Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2017, 21:05   #51
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Jarmarczne przygody chłopaków

Nveryioth szedł jak cień za czarownikiem, słuchając jego opowieści na temat miasta i nieśmiało podjadając cukrowe nitki, które lepiły się do jego smukłych, białych palców, pozostawiając po sobie kolorowe ślady.
Milczał, bo i Jarvis nie wymagał od niego żadnej interakcji. Starał się też nie rzucać w oczy w tłumie gawiedzi, ale było to dość trudne, zważywszy na jego wzrost… i nietypowy wygląd.
Gdy do uszu mężczyzn dotarł dźwięk organów, gad, obejrzał się na budynek, ale w jego oczach nie kryła się ekscytacja, podobna tej podczas kupowania łakoci przy jednym ze straganów.
Gekonicka dyndająca u pasa w swym karcerku, przeciskała pyszczek przez szparki między pręcikami, starając się dziabnąć swojego nosiciela, za każdym razem, gdy jego ręka, przesunęła się bliżej jej klatki. Na razie próby jaszczurki spełzały na niczym, ale widać było, że zaliczała się do tych upartych samiczek, które tak łatwo nie rezygnują ze swoich niecnych zamiarów.
- Nie brzmi to… na festynową muzykę… - wtrącił zblazowany białowłosy, oblizując z głośnym cmoknięciem palec.
- To nie jest… nie jest to też melodia religijna, tooo… - Jarvis nie dokończył słowa. Zamyślił się wyraźnie, jakby zapominając o całym świecie. W tym o Neronie, na którego podejrzliwie patrzyło wiele oczu. Na szczęście, większość uspokajał fakt, że smokowi nie przeszkadzały wiszące tu i tam girlandy czosnku.
Młodzieniec przekręcił lekko głowę, spoglądając na czarownika i podnosząc jedną brew w zdziwieniu. Wzruszył jednak ramionami, zupełnie nie doceniając kunsztu organisty
i oddalił się w głąb porozstawianych małych sklepików z precjozami, by pooglądać co tam ciekawego... i smacznego sprzedają.
Były tam pieczone ciasteczka z mięsnym farszem i polane jakimś słodko-kwaśnym sosem. Z ponoć tajemniczym składnikiem w samym sercu ciasteczka. Za jedynie dziewięć miedziaków. Okazja po prostu!
Z jakiegoś powodu, tajemniczy składnik, źle się kojarzył zielonoskrzydłemu, który czym prędzej oddalił się od stoiska, jakby w obawie, że mógłby się zarazić nieznajomą chorobą od samego patrzenia na ciastko.
Błądząc tak od budki do budki, oddalał się coraz bardziej od czarownika, posępnie oglądając bawiących się wokoło ludzi. Wesoła atmosfera w ogóle nie udzielała się białowłosemu, który bez bardki nie odczuwał takiej przyjemności z odkrywania nieznanego otoczenia.
Tymczasem Jarvis znikł już całkiem z pola widzenia Nveryiotha… a i muzyka w świątyni umilkła.
Bladolicy młodzian został sam i dopiero po dłuższej chwili posłyszał głośny huk broni palnej, w której tak lubował się czarownik.
Smok nie przejmował się zanadto “kompanem”. Nie dlatego, że go nie lubił i życzył mu źle… no może po części… troszeczkę, ale głównym powodem był brak przygotowania na ewentualną walkę, oraz jego, bądź co bądź, kłopotliwa aparycja. Wychodząc więc z założenia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, postanowił nie robić nic… Przyczajając się się gdzieś w alejce przy pokaźniejszym straganie z czosnkowymi ozdobami i obserwując rejony skąd dochodziły odgłosy walki.
Tych nie było dużo… po kilku wystrzałach, nastała cisza i nic się nie działo. W końcu Jarvis pojawił się wśród jarmarcznych straganów, wyraźnie ranny w lewe ramię i bardziej blady niż zwykle.

Gad czknął przestraszony, blednąc jeszcze bardziej niźli to możliwe na jego eterycznym licu. Plan nie wtrącania się do walki, która niekoniecznie musiała dotyczyć czarownika, może i był dobry… ale nie w tym wypadku...
- Nie umieraj! - zapiał przestraszony Nero, już czując wzgardliwe spojrzenie swojej partnerki, gdy ta się o wszystkim dowie. - Nie konaj mi tu! - Białowłosy przepchnął się między parkami zakochanych, zatrzymując się przed jeźdzcem i wyraźnie nie wiedząc co zrobić. Zgarbiwszy się niczym śmierć nad dobrą duszą, przez chwile pokiwał się w przód i w tył, próbując zdecydować się co właściwie chce uczynić, ale im bardziej się metlał, tym bardziej oświecenie nie chciało na niego spłynąć.
- Nie jestem martwy… jeszcze. Zakup jakieś chusty… muszę opatrzyć ranę i korzeń miętlnicy bagiennej - wysyczał z powodu bólu Jarvis, opierając się o jeden ze straganów. Strażnicy miejscy i przechodnie starali się nie zauważać rannego czarownika. Jakby go tu w ogóle nie było.
Narastające niedowierzanie, szybko ustąpiło jakiejś wewnętrznej agresji, która pojawiła się w gadzie nie wiadomo skąd, ani nie wiadomo kiedy, gdy kolejni ludzie mijali ich z obojętnymi minami.
Dziwne obrzydzenie do miejsca w którym byli, wezbrało w prawie dwumetrowym młokosie, który postanowił wyładować go na rannym mężczyźnie.
- Spierdoliłeś mi wieczór wiesz? - odezwał się z wyrzutem, ale i… nietypową troską w głosie, podczas zdejmowania czarnej koszuli. - Ja wiedziałem, że te organy to o kant chuja… - zawyrokował biorąc ramię czarownika, by owinąć go materiałem, który jeszcze przed chwilą nosił na własnych barkach.
Chude dłonie lekko drżały przy opatrywaniu towarzysza, a zbyt przejasrkawione wulgaryzmy w jego wypowiedziach, zdradzały, iż był wstrząśnięty zaistniałą sytuacją.

Nero popatrzył butnie na sprzedawcę stojącego obok, gotowy prać go po mordzie, gdy tylko spojrzy na niego lub Jarvisa z ukosa.
- Dawaj… idziesz ze mną… nie wiem gdzie tą miętoślnicę kupić… weź się oprzyj… CO TY TAM ROBIŁEŚ?! MIAŁEŚ SŁUCHAĆ MUZYKI!... uważaj, nierówno jest… Z DROGI RANNY IDZIE… co za ludzie… Chaaya mnie zabije… ciebie też zabije… a później zabije nas jeszcze raz… gdy już odnajdzie dusze w zaświatach… - Smok wziął pod bok mężczyznę i zaczął ostrożnie prowadzić przed siebie, by zorientować się, że właściwie to nie zna miasta… i nie wie gdzie idzie, ale stać w miejscu jakoś nie wydawało mu się właściwe.
- Nudziłeś się od czasu kupienia tych cukierków, więc chyba ciężko tu o zepsuty wieczór. Poza tym to ja się naraziłem… - przypomniał mu czarownik i dodał wskazując ranną ręką. - Tam.
- I tak powinno pozostać… wynudził bym się i ty też… i poszlibyśmy do pokoju… i chuj. A tak? Czy ty wiesz jakie piekło nam... MNIE zgotowałeś? - Młodzik prowadził Jarvisa we wskazanym kierunku, zaskakująco wprawnie i silnie go podtrzymując. Maska zblazowanego i znudzonego mopsa, roztrzaskała się w drobny mak, gdy spanikowany starał się nie tylko pomóc, ale i ulżyć jakoś kompanowi, choć nie do końca wiedział jak.
- Życie jest za krótkie na nuu... No tak twoje nie jest - stwierdził Jarvis i gdy dotarli do straganu zakupił ów korzeń, który następnie zaczął żuć z kwaśną miną. Niemniej kolory na jego obliczu się poprawiły.
- Idziemy, wracamy, do domu, spać… - zawyrokował zatroskany i przestraszony Zielony, obejmując w pasie czarownika i popychając go przed sobą do przodu, zupełnie jak wcześniej Chaayę. - Nuda jest dobra, przez nudę się nie umiera, a jak się nie umiera to się nie naraża kobietom… - tłumaczył swoją filozofię, torując przejście w tłumie.
- Nie wierze… po prostu nie wierze, no nie wierzę no… i ona mi też nie uwierzy. - Nvery zapomniał się w swoim wywodzie, zatrzymując się, by skierować czarownika w innym kierunku. - To koniec… po mnie… nie wracamy do pokoju. Idziemy do świątyni. Muszą cie wyleczyć…. kupimy ci ubranie. Nowe… może się nie pozna. Może nie zauważy. Pamiętasz co się stało po spotkaniu z tym mackowym stworem? Bogowie chrońcie nas oboje!
- To tylko rana… nie pierwsza w moim życiu. Mam różdżkę magiczną… podleczyć mogę się sam - uspokajał go Jarvis. - Gorzej z ubraniem.
- Czy ty się w ogóle słuchasz? - spytał Neron, zatrzymując ich po raz kolejny, ale po chwili uderzył przywoływacza z bioder by ruszył dalej. - Nigdy więcej samemu z tobą nie idę… zapamiętaj to sobie… to nie na moje nerwy… to nie na jej nerwy… EJ GONDOLA! - zawołał za pływającymi łódkami w kanale, machając zawzięcie ręką.
- Nie ma bezpiecznych miejsc na tym świecie. - Czarownik wypluł korzeń i sięgnął po ukrytą w kieszeni różdżkę, by przy jej pomocy zabrać się za uzdrawianie swej ręki. - I nie ma co wierzyć… starym znajomym najwyraźniej. Parszywy Basquerel.
- KURWA CZYŚ TY SIĘ POKŁÓCIŁ Z JAKIMŚ KAMRATEM??!! - Teraz to się chłopak mało się nie zapluł, łapiąc Jarvisa za ramiona i trząchając nim na lewo i prawo, jak pacynką. - OCIPIAŁEŚ??!! GONDOLA NO RUSZŻE SIĘ! - warczał na przepływającego przewoźnika, zupełnie ignorując fakt, że aktualnie w szalupce miał swoich klientów.
- Nie tyle pokłóciłem, ile… pamiętasz tę osadę w której zaszalałeś niszcząc latający okręt skośnookich kupców? Wygląda na to, że wystawili oni nagrodę za moją i twoją głowę. Stary przyjaciel się skusił. I chciał bym wydał ciebie. Za twoją jest większa - odparł kwaśno Jarvis.

Białowłosy zastygł nagle, wyprostowany niczym struna, rozglądając się na boki, choć nie odważył się ruszyć nawet głową. Wątłe ramiona przesunęły się po ciele czarownika by… zasłonić mu twarz. Najwyraźniej Nveryiotha olśniło i postanowił “zamaskować” Jarvisa samym sobą, co w ich duecie, wyglądało jeszcze dziwniej niż dotychczas.
- Dobra… - wysyczał przez zęby, starając się wyglądać… naturalnie. - Tylko bez paniki… jedna szarańcza plagi nie czyni… jeśli zamkniemy oczy i udamy, że nas nie ma… to ludzie przestaną nas zauważać…
- Nie… jeśli zamkniemy oczy, to wpadniemy do kanału. Miasto jest olbrzymie, a ja je znam. Basquerel wiedział jak mnie odszukać, ale takich jak on jest niewielu - odparł spokojnie czarownik. - Więc raczej nie musimy się martwić zawczasu. Wrócimy do naszej karczmy i odpoczniemy. Może jutro Chaaya popracuje nad moim image, bo ciebie nie sposób znaleźć, a ona już wygląda inaczej.
- Nie możemy tam wracać… nie możemy się tam już nigdy w życiu pojawić… koniec. Przepadło. - Smok najwyraźniej ze wszystkich niebezpieczeństw dzisiejszej nocy, najbardziej obawiał się właśnie Chaai.
- Ty wiesz, że jeśli teraz znikniemy, to spanikuje… a gdy nas odnajdzie. A odnajdzie dzięki twojej więzi, to będzie jeszcze bardziej… wściekła? - odpowiedział czarownik, przyglądając się nieco zdziwiony Nveryiothowi. Chaaya miała go pod pantofelkiem. Co prawda Godiva miała pod pantoflem samego Jarvisa, ale… na nieco innych zasadach. - Najlepsze co możemy zrobić, to wrócić do karczmy i udawać, że nic się nie stało. Po moich ranach nie będzie śladu, a ubranie da się oczyścić i wyrzucić. Jak ty nic nie powiesz Chaai, to ja też nie będę jej zasmucał.
Chłopak zaśmiał się, ale brzmiało to bardziej jak dławiący się indyk.
- Widać, że jej nie znasz… to potwór - odparł z rezygnacją gad, odsuwając się od czarownika, by ukryć twarz w dłoniach i chwile pomyśleć.
- Może… ale ukrywanie się nie jest w tym przypadku rozwiązaniem - skwitował Jarvis spokojnie i usiadł obok niego. - Może i bywa potworem, ale to dlatego, że się boi straty… straty ciebie, straty mnie… Potrafię to zrozumieć.
Czarownik wiedział, że smok go słucha, choć niekoniecznie chciał się z tym przyznawać. Dość długo trwał w milczeniu, od czasu do czasu ciężko wzdychając.
- Wracajmy… muszę się zabunkrować… a… i nie licz na to, że otworzę ci drzwi w nocy, gdy wyrzuci cię z pokoju…
- Poradzę sobie - stwierdził w odpowiedzi czarownik, mając wrażenie, że Nvery może mieć rację, albo się mylić.
Gad uśmiechnął się tylko pod nosem, nic nie odpowiadając.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline