rzwi od kuźni rozchyliły się gwałtownie.
-
Nieee!! Armand! - Młoda
Joelle Girard podbiegła do umierającego kowala i próbowała jakoś też tamować krew. Ziemia nabrała jej już sporo, a to co nie wsiąkło, stało kałużą obok głowy trolla.
Rodolphe mógł tylko patrzeć, jak z pana
Platier ulatuje życie. Ran było za dużo i były zbyt poważne. Znachor spojrzał na Joelle, która zalewała się łzami, a smarki dyndały jej z nosa. Dla tej młodej dziewczyny Armand był jedynym i najdroższym przyjacielem.
Rodolphowi mazał się wzrok. Być może z szoku, a być może z natłoku wydarzeń. Poczuł dotyk i spostrzegł
Rustiego Blackleaf’a, który znalazł się obok nie wiadomo skąd. Miał troskę w oczach i dużo chęci by Trottier’a ewakuować z placu. Chwycił go zatem pod ramię i nawet coś mówił.
Z gospody doleciały kolejne dźwięki. Oto na
Clauda napadł właśnie kuśtykający
Gauthier. Weszli oni od tyłu do gospody, razem z
Diego i
Patriciem. ‘Kocur’ znów zamienił się w pole walki. Znów grzmotnął wystrzał, a
Szepczący Webly posłał jakiś skwierczący iskrami czar, Aż powiało smrodem spalenizny.
Na twarzach gapiów, których przybywało rysowało się coraz większe przerażenie i złość.
Po sklepieniu przetoczyły się grzmoty jak burza po niebie. Nawet posypało się trochę piachu.
Chloe i Eldritch stali w Starym Korytarzu słuchając odgłosów walk z gospody, nad nimi. Ciasno ubita lawina kamieni stała na drodze do ucieczki. Wystarczyło pozbierać porozrzucane narzędzia i zabrać się do pracy.
Oboje jednak wiedzieli, że tej pracy będzie bardzo dużo i że nie będzie łatwa…
Tobias i Throdynar Muriellowie leżeli sztywno, powiązani sznurem przez Theseusa. Oczy mieli otwarte. Oddech płytki. Tlenu tutaj zresztą nie było za wiele. Stąd każdy płomień w lampie wił się, migotał co chwile i walczył o życie. Przygasał, by za chwilę nabrać sił. Żaden jednak nie był zbyt imponujący.
W tym słabym świetle
Theseus dał się uwieść wielkiej, magicznej pieczęci na ścianie tego pomieszczenia. Zawiły wzór wypełniony niebieską poświatą. Pulsował rytmicznie, wolno jak jakiś podziemny puls.
“Ostiumus tabernaculia”
Widniał napis w języku pradawnym. Theseus znał go dobrze, ale już dawno nie używał. Ten zbitek znaków oznaczał “
Gniazdo”. Pośrodku widniał natomiast niewielki, owalny kształt. Jakby miejsce, na klucz. Cicerone był pewien, że są to drzwi, ale nie takie, które da się otworzyć w zwykły sposób…
Tymczasem trzeba było coś wykombinować z tym zawalonym tunelem, bo czas, który dał im dobry Wielki Budowniczy nie był wieczny…
-
Szybciej! Tędy! - Krzyknęła zasapana, mała
Vioaline prowadząc zlanego krwią
Remiego. Ciemności, bocznych uliczek dawały poczucie schronienia.
Sophie, która co chwila oglądała się za siebie, nie mogła dostrzec by ktoś ich gonił. Trzeba było jednak mieć na uwadze, że pan Martin zostawiał widoczny dla goblina trop…
Zamajaczyła lampa w ciemności i rozbłysło nieco światła. Nerwowe reakcje zostały powstrzymane gestem, a spokojny głos dał się rozpoznać, jako pani
Simone Girard.
-
Panie Remi! Szybko! Wejdźcie do domu! - Kobieta rozchyliła drzwi by wpuścić gości. Bartnik co prawda miał niedaleko dom, ale nie było co ryzykować tych kilkudziesięciu metrów.
Drzwi trzasnęły, skobel zapadł, jakiś kot uciekł przestraszony.
-
Nastawię wody! Córki nie ma, więc poproszę cię o pomoc dziewczyno - Praczka zwróciła się do Vioaline i wskazała jej palcem czyste szmaty i prześcieradła złożone w kącie.
-
Co tam się dzieje na zewnątrz, co to za strzały? - Wypytywała.