Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2017, 21:36   #109
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Dove przeciągnęła się, mrucząc z zadowoleniem, jak kotka, na rozgrzanym blaszanym dachu. David pozytywnie ją zaskoczył i naprawdę nie obraziłaby się, gdyby poranki w Argentynie tak wyglądały. Po tak rozpoczętym dniu czuła się zdecydowanie lepiej i na przedłużającą się chwilę, zmartwienia dnia poprzedniego gdzieś odpłynęły, zupełnie tracąc na znaczeniu. Jack była w dobrym, słonecznym, rozgrzanym temperaturą dwóch ciał miejscu i zupełnie nie chciała się z niego ruszać. Nie wiedziała, jakie znaczenie ma dla Davida, jej obecność tutaj i choć każda komórka jej ciała, chciała o to zapytać, by nie musieć się domyślać, Jack wiedziała, że to za wcześnie, na jakąkolwiek rozmowę. Dlatego też postanowiła pójść na żywioł i rozkoszować się tymi chwilami sam na sam z obdarzonym, dopóki będzie w stanie i dopóki nie postanowią inaczej.
Lulu weszła na nią, na co Jack zareagowała śmiechem, obejmując psinę. W tym czasie, w łazience mężczyzna odkręcił prysznic, a szum wody doleciał do uszu Jack. Miała więc chwilę, by się zebrać i wyprowadzić spa, choć zupełnie nie miała siły wstawać z łóżka, wokół , którego unosił się specyficzny zapach seksu. Uśmiech malował się na jej pełnych wargach, gdy w końcu delikatnie, zrzuciła z siebie spanielkę.
- To co dziewczyno.. idziemy? - Spanielka zareagowała entuzjastycznym szczekaniem, na pytanie swojej pani. Jack jeszcze raz się przeciągnęła przeczesując miedziane włosy, nim wstała z łóżka. Turkusowy kryształ zamigotał w promieniach słońca, wpadających przez okno. Na nagie ciało narzuciła komplet dresów i wyszła z pokoju. Zabrała klucze, z szafki w przedpokoju, zapięła smycz spanielki i wyszła.

Przeszła się z nią dwie ulicę dalej, tak by Lulu mogła obwąchać wszystko i odczytać smsy od innych psów. Wiedziała, że tak naprawde pies potrzebował bodźców, niekoniecznie dużej ilości ruchów, ale nowych zapachów, dlatego co kilka dni zmieniała trasę spacerów. Kiedy uznała, że Lulu dośc się nachodziła wróciła do mieszkania Davida, mając nadzieję, że dzisiaj nie musiał wczesniej wyjść i jeszcze go zastanie. Chciała na spokojnie porozmawiać.
Tym razem nikt go telefonami nie wygonił z mieszkania wcześniej. Od progu poczuła zapach smażonego bekonu.
- Śniadanie zaraz będzie gotowe - dobiegło ją z kuchni.
Zdjęła Lulu smycz, zawieszając ją na haczyku w przedpokoju, gdzie w normalnym mieszkaniach, wisiały kurtki. Weszła do kuchni, wciąż w dresach, zapach smażonej wieprzowiny był zbyt nęcący. Przecież może wziąć prysznic i ubrać się do pracy, po śniadaniu, prawda? Usiadła na krześle przy stole przyglądając się krzątającemu się w kuchni mężczyznie.
- Beckett jest czysta - stwierdziła w końcu, bo nie było sensu owijać w bawełnę.
- Tak? To świetnie. Jeden problem z głowy - wyraźnie był zadowolony z tej dobrej wiadomości.
Przerzucił mięso na półmisek z papierowym ręcznikiem, którym odsączył nadmiar tłuszczu. Nałożył jej porcję na talerz i postawił przed nią, dodając pokrojone pieczywo i posiekaną sałatę lodową z pomidorami koktajlowymi polaną jogurtem.

[MEDIA]http://s.eatthis-cdn.com/media/images/ext/905477422/country-breakfast-lead.jpg[/MEDIA]

- O co chodziło w takim razie z tą jej drugą mocą? - zapytał siadając naprzeciw niej z podobnym daniem, tylko w prawie dwukrotnie większych ilościach.
- Jeszcze nie wiem. Może błąd? W aktach jest, że początkowo miałą 2,3m a ona, zawsze pamięta, że miała 3,2.. Wydaje się, że ona nie sądzi aby urosła. Sprawdzę to jeszcze - mruknęła, bo miała nadzieję, że jednak nie będą drążyć tego tematu. Wspomnienia panny Beckett wciąż były żywe, a Dove naprawdę chciałaby o tym zapomnieć.
- Dziękuję - posłała mu słaby uśmiech, podnosząc widelec i nabijając na niego pomidora, który zaraz zniknął w jej ustach.
Przez chwilę jedli w milczeniu, zabijając poranny głód. Lovan zerkał od czasu do czasu na ostatnią stronę miejscowej gazety, poświęconą futbolowoi.
W tym czasie Jack powoli, konsumowała, zaserwowane jej przez Davida śniadanie. Kiedy cały bekon zniknął z talerza, przerwała w końcu ciszę, która zapadła przy stole.

- Dzisiaj znów mogę wrócić później - zaczęła, grzebiąc widelcem w sałatce, która w tym momencie była wyjątkowym ciekawym obiektem do obserwacji - Chcę obejrzeć kilka mieszkań, więc jeśli, jeszcze dzisiaj po pracy zająłbyś się Lulu, byłabym wdzięczna.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi odrobinę zaskoczony.
- Dlaczego? Masz niewygodne łóżko? Zamówi się lepszy materac - odparł jakby rozwiązanie było bardzo oczywiste.
- Ha, ha, ha – zaimitowała śmiech, unosząc na niego spojrzenie. – Obydwoje wiemy, że nie mogę wiecznie mieszkać na walizkach w Twojej zapasowej sypialni – odparła wgryzając się w miniaturowego pomidora.
David odłożył sztućce, zamknął gazetę, podparł się łokciami o blat stołu i skupił całą swoją uwagę na niej.
- Zawsze możesz się tutaj po prostu wypakować.
Jack zmarszczyła brwi, przyglądając mu się uważnie. Przeżuła warzywo, zapijając je wodą, ze szklanki. Nie sądziła by to co zaproponował David było dobrym rozwiązaniem, ale nie wypowiedziała swoich obaw na głos, zamiast tego jedynie zapytała.
- I co dalej?
- Pożyjemy zobaczymy. Ze swojej strony mogę obiecać kolejne takie poranki i jeszcze więcej wieczorów. Spędzonych wspólnie na sofie, w górach, w dziczy pośrodku niczego... O czymkolwiek tylko pomyślisz - ani na moment nie spuszczał spojrzenia z jej twarzy. - To znaczy, chyba że masz inne podejście - podniósł się i delikatnie, ale znacząco odsunął od stołu, dając jej miejsce na decyzję.
- Dalej nie wiem jakie Ty, masz podejście. Mówisz, tak by nie powiedzieć nic. – zaśmiała się cicho i pokręciła głową z jakiegoś powodu bardzo rozbawiona. - Takie poranki jak dzisiaj mogą znaczyć wiele, a jednocześnie nic. Mogą być zabawą, miłym spędzaniem czasu z koleżanką z pracy, tak samo mogą być czymś więcej, a mi ciężko jest powiedzieć czy jesteśmy na tej samej stronie, skoro, tak naprawdę, nie wiem, po której jesteś Ty.
Wciągnął głęboko powietrze i bardzo powoli je wypuścił.
- Znasz mnie Jack. Nie poznaliśmy się wczoraj. Niczego nie udaję i nie żartuję sobie z poważnych rzeczy. Po tym co się wydarzyło w Chicago postanowiłem przyśpieszyć niektóre sprawy w swoim życiu. Ten pocałunek jeszcze wtedy w Stanach był jednoznaczną deklaracją z mojej strony.
Pełne spokoju, spojrzenie Jack błądziło po twarzy obdarzonego siedzącego naprzeciw niej. Przyglądała mu się w milczeniu, przez kilka uderzeń serca, aż w końcu wstała od stołu. Podeszła do mężczyzny, wyciągając dłoń w kierunku jego twarzy. Przeczesała palcami, w czuły sposób, jego ciemne włosy, nim nachyliła się i złożyła na jego wargach, delikatny pocałunek. Wyprostowała się i ruszyła w kierunku łazienki.
- Twoja szafa jest za mała – powiedziała nawet nie odwracając się do niego, a po jej wargach błądził uśmiech.
Zaśmiał się szczerze i z radością.
- Czyli jednak wieczorem trzeba zaliczyć zakupy.
- Jeśli nalegasz - zaśmiała się pod nosem, znikając w łazience.

[MEDIA]http://www.carolinavilanova.com.br/wp-content/uploads/2015/11/o-preco-de-um-banho-quente.jpg[/MEDIA]

Szybki prysznic był tym czego potrzebowała. Woda uderzająca w jej nagą skórę, pozwalała się odprężyć. Nie sądziła, że zły nastrój, który dopadł ją wczorajszego wieczora, tak szybko znajdzie się w przesżłości. Jack Dove nie mogła się przestać uśmiechać, gdy mydliła ciało i wcierała szampon we włosy. Kiedy już zaparowała całą łazienkę, wyszła spod prysznica. Przetarła lustro dłonią i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Umyła zęby, nałożyła krem na twarz, a potem makijaż. Uwolniła, długie, po pas, rude włosy z ręcznika, rozczesała je szczotką i nie przejmowała się suszeniem ich, w tym klimacie wyschną same w ciągu dziesięciu minut.
Wyszła z łazienki, w samym ręczniku, kierując się od razu do sypialni, gdzie stała jej walizka. Wyciągnęła z niej lekką, turkusową, jak jej kryształ, sukienkę, na grube ramiączka. Włożyła ją, zapinając zamek. Jako, że dzisiaj nie planowała przyjmować formy zbroi założyła, delikatny, srebrny naszyjnik oraz kolczyki do kompletu. Tak gotowa wyszła, by spotkać Davida, gotowego czekającego na nią w przedpokoju.
- Niedługo wracamy – pożegnała się, jak co dzień z Lulu i przepuszczona przez Lovana w drzwiach, wyszła. Chyba pierwszy raz odkąd rozpoczęli pracę w Buenos Aires udało im się wyjść do pracy, w tym samym czasie, dlatego postanowili użyć służbowego auta Davida.
Jack miała mieć dzisiaj kolejny, nudny dzień w pracy, co urozmaicić miało, ponowne umówienie się na rozmowę z Deanem MacWolfem, wysłanie wyjątkowo chłodnego maila do Smauga, informując go, że domniemany kret nim nie jest oraz z prośbą, by jeśli chcą by kogoś sprawdziła, niech chociaż mają mocne dowody, lub podejrzenia, bo jej czas i zasoby Światła, są cenne. Dodatkowo chciała też zbadać archiwalne zdjęcia zbroi Beckett i poprosić informatyków, by pomogli jej komputerowo ocenić wysokość postaci na zdjęciu. To wszystko oczywiście przeplatane, czytaniem nudnych akt i zapamiętywaniem imion, nazwisk, stanowisk i mocy jej nowych podwładnych.

Najszybciej odpowiedź otrzymała od informatyka.
Zdjęcie Beckett z rejestracji było odesłane z komentarzem, że program wylicza wysokość postaci zbroi na trzy metry dziewiętnaście centymetrów.

[media]http://pre06.deviantart.net/0a70/th/pre/f/2015/092/8/2/mech_04_by_jeffchendesigns-d8o6vkx.jpg[/media]

Dużo jak na jedynkę.


Rozmowę z Deanem tym razem ustalono już na 10.15, czyli jego plan dnia musiał się sporo zmienić.
Jack poprzeglądała jeszcze kilka akt, czekając na godzinę, w której mogłaby porozmawiać z młodym amerykaninem. Była naprawdę ciekawa jak mu idzie i co się dzieje na K2, gdzie przebywał. Obawiała się tego, jak go traktują, wiedząc, że jego bezbarwny kryształ został zakwalifikowany jako ciemny. Napiła się mleka z kawą i o wyznaczonej godzinie podniosła słuchawkę. Wykręciła odpowiedni numer czekając na połączenie.

Minęły trzy sygnały, gdy po drugiej stronie odezwał się centrala Światła na K2. “Połączenie w trakcie realizacji” usłyszała, by po kilkunastu sekundach usłyszeć w słuchawce znany jej głos prostego chłopaka z Springfield.
- Dean McWolf, słucham? - był odrobinę zaspany.
- Dean, tutaj Jack - przywitała się z mężczyzną po drugiej stronie telefonu.
- Cześć - odparł krótko. - Coś się stało? - zapytał z rezerwą w głosie.
- Niee.. Obudziłam Cię? - zapytała niepewnie, bo sądziła, że o tej godzinie nie będzie spał, z drugiej strony, pamiętała, swoje szkolenie i wiedziała, że każdą wolną chwilę dobrze było poświęcić na sen.
- Nie, po prostu jestem już długo na nogach - wyjaśnił.
- No tak, szkolenie - zaśmiała się w słuchawkę. - Ale powiedz mi lepiej jak Ci tam? Wszystko w porządku?
- Mhm - odparł szybko i jednak bez przekonania.
- Hej Dean.. - zaczęła, słysząc przygnębienie w jego głosie - co się dzieje?
- Nic, a co? Dużo mam zajęć. Ciągle mam problem z użyciem mojej bazowej mocy - westchnął.
- I tym się tak przejmujesz? No co Tyyy… wiele osób, ma z tym problem. W końcu załapiesz - uśmiechnęła się, choć on nie mógł tego wiedzieć.
- Za sto lat pewnie. A co tam u ciebie? - zmienił temat.
- Dużo się dzieje, chciałam zadzwonić do Ciebie wcześniej, ale nie byłam w stanie doprosić się o umówienie telefonu z K2..- powiedziała przepraszającym tonem - a poza tym to jestem w Buenos Aires i chyba zostaję tu na dłużej. Tak czy siak, jest dobrze. Ale powiedz mi… - zaczęła, bo nie chciała potraktować tematu jego mocy tak po macoszemu - Dlaczego sądzisz, że masz problemy? Stres, nerwy?
- Nie wiem… Po prostu nie mogę przywołać tego co mi się udało wtedy w Kanadzie. Tą drugą moc daję radę bez problemu, ale tej pierwszej mi się w ogóle nie udaje. Próbowałem już chyba wszystkiego - był zrezygnowany.
- Wiesz co.. a może, właśnie stres, albo silne emocje wywołują w Tobie, to, że możesz jej użyć. Pamiętasz co czułeś, gdy zrobiłeś to pierwszy raz?
- Szybko się działo, ale po prostu chciałem gościowi walnąć tak, żeby już nie wstał - odpowiedział twardym głosem. - Tylko tutaj trudno to zrobić od tak. Nie zaatakuję przecież instruktorów…
- Jak nie?- zaśmiała się w słuchawkę - Oni trochę od tego są, wiesz? Masz im spróbować przyłożyć, może kolejnym razem spróbuj sobie zwizualizować, że są kimś, kogo.. Chciałbyś walnąć tak, żeby już nie wstał?*
- Heh… Może… Tylko jak coś się stanie, to będzie na ciebie - zaśmiał się.
- Biorę to na siebie - odpowiedziała od razu - najwyżej wylecę.. Wcale bym się nie obraziła, w obecnej sytuacji - znów się roześmiała. Odchyliła się w fotelu, omiatając spojrzeniem, jeszcze, nie do końca urządzone biuro. Potrzebowała tu kwiatów, jakichkolwiek.
- Może tak źle nie będzie… Ok, patrzą już na mnie krzywo, muszę kończyć - zakomunikował.
- Kto na Ciebie krzywo patrzy? - nie była zadowolona tym stwierdzeniem, jeśli uważała, że z chłopakiem trzeba porozmawiać, to miała zamiar to zrobić.
- Ta babka z kontroli - mruknął cicho do telefonu.
- Dobra.. Tym razem Cię puszczę, ale kolejnym razem dłużej porozmawiamy ok? - zapytała i zaraz przypomniała sobie o co miała jeszcze zapytać - właśnie.. Miałam pytać, masz jakiegoś maila czy innego facebooka, co by można Cię było łapać, bez uprzedniego umówienia rozmowy przez centralę, bo nawet dla mnie jest to problematyczne?
- Hmpf… - prychnął - Nie dali mi dostępu do sprzętu elektronicznego, więc niezbyt to jest opcjonalne. Podobno względy bezpieczeństwa.
- Czyli nic się nie zmieniło - westchnęła - Zadzwonię jeszcze do Ciebie i głowa do góry Dean. Jak tylko Cię stamtąd wypuszczą dawaj mi znak.
- Pewnie. Do zobaczenia - powiedział jeszcze i połączenie zostało przerwane.
Jack odłożyła słuchawkę na miejsce i krytycznie rozejrzała się po swoim gabinecie. Mimo wszytsko uśmiechała się pod nosem, bo rozmowa poszła dużo lepiej niż podejrzewała, tylko lekkie uczucie niepokoju, stanem psychicznym Deana, pozostawiało ziarno niepewności. Pod koniec ich rozmowy, brzmiał na spokojniejszego, ale to mogło być tylko złudzenie. Tym niemniej miała za dużo pracy, by poświęcić tej myśli chwilę, a chciała skończyć przeglądanie teczek do lunchu. Wzięła jedną leżąca na wierzchu, już wcale nie tak dużej kupki i otworzyła, zagłębiając się w jej treści.
 
Lunatyczka jest offline