczerze, coś się tam przypomniało, ale był to okruch, który nie zmieniał zbyt wiele w jej obecnej sytuacji. Nie było w tych reminiscencjach nic o Czarnym Drzewie. Chociaż czemu musiała być całkowicie szczera wobec tych, którym nie potrafiła zaufać? Tamci jakoś nie palili się do bycia uczciwymi wobec niej. Zresztą czy ten gość na pewno mówił prawdę?
- Jak dla mnie jesteś osobą… którą pierwszy raz widzę na oczy - doprecyzowała.
- Teraz tak. Wcześniej… wcześniej znaliśmy się bardzo dobrze. Zabiliśmy razem tysiące dupków. Może i więcej. Byliśmy, cała dziesiątka, jak maszyna zniszczenia. Jak pierdolony holokaust Żydów i cała druga wojna światowa razem wzięte .
Twarz wykrzywił mu dziki grymas.
- Kiedy pytałam, co porabiałaś Błękitny Ptaku, miałem na myśli tam, na Ziemi. Ja, na ten przykład, byłem menelem dorabiającym jako facet od kasacji długów. Biłem ludzi dla pieniędzy. Czasami harowałem na budowie. A potem nagle, jeb! Złamało się pode mną rusztowanie i poleciałem w dół. Dominium upomniało się o mnie. Teraz to wiem, chociaż, podobnie jak tobie, sporo czasu zajęło mi nim pojąłem kim jestem i co tutaj robię. A ty? Co robiłaś?

- Skąd wiesz, że przybyłam z jakiejś Ziemi? - na twarzy Lidii pojawił się grymas podejrzliwości. - A nie dajmy na to z Nibylandii czy Oz?

- Bo gadamy po angielsku, młoda. Ty i ja. A te kreatury uważają, że to mowa Potęg. Zajebiście, no nie. Znów możemy obrócić tutaj wszystko w zgliszcza i pozostawić po sobie góry gnijącego ścierwa. Tacy jesteśmy. Ty, ja i reszta wybrańców. Wieloświatowców jak mawiają tutejsi.

- Mów za siebie - westchnęła z goryczą na jego odpowiedź. Lidia wiedziała już, że nie będzie mieć kolejnego sojusznika. Ludzie chyba byli wszyscy tacy sami, warci tego samego pieniądza. Tylko władza, niszczenie i gnojenie innych w głowie. W zasadzie nie widziała różnicy między przybyszem a tą osławioną Maską. Może nawet z nią rozmawiała twarzą w twarz. Teraz wiedziała, że chyba woli wracać do siebie i zapierdalać nad mazaniem kolejnego płótna.
- Nie będziesz miał ze mnie raczej żadnego pożytku, rozmówca ze mnie też marny i nieciekawy - stwierdziła, nie łudząc rozmówcę na jakieś korzyści z jej strony. - Może kiedyś zabijaliśmy razem, ale to było kiedyś. Teraz rozmawiam z jakimś obcym facetem, który gada o niszczeniu i nie wiem, czego konkretnie ode mnie teraz chce czy oczekuje - o dziwo, ta myśl sformułowała się bez większego problemu.

Na brodatej twarzy pojawił się dziwny grymas. Oczy rozbłysły wyraźnym zdziwieniem. A potem mężczyzna wybuchnął śmiechem. Nie był to jednak szaleńczy śmiech. Nie był chichotem obłąkańca czy furiata. Był to zdrowy, zaraźliwy śmiech czystego, pozbawionego złośliwości rozbawienia. Szczery i … rubaszny.
Śmiech powrócił zwielokrotniony od ścian, od strzelistego sklepienia. Spłoszył jakieś dziwaczne hybrydy ptaków i płazów gnieżdżące się w spękaniach pod sufitem.
Simeon śmiał się, a jego wesołość udzieliła się, chcąc nie chcąc Lidii. Spowodowała, że sama wybuchła śmiechem, zrodzonym z głębi serca, równie szczerym, co niespodziewanym. Śmiechem terapeutycznym, który spowodował, że przez chwilę myślała tylko o przyjemnych rzeczach. O domu. Rodzinie. Przyjaciołach. To było nadspodziewanie silne uczucie. Jakby pękły w niej tamy żalu, strachu, frustracji i gniewu.
Nie wiedziała ile to trwa, ale śmiała się aż do bólu brzucha czując, jak łzy spływają jej po policzkach. W końcu skończyła się śmiać. W samą porę, bo myślała, że pęknie jej przepuchlina.
Czarne Drzewo patrzył na nią. Tym razem spokojnie. Bez tego ognia szaleństwa w oczach.
- Super, nie? - uśmiechnął się radośnie. - Dobrze zrzucić z duszy ten ciężar. Szczerze. Bo wiesz, Niebieski Ptaku, ja też mam dość zabijania. Dość tego gówna, w które wplątuje nas … sam nie wiem kto. Chcę wrócić do mojego prostego w gruncie życia. Do tego, co zrozumiałe i jasne, bez tego magicznego gówna wokół. A ty? Nie chciałabyś tego?

Lidia wyśmiała się, a kiedy się wyśmiała, musiała sobie dać chwilę na złapanie oddechu. Cokolwiek Szymon zamierzał zrobić, dało jakiś efekt, choćby taki, że teraz bolał ją brzuch, a facet pod maską serdeczności, zdaniem Lidii, coś ukrywał. Co prawda nie wierzyła mu nadal.
- Hehe… eh… ale przecież sam mówiłeś chwilę temu... że moglibyśmy obrócić to wszystko w ścierwo. To chyba nie są pierwsze myśli... kogoś, kto chce się stąd tylko wydostać, nie? - zapytała się z uśmiechem. Czy z nutą złośliwości? kto wie. Ale wyglądało na to, że może się zgodzić na współpracę. Chociaż w środku nadal podchodziła do tego ze sceptycyzmem.
- Nie wiem, czy chcę się stąd wydostać, ale na pewno bym wolała wiedzieć, o co tu chodzi i żeby mi wszyscy dali święty spokój - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To długa historia, Błękitny Ptaku. Bardzo długa. A nim ją poznałem musiałem wiele wycierpieć. Wielu … nieważne. Chodź. Zostaw te żałosne żółwie. Przejdźmy się. Ty i ja. Jak kiedyś. W czasach, gdy mogliśmy sobie ufać i gdy to zaufanie doprowadziło do narodzin Maski i ksenocydu kilku tutejszych ras. Tak. Piękne czasy, których nie chciałbym ponownie przeżywać.
To był wyraźny sarkazm.

- Nie wiem, co ty masz do tych, jak ich nazwałeś, żółwi - spytała Lidia. Nie uwielbiała jakoś specjalnie jej starych wrogów, ale nie pałała do nich nienawiścią, nie rozumiała też tajonego zapędu Szymona do niszczenia. Miała wrażenie, że Szymon jednak wolałby kolejny rozlew krwi wbrew temu, co próbował jej zasugerować. Wiele rzeczy, które mówił mężczyzna, nie kleiły się ze sobą.
Ale z drugiej strony i tak zamierzała pójść dalej swoją drogą, więc i tak miała zamiar zostawić Podróżników.
- Dokąd chcesz się udać? - mogła zapytać “Dokąd masz zamiar…”, ale uznała, że Szymon jeśli będzie chciał, to i tak nie powie jej prawdy.

- Do Cytadeli. Rozmówić się z Maską. - Brodacz wykrzywił się groźnie. - Napuścił na mnie jakiegoś jelonka rogacza. Na początku mojego pobytu tutaj. I musiałem gnoja zabić bo inaczej on zabiłby mnie. Liczył na to, że nie mam tej swojej, jak oni to mówią, luminy. Ale miałem. Nie wiem skąd. Po prostu … nieważne. Wystarczy, że rogaś wykitował dość spektakularnie. Ale wcześniej ładnie powiedział mi, kim jestem i co tutaj robię. Wiesz, że kiedyś byłem kimś w rodzaju waszego szefa. To znaczy, Wieloświatowców. Nawet ta Megan ze Wzgórza ze swoją suchą pi … Nieważne. Nawet ona zdawała się mnie słuchać. I chyba, kurde, wszyscy potem się mnie bali bo odpierdoliłem jakiś numer stulecia. Gdyby nie ja, Dominator nadal by dominował. Że tak powiem.
Simeon zacisnął pięści. Trzasnęły mu kosteczki, a Lidię przeszedł dreszcz. Miała rację. Facet był obłąkanym, dwubiegunowym szaleńcem. Od zimnej nienawiści do bezgranicznej radochy przechodził w mgnieniu oka.

- Nie wiem, gdzie jest cytadela Maski, ale jak wiesz, to możesz się podzielić ze mną tą wiedzą. Może też do niego kiedyś wpadnę się z nim rozmówić - stwierdziła, stwierdzając, że może będzie się powoli zmywać, zanim się bardziej zaangażuje w znajomość z niebezpiecznym mężczyzną.

- Chodź ze mną. Zobaczysz. Będziemy się dobrze bawić. Ale Maska mniej.

- Sądzę, że będzie raczej na odwrót, to Maska się będzie lepiej bawił, mając dwie pieczenie na jednym ogniu, więc podziękuję - Lidia podziękowała ładnie za pomysł. Nie była aż tak głupia, żeby lecieć być może w pułapkę czy w duet z jakimś obłąkańcem na hordy potworów pod dowództwem Maski, jak i samego Maskę.
- Bywaj, Szymonie - dziewczyna zadecydowała, że skończy rozmowę z Szymonem, uprzejmie się z nim pożegna, po czym zamierzała zwrócić się do żółwi z prośbą “Odprowadźcie mnie z tego Domu Pielgrzymów” i odejść z tego miejsca, nie narażając tych stworów na towarzystwo Wieloświatowców. A jeśli przyjdzie potrzeba, to stanie w ich obronie.

Pielgrzymi milczeli. Wszystkie stały nieruchomo, jak spetryfikowane. Simeon przyglądał się im z dziwnym uśmieszkiem.
- Myślę, że cię nie usłyszą. - stwierdził spokojnie. Bardzo spokojnie.

Lidia wzruszyła ramionami.
- Trudno, sama się odprowadzę - i odeszła od Szymona. Nie, żeby ją to nie dotknęło, ale Szymon nie podobał się jeszcze bardziej niż to, jak sytuacja ją tknęła i nie zamierzała po sobie tego pokazywać. - Na razie - rzuciła na odchodnym.

- Medytują - usłyszała za sobą. - Po to tu przyszły. Ich umysły wędrują po przeszłości, czy też przyszłości. Nie widzą nas. Nie słyszą. Szczerze mówiąc, też zamierzałem sobie tak pospacerować. Nie dzisiaj jednak.

Usłyszała jego kroki za sobą.

- Zamierzasz zrobić coś konkretnego? Czy będziesz miotała się w tę i we wtę, jak listek na wietrze lub kręciła jak gówno w przeręblu.? - zapytał bez ogródek. - [i] Nie pamietasz mnie, co oznacza, że gówno wiesz i gówno umiesz. Zapewne w końcu któryś ze sługusów Maski cię dopadnie. I zrobi ci rzeczy, których nie chciałabyś, by ktokolwiek ci zrobił. I to wiele razy. Możesz mnie ignorować. Bać się. Nie ufać mi. Ale musisz pojąć, że jestem w tym miejscu twoim jedynym sojusznikiem. Nadzieją, że nie skończysz zgwałcona, pocięta na kawałki i przeżuta przez jakiegoś popierdoleńca z Dominum. Bo teraz, Niebieski Ptaku, jesteś co najwyżej Niebieskim Pisklaczkiem. Nielotem, który nawet nie pamięta tego, co mógłby zrobić. Wiesz, że potrafiłaś latać, prawda? Wiesz, jak możesz to odzyskać? Gdzie szukać swej mocy. Swej luminy? Nie będę nalegał, by cię chronić. Ale mimo tego, że jestem nieźle pokręcony, zrzućmy to na trudne dzieciństwo, to, młoda, chcę by nie spotkała cię krzywda. Tyle. Wierz lub nie. Twój wybór.
Zrównał z nią krok doganiając bez trudu, Był wyższy i zdecydowanie silniejszy, szybszy, sprawniejszy.
Zawsze tak było. Tak sądziła. Simeon Czarne Drzewo. Morderca. Szaleniec i oszust.
Przypominała sobie coś. Kogoś. Twarz kobiety. Nie. Dziewczyny. Wykrzywioną bólem i smutkiem. I ujrzała Simeona, ale bez brody. Młodszego.Inaczej ubranego.
https://fanparty.ru/fanclubs/vladimi...ir_mashkov.jpg
Z nożem w ręku. Nożem, który wbił po rękojeść w pierś dziewczyny.
- Chcę ci tylko pomóc, Unea - głos dobiegł ją z daleka, jakby ktoś szepnął jej prosto do ucha.

Westchnęła ciężko. Chciała odeprzeć wizję, ale z drugiej strony miała dość natrętności Szymona. Mając świadomość, że jest to niebezpieczny osobnik, ale również tego, że się tak łatwo nie odczepi, orzekła po dłuższej chwili walki duchowej. I tak wysłuchała pół na pół z monologu natręta, który szedł za nią, nawet jak Lidia uparcie “starała się” nie słuchać Szymona.
- Nie jesteś pokręcony. Jesteś jebnięty - mruknęła. - Wygląda na to, że i tak nie dasz za wygraną, nawet jakbym odmówiła twojej pomocy, więc zgodzę się na twoje towarzystwo.
Nie, że nie mam jakiś wybór, nie?”, dodała z przekąsem w myślach do siebie. Nie zamierzała dzielić się z nim to, co widziała, ale musiała dla własnego dobra od niego odejść, nawet gdyby miała nie odzyskać swojej mocy. Tylko miała wrażenie, że gość czyta jej w myślach, na co wewnętrznie bardziej gorzkniała.
- Jak odzyskałeś swoją luminę? - spytała, próbując być mniej spięta, ale coś jej chyba nie wychodziło i wcale nie czuła się wyluzowana, chociaż nie chciała dawać po sobie tego poznać. Szymon był zbyt nieobliczalny, by mogła się wyluzować.
- Znaleźć miejsce gdzie się przelała. - Wyjaśnił dość enigmatycznie.
- Dużo mi to mówi - mruknęła, niczym pyskata nastolata. W sumie była pyskatą nastolatą, nawet do dwudziestki jej troszkę brakowało. Chociaż nie była już tak pyskata jak za “starych” czasów.
Przez dłuższą chwilę nie chciało jej za cholerę sklecić się jakiekolwiek zdanie. Nie miała pomysłu, o co mogła zapytać Szymona, bo tylko myślała, jak się pozbyć jego towarzystwa, bo bała się go, może bardziej niż… Maski? Więc szli tak przez chwilę w obustronnym milczeniu, większym ze strony Lidii, która z jednej strony desperacko starała się znaleźć jakikolwiek temat, ale nic sensownego nie przychodziło na myśl, a z drugiej strony nieustannie na przekór myślała, co tu dalej czynić, jak się oddalić jak najbardziej od rozmówcy.
- Długo tu siedzisz? - palnęła pytanie, na które chyba miała odpowiedź. Pewnie tyle co ona. - Gdzie wylądowałeś?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline