Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2017, 20:11   #251
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Yech! - Stęknął gnom i rzucił się przeskakując niknącą powoli dziurę tuż przy roztrzaskanym barze. Potrącił jakiś kosz wiklinowy, kucnął z boku i wyszarpnął pistolet zza paska. W jego minie widać było tak dużo satysfakcji, że niektórym mogło się robić niezręcznie.
W głównej sali, na końcu korytarza ustawił się ogr Bombelles z tlącym się cygarem. Odpalił jakiś lont, który serpentyną wił się ku załadowanemu bełtowi w wielkiej, ogrzej kuszy.
Wycelował prosto w Chloe, Ocaleńca i Theseusa i…
prawie nacisnął spust…

- Nie! - Wrzasnął półskrzat Trumpett i pchnął wielkie brzuszysko szeryfa - Tam są moi bracia!!
Spust odpalił, a mechanizm zadziałał z charakterystycznym szczękiem. Zwolniona cięciwa uderzyła w bełt, a ten popędził po linii prostej, wbijając się solidnie w sufit. Tuż nad głową ojca Theseusa.
Skwierczące iskierki pochłaniały w zawrotnym tempie ścieżkę którą wyznaczył im los. Na końcu tej drogi był zamontowany solidny, drewniany granat tulejkowy. Zapewne wypełniony jakimiś nieprzyjemnymi drobinami.

- Do piwnicy, natychmiast! Bierzcie ogra! - zakomenderował kapłan Wielkiego Budowniczego. W jednej chwili zerwał się i złapał za poły ubrań dwójkę nieprzytomnych Muriellów, po czym spróbował zaciągnąć ich w stronę schodów.

Chloe otworzyła szeroko oczy widząc co się działo. Czas im się skończył. Spojrzała na Eldritcha.
- Pomóż mi z nim! - krzyknęła do Ocaleńca, a sama, rzucając to co akurat robiła, doskoczyła do Cicerone. Miała zamiar, z pomocą Ocaleńca, wepchnąć duchownego prosto do piwnicy, by uchronić go przed krzywdą.

Eldritch nie zwlekał. Widział, że ładunek wybuchowy był poza jego zasięgiem, więc rzucił się ... pomóc “wielebnemu” znaleźć się w sposób gwałtowny w piwnicy. W końcu i tak nie mieli czasu na nic innego.

Kapłan nie zamierzał, podobnie jak jego towarzysze, długo zostawać w tym miejscu i w pełni się zgadzał z natychmiastową ewakuacją. Jego wiara dodała mu sił. Przypomniał sobie nauki kościoła o wybaczaniu oraz o pomocy bezbronnym. Dlatego Cicerone napiął mięśnie z całej siły i zagryzając zęby, stęknął z wysiłku, biorąc elfa na bark. Jednocześnie próbował jeszcze złapać niziołka, jednak w tej chwili naparli na niego Chloe oraz Ocaleniec. Kapłan zdołał złapać drugiego z Muriellów za nogę, nim całą piątką wpadli do pomieszczenia ze schodami.

Granat walnął z hukiem. Zakotłowało się tam od pyłu i drzazg. Część tego wpadła chmurą na klatkę schodową i wszystkim zadzwoniło w uszach.

Chloe, na tyle szybko, na ile była w stanie, podniosła się na nogi i pochwyciła za ramię Ocaleńca. To jeszcze nie był koniec. Musieli zamknąć się od środka. Dziewczyna pociągnęła Eldritcha do drzwi i z uwagi na to, że w głowie strasznie jej dudniło, na migi pokazała mu by użył swojego klucza.

Ocaleniec nie marnował czasu i zerwał się na nogi, zrobił szybki piruet na pięcię przy tym dostrzegając ponaglania Chloe, i razem doskoczyli do drzwi. W każdym bądź razie klucz cudownie pojawił się w jego dłoni i po krótkiej chwili wrota już były zamknięte.
Mając najważniejsze za sobą oparł się plecami o to co przed chwilą zakluczył i zsunął się na podłogę by usiąść. Piszczało mu w uszach i potrzebował chwili by dojść do siebie...

Theseus rozejrzał się oszołomiony, zbierając się z ziemi. Zdołał ułożyć dwójkę Muriellów w siadzie pod ścianą. Każdemu sprawdził na szybko oddech i obejrzał ich pobieżnie. Byli nieprzytomni i oddychali płytko. Kapłan właściwie nie wiedział, co się im stało. W całym tym zamieszaniu nie mógł dostrzec przyczyny utraty ich przytomności. Każdy miał jedynie jakieś rozcięcie na skórze i tylko tyle. Z drugiej jednak strony ich stan działał na jego korzyść. Teraz nie mogli nic nabroić.
- Przeżyją - powiedział do siebie Theseus, wstając. Spojrzał rozkojarzony na Chloe oraz Ocaleńca grzebiących przy drzwiach i wskazał na schody pytająco, jakby proponował zejście tam.

Chloe oddychając ciężko oparła się o drzwi tuż obok Ocaleńca. Przymknęła oczy, bo ból w skroniach nieprzyjemnie jej pulsował. Uniosła ręce i zaczęła sobie rozmasowywać palcami obolałą głowę.

Słuch powoli wracał im do normy, z sali głównej nadal dochodziły dźwięki jakiegoś zamieszania i strzały. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdyż na tą chwilę zdawało się, że nikt nie zamierzał dobijać się za nimi.

- Proponuję zejść do podziemi, zanim ogień się tu rozprzestrzeni - odezwał się Theseus, robiąc krótką przerwę na kaszel. - Wiecie, co nas tam czeka? - zapytał, wycierając dłonie o siebie.

- Tak, czeka ich machanie łopatą. Podobnie i ciebie za karę. - powiedział z przekąsem Eldritch do duchownego.

- Mamy do odgruzowania jedno przejście - sprostowała Chloe spoglądając zmęczonym wzrokiem po ojcu i Ocaleńcu. Odeszła od wejścia i ruszyła przed siebie by dotrzeć do podziemnego korytarza. W międzyczasie zaczęła rozmasowywać sobie bok, a na jej twarzy pojawił się przez chwilę grymas bólu. Wzięła też stojącą na podłodze, przygaszoną latarnię i ją rozświetliła. - Jest alternatywne wyjście, ale tylko jeśli Bik wyłączy mechanizm w domu maga - wyjaśniła. - Weźcie tych dwóch, na dole ich zwiążę - wskazała na Muriellów i weszła do tunelu, nie czekając na reakcję jej towarzyszy.

Eldritch spojrzał na Theseusa i wzruszył ramionami po czym chwycił półskrzata i przerzucił przez ramię. Teraz tylko donieść to coś na dół…

Kapłan podążył za Ocaleńcem, biorąc na barki elfa. Z cichymi stęknięciami zszedł po schodach.

Zatęchłe podziemia przywitały gości swoimi zapachami i mrokiem. Tylko niewielkie światło z lampy, które niosła Chloe rozganiało ciemności oświetlając mizernie to co mieli pod nogami. Wszyscy stąpali ostrożnie i już wkrótce wrzaski i kolejne wystrzały z góry wydawały się coraz bardziej odległe. Aż w końcu całkiem ucichły...
Chloe i Eldritch znali to duże pomieszczenie, w którym się w końcu znaleźli. Theseus natomiast mógł być zaskoczony. Na ścianie, niedaleko pulsował wielki znak magiczny. Światło miał słabe, ale rytmicznie nabierało błękitnej barwy po czym stawało się prawie koloru ściany.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 15-05-2017 o 21:18.
Dhratlach jest offline  
Stary 15-05-2017, 22:59   #252
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Pod Arsenałem

Odgłos dobijania się do drzwi poniósł się po rynku. Remi, z miejsca w którym wstał, widział zniecierpliwionych szeryfów, kręcących się przy wejściu do Kocura.
Mężczyzna pewniej chwycił broń. Z tej odległości strzał nie będzie łatwy, ale hałas z pewnością zwróci uwagę tamtej czwórki.
- Posłuchaj - mruknął do towarzyszącej mu dziewczynki. - Musimy odciągnąć tych typów od gospody, nasi mają już tam dość kłopotów. Gdy będziemy stąd wiać, uciekaj w przeciwną stronę niż ja. Narobię trochę rumoru, więc pobiegną za mną - Martin zamilkł na chwilę.
- Jeżeli mimo wszystko, któryś pobiegnie za tobą - podjął - i nie dasz rady uciec, dobijaj się do drzwi domów. Ktoś powinien ci pomóc. Ci szeryfowie nie są opiekunkami z sierocińca, nie będą się z tobą bawić, jeśli cię dorwą - ostrzegł Vioaline. Dziewczyna była brawurowa, a to mogło ściągnąć na nią kłopoty.
- To jest jasne. A co jeśli wszyscy pobiegną za tobą?
- Będę miał kłopoty - odparł, odwracając się w stronę Kocura. W dali widać było, że sytuacja pod gospodą się zmieniła.


Oto drzwi frontowe otworzyły się na oścież i grupa szeryfów wparowała do środka, zostawiający na końcu wlokącego się trolla i półskrzata.
Huknęły zaraz w dali dwa wystrzały
Martin zaklął pod nosem. Za długo się guzdrał. Wycelował w plecy trolla i… zawahał się. Rudzielec miał rację: pakował się w kłopoty. Dotychczasowa konspiracyjna działalność w razie wykrycia, mogła mieć przykre konsekwencje, ale zapewne sprawa w końcu rozeszła by się po kościach. To co teraz zamierzał zrobić, było atakiem na funkcjonariusza.
Remi wycelował i nacisnął spust. Vioaline zacisnęła zęby i zamknęła oczy. Była gotowa by wystartować sprintem po między domy, gdy tylko usłyszy huk.
Nic jednak takiego się nie stało.
Zamek uderzył w kapiszon, poszła chmura dymu i głośny syk. Pistolet nie wypalił. Zaskoczony Bartnik patrzył teraz jak do gospody wchodzą niczym nie zaniepokojony troll i półskrzat.
Tymczasem w obok, w kuźni rozbłysło światło i jęknęły drzwi. Troll Armand w szlafmycy wyszedł kawałek na rynek zły, że ktoś hałasuje.

Martin znów zaklął, tym razem głośno. Jakby sytuacja nie była dość skomplikowana.
- Biegnij po Wiklinę - polecił sierocie. Rude warkocze zakreśliły w powietrzu łuk, kiedy Vioaline odwróciła się i rzuciła się biegiem w stronę Arsenału. Gdy rytmiczne uderzenia stóp rozległy się głośno na rynku, Martin zwrócił głowę w kierunku kowala. Troll zdecydowanie się przyda w tej rozróbie.
Zderzenie z niską postacią pozbawiło ją równowagi i dziewczyna runęła na ziemię. Zaskoczony Martin zwrócił się w stronę nieznajomego. Jeden z nowych szeryfów - zauważył. Goblin nie wahał się ani przez moment. Błysnęła stal i bartnik poczuł jak sztylet rozcina mu policzek. Nożownik zaszarżował, nie dając mężczyźnie chwili wytchnienia. Powietrze rozdarł pisk rudej sieroty.
Martin próbował uniknąć ciosu, ale goblin był cholernie szybki. Po chwili bartnik krwawił z kolejnej rany. Kątem oka Remi dostrzegł jak Vioaline odbiega kawałek. Przynajmniej ona nie oberwie w tym starciu - przeleciało mu przez głowę.
Po tej chwili rozproszenia mężczyzna jeszcze bardziej skoncentrował się na przeciwniku. Coś podpowiadało mu, że w tej walce musi użyć wszystkich atutów. Bartnik zważył w ręce krócicę i uchwycił ją za lufę. Skoro nie mógł jej użyć w zwykły sposób, równie dobrze mogła posłużyć mu za krótką pałkę.
Martin sprężył się i skoczył do ataku. Rękojeść dosięgła szeryfa, ale ten tylko warknął zirytowany. Znów zatańczył nóż, ale tym razem przeciwnicy rozdzieli się bez nowych obrażeń. Stali naprzeciwko siebie, a krew kapała na szuwarową ziemię. Remi słyszał o zbirach, którzy zagadywali ofiary, aby nagle zaatakować, ale sam bartnik miał trudności ze złapaniem oddechu.
Nożownik znów skoczył do walki. Każdy jego atak świadczył o długiej karierze jako zabijaka. Wkrótce Remi musiał cofnąć się pod naporem ciosów.
Sunny powoli podążał za przeciwnikiem.
- Nie jesteś taki mocny, bartniku. Podobno pokonałeś jakąś bandę na zachodzie… Czyżby to byli jacyś biedni wieśniacy? - wysyczał.

Huk eksplozji wstrząsnął Burym Kocurem, a z gospody wypadł byłby mer. Zaraz po tym rozległy się krzyki, a do uszu Martina dobiegły odgłosy dwóch wystrzałów. Szeryf zawahał się, obserwując rozgrywającą się scenę. Remi, korzystając z okazji, wymierzył cios, a przeciwnik aż stęknął. Bartnik uśmiechnął się, ale zaraz na jego twarzy pojawił się bolesny grymas. Booletproof otrząsał się już z zaskoczenia i tamten cios zdecydowanie mu się nie spodobał.
Szeryf wyszczerzył zęby i przyjął pozycję gotowości do ataku. Remi silniej zacisnął dłoń na lufie pistoletu.

Jakaś część zmęczonego umysłu bartnika zarejestrowała odgłos wystrzału. Gdzieś błysnęła wiedza, że powinien paść na ziemię, ale poranione ciało było zbyt oporne. Za bardzo skupił się na bandycie i teraz ktoś strzeli mu w plecy. Zanim Remi zdążył odżałować ten fakt, jego oczy ujrzały coś, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Sunny Booletproof padł na plecy, jakby ktoś zdzielił go z pięści. Bartnik dostrzegł jeszcze, jak jakaś zbłąkana kula muska goblina. Martin postanowił nie tracić czasu, na podziwianie tego cudu. Odwrócił się na pięcie i umknął spod Arsenału.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 10-06-2017 o 23:11.
Kostka jest offline  
Stary 16-05-2017, 00:40   #253
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Chłodny wiatr nawiał kilka ciemnych kosmyków na zmęczoną twarz młodej wiedźmy.
Już dawno nie czuła się tak krucha i bezbronna jak teraz, widząc tego obwieszonego Fetyszami czarownika. Wiedziała, że nie miała najmniejszych szans w bezpośrednim starciu z takim przeciwnikiem. Powątpiewała, czy resztką energii zdołałaby zapalić choćby niewielki płomyk, a jemu zgromadzonej mocy z pewnością nie brakowało.

W krótkiej chwili ciszy usłyszała głośne burczenie w brzuchu, a zaraz jakoś dziwnie odległe krzyki, dochodzące z karczmy. Nie była do końca świadoma, co się tam właściwie działo. Sparaliżowana strachem czuła się niemal odcięta od rzeczywistości.

Po plecach przebiegły dreszcze, wywołane kolejnym zimnym podmuchem, a do uszu doleciał huk dwóch wystrzałów z broni. Jednego po drugim. Odgłosy bijatyki i przekleństwa stały się głośniejsze i wyraźniej docierały do świadomości dziewczyny.
Panna d’Artois dopiero teraz się otrząsnęła. Zamrugała powiekami i zogniskowała wzrok na sytuacji w korytarzu przed sobą. Wyglądało na to, że duchowny poradził sobie z odbiciem gosposi i karczmarza, jednak Sophie nigdzie nie mogła dostrzec pani DeVillepin.

Nie było sensu dalej czekać bezczynnie. I tak zmitrężyła już mnóstwo czasu. Zmęczone nogi ruszyły przed siebie, prowadząc dziewczynę na plac przed Kocurem. Zza ściany słyszała kolejne groźby i krzyki, które jeszcze bardziej ją popędzały.

Po prawej stronie zobaczyła, jak otworzyły się drzwi kuźni, którą dziś odwiedzała, a z lewej powietrze rozdarł pisk przerażenia.
Niespokojne spojrzenie dziewczyny natrafiło na nierówny pojedynek przed Arsenałem. Jakiś mężczyzna i zapewne jego córka zostali zaatakowani przez jednego z szeryfów z Chlupocic - goblińskiego nożownika.

Panna d’Artois, nadal biegnąc, sięgnęła do torby po pistolet, odbezpieczyła go i z palcem na spuście wycelowała w walczących.
Zza pleców dobiegł ją głośny huk eksplozji, przez co niemal się przewróciła. W uszach zapiszczało głucho, a potem padły dwa stłumione wystrzały.

Nożownik wypadł na moment z rytmu walki, otrzymując cios od swojej ofiary, co z kolei dało dziewczynie możliwość czystego strzału.
Ręka aż zabolała od wybuchu prochu w broni, a równocześnie uwolniona energia zaklętego w pierścieniu zaklęcia poleciała wprost w goblina, który aż nakrył się nogami.

Chowając dymiącą jeszcze broń pobiegła za mężczyzną, by sprowadzić jakąś pomoc.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.
Sapientis jest offline  
Stary 16-05-2017, 11:46   #254
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe przerażony całą tą agresją, poprosił Vince’a, by ten bronił jego towarzyszy. Jakkolwiek może - czy to przyjmując ciosy na siebie, czy przytrzymując napastników - jakkolwiek mógł. Rodolphe unikał walki, ewentualnie wypatrując rannych wymagających jego opieki. Nie ważne czy “wrogów” czy “przyjaciół”, jednak ci drudzy mieli pierwszeństwo.
Golem przytaknął, choć nie rozróżniał w tym momencie kto jest towarzyszem Trottiera, a kto nie. Mógł jednak rozpoznać, kto jest w mieście nowy lub komu zagraża niebezpieczeństwo. Szybko namierzył sprawcę dewastacji, który właśnie wycofał się na schody.
Wszelkie demolowanie i niszczenie cudzej własności podlegało karom i grzywnom. Należało pochwycić chuligana i dociągnać do aresztu.
Vince upewniwszy się, że Rodolphe jest bezpieczny, ruszył cięzko dudniac nogami o podłogę za Szepczącym Webly, który pewnie gdyby mógł wrzasnąć to by właśnie krzyczał.

Tymczasem Thomas podbiegł do drzwi i odsunął rygiel. W jednym momencie oba skrzydła wrót rozwarły się na całą szerokość i wpadli do niej szeryfowie. Marius Biały, który trzymał w rękach dwie krucicie i Hector Bombelles ze swoją siermiężną kuszą. Gdzieś bokiem wsadził głowę Trumpett orientując się co się dzieje.
Na zewnątrz pozostał wielki troll Baschett z rusznicą.

- Panowie! - Rodolphe ruszył w ich kierunku. - Bracia Murielle chcą tu wszystkich pozabijać!

Czy granie głupiego go uratuje? Czy może pozbawi życia? Miał nadzieję, że jednak pierwsze. I że przy okazji pomoże gadaniem reszcie.
- Z drogi wieśniaku! - rzucił któryś z szeryfów w jego stronę i już za chwilę walnęły dwa pistolety Mariusa. Szeryf zareagował tak widząc jak ich drużynowy czarownik ucieka po schodach przed Vincem. Pierwsza kula utkwiła w kamiennych plecach golema a druga roztrzaskała mu tył głowy. Kamienny strażnik zachwiał się na schodach i runął w dół koziołkując po schodach. Ciężar golema był tak wielki że wyrwał wszystkie szczebelki z poręczy i rozwalił stół leżący na dole.
Zziajany Webly stał na górze dysząc i dziękował kiwnięciem głowy swoim towarzyszom.

Że też musiał zostawić sztylet w domu. Że, cholera, musiał go tam zostawić! Nie wspomniawszy o torbie lekarskiej. A te skurwysyny, zrodzone z kozicy górskiej, co to nawet po górach wspinać się nie potrafiła, zamiast udawać, że są stróżami prawa, od razu się biorą do rozróby. Co. Za. Gnojki. “Z drogi wieśniaki” usunął się z drogi ghula, a następnie zbliżył się do niego skulony, jakby chciał o coś zapytać. A potem, korzystając ze swojej wiedzy o anatomii człowieka, ghula i innego świństwa, wbił mu łokieć w tchawicę i poprawił kolanem w nerkę. A potem miał nadzieję, że to jakoś przeżyje, postarał się wytrącić mu albo zabrać pistolety i zrobić z nich użytek. Sumienie będzie mogło zaboleć potem.

Najbardziej zaskoczony ze wszystkich był sam Rodolphe. Ghul zgiął się w pół, nie mogąc złapać oddechu, a potem poraził go okrutny ból u dołu pleców. Zielarz wykorzystał sytuację i wyszarpnął z bezwładnej ręki pistolet. Nie był załadowany, ale nie było to istotne. Złapany za lufę działał całkiem skutecznie jako pałka z niewielkim obszarem uderzenia - czyli jak pałka bolesna i obijająca kości.

Rodolphe postanowił potraktować ghula ciosem rękojeścią krócicy w twarz, a potem najszybciej jak się dało skoczył za najbliższy stół. Martwy na nic się nie przyda, a tak skończyłby, gdyby przywitał się z kuszą i rusznicą ziomków strzelca.

- Co jest, kur.. - Marius nie dał się już dalej zaskakiwać i gdy runął na niego kolejny cios Trottier’a chwycił go mocno za przegub dłoni i wykręcił rękę. Pistolet wypadł na podłogę, a znachor aż uklęknął z bólu.

- Hector! - Krzyknął ghull wskazując korytarz za barem. Wielki ogr z cygarem pognał tam potrącając stoły i przewracając krzesła. Za nim ruszyli do pomocy Thomas i Trumpett Murielwie.

Dziura którą wyczarował Szepczący Webly powoli się zamykała. Czar przestawał działać, a wzór rozpadał się w Astralu. Przejście stawało się powoli możliwe. Niestety, zniszczenia pozostały…

- Claude, aresztuj tego typka! I zabierz mu ten pierścień od golema! - Marius oddał trollowi szarpiącego się byłego mera. Sam podniósł leżącą broń i rozmasował żuchwę. - Panie Webly, proszę coś z nim zrobić. - Wskazał na Vince’a.

Czarownik zeskoczył parę stopni ze schodów i dał susa przez leżące ciało kamiennego strażnika. Rozpoczął coś mamrotać, a paluchami ścisnął jakieś drewniane wisiorki.

Najwyraźniej ghule nie są tak wrażliwe, jak się Rodolphe spodziewał. Zdawałoby się, że łokieć wbity w krtań unieruchomi kogoś na dłuższy kawałek. Najwyraźniej zielarz uderzył za słabo, żeby chrupnęło. Szkoda. Teraz stał się przeszkodą dla reszty. A tak być nie mogło.

- Vince, unieruchom maga! - krzyknął do golema, mając nadzieję, że to wchodzi w jego uprawnienia. A potem starał się wyrwać z uścisku trolla, co zakończyło się jedynie uszkodzeniem samego siebie, utratą resztek dobrego samopoczucia i utratą pierścienia.

Golem drgnął nieznacznie. Jego uszkodzenia były jeszcze poważne, ale regeneracja robiła swoje. Sprasowana kula odpadła z pleców wypchnięta przez kamienną masę wypełniającą ubytek. Potylica jeszcze zionęła czarną dziurą, ale Vince rozpalił mętnie oczy.

Szepczący Webly cofnął się kilka kroków i chwycił za fetysz. Rozgniótł go w ręku uwalniając moc, ale tylko coś prysnęło, gwizdnęło i poszło trochę dymu. Zaskoczony złapał za kolejny magiczny przedmiot uwiązany u pasa. Postrzelony strażnik wsparł się na rękach. Kilka fragmentów barierki spadło mu z pleców i obsypał się kurz. Nim jednak zdążył chwycić gnolla, czarownik otworzył pod nim kolejną dziurę w ziemi. Z hukiem trzasnęła ziemia i Golem runął w dół razem z fragmentami desek i gruchnął głośno o dno.

W tym samym czasie ogr i pozostali kucnęli gdy w korytarzu na zapleczu walnął granat. Drzazgi, odłamki i kurz wpadły do dużej sali z łoskotem. Rodolphowi aż zapiszczało w uszach i przez chwilę kompletnie nic nie słyszał. Troll który go trzymał, jedną rękę miał zajętą teraz trzymaniem muszkietu, a drugą osłonił oczy i zachwiał się sycząc przekleństwa…

To był właśnie ten moment. Dlaczego nie poczekał chwilę, zamiast szarpać się jak kretyn? No nic. Podniósł pierścień, który troll upuścił upuścił, gdy osłaniał się przed kurzem i kawałkami tynku. Rodolphe zmusił trzęsące się nogi do działania.


Znachor wybiegł frontowymi drzwiami kaszląc i słaniając się lekko na nogach i wykrzykując ile sił w płucach: "Mordują! Pomocy!". Słyszał jakieś dźwięki za sobą, jakiś łomot, a na placu dostrzegł zdziwionego kowala, Armanda. Ktoś krzyczał coś za plecami Rodolphe i nim ten zdążył przebiec kilka metrów, huknęły wystrzały.
Gdy pierwszy ładunek siekańców ranił klatkę piersiową, pan Platier tylko zamrugał oczami zaskoczony całą sytuacją. Biała, nocna koszula zlała się od razu czerwoną posoką. Drugie trafienie objęło szyję i twarz. Troll zawinął się i padł w błotnistą ziemię.
Dopiero teraz Rodolphe odzyskał w pełni sprawność słyszenia.

- Ja pierdykam , sacrebleu... - zamarudził rozczarowany Claude, który rozpoczął nabijać swoją dwulufową rusznicę. Kowal natomiast leżał jak długi na placu, a życie właśnie z niego ulatywało.

- Cholera, cholera - mruczał znachor, przypadając do ranionego Armanda. Sytuacja miała się tragicznie - troll krwawił obficie z szyi, oko nie wyglądało tak jak należy. A za plecami zielarza Claude ładował broń, by dokończyć dzieła...
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...


Ostatnio edytowane przez Ardel : 16-05-2017 o 20:32.
Ardel jest offline  
Stary 17-05-2017, 16:56   #255
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 25




Kliknij w miniaturkęrzwi od kuźni rozchyliły się gwałtownie.
- Nieee!! Armand! - Młoda Joelle Girard podbiegła do umierającego kowala i próbowała jakoś też tamować krew. Ziemia nabrała jej już sporo, a to co nie wsiąkło, stało kałużą obok głowy trolla. Rodolphe mógł tylko patrzeć, jak z pana Platier ulatuje życie. Ran było za dużo i były zbyt poważne. Znachor spojrzał na Joelle, która zalewała się łzami, a smarki dyndały jej z nosa. Dla tej młodej dziewczyny Armand był jedynym i najdroższym przyjacielem.



Rodolphowi mazał się wzrok. Być może z szoku, a być może z natłoku wydarzeń. Poczuł dotyk i spostrzegł Rustiego Blackleaf’a, który znalazł się obok nie wiadomo skąd. Miał troskę w oczach i dużo chęci by Trottier’a ewakuować z placu. Chwycił go zatem pod ramię i nawet coś mówił.

Z gospody doleciały kolejne dźwięki. Oto na Clauda napadł właśnie kuśtykający Gauthier. Weszli oni od tyłu do gospody, razem z Diego i Patriciem. ‘Kocur’ znów zamienił się w pole walki. Znów grzmotnął wystrzał, a Szepczący Webly posłał jakiś skwierczący iskrami czar, Aż powiało smrodem spalenizny.
Na twarzach gapiów, których przybywało rysowało się coraz większe przerażenie i złość.


Po sklepieniu przetoczyły się grzmoty jak burza po niebie. Nawet posypało się trochę piachu. Chloe i Eldritch stali w Starym Korytarzu słuchając odgłosów walk z gospody, nad nimi. Ciasno ubita lawina kamieni stała na drodze do ucieczki. Wystarczyło pozbierać porozrzucane narzędzia i zabrać się do pracy.
Oboje jednak wiedzieli, że tej pracy będzie bardzo dużo i że nie będzie łatwa…

Tobias i Throdynar Muriellowie leżeli sztywno, powiązani sznurem przez Theseusa. Oczy mieli otwarte. Oddech płytki. Tlenu tutaj zresztą nie było za wiele. Stąd każdy płomień w lampie wił się, migotał co chwile i walczył o życie. Przygasał, by za chwilę nabrać sił. Żaden jednak nie był zbyt imponujący.

W tym słabym świetle Theseus dał się uwieść wielkiej, magicznej pieczęci na ścianie tego pomieszczenia. Zawiły wzór wypełniony niebieską poświatą. Pulsował rytmicznie, wolno jak jakiś podziemny puls.
“Ostiumus tabernaculia”
Widniał napis w języku pradawnym. Theseus znał go dobrze, ale już dawno nie używał. Ten zbitek znaków oznaczał “Gniazdo”. Pośrodku widniał natomiast niewielki, owalny kształt. Jakby miejsce, na klucz. Cicerone był pewien, że są to drzwi, ale nie takie, które da się otworzyć w zwykły sposób…

Tymczasem trzeba było coś wykombinować z tym zawalonym tunelem, bo czas, który dał im dobry Wielki Budowniczy nie był wieczny…


- Szybciej! Tędy! - Krzyknęła zasapana, mała Vioaline prowadząc zlanego krwią Remiego. Ciemności, bocznych uliczek dawały poczucie schronienia. Sophie, która co chwila oglądała się za siebie, nie mogła dostrzec by ktoś ich gonił. Trzeba było jednak mieć na uwadze, że pan Martin zostawiał widoczny dla goblina trop…
Zamajaczyła lampa w ciemności i rozbłysło nieco światła. Nerwowe reakcje zostały powstrzymane gestem, a spokojny głos dał się rozpoznać, jako pani Simone Girard.
- Panie Remi! Szybko! Wejdźcie do domu! - Kobieta rozchyliła drzwi by wpuścić gości. Bartnik co prawda miał niedaleko dom, ale nie było co ryzykować tych kilkudziesięciu metrów.
Drzwi trzasnęły, skobel zapadł, jakiś kot uciekł przestraszony.
- Nastawię wody! Córki nie ma, więc poproszę cię o pomoc dziewczyno - Praczka zwróciła się do Vioaline i wskazała jej palcem czyste szmaty i prześcieradła złożone w kącie.
- Co tam się dzieje na zewnątrz, co to za strzały? - Wypytywała.
 
Martinez jest offline  
Stary 23-05-2017, 15:22   #256
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Chloe, ojciec Glaive oraz Ocaleniec - część 1

Panna Vergest siedziała na stercie desek, odpoczywając. Sztylet już dawno, po szybkich oględzinach i pobieżnym oczyszczeniu z krwi, został schowany. Była zmęczona tym co jeszcze chwilę temu się wydarzyło na korytarzu, a do tego bardzo niezadowolona, że nie udało się pojmać Gliniaca. Nie okazywała jednak swego zezłoszczenia tym faktem i w milczeniu obserwowała dwójkę Muriellów, która była przez najbliższe godziny niezdatna do niczego.
Uwagę Chloe przykuło zachowanie jej ojca, który z zainteresowaniem przyglądał się pieczęci.
- Coś ci to mówi ojcze? - zapytała dziewczyna, przerywając milczenie.

- Ten… ten znak, córko… - odezwał się przejętym głosem kapłan pochłonięty obserwowaniem pieczęci. Jednocześnie wykonał ruch otwartą dłonią, jakby chciał przetrzeć znalezisko, jednak na odległość.
- To język pradawnych. Współcześnie nieużywany. Relikt przeszłości tak ja ta pieczęć… Te słowa w dosłownym tłumaczeniu oznaczają “Gniazdo”. Tylko gniazdo czego? - Cicerone pogładził brodę, faktycznie zafascynowany znaleziskiem. - Tutaj czegoś brakuje, jakby... klucza? - wskazał ręką kształt na środku pieczęci.

Chloe zmarszczyła brwi.
- Gniazdo? - powtórzyła po duchownym. - Te rzeźby o smoczych kształtach zwykło się nazywać smoczymi jajami. Artefaktami. Myślisz, że to może chodzić o smocze gniazdo? Umiesz czytać ten język? - ostatnie pytanie zadała z dużym zainteresowaniem.

- Smocze gniazdo… - powtórzył duchowny, jakby smakując te słowa. - Owszem, lilium. Wszyscy Cicerone potrafią się nim posługiwać - skinął zgodnie głową do swojego dziecka. Następnie nachylił się lekko, próbując przyjrzeć się lepiej miejscu na klucz. A była to mała, owalna wnęka, która miała w sobie symetryczne wycięcie.

“Praeterea sanctus pignus” widniało na nim małymi literkami. Co można było przetłumaczyć jako “Przejdzie tylko strażnik” lub ktoś “uświęcony”. Theseus mógł się domyślać teraz, że ciała leżących na ziemi nieboszczyków, którzy pewnie kopali ten tunel, wybranymi nie byli. Naruszyli pieczęć i bardzo źle się to dla nich skończyło.

- Tak czy inaczej, czas nam się powoli kurczy. - zauważył słusznie Eldritch i zaniepokoił się dźwiękiem, który doleciał go z drugiego korytarza. Chloe też go usłyszała. Jakby szuranie, a potem powolne kroki. Ktoś wcale nie bacząc na to ile hałasu robi szedł od strony domu maga. Tyle, że podziemiami.

- Chwytajcie broń. Mamy gości. - powiedział Eldritch dobywając rapier.
Cicerone obejrzał się na Ocaleńca i odsunął się od pieczęci. Profilaktycznie złapał za łopatę, stając obok mężczyzny.
- Co to? Kto to? - dopytywał cicho, wpatrując się w głąb korytarza. Chloe pozostała na swoim miejscu, kładąc jedynie dłoń na rękojeści sztyletu, ze wzrokiem wbitym w miejsce skąd dochodziły odgłosy.

Z ciemności wyłonił się szarawy wielkolud. Chwiejnym krokiem wyszedł z korytarza i się zatrzymał. Wszyscy rozpoznali w nim golema, który wyglądał na poturbowanego. Jego kamienne ciało było całe w piachu i glinie oraz zwisających korzonkach. Rozpalone ogniem oczy omiotły badawczo bohaterów a następnie pomieszczenie w którym się znalazł. Jego uwagę przykuli związani Muriellowie.
- Przetrzymywanie obywateli Szuwarów wbrew woli i bez specjalnego nakazu szeryfa jest zabronione. - Zabrzmiał głos - Proszę tu poczekać. Na pewno ktoś zaraz się zgłosi.
Vince klęknął przy jednym z nieboszczyków przyglądając mu się uważnie przez chwilę. Później jeszcze obdarował krótkim spojrzeniem pozostałych dwóch.
Tymczasem z góry dobiegły jakieś hałasy rozróby. Golem na chwilę się rozproszył. Myśli o ile je miał, gdzieś uciekły.
- Obowiązki wzywają. Proszę niczego nie dotykać i pozostać na miejscu. Obecnie, pomimo okoliczności, wydaje się to najbezpieczniejszym miejscem.
Znów doleciał jakiś wrzask z gospody.

- To... Ten golem, ten nieruchomy konstrukt, którego wy... wieźliśmy wtedy nocą? - zapytała Chloe, niedowierzając własnym oczom. - Co on... Przecież powinien leżeć w piwnicy Rodolpha... Jak się tu dostał? - Dziewczyna spojrzała pytająco na ojca, ale wtedy przypomniało jej się, że duchowny przyszedł tu sam. - No tak - pokręciła głową. - Mógł przyjść tu przez dom maga, tak jak Bik - powiedziała, dzieląc się z towarzyszami swoimi przemyśleniami.
- Eld, pokaż proszę ojcu Glaive swój medalion i broszę. Tą na której masz runy, może to ma znaczenie, może ojciec je odczyta - zasugerowała panna Vergest po czym wstała ze swojego miejsca i podeszła do golema.

- Ta dwójka jest podejrzana o współpracę z przestępczością zorganizowaną oraz atak z zamiarem wyrządzenia krzywdy na mieszkańca Szuwar - powiedziała dziewczyna. - Vince, powiedz nam, skąd się tu wziąłeś? - zapytała. - Gdzie jest Rodolphe?
- Pan Trottier przebywa obecnie prawdopodobnie na powierzchni miasteczka, panienko. Muszę tam zmierzać, gdyż jak ostatnio go widziałem, wydał mi bardzo jasno brzmiące polecenie. Niestety, uległem czarowi bojowemu.
Kamienny wielkolud na chwilę jakby się zamyślił lub starał sobie przypomnieć co właściwie się stało. Rozejrzał się jeszcze raz i uniósł palec do góry w geście pouczenia.
- Obecnie muszą wykonać pilnie rozkazy, ale proszę przemieścić się w strefę gdzie jest więcej powietrza. Przebywanie tutaj może być groźne. - Vince schował dłoń, nachylił swoją wielką twarz i zapytał z troską - Czy jest ktoś z obywateli Szuwar, kto jest w stanie za państwa poręczyć?
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-05-2017, 15:23   #257
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
“W sumie… to nie najgorszy pomysł” pomyślał Eldritch i sięgnął pod kamizelkę by odpiąć broszkę i medalion. Następnie pokazał ją duchownemu.
- To mój skarb. Nie uszkodź. - upomniał jeszcze rosłego mężczyznę.

Strzeliło kilka słabych iskier, jakby wyładowanie energii. Broszka pociemniała, a Eldritch poczuł smak popiołu w ustach. Świat zawirował.

Theseus przyglądał się golemowi, jednocześnie odbierając przedmioty od Ocaleńca.
- Pan Trottier… Nie wiem jak, ale go aktywował. Przyszedł wraz z nim do gospody wesprzeć mnie w moich działaniach. Wielki Budowniczy, tyle przemocy… Nie chciałem, żeby komukolwiek stała się krzywda - westchnął kapłan i opuścił spojrzenie na trzymane przedmioty.

Był to medalion ze znaną i ostukaną sentencją wszelkich pradawnych fanatyków. “Semper fidelis, semper invictum”. Czyli “zawsze wierni, zawsze niezwyciężony”. Nawet dzisiaj, kościół Wielkiego Budowniczego chętnie stosuje te slogany. Nie umieszczał jednak na medalikach żadnych smoków, a tu jeden był wyryty. Właściwie jego sama głowa.
Broszka natomiast wykonana była z metalu. Motywy roślinne wiły się tu misternie, ozdobione w kute liście i gałązki, podtrzymując w swych więzach oczko. Niby bursztynowe, ale Theseus rozpoznał, że to tylko imitacja. Ktoś zatopił w tej przezroczystej masie pukiel ciemnych włosów.
Klejnot bladł, a wraz z nim Ocaleniec.

Cicerone jeszcze przez chwilę badał broszkę. Widząc jednak kątem oka zachowanie drugiego mężczyzny, zbliżył się do niego i złapał go za ramię, podtrzymując w pionie.
- Co jest, synu? Co się dzieje? - zapytał z nutą zmieszania.

Eldritch skrzywił się kiedy poczuł smak popiołu i miał złe przeczucie. Tym bardziej, że świat wirował, a broszka ciemniała. Zawsze wiedział, że duchowieństwo to zło tego świata… Nie czekając dłużej szybkim ruchem odebrał wielebnemu medalion i broszkę którą przypiął do wewnętrznej strony koszuli tak by dotykała nagiego ciała.
- Mówiłem, nie zepsuj. - mruknął groźnie po czym odsunął się od niego i oparł o ścianę… jak najdalej od szkodnika.

Kolory znów wróciły, a płuca złapały oddech. Nie trudno było się domyślić, że Ocaleniec jest jakoś powiązany z tym przedmiotem szczególnie…

W tym czasie Chloe, nieświadoma osłabienia Elda kontynuowała rozmowę z golemem.
- Tam stoi obecny cicerone Szuwar, a obok niego to nowy karczmarz, właściciel Burego Kocura - wyjaśniła dziewczyna. - Cicerone pomimo, że tamci dwaj zaatakowali nas to uratował ich przed… - sama nie wiedziała co tak naprawdę tam się wydarzyło. - Tym wybuchem wywołanym przez popleczników tych bandziorów. Tych przed, którymi chciał nas obronić pan Trottier.

- Ubolewam za wszystkie krzywdy, które panienkę spotkały w mieście - Zdanie popłynęło bezemocjonalnie z głębi kamiennego strażnika - Jeśli obawia się pani zostać tu samą, mogę użyczyć ramienia, choć...
Vince znów się zawiesił jakby badał coś na odległość lub widział coś, czego inni zobaczyć nie mogli.
- Choć drzwi do wyjścia wydają się zamknięte, a na górze jest niebezpiecznie.
Wielkolud wbił płonący wzrok w Eldritcha i chwilę analizował osobę karczmarza.
- Pan zdaje się mieć klucz, ale to bardzo dobrze. Jest pan na tyle martwy, że nikt panu go pewnie nie odbierze. Musicie jednak państwo jak najszybciej opuścić to niebezpieczne miejsce.

- Niestety nie możemy wyjść drzwiami bo bandyci z Chlupocic nas zabiją. - powiedział Ocaleniec patrząc na golema - Droga przez dom maga jest odcięta. Jedyna nasza szansa to odgruzowanie przejścia, ale… jesteśmy tylko ludźmi. Pomożesz nam utorować drogę, byśmy mogli stąd odejść?

Vince rzucił okiem na zwały kamieni.
- Oczywiście, sir. Musimy wyprowadzić stąd wszystkich.
Golem ruszył ku zawalonemu przejściu.

Theseus jeszcze przez chwilę przyglądał się Eldritch’owi, jakby upewniał się, że nic mu nie jest. Widząc jego reakcję, zmieszał się jeszcze bardziej.
- Nic nie zrobiłem - odparł spokojnie. - Wyglądało to tak, jakbyś był związany z tą broszką… Czy ktoś rzucił na ciebie urok? - zapytał, przyglądając mu się uważnie.

Eldritch prychnął i spojrzał na cicerone.
- A nie pomyślałeś, że ta broszka to jedyna rzecz która jeszcze utrzymuje przy życiu? Swoją drogą, dowiedziałeś się czegoś, czy cierpiałem na próżno?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-05-2017, 19:03   #258
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Chloe, ojciec Glaive oraz Ocaleniec - część 3

- Cierpienie jest cnotą, przyjacielu - odezwał się stary duchowny i ruszył z miejsca, wymijając Ocaleńca. - Wszystko wskazuje na to, że było to miejsce kultu. Być może mieli powiązania z kościołem, chociaż nie mogę niczego stwierdzić na pewno - dodał, podążając za golemem. - Oczyśćmy to przejście. Chyba mam pomysł, jak to zrobić szybciej…

Jak powiedział, tak zrobili. Ojciec Glaive wraz z golemem Vincem przesunęli tylko część głazów. To jednak wystarczyło, bowiem bystre oko kapłana znalazło słabe punkty w gruzowisku. Wykorzystując je, uruchomili reakcję łańcuchową. Zaraz potem dało się słyszeć głośny łoskot, a podziemia zapełnił kurz oraz pył. Przejście stało otworem.
Cicerone otrzepał dłonie i przetarł twarz rękawem płaszcza.
- Pojedynczo, ale wszyscy powinniśmy się przecisnąć - odezwał się na głos.

Vince odrzucił jeszcze kilka większych kamieni i zniknął w ciemności. Tylko jego kroki przez chwilę dawały się słyszeć, a potem nastała cisza.

- Powątpiewam by to były ruiny Kościoła. - mruknął Ocaleniec podchdząc do ryciny i przyglądając się jej badawczo - I nie mów mi o cierpieniu jako o cnocie. Bardziej interesują mnie moje skarby co je przejrzałeś.

Theseus spojrzał za Vincem, przez chwilę wpatrując się w pustkę. W końcu podszedł do Ocaleńca.
- W tej broszce… Ktoś zatopił pukiel włosów. Może twoich. Niestety, nawet jeśli ten artefakt jest magiczny, nie znam jego działania. Wydaje mi się, że o magii wiesz więcej ode mnie - odpowiedział mu i wrócił do porzuconych Muriellów, by wziąć ich ze sobą.

Eldritch się skrzywił. W jego oczach ten klecha by taki jak każdy inny. Pieprzył od rzeczy mówiąc rzeczy oczywiste.
- No to super, a znasz kogoś kto by odszyfrował te napisy? - zapytał z przekąsem.

- Na broszce niczego nie znalazłem - stęknął Cicerone, ciągnąc elfa do przejścia. Szybko się jednak okazało, że przebycie tej drogi może się okazać niemożliwe. Westchnął i rozejrzał się bezradnie.
- “Zawsze wierni… zawsze niezwyciężeni” - powtórzył nieobecnym tonem, gapiąc się tępo w świeży korytarz.

- Na górę z nimi, do wielkiej sali. - rzucił od niechcenia Eldritch - Tam przynajmniej się nie uduszą.

- Cholera by to - zaklęta pod nosem panna Vergest i podeszła do Eldritcha. Przyjrzała mu się uważnie a jego stan wywołał zmartwienie na jej twarzy.
- Twój medalion ojcze. On mógł zakłócić działanie artefaktu Elda - widać było, że dziewczyna czuję się winną stanu mężczyzny. - Ale to dziwne, bo mój tak nie zareagował gdy mu opatrywałam zatrutą ranę na plecach... Eld czujesz się choć trochę lepiej? - zapytała z troską.

- Cały, zdrów i lekko zaintrygowany tą szparą w rycinie… - powiedział Ocaleniec - ...zanieśmy ich na górę, potem idziecie przodem, by was nie narażać, a ja tutaj coś jeszcze sprawdzę.
Tutaj spojrzał na Chloe
- Myślisz, że będzie pasować? - zapytał dotykając medalionu i kiwając głową na otwór.

- Choć to wydaje się niebezpieczne, to mimo wszystko warto spróbować - odparła Chloe, oglądając świecidełko Ocaleńca. - Ojcze jak czujesz potrzebę to wynieś tych oprychów do piwnicy na końcu tamtego korytarza - wskazała ten prowadzący do podziemi pod domem maga. - Drabina specjalnie jest zdjęta, bo wejście po niej do budynku grozi spaleniem - przestrzegła od razu duchownego. - To co Eld, sprawdzisz czy pasuje do tamtej wnęki w zamku?

- Jeśli jest ryzyko, a jest, to wolałbym byście stali w jednym z korytarzy poza zasięgiem ochronnym tego miejsca. - odpowiedział Eldritch - Nie wiemy co się wydarzy, a lepiej zbytnio nie ryzykować większą ilością żyć, prawda?

Chloe skinęła głową.
- Dobrze, ja w takim razie idę do Vinca - powiedziała i spojrzała po towarzyszach po czym odwróciła się i ruszyła w głąb tunelu, pocierając dłonią obolałe ramię.

Eldritch uśmiechnął się lekko kącikami ust i przez chwilę odprowadzał gosposię swoim czujnym okiem zwracając oczywiście uwagę na kluczowe aspekty jej budowy. Następnie wyjął medalion i spojrzał na wielebnego.
- Lepiej będzie jak zabierzesz stąd tych mieszańców. - powiedział dla upewnienia się że zrozumie.

Theseus spojrzał na wskazaną przez dwójkę młodych salę. Choćby chciał, nie mógł elfa oraz niziołka taszczyć ze sobą. Zresztą, dlaczego miałby to robić? Uratował ich i to było dla niego najważniejsze.
- Tak uczynię. Myślę, że nic im już nie grozi - odparł kapłan i wziął się za przenoszenie nieprzytomnych do większej sali. Ułożył ich pod ścianą i poprawił opatrunki na ich ranach. Po chwili zastanowienia rozwiązał ich. Muriellowie i tak by się uwolnili, a lina wciąż mogła się mu przydać.
- Zawróćcie ze ścieżki, którą idziecie - powiedział do zbirów i każdemu z osobna wykonał Znak Boga na czole, odmawiając przy tym krótką modlitwę za ich dusze. Następnie szybko zawrócił. Minął Eldritcha i wszedł do nowego korytarza. Zatrzymał się jednak w progu i posłał młodzieńcowi ostatnie spojrzenie.
- Uważaj na siebie, synu. Czuję, że nie darzysz mnie sympatią, jednak wiedz, że twoje życie jest dla mnie równie ważne, co wszystkich mieszkańców. Postaraj się go nie stracić - kiwnął mu głową i zniknął w głębi.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 27-05-2017, 22:29   #259
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Wizyta u Simone

- Ci szeryfowie z Chlupocic - wydyszała Sophie. Ręką już grzebała w torbie za patronami, które w biegu wysypały się z sakiewki, a wyjąwszy jeden z nich, zaczęła gorączkowo ładować broń. - Nie wiem, czy jeden z nich nie przyjdzie tu za nami - dodała, rozglądając się po pomieszczeniu, czy okiennice były zamknięte.
Simone rozdarła z trzaskiem jakiś materiał i zaczęła opatrywać rany pana Martina.
Bartnik wymruczał jakieś podziękowania, ale jego myśli wciąż błądziły wokół wydarzeń, które właśnie mogły rozgrywać się na rynku. Remi mógł wyobrazić sobie kilka scenariuszy, ale żaden z nich nie należał do najlepszych. Jednak krwawiące rany szybko przypomniały mu, że bez porządnego opatrunku nie ma szans niczego zwojować.
- Bójka, a raczej walka w Kocurze. Szeryfowie porwali panią DeVillepin i zasadzili się na nowego karczmarza. Rodolphe i cicerone chcieli interweniować. Szczegółów nie znam, bo nawet do gospody nie dotarłem - powiedział Martin, ciężko osuwając się na wolne krzesło.
- To pani załatwiła tego goblina? - zwrócił się do młodej dziewczyny, ładującej pistolet. Remi zerknął na nieznajomą, po czym opuścił wzrok na trzymaną w jego dłoni broń. Mechanizm zawiódł w najgorszym momencie, a Martin nie znał się na rusznikarstwie i jeśli uszkodzenia okażą się zbyt poważne, pistolet nie będzie nadawał się do użytku. Wszystko idzie źle[/i] - skonstatował bartnik.

- Nie sądzę, że załatwiłam… odparła Sophie podnosząc głowę. Broń, którą trzymała w rękach wydała cichy metaliczny szczęk jakiejś sprężyny i wyglądało na to, że była już załadowana. Dziewczyna odłożyła ją na stojący najbliżej wejścia mebel i, nie pytając pani Simone, zaczęła przymykać okiennice. - Dałam nam trochę czasu na ucieczkę. Gorzej, jeśli będzie próbował wytropić nas z pomocą pozostałych. - Gdy ostatnie okno zostało zasłonięte, odetchnęła cicho i odwróciła się. - Państwo są tutejsi, więc może powiecie mi o co w tym wszystkim chodzi? Kim są ci ludzie i czego tu szukają?
Martin wzruszył ramionami.
- Są z Chlupocic - powiedział, jakby to wyjaśniało wszystko. Po chwili jednak się zreflektował. - To konkurencyjne miasteczko. Raz wykorzystali już zamieszanie, by wzmocnić się kosztem Szuwar i teraz znów to robią.
- To kompletnie bez sensu. Jak można się tak upierać by uprzykrzać komuś życie? My nic tutaj nie mamy. Już nawet na niektórych mapach nas nie ma - powiedziała Girard, po czym zwróciła się do Remiego.
- Bez szycia się nie obejdzie. Mogę to zawiązać mocno, ale musi pan bardzo szybko trafić do Rodolphe. - Wskazała na jedną z ran. - No chyba, że szyjemy?

- Pan Trottier chyba również bierze udział w bójce w gospodzie - wtrąciła panna d’Artois, przestępując z nogi na nogę. - Nie wiadomo nawet, czy wyjdzie z tego cało… - Dziewczyna spojrzała niepewnie na krwawiące rany mężczyzny. - Niestety nie znam się na leczeniu, ale jeśli mogę jakoś pomóc, to proszę mówić.
- Długo zajęłoby to szycie? Im szybciej się stąd ulotnimy, tym lepiej - powiedział Martin, zerkając na zamknięte okiennice.
- Na pewno nie szybko. Pan Trottier zrobiłby to szybciej i lepiej. Możemy zrobić ucisk na czas, aż pan dotrze do lazaretu - odpowiedziała kobieta.
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 28-05-2017, 17:03   #260
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe spróbował się opanować. Głęboki wdech. Wydech. Wdech. Chwila przerwy. Wydech. Troll był trupem, a raczej będzie nim za minutę. Pół minuty. Nie mógł dla niego nic zrobić. Natomiast młoda Joelle miała jeszcze sporo życia przed sobą. Zielarz zerwał się na nogi, chwycił dziewczynę za rękę i siłą pociągnął ją w stronę piekarni, korzystając z pomocy Blackleafa. Nie było łatwo przekonać ją, żeby zostawiła swojego przyjaciela, jednak jakoś ją do tego nakłonił. Jak? Nie pamiętał, działał w skrajnym stresie i sytuacja dawno go już przerosła. Czuł się jak po przęśli wymieszanej ze sprowadzonym z daleka miłorzębie - dziwnie. Równocześnie nieśmiertelnie i wszechmocnie oraz jakby miał zaraz umrzeć i jakby nie miało to żadnego znaczenia.

Potem nastąpił sprint do domu, gdzie złapał torbę z narzędziami, do której zgarnął z półek co się dało. Zapomniał oczywiście wziąć broni. Mnichowi na odchodne rzucił, że świetnie daje sobie radę i niech dalej ludzi pilnuje. Kiedy zielarz przybiegł pod karczmę, Armand leżał nieruchomo na placu otoczony kilkoma gapiami. Ich lampy skąpo oświetlały miejsce zgonu trolla. Ludzie się rozstąpili przed znachorem odsłaniając zastygłe ciało. Kowal oczy miał nieruchomo wlepione w niebo, a usta otwarte.
Rumor z gospody i wrzaski oraz szczęk oręża świadczył o tym, że walka tam trwała w najlepsze.

- Na wszystkich bogów! - Energicznie w tłum wkroczył Jean Lopup Marchal - Co tu się wyrabia?! Czy wyście postradali zmysły?!

Nikt jednak nie odpowiedział krasnoludowi. Mieszkańcy stali jak oniemieli wpatrując się w trupa. Nie zareagowali nawet, gdy smuga ognia rozbiła się o futrynę drzwi wejściowych do “Kocura”.

- Słyszycie mnie?! - Wydarł się ponownie kupiec, ale tym razem w kierunku gospody.

- Ja cię słyszę! Nie drzyj się tak! Gdzie moi synowie? - W tłum wymaszerowała Anna Murielle, a z nią pozostałych dwóch jej synów. Półork Tokkuba i półogr Thimruk. Kobieta wiedziała po co przyszła i nie było warto wchodzić jej w drogę.

- W karczmie “szeryfowie” - Rodolphe ponownie wypluł te słowa - mordują kogo popadnie. Trzeba ich powstrzymać! Zabili Armanda i wysadzili pół karczmy. Był tam kapłan i ta panienka Chloe…

Trzeba było zagrać na emocjach.

- Jak jest jeszcze kto ranny, przyprowadźcie go tutaj, postaram się go opatrzyć. Samemu słabuję, mnie także poturbowali!

Kobieta zlustrowała byłego mera, ale niespecjalnie przejęła się jego słowami. Charakterystycznym krokiem osoby o znacznej tuszy ruszyła ku karczmie. Nie doszła jednak do drzwi, których futrynę zdobiły teraz pojedyncze jęzory ognia. Ze środka wyszli sfatygowanie szeryfowie prowadząc Diego i Gauthiera. Ci znowu nieśli Patrica, który szorował buciorami o ziemię. Z miejsca widać było że ranny mocno. Hector, Thomas i Trumpett natomiast, dźwigali Gliniaca. Ogr nafaszerowany był odłamkami jak kaczy kuper śrutem. Anna zmarszczyła się na ten widok.

- Chłopcy! - Krzyknęła do wychodzących synów - A gdzie wasi bracia?

Półskrzat podbiegł do matki bo i tak nie wiele miał do działania przy dźwiganiu rannych.

- Zabrali ich mamuś. Ten książulek, jego gosposia i ten dziwoląg, martwiak.

Marius znowu nie był w humorze, a kilka ran broczyło krwią i plamiło mu mundur.

- Co za bajzel. - Pokręcił głową podchodząc do Jeana Lopup’a Marchal’a. - Musimy się przygotować. Martwiak wlazł do podziemi. Nie wiemy jak zareaguje Gniazdo, a pan Szepczący Webly nie jest Alexandrem Buiborem.

- Jak mogliście do tego dopuścić - Krasnolud wyciągnął drżącą ręką cygaro i zapalił. Nachylił się i coś razem szeptali przez chwilę. W końcu Marius wbił wzrok w Rodolphe, który stał niedaleko i pokiwał na niebo palcem.

- Ty tam! Pójdziesz z nami! Masz ze sobą leki?

Nim jednak znachor zdążył zareagować, drogę ghullowi zastąpiła Anna.

- Moi synowie, blaudziuchu! Kto po niech pójdzie?

- Pocałuj mnie w dupę, trupie - odpowiedział grzecznie Rodolphe. - Najpierw zajmę się Patrciem, a potem możecie mnie wybłagać o leczenie.

- Weźcie go do arsenału - Ghull od niechcenia machnął ręką. Muriellowie się nie ruszyli. Niechętnie zostawiliby matkę samą, szczególnie teraz, gdy trzeba szukać braci.
- Pójdziesz ze mną łapiduchu - Rodolphe usłyszał gdzieś zza pleców cichy głos goblina. Gdy się obejrzał, nożownik był dość blisko, by znachor mógł go dobrze zobaczyć. Miał zbroczony krwią bark i był brudny. Musiał wiele przejść tej nocy.

Najdziwniejsze było to, że zbierający się ludzie byli albo tak bardzo zszokowani wydarzeniami, albo tak bardzo zaspani, że nawet się nie odzywali. Żywsze twarze mieli jedynie Luc Martin, który teraz wszedł w zgromadzenie gapiów i piekarz Blackleaf. Nigdzie nie było za to pana Trouve. Mieszkańcy Szuwar z jakiegoś powodu nie mieli zamiaru stawać w czyjejkolwiek obronie.

- Ludzie, co jest z wami?! - Wydarł się stary bartnik - Czy wam do reszty zbrzydło życie, że gapicie się tutaj na ten rozbój jak sroki w gnaty? Zginęli ludzie!

Wiele par oczu oglądało całą tę scenę, ale nikt nadal nie reagował.

- Pójdę z wami, ale najpierw zajmę się Patriciem - odpowiedział spokojnie, a przynajmniej na tyle spokojnie ile potrafił, zielarz. Nie reagował na razie na słowa Martina, miał głęboką nadzieję, że mieszkańcy wykonają jakiś ruch. Jakikolwiek.

- O to chodzi. - Uśmiechnął się goblin i ostrożnie wskazał drogę Rodolphowi. Wszyscy zmierzali energicznie ku drzwiom Arsenału. Diego i Gauthier poganiani przez Clauda nieśli Patrica tam również. Można było w powietrzu wyczuć dziwną nerwowość. Szczególnie udzielała się ona Jeanowi Lopup Marchalowi, który kopcił cygaro.

- Zabieraj swoją maszynę i dołącz do nas, panie Webly! Byle szybko.

Mag popędził na krótkich nogach do chaty przy baszcie maga.

- Zabierzcie go do mojego domu - krzyknął w stronę pleców mężczyzn. - W arsenale jest brudno i morowe powietrze, tam się nie da pracować. - Zielarz nie ruszył się z miejsca.

Diego się nawet obejrzał na te słowa, ale nie mógł zawrócić.

- Jakoś będziesz musiał sobie poradzić. - Pogonił znachora gestem Booletproof - Idziemy! W arsenale na pewno znajdziesz jakieś czyste miejsce.

Tłum zbierał się coraz większy. Drzwi do warowni szeryfów skrzypnęły i mężczyźni poczęli w nich niknąć. Do Rodolphe dołączył krasnolud Jean.

- Pańskie umiejętności bardzo się przydadzą, a proszę mi wierzyć, nie chce pan zostawać tutaj…

Marchal wydawał się zdenerwowany. Kopcił cygaro i bębnił natrętnie grubymi paluchami o guzik na piersi.

Muriellowie ruszyli niekompletną zgrają, energicznie ku świątyni.

- Zapamiętam sobie naszą współpracę panie Marchal. Zapamiętam! - wykrzyczała Anna.

Rodolphe nie ruszył się z miejsca i przemówił głośno do ludzi:

- Pozwolicie tym bandytom, którzy prawdopodobnie zabili kapłana i karczmarza zamknąć naszych znajomych w lochach? Ruszcie dupy, do cholery!

Zielarz gotował się wewnątrz i jego pozorne opanowanie opadło. Był to z pewnością niecodzienny widok, gdyż zielarz był zawsze spokojny.

Goblin pchnął zielarza do przodu, tak że ten upadł. Wyjął jeden z noży i pochylił się nad Rodolphem. Po minie widać było, że Booletproofi tracił powoli cierpliwość.

- Idziesz! - Powiedział krótko i stanowczo. Jego koledzy weszli już do budynku, a on jeszcze stał na placu - Inaczej zrobię się naprawdę niemiły...

Wtem coś tak silnie palnęło goblina, że ten poleciał w bok na kilka metrów i zarył w ziemi. Został po nim jedynie nóż.

- Sir? - Zagaił Vince, który nie wiadomo skąd się wziął. Wyciągnął teraz dłoń, by znachor mógł się wesprzeć. - Z moich informacji wynika, że ten niewielki czarownik, którego kazał pan mi ścigać znajduje się trzydzieści metrów stąd, na zachód, sir.

Buchnęły większe płomienie i front gospody zajął się ogniem.

- Vince! - ucieszył się Rodolphe z golem ex machina. - Mag to problem. Ale tamci - wskazał szeryfów, którzy mieli rannego, Diega i Gauthiera - krzywdzą kolejnych ludzi. Pomóż im, proszę.

Vince rzucił spojrzeniem na warownię do której dobiegał wystraszony Jean Lopup Marchal. Nawet dla niego arsenał był sporym wyzwaniem, jeśli miałby go zdobywać siłą. Kiwnął jednak głową i ruszył biegiem.

Natomiast Rodolphe wziął nóż, zerknął na powalonego goblina, i jeżeli ten za bardzo się nie ruszał, to pomknął w kierunku zachodnim. Jakieś trzydzieści metrów.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172